Lek

Lek

środa, 21 czerwca 2017

Lek. Rozdział 4



        
 Dzwonek do drzwi oderwał Adę od walizek, które pieczołowicie wypełniła butami,  ubraniami i całą masą kosmetyków. Profesor Kos pobrał od wszystkich uczestników dokładne wymiary, twierdząc, że zapewni stroje odpowiednie do podróży na pustynię. Miały dotrzeć na miejsce w osobnych bagażach, tak, by w przypadku ewentualnej kontroli, nie wzbudzać podejrzeń u służb lotniskowych.
Porzuciwszy pakowanie, szybko ruszyła do holu, lecz zanim zdążyła otworzyć, drzwi uchyliły się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.  
- Czy mogę? – Bogdan stanął w wejściu niezdecydowany.
- To nadal także twoje mieszkanie – odparła chłodno i odwróciła się z zamiarem odejścia.
- Zaczekaj. Chcę porozmawiać… - Bogdan zamknął za sobą drzwi i zrobił dwa kroki w stronę żony. – Wiem, że wyjeżdżasz i pewnie ci przeszkadzam, ale musimy ustalić parę spraw.
            Ada skrzyżowała przed sobą ręce, przyjmując w ten sposób postawę obronną.  Zdawała sobie sprawę, że Bogdan omotał ją, osaczył i teraz z pewnością zamierzał znów to wykorzystać.  Od pamiętnego poranka, gdy odkryła zdradę, kontaktowali się wyłącznie przez telefon lub osobiście w obecności prawników.
- Nie uprzedziłeś mnie – zaczęła tonem, który jak miała nadzieję, brzmiał odpowiednio stanowczo. – Mój prawnik…
- Ada, proszę! – przerwał, podchodząc jeszcze bliżej. – Chcę rozmawiać z tobą! Tylko z tobą. – Zajrzał żonie w oczy, jakby szukał w nich cienia uczuć. – Wiem, że zawiniłem i masz prawo mnie nienawidzić, ale proszę cię, nie przekreślaj wszystkiego.
- Bogdan, już to przerabialiśmy – odparła powoli, dziwiąc się sobie, że zdołała jakimś sposobem zachować spokój. – Chcę rozwodu.
- Ale ja nie chcę! – wybuchnął. – Przemyślałem to jeszcze raz i… Ada, to był mój błąd! – Ostrożnie, jakby bojąc się reakcji zagniewanej kobiety, ujął łokcie wciąż splecionych na piersiach rąk i delikatnie pociągnął w swoją stronę.
            Ada wzdrygnęła się pod wpływem dotyku, który odebrała jako nieprzyjemny, ale pozostała na miejscu. Wbiła wzrok w tak dobrze, jak sądziła, znaną sobie twarz.
- Czego ty ode mnie chcesz? – Zmarszczyła brwi.
- Daj mi szansę – Wpatrywał się w oczy kobiety tak intensywnie, jakby od tego zależało jego życie. – Ten jeden, jedyny raz. Proszę – szepnął.
- Bogdan, ja nie mogę… Nie wyobrażam sobie nas razem. – Odwróciła wzrok. Mimo wszystko, nie była w stanie rzucić mu w twarz, że czuje obrzydzenie.
- A gdybyśmy zawiesili na razie negocjacje? – Nie ustępował. – Dajmy sobie czas. Odpoczniesz… Moglibyśmy potem pojechać gdzieś razem. Bahama? Nowa Zelandia? Gdzie zechcesz…
- Bogdan, – Ada wyzwoliła się zgrabnie z objęć męża. – Nie oszukuj się. Nie zmienię zdania. Chcę, żebyś zniknął z mojego prywatnego życia. Przecież ustaliliśmy z prawnikami, że nie dzielimy firmy. Nadal będziesz nią zarządzał, a ja otrzymam udział w zyskach. Będziesz miał to, co do tej pory, plus wolność. Ja chcę tego samego.
- Chcesz wolności? – Spojrzenie mężczyzny jakby stwardniało. – A co z nią zrobisz? Masz już jakiś pomysł?
- Zdaje się, że nie masz prawa o to pytać. – odparła chłodno.
- Jeszcze mam. Jeszcze nie jesteś wolna.
- A może mam ochotę się zabawić? Tak, jak ty? Może jestem ciekawa, jak to smakuje? – zadrwiła.
- To sprawdź i wróć. – Tym razem w głosie Bogdana dało się słyszeć dziwną stanowczość.
            Ada podniosła głowę i przyjrzała się mężowi. Adwokat byłby zachwycony obrotem sprawy. Musiała tylko mieć pewność, że chodziło o jej własnego adwokata. Wietrzyła podstęp. Bogdan naprawdę próbował ratować małżeństwo, albo „kupował czas”. Z drugiej strony, polubiła wygodne życie, a możliwość uzyskania lepszych warunków finansowych kusiła.
