Lek

Lek

poniedziałek, 27 czerwca 2016

Meteory. W blasku dnia. Rozdział 21

Grecja. Grudzień 2014

Samochód, którym przemieszczali się Majka i Oskar, mknął po asfaltowej szerokiej drodze w kierunku samotnej góry, zwieńczonej niby koroną, monastyrem. Minęli zjazd na Kastraki, niewielką osadę, w której kiedyś mieszkała Rosanna i zwolnili. Droga stała się bardziej kręta i wyboista. Oskar co chwila zerkał na wyświetlacze któregoś z dwóch telefonów komórkowych.
- Dlaczego dwa? - zainteresowała się Majka.
- Ten jest do kontaktowania się w obrębie naszej grupy – Oskar pokazał jej czarnego smartfona – Jeśli nie odbiorę, przerzuci sygnał do Johana.
- A drugi?
- Dla reszty świata – wyjaśnił z lekkim uśmiechem – Generalnie nikomu nie wolno się kontaktować z nikim poza naszą grupą. Żadnych rozmów, sms-ów, Facebooka, itd. Śnić też nie wolno.
- Jak to przyjęła Margaret? - spytała ciszej.
- Zrozumiała – wzruszył ramionami – Powiedziałem, że chcemy się zapaść pod ziemię na dwa tygodnie i zrozumiała.
Majka pokiwała głową i wpatrzyła się w rosnącą w oczach górę. Mimo wszystko, czuła się źle z faktem, że ukryli przed bliskimi cel swojej podróży. No, ale w końcu, ona też się dostosowała. Zostawiła swój telefon w zamku i dostała identyczną komórkę jak reszta, z prepaid-ową kartą.
Pierwszy z telefonów Oskara zaczął wibrować.
- Tak? - rzucił do mikrofonu i słuchał przez dłuższą chwilę – W porządku – uśmiechnął się do Majki – Doga wolna.
Zatrzymali się na parkingu obok samochodu ich ochrony. Po chwili pojawił się jeden z ochroniarzy.
- Obserwowaliśmy klasztor przez dwie godziny. Piter i Lu, poszli na górę. Dali znać, że wszystko u nich OK – zameldował.
- No, to naprzód! – Oskar wziął Majkę za rękę i poprowadził w kierunku stromych schodów.
---
Agnieszka uklękła na posadzce i zajrzała pod masywny stół służący za podstawę prymitywnego ołtarza. Kamil podał jej latarkę. Po chwili snop światła ukazał jej warstwę zastarzałego kurzu.
- Za często tu nie sprzątali – Kami również ukląkł i zajrzał pod stół.
- I dobrze – Agnieszka nałożyła lateksową rękawiczkę i zaczęła obmacywać kamienie – Im mniej ludzkiej ingerencji, tym więcej ciekawych artefaktów.
Znajdowali się w części położonej poniżej właściwego klasztoru. Można powiedzieć, że zwiedzali piwnice.
- Naprawdę sądzisz, że powinniśmy szukać tutaj? - pamiętając, jak zbeształa Grega, Kamil wolał być ostrożny.
- Wiem, że dla was liczą się te wasze Dary, sny i jak wy je tam zwiecie? Azyle? - sapała – Ale ja mam swoje metody. Trzeba zbadać wszystko, żeby potem tu nie wracać. Czasem wystarczy jeden drobiazg...
- Trochę nam się spieszy – Kamil sięgnął po jedną z rękawiczek i zaczął się z nią mocować – Czego właściwie szukamy?
- Czegokolwiek. Najbardziej... owalnego zagłębienia, napisów, znaków wyrytych w kamieniu lub drewnie... ale raczej w kamieniu – wyliczała – Zostaw to! - odebrała mu rękawiczkę – Lepiej idź się dowiedzieć, kiedy to zostało otynkowane. Może zasłonili coś zaprawą?
Kamil odwrócił się i ruszył do wyjścia, przewracając oczami. W jednym z korytarzy natknął się na Jeana i Grega.
- I co? - rzucił do nich, nie spodziewając się jednak niczego dobrego.
Odpowiedzieli mu cichymi przekleństwami. Roześmiał się i poklepał ich po ramionach. Im też nie dopisało szczęście.
- W brzuchu mi burczy – Greg był w jak najgorszym humorze – Długo jeszcze będzie się tam grzebała?
- Idź i zapytaj – Kamil wyszczerzył do niego zęby – Kazała mi się dowiedzieć, kiedy te katakumby były tynkowane.
- Katakumby?!
- Tak tylko powiedziałem – Kamil westchnął – Już się nie mogę doczekać zachodu słońca. Jak Mistrz powiedział, że mamy sprawdzić pozostałe klasztory, to myślałem, że pocałuję jego buty. Ten zakaz śnienia jest straszny!
- Nie narzekaj – Jean trącił go w bok i spojrzał znacząco na Grega – Powiedziałeś naszej pani archeolog, że znikasz na całą noc? - spytał z nutką złośliwości w głosie.
Greg bez słowa posłał w kierunku Jeana spojrzenie, od którego uśmiech spełzł mu z ust.