- Zastanowię się… - zaczęła ostrożnie.
- Wycofasz pozew?
- Wstrzymam – odparła po namyśle.
- Nie będziesz żałować. – Po raz pierwszy od pamiętnej rozmowy, ujrzała na twarzy męża uśmiech.
- Zobaczymy – westchnęła ciężko. – To nie zmienia niczego między nami – zaznaczyła.
- Pozwolisz mi wrócić do domu? – spytał z nadzieją w głosie.
- Jak wyjadę – odparła natychmiast.
            Bogdan skinął głową.
***
Samolot wydał się Adzie zatłoczonym, śmierdzącym autokarem. Od jakiegoś czasu podróżowała klasą bussines, albo i lepszą, więc powrót do „czarteru” odebrała jako przykry. Ostatnim razem podróżowała w podobnych warunkach, kiedy ojciec zafundował młodemu małżeństwu wakacje na Sycylii. Mimowolnie uśmiechnęła się do wspomnień. Jakże była wtedy zakochana. Od ślubu minął rok, ale czuli się z Bogdanem jak w podróży poślubnej. Może nawet lepiej? Pokój w niewielkim hotelu wydawał się spełnieniem marzeń. Najbardziej podobała się Adzie kamienna posadzka, identyczna we wszystkich pomieszczeniach, z łazienką włącznie.
- Chciałabym mieć taką – powiedziała któregoś razu Bogdanowi, kiedy klęcząc, pochyliła się i prawie dotknęła rozpalonym policzkiem zimnego kamienia.
- Jak sobie życzysz, księżniczko – rzucił bez zastanowienia, przywierając mocniej do pośladków żony i wpychając nabrzmiały członek aż po nasadę.
            Uzmysłowiła sobie, że Bogdan najbardziej lubił tę pozycję, choć zwykle uprawiali seks tak, jak tego chciała Ada. Mimowolnie zacisnęła uda, ale po chwili je rozluźniła i poprawiła się w fotelu. Wróciła myślami do posadzki. Zamówili szlifowany granit i kazali wyłożyć nim cały apartament. Nie przyczyniło się to do zwiększenia częstości ich zbliżeń, zauważyła zgryźliwie.
- Przyjemne myśli? – Głos Maxa wyrwał Adę z zadumy.
- Dlaczego tak sądzisz? – Podniosła wzrok na rozmówcę.
- Zarumieniłaś się. – Po twarzy mężczyzny błądził delikatny uśmiech. 
- Duszno tu i przeszkadza mi hałas. – Ada z trudem opanowała chęć odpowiedzenia uśmiechem. Z drugiej strony, płacz dzieci faktycznie jej przeszkadzał. – Nie rozumiem, jak ludzie mogą odpoczywać w takiej atmosferze?
- Nie masz własnych dzieci, więc faktycznie tego nie rozumiesz. – Mężczyzna ogarnął wzrokiem wnętrze samolotu. – Muszę jednak przyznać, że ja też uważam wyjazd z dziećmi w tym akurat kierunku za nietrafiony.
- Czyli, nie jesteśmy tam całkiem bezpieczni – stwierdziła, siląc się na obojętny ton. Przypominali o tym na każdym kroku.
- Dopóki przestrzegacie zasad, ryzyko jest minimalne, ale zawsze mogą się pojawić nieprzewidziane sytuacje – odparł poważnie. – Mogę się przysiąść? – Spojrzał na wolne miejsce obok swej rozmówczyni.
- Magda pewnie zaraz wróci. – Ada wyprostowała się w fotelu. Nie miała ochoty rozmawiać z tym człowiekiem.
- Siedzi na moim miejscu. Chciała pogadać z Piotrem. – Nie czekając na przyzwolenie, Max usadowił się w wolnym fotelu. – Ja też chcę zamienić parę słów. Z tobą – dodał cichym, poważnym tonem.
            Ada spojrzała swemu rozmówcy w twarz. Uśmiech zniknął, za to oczy przybrały ciemniejszą barwę, jakby podkreślając znaczenie słów.
- Stanowimy grupę, która ma do wykonania zadanie – zaczął Max. – Rozumiem jednak, że tu chodzi o duże pieniądze, a w takich przypadkach, nie ma miejsca na sentymenty…
- Co sugerujesz? – Ada pochyliła głowę i ściszyła głos.
- Sądziłem, że jesteś bardziej powściągliwa – zaczął ostrożnie.
- Co takiego? – Miała wrażenie, że się przesłyszała. – Poza tym… Sądziłeś? Na jakiej podstawie, jeśli wolno spytać? – Wyprostowała się gwałtownie.
- Nie znamy się zbyt dobrze, ale ja wiem o was dużo więcej, niż wy o mnie, czy o sobie nawzajem… - Max urwał, pozwalając Adzie przetrawić należycie słowa. – Nie ufałbym nikomu – zakończył z naciskiem. – Nikomu! – powtórzył.
- A tobie, na pierwszym miejscu?– odparowała obrażonym tonem.
- Mnie też nie, jeśli tak będzie ci łatwiej – odparł dziwnie spokojnie.
- Zdumiewa mnie twoja pewność siebie, żeby nie powiedzieć bezczelność. – Pochyliła głowę, nie spuszczając swego rozmówcy z oka. – Każdemu z nas to powiedziałeś?
            Max zawahał się, jakby nie był pewien, co ma odpowiedzieć.
- Po prostu uważaj co i komu mówisz – rzucił w końcu przyciszonym głosem, po czym umilkł i oparł się o zagłówek, jakby miał zamiar drzemać.
            Ada przyglądała się profilowi mężczyzny. Ostre rysy podkreślała jeszcze opalenizna. Nie widziała teraz jasnych bystrych oczu, co jednak nie ujmowało mu urody. –„Gdyby nie ten bezczelny ton…” - pomyślała, przebiegając szybko wzrokiem po dobrze wysklepionej klatce piersiowej i płaskim brzuchu, okrytymi przylegającą koszulką z jakimś głupim napisem. Mimowolnie spojrzała niżej. Luźne spodnie nie zdradzały zbyt wiele, ale wyobraźnia podrzuciła stosowny obraz. – „Chyba oszalałam!” – Zganiła się w myślach.  – „A co mi tam? To dupek, nikt! Tyle, że nieźle wygląda.” – To musiała przyznać.
            Max tkwił nieruchomo w fotelu, jakby kompletnie nieświadomy oględzin. Gdyby jednak Ada mogła ocenić tętno swego towarzysza, natychmiast pojęłaby, że zachowanie pozorów obojętności sporo go kosztuje. Dopiero słysząc, jak kobieta usadawia się na swoim miejscu, posłał jej ukradkowe spojrzenie. Po chwili przeniósł wzrok na wystający ponad zagłówek fotela trzy rzędy wcześniej, czubek głowy profesora Załawy. Od początku facet nie przypadł mu go gustu, ale profesjonalizm sprawił, że zdusił w sobie tę niechęć. Nie mógł się jednak powstrzymać przed małą demonstracją siły i zanim wstał, wyprężył całe ciało, dobywając ze stawów ciche trzeszczenia. Miał świadomość, że przewyższa Załawę pod względem wyglądu i tężyzny fizycznej, a co do innych spraw, musiał jeszcze poczekać z osądem. Miał jednak przeczucie, że obaj będą dążyli do konfrontacji i to na niejednym polu.
Ada odprowadziła mężczyznę wzrokiem. Zastanowiło ją, skąd ta nagła zmiana zachowania? No, może nie całkowita, ale Max najwyraźniej próbował okazać troskę. A może nie? Może po prostu szukał sposobu na nawiązanie kontaktu? Zwykle wyczuwała zainteresowanie mężczyzn. Przywołała z pamięci ich dotychczasowe spotkania. Choćby to z hotelowego holu, kiedy jeszcze nie wiedzieli, kim są. – „Szczeniak” – pomyślała, wydymając nieznacznie wargi. Nie wiedzieli? Ona nie wiedziała. Z drugiej strony, nieprzyjemna reakcja Maxa, kiedy profesor Kos ją przedstawił… Może teraz próbował zatrzeć niemiłe pierwsze wrażenie? Przecież doskonale wiedziała, że w tej grupie nikt nikomu nie ufał. Po co w takim razie te ostrzeżenia? Tak, to musiała być próba nawiązania dialogu. – „Albo szczeniacka rywalizacja z Załawą” – Adzie zaświtała nagła myśl. Niechęć obu mężczyzn nie uszła jej uwagi. Uśmiechnęła się do siebie z satysfakcją. Mimo niedogodności, ta wyprawa zaczynała jej się podobać.  
***
            Profesor Zaława miał wrażenie, że miękkie mokasyny, które nałożył do idealnych na podróż bawełnianych spodni, pękną w szwach od naporem obrzmiałych stóp. Kontrola na lotnisku ślimaczyła się niewyobrażalnie, mimo późnej pory i niewielkiej liczby turystów. Autokary podstawiono o czasie, ale kierowcy zupełnie się nie spieszyło. Jak się później okazało, słusznie, gdyż musiał czekać na obstawę egipskich wojskowych, którzy eskortowali kolumnę samochodów od hotelu do hotelu, pozostawiając w nich kolejne grupy gości. Złożony głównie z bungalowów i niewielkich zabudowań hotelowo-restauracyjnych „Hotel Coral Beach”, znajdował się na końcu listy, z racji swego peryferyjnego położenia, więc przed bramą znaleźli się około północy.
- Ado – Pokonując pulsujący ból stóp, Zaława uniósł się ze swego miejsca i nachylił nad drzemiącą na sąsiednich fotelach koleżanką. – Obudź się. Jesteśmy na miejscu.
            Śpiąca z trudem uniosła powieki i utkwiła w Załawie nieprzytomne spojrzenie.
- Co się stało? – zamruczała sennie, przechylając głowę na boki i próbując rozciągnąć obolałe mięśnie. – Och, to ty… - Uśmiechnęła się blado.
- Mocno spałaś. – Odgarnął ze zmęczonej twarzy Ady kosmyk jasnych włosów, po czym wykonał głową ruch w kierunku okna. – Popatrz – rzucił z westchnieniem.
            Przed bramą hotelu ustawiono solidnie wyglądający mur, zmuszający wszystkie pojazdy do objechania go z jednej lub drugiej strony z niewielką prędkością. Przed murem zauważyli dwa karabiny maszynowe, częściowo przysłonięte workami wypełnionymi najpewniej piaskiem, którego przecież nie brakowało na otaczającej enklawę hoteli pustyni. Kilku żołnierzy bez pośpiechu podeszło do przednich drzwi autokaru. Uwagę Ady przykuł trzymający się z tyłu mężczyzna w cywilu. Wyglądał na Egipcjanina, ale jego ubiór i fryzura utrzymane były w europejskim stylu. Tymczasem kierowca zwrócił się do swych pasażerów łamaną angielszczyzną, prosząc o okazanie paszportów.
- W innych hotelach nie prosili o dokumenty – zauważył szeptem Zaława.
            Ada zwróciła głowę w jego stronę i otworzyła szerzej oczy.
- Myślisz, że to ma związek z nami? – Poczuła lekki dreszczyk podniecenia.
- Nie wiem, ale to możliwe. – Zaława podał paszport kierowcy, siadając jednocześnie obok Ady, tak, by usunąć się z przejścia. – Na razie nie ma powodu do obaw.
- Ja się nie boję! – Żachnęła się. – Po prostu jestem ciekawa, dlaczego tak nas wyróżnili.
- Tak sądziłem. – Zaława ujął dłoń swojej towarzyszki. – Nie wyglądasz na strachliwą.
            Dwuznaczność słów, przy całej otoczce podziałała na Adę, jak zaproszenie do gry. Zacisnęła delikatnie palce na męskiej ręce.
- To zależy… - zawiesiła głos. – Nie jestem również typem ryzykantki.
- A jednak w naszej branży ryzyka nie da się uniknąć. – Oczy Załawy zalśniły żywiej. – Ważne tylko, by odpowiednio dobrać współpracowników. Te emocje… - Umilkł, pozwalając Adzie dopowiedzieć sobie resztę.
            Odetchnęła głębiej, czując gdzieś w okolicach pępka przyjemne drgania.  
- Kiedy odkrywamy dotychczas nieodkryte … - podchwyciła, utrzymując rozmowę w podobnym, niewinnym tonie. 
- Kiedy chwytamy nadarzającą się okazję. – Na twarzy Załawy pojawił się zagadkowy uśmiech.
- Możemy wychodzić. – Głos Maxa zabrzmiał niespodziewanie blisko i sprawił, że oboje aż podskoczyli. Pogrążeni w rozmowie naukowcy nie zauważyli, iż kontrola dobiegła końca.
            Zaława wstał pierwszy, robiąc Adzie przejście. Kobieta nawet nie próbowała sięgać po bagaż podręczny, który chwycili razem, Max i Zaława. Po krótkiej chwili ten pierwszy puścił walizkę i rzuciwszy jego właścicielce uważne spojrzenie, ruszył w kierunku wyjścia z autokaru. Choć tego nie chciała, Ada mimowolnie po raz kolejny porównała obu mężczyzn. Niewątpliwie młodszy i wysportowany Max przyciągał wzrok, lecz intelekt i maniery Załawy pociągały ją mocniej.
            Przejście od bramy wjazdowej do położonej w centralnym budynku recepcji zajęło całej grupie turystów zaledwie kilka minut i dzięki obsłudze, która zajęła się bagażami, odbyło się niezwykle sprawnie. Po doświadczeniach z lotniska, powitali tę odmianę z ulgą, a nawet zadowoleniem.
- Mieszkamy w bungalowach, w pierwszym rzędzie, licząc od plaży – zakomunikował swym podopiecznym Max. – Ada z Magdą. Będziecie mieć za ścianą Grzegorza i Sebę. Ja i Piotr zajmiemy pół sąsiedniego domku.
            Bez słów wzięli od Maxa klucze i ruszyli za nim, we wskazanym przez obsługę kierunku. Już po chwili szli wyłożoną jasnym kamieniem dróżką, wijącą się pomiędzy parterowymi domkami z identycznego jasnego kamienia. Tarasy oświetlono ciepłym żółtawym światłem, które wydobywało z mroku niskie palmy oraz obsypane kwiatami drzewka i krzewy. Gdzieniegdzie w obszernych terakotowych donicach pyszniły się krwistoczerwone pelargonie. Szmer zraszaczy polewających większe i mniejsze skrawki starannie przystrzyżonych trawników, mieszał się z dobiegającym zewsząd odgłosem cykad.
- Czuję się jak w raju – westchnęła Magda.
- A ja, jak w aptece, albo w sklepie zielarskim. – Ada trąciła niedbale gałąź jednego z krzewów. – Mogłabym wybić wszystkich mieszkańców hotelu używając tylko tego krzaka.
- Żartujesz? – Magda spojrzała na niewinnie wyglądające gałązki pokryte sporymi, mocno użyłkowanymi liśćmi.
- Raczej nie – roześmiał się Zaława. - Przypomnisz nam, co to jest? – zwrócił się do Ady.  
- Dichapetalum cymosum. Wytwarza fluorooctan sodowy – odparła tonem tak beznamiętnym, jakby podawała nazwę kosmetyku.
- Naprawdę?! – Magda zatrzymała się gwałtownie, po czym zawróciła i przyjrzała się uważnie roślinie. 
- O co chodzi z tym krzakiem? – Idący najbliżej dziewczyny Piotr również się zatrzymał. – Co on wytwarza? Fluoro… coś tam?
- Fluorooctan sodowy! Niesamowitą truciznę! Idealną! Bez smaku, bez zapachu… - Magda wpatrywała się w krzew, jak zahipnotyzowana. – Nie do wiary, że to tu rośnie. Tak po prostu!
- Myślę, że ten, kto go sadził, nie był naukowcem i nie wiedział, co robi. – Przerwał te zachwyty Max. - Powinniśmy iść spać.
            Zaława zmierzył mówiącego wzrokiem, który wyrażał absolutna pogardę dla jego ignorancji, ale nie wypowiedział ani jednego słowa. Ada miała ochotę głośno wyrazić coś podobnego, ale w ostatniej chwili wyhamowała. Zmęczenie brało górę nad chęcią wykazania Maxowi braku wyobraźni. Magda, jakby wyczuwając, że dalsze ciągnięcie tematu grozi konfliktem, potulnie ruszyła dalej. Po chwili cała grupa ujrzała swoje bagaże ustawione równiutko przed drzwiami odpowiednich bungalowów, a przy nich uśmiechniętego boya. Nagle wszyscy zamarzyli o wygodnym łóżku, zapominając o trującym krzaku.    

wtorek, 6 czerwca 2017

Lek. Rozdział 3




            Zebrawszy podpisane przez uczestników spotkania dokumenty, profesor Kos podszedł do rzutnika. Po chwili na ekranie ukazał się obraz otoczonego palmami szpitalnego budynku. Uwagę Ady przykuły angielskie i arabskie napisy nad wejściem.
- To Egipt – wyjaśnił Kos. - Kilka miesięcy temu, do jednego ze szpitali został przyjęty turysta z objawami ciężkiej infekcji płuc. To jeden z dwóch szpitali w mieście, prowadzony przez europejską, głównie niemiecką obsadę. Mimo leczenia, stan pacjenta się nie poprawiał, a nawet uległ pogorszeniu.
            Zgromadzonym ukazał się kolejny slajd z listą zastosowanych antybiotyków. Przy każdym z nich widniał czerwony minus. Tylko ostatni, o długiej i dziwnie brzmiącej nazwie, oprócz minusa miał dostawiony mały jasnozielony plusik.
- Oporność na wszystko? – Ada i Zaława zadali pytanie niemal równocześnie.
- Niestety tak. – Profesor rozłożył ręce. – Z posiewów udało się pozyskać szczep bakterii przypominających dwoinkę zapalenia płuc, ale jak widzieliście, zachowującą się nietypowo. Odizolowali pacjenta i właściwie czekali aż umrze, bo o transporcie nie mogło być mowy, ale wtedy jeden z egipskich pielęgniarzy zaoferował pomoc. Nie mieli nic do stracenia, więc podali choremu lek, który dostarczył…
- Chce nam pan powiedzieć, że zadziałał? – przerwał profesorowi Zaława.
- Owszem.
- Co to było? Jakiś glikopeptyd? – Ada uznała za stosowne włączyć się do dyskusji, zadając choćby tak banalne pytanie. Dla profesora i pozostałej dwójki naukowców, wrażliwość tej akurat bakterii na antybiotyki glikopeptydowe musiała być oczywista. Resztą uczestników zupełnie się nie przejmowała, nie traktując ich jako partnerów do rozmowy.  
- I tu pojawia się problem. – Profesor zwrócił się wprost do Ady. – Nie mamy pojęcia, co to było.
- Jak to? – tym razem do chórku dołączyła Magda i ku zaskoczeniu naukowców także Max. 
- Pielęgniarz, o którym mówiłem jest poprzez żonę związany z plemieniem osiadłym na pustyni, kilkadziesiąt kilometrów od miasta. Oni dostarczyli lek, ale podawali go sami i nie pozwolili zbadać.
- Nie zrobiono wcześniej antybiogramu?! – Ada poderwała się z krzesła.
- Nie było czasu, a kiedy po dwunastu godzinach nastąpiła poprawa, nikt nie odważył się ryzykować zaprzestania terapii…
- Zaprzestania terapii? Nie rozumiem…
- Taki widać postawili warunek. – Bardziej stwierdził, niż zapytał Max. – To dość typowe. Ludzie pustyni zazdrośnie strzegą swoich tajemnic.
- Ale tu chodziło o życie człowieka! – Ada pokręciła z niedowierzaniem głową. Spojrzała na Załawę, jakby szukała u niego wsparcia.
- O życie niewiernego. – Max nie ustępował. – I tak wykazali dobrą wolę.
- To niewyobrażalne! – W głosie profesora Załawy dało się słyszeć oburzenie. – A co na to władze szpitala? Lekarz prowadzący?
- Nie mieli wielkiego wyboru. Poza tym, nie znacie tamtejszych zwyczajów, układów… - Profesor spojrzał wymownie na Maxa, który tymczasem zsunął się nieco na krześle i kołysał nim w przód i w tył.
            Ada posłała mu uważne spojrzenie. Nonszalancja tego człowieka zaczynała naprawdę działać jej na nerwy. Odwróciła głowę w stronę Załawy. On także obserwował Maxa. 
- Pacjent przeżył? – spytała po chwili.
- Tak – odparł profesor.
- Dlaczego nic o tym nie wiedzieliśmy? To sensacja, a tymczasem… - Ada poczuła na przedramieniu dłoń Załawy i urwała w pół zdania. Zrozumiała bez słów, że powinna powściągnąć język.
- Całe zdarzenie udało się na razie utrzymać w tajemnicy dzięki hojnej darowiźnie dla dyrekcji szpitala, ale przede wszystkim, dzięki błyskawicznej reakcji jednego z lekarzy. – Pospieszył z wyjaśnieniem Kos. - Przebywał wcześniej na stażu w moim instytucie i nawiązała się między nami nic sympatii.  
 - Jakie w związku z tym przewidział pan dla nas zadanie? – Zaława utkwił w mówcy badawcze spojrzenie.
- Trzeba dotrzeć do ludzi, którzy mają lek i ustalić jego skład.
- Powiedział pan, że nie zgodzili się go podać – wpadła mu w słowo, milcząca dotąd Magda.
- Moja droga, przecież mnie znasz. – Profesor uśmiechnął się dobrotliwie, ale jego oczy zalśniły dziwnym blaskiem. – Pracuję nad tym od dwóch miesięcy. Nie dadzą wywieźć leku, ale pozwolą zbadać.
- Jeśli poznamy skład, to przecież tak, jakby nam go dali. – Ada zmarszczyła brwi.
- Oni tego nie rozumieją. – Usłyszała głos Maxa. Spojrzała w tamtą stronę i napotkała uważne spojrzenie szarych oczu. Nie wyrażały żadnych emocji, ani pozytywnych, ani negatywnych. Stwierdził fakt, ale nie opowiadał się po żadnej stronie.
- A co z tą bakterią? – Zainteresował się nagle Zaława. – Mamy ją?
- Niezupełnie… - Kos potarł otłuszczony podbródek. – W obawie przed epidemią dyrektor szpitala nakazał zniszczyć wszystko, co miało z nią styczność. Szalki z posiewami również…
            Siedząca naprzeciw Kosa trójka naukowców jęknęła zawiedziona.
- Spokojnie. – Profesor uniósł w górę dłonie, jakby chciał ich uciszyć. – Turysta był wcześniej w innym państwie, gdzie najprawdopodobniej się zaraził. W każdym razie wyizolowano tam od innych chorych podobne bakterie…
- Te same objawy? Czym ich leczono? – Ada znów zbyt późno ugryzła się w język. Na szczęście pozostałym udzieliła się jej ekscytacja.
- Podobne objawy i podobne leczenie. – Kos uśmiechnął się smutno. – Ale żaden z chorych nie przeżył.    
- Nadal uważa pan, że nie mamy prawa domagać się tego leku? – Zaława wychylił się do przodu i spojrzał na Maxa, wyraźnie go prowokując. Ten jednak nie podjął dyskusji, a tylko wzruszył ramionami.
- Czy ktoś jeszcze zachorował? Mam na myśli, czy ten turysta kogoś zaraził? – Magda, wyraźnie podekscytowana, przerwała kłopotliwą ciszę, która zapanowała po słowach Załawy.
- Z tego, co wiemy, nie. To również przyczyniło się do utrzymania wszystkiego w tajemnicy. – Kos wyraźnie się odprężył, widząc, że między Maxem i Załawą chwilowo zapanował rozejm. – A teraz jeszcze jedna sprawa – ciągnął. – Bardzo mi zależy na przyspieszeniu terminu wyjazdu. Spróbujmy… za dwa tygodnie? – Zaplótł ręce na brzuchu i czekał na reakcje zgromadzonych. Tak, jak przypuszczał, żadne z jego gości nie zaprotestowało. Magda pokiwała głową ze zrozumieniem, Ada i Zaława sięgnęli po telefony, by sprawdzić kalendarze, a Max odchylił się w tył i przymknął oczy, jakby w skupieniu analizował w pamięci rozkład swoich zleceń.
***
            Wychodząc ze spotkania Ada miała dziwne wrażenie, że dała się wciągnąć w spiralę zdarzeń, których do końca nie pojmowała. Kos nie powiedział im wszystkiego, ba, nawet tego nie ukrywał. Poza tym, że wszystko rozegrało się w Egipcie, nie wymienił miasta, gdzie stał szpital, ani nazwy kraju, z którego turysta przywlókł infekcję. Irytowało ją to, ale z drugiej strony, zdawała sobie sprawę, że sama postąpiłaby dokładnie tak samo. Już od dawna wiedziała, że w świecie nauki, zachowanie tajemnicy odgrywało kluczową rolę. Konkurencja nie spała nigdy, a przy współczesnych środkach komunikacji podkradanie pomysłów właściwie spowszedniało. Kiedyś takie zdarzenia budziły powszechne oburzenie i nierzadko stawały się przyczyną ostracyzmu wobec „złodzieja”. Tymczasem obecnie Amerykanie podkradali naukowców z całego świata, a Chińczycy fałszowali nagminnie badania. Nikt na to nie reagował. No, chyba, że ktoś odważył się wystąpić przeciwko któremuś z koncernów…
- Przepraszam. – Niski ciepło brzmiący męski głos i delikatne dotknięcie ramienia przerwało Adzie rozmyślania. – Może da się pani zaprosić na kawę? – Nie zauważyła, że Zaława poszedł za nią do lobby. – Chętnie zaproponowałbym coś mocniejszego, żeby łatwiej nam było przejść na „ty”, ale kawa wydaje mi się bardziej odpowiednia dla kierowcy.
- Nie jestem pewna… - Ada zawahała się, zerkając na maleńki złoty zegarek. Czas jednak nie naglił. – Właściwie, to czemu nie? – Posłała mężczyźnie przyjazne spojrzenie, okraszone delikatnym, prawie zalotnym uśmiechem. – W naszym przypadku, przejście do mniej oficjalnych form nie będzie trudne. – Uznała, że dorównywali sobie stopniem naukowym i pozycją zawodową. - Poza tym, rzeczywiście, zostawiłam na parkingu samochód, więc kawa musi wystarczyć.
            Weszli do oddzielonej taflą kolorowego szkła części barowej i zamówiwszy dwa espresso, usiedli przy niewielkim stoliczku. Oboje milczeli przez dłuższą chwilę.
- Wierzysz mu? – Zaława odezwał się pierwszy.
- Kosowi? Chyba tak. – Zastanowiła się. Dlaczego miałaby nie wierzyć? Rynek leków był jednym z najbardziej dochodowych, ale też pełnym patologii i wypaczeń. Odkrycie nowego skutecznego antybiotyku z pewnością dałoby gigantyczne dochody. Pod warunkiem wyłączności na okres ochrony patentowej. – Ty pewnie nie, skoro pytasz. – Przyjrzała się swemu rozmówcy dokładniej.
            Szczupły, choć nie wysportowany, lekko szpakowaty, gładko ogolony i do tego doskonale ubrany, robił dobre wrażenie. Odpowiedział na zainteresowanie swoją osobą śmiałym spojrzeniem.
- Profesor pominął sporo informacji – zaczął powoli. – Rozumiem to, ale… - Umilkł na widok kelnera, który postawił na stoliczku dwie filiżanki, małe szklaneczki z wodą i miseczkę drobnych ciasteczek.
- Och, Grzegorzu. – Ada z uśmiechem uniosła w górę maleńkie naczynie wypełnione ciemnym, parującym płynem. – Przecież żadne z nas nie podałoby takich informacji. – powiedziała. Upiła odrobinę i oblizała wargi koniuszkiem języka.
- Ado, czy raczej Adelajdo? – Zaława podążył wzrokiem do ust swojej towarzyszki.
- Ado, jeśli łaska. – Pochwyciwszy spojrzenie Załawy, przymrużyła zalotnie oczy. Jeszcze nie wiedziała do czego, ale zainteresowanie tego człowieka mogło się przydać. Jego spostrzegawczość także. – Przerwałam ci myśl – podjęła.
- Zastanawia mnie, czy wszystkim nam obiecał to samo? – Zaława uśmiechnął się chytrze. – Ma ogromny budżet, nawet jak na całkowicie nowy antybiotyk, a przy tym żadnych gwarancji powodzenia. Niepokoi mnie też ten Max. To nie jest prawdziwe imię. I jak on się właściwie nazywa? A słyszałaś, jak kręcił nosem na udział kobiet w badaniach?
- Nie w badaniach, tylko w wyjeździe. Skoro ma być odpowiedzialny za całą grupę, a jedziemy do Egiptu, to raczej zrozumiałe. – Spróbowała obiektywnie spojrzeć na sprawę. Upiła kolejny łyk kawy. – Ale masz rację, ma w sobie coś niepokojącego… - Nie była to szczera opinia. Młody, pewny siebie, nawet zarozumiały… Intrygował, chociaż chętnie utarłaby mu nosa…
- Chyba naprawdę ci podpadł. – Zaława dotknął delikatnie szczupłych palców Ady. – Aż się zaróżowiłaś.
- Nie żartuj! – Pokryła zmieszanie gniewnym wykrzywieniem ust, ale nie cofnęła ręki. Zauważyła, że Zaława nie nosił obrączki. – To działanie kofeiny, nic więcej. – Wzruszyła ramionami.
- To świetnie, bo zdaje się, że nasz tajemniczy „opiekun” właśnie tu idzie. – Zaława cofnął dłoń.
            Max nie podszedł jednak do rozmawiających, ale usiadł przy barze i zamówił piwo. Przyjacielska atmosfera, panująca dotychczas przy stoliku, gdzieś się jednak ulotniła. Ada nagle poczuła się skrępowana.
- Powinnam już wracać. – Posłała Załawie przepraszający uśmiech. – Wyjazd za dwa tygodnie, to w moim przypadku karkołomne przedsięwzięcie – westchnęła.
- Podobnie, jak w moim. – Zaława pokiwał głową.
            Wychodząc, zauważyli, że Max, na pozór zajęty rozmową z barmanem, dyskretnie im się przygląda. Fragmenty wolnej lustrzanej powierzchni, na tle której ustawiono butelki z alkoholem, doskonale się do tego nadawały.
- Dziękuję za kawę i miłe towarzystwo. – Ada wyciągnęła do Załawy dłoń, którą ten musnął ustami, przytrzymując jednocześnie dłużej, niż wypadało. Musiała przyznać, że sprawił jej tym przyjemność.
- Idę w tę samą stronę – odparł, spoglądając na przeszklone drzwi.
- Nie mówiłeś przypadkiem, że zostajesz do jutra? – Zmarszczyła leciutko brwi.
- Owszem. Miałem jednak nadzieję na hiszpańską kuchnię, a tu jej nie serwują, więc muszę się przejechać do centrum.
- W takim razie, chętnie cię podwiozę – powiedziała z czarującym uśmiechem i wziąwszy swego towarzysza pod ramię, skierowała się do windy, by zjechać do podziemnego parkingu. – Mamy niedaleko instytutu lokal z kuchnią andaluzyjską. Nie wyobrażasz sobie, jakie serwują cuda!
- Przypuszczam, że nie dasz się namówić na wspólny posiłek - westchnął, posyłając rozmówczyni tęskne spojrzenie. – A może jednak?
- Tym razem nie. – Roześmiała się odrobinę za głośno. – Ale zapamiętam sobie, że proponowałeś obiad. – Kiedy ostatni raz widziała w oczach mężczyzny pożądanie? Na pewno nie ostatnio i nie w domu. Na uczelni, owszem, jednak Załawy nie porównałaby z byle asystentem. Co to, to nie!
- Liczę na to – odparł tymczasem mężczyzna, przyciskając nieznacznie dłoń Ady do swego boku.