- To ja idę do chłopaków na zewnątrz – rzucił szybko i okręcił się w miejscu.
- Powiedz, że za godzinę jedziemy na obiad – burknął Greg. Upór Agnieszki zaczynał go drażnić. Coraz częściej żałował, że Oskar nie odmówił prośbie Majki i nie kazał mu pozostać przy sobie – Ja odpowiadam za bezpieczeństwo całej grupy. Mieliśmy się przemieścić, jeśli niczego nie znajdziemy i się przemieścimy – dodał głosem, który nie wróżył niczego dobrego.
---
Słońce przewędrowało już dawno na zachodnią część nieba, kiedy grupa złożona z sześciu osób cicho i dyskretnie opuszczała klasztor św. Anapawsa. Nie rozmawiali, pogrążeni w ponurych myślach. Zresztą, Oskar wciąż sprawdzał nadchodzące do niego wiadomości.
- Zadzwoń do Agnes – zwrócił się w pewnej chwili do Majki i podał jej swój telefon.
- Ma coś? -spytała z nadzieją w głosie, ale on pokręcił tylko głową.
Wybrała właściwy numer i czekała chwilę.
- Cześć szefowo – spróbowała zażartować – Jak idą poszukiwania?
- Na razie nic, a u ciebie? - głos Agnieszki brzmiał zadziwiająco spokojnie.
- Też nic – przyznała bez entuzjazmu.
- Hej, skąd ta chandra? To dopiero kilka dni.
- Wiem... - wciąż nie mogła się przyzwyczaić do żółwiego tempa pracy archeologów – Po prostu liczyłam na... cokolwiek.
- Spokojnie. Jeśli coś jest w tych monastyrach, to my to znajdziemy. Wcześniej czy później – usłyszała w odpowiedzi.
- Jeśli... - przyznała niechętnie – Słuchaj, potrzebuję w nocy twoich ludzi. Muszą sprawdzić pozostałe klasztory.
- Tak, słyszałam – tym razem to Agnieszka nie wykazała entuzjazmu – W porządku. Aha, jeszcze jedno. Mówiłaś coś o wieku tych monastyrów. Niektóre są starsze, niż myślisz. Jak się dobrze poszuka, szczególnie w źródłach nie związanych z religią greko-katolicką, to można znaleźć parę ciekawostek.
- Taak...?
- Na pewno znasz tę historię z latawcami, które puszczali mnisi i tak zaczepili pierwsze liny...
- Wszyscy to znają – Majka poczuła przyjemny dreszczyk podniecenia – A nie są prawdziwe?
- No, coś ty? - Agnieszka zachichotała – To opowiastki dla turystów. Na tych skałach są ślady bytu ludzi na długie lata sprzed monastyrów. W wielu mieszkali eremici, a niektóre były miejscami kultu.
- Wow! Skąd ty to wiesz?
- Muszę wiedzieć takie rzeczy – w głosie Agnieszki dosłyszała dumę – W końcu zatrudniłaś profesjonalistkę.
Rozmawiałyby dłużej, ale Oskar zamachał Majce ręką i wskazał na zegarek.
- Muszę kończyć – cmoknęła głośno do telefonu – Jesteś super!
- No wiem... - usłyszała w odpowiedzi - Ty też!
- Lepiej ci? - spytał Oskar, odbierając swój telefon.
- Mhm – musnęła jego policzek.
- Za co to? - zdziwił się.
- Za nic. Po prostu cię kocham.
Telefon znów ożył. Oskar odebrał i słuchał przez chwilę w skupieniu.
- Nie, nie wybieram się tam – rzucił po chwili.
Majka nadstawiła uszu. Schodzili po stromych schodach, gęsiego, więc nie mogła widzieć twarzy męża, ale z tonu, jakim mówił wywnioskowała, że to coś poważnego.
- Nie, nie zaryzykuję. Dobrze, sprawdź to sam – powiedział dobitnie – Zjawię się około północy lub nad ranem. To będzie zależało od tego, gdzie on będzie.
Słuchał jeszcze chwilę i rozłączył się.
- To Timothy – powiedział cicho do Majki, jakby czując jej napięcie – Ktoś wysadził dwa ważne ujęcia wody na terenie Libii.
- To chyba nic niezwykłego? - zmarszczyła brwi - Tam ciągle ktoś coś wysadza.
- Rzeczywiście, nie byłoby to niezwykłe, gdyby nie fakt, że świadkowie widzieli świetliste postaci na kilka godzin przed wybuchem – powiedział powoli – Te ujęcia zasilają duży obszar ziemi.
- Ktoś zginął? – ściszyła głos.
- Kilka osób. Są też ranni. Nikt z naszych... - Oskar przeskoczył ostatnie dwa schodki i odwrócił się w stronę Majki.
- To czemu Timothy dzwonił? - spojrzała mu w oczy.
- Tam jest duże zagęszczenie ludzi i zwierząt. Brak wody grozi katastrofą. Kiedyś ja nadzorowałem ten obszar – dodał z namysłem – Timothy uważa, że to robota Swena, a ja się z tym zgadzam. Dlatego się tam nie wybieram. On po prostu chciał się upewnić, że tego nie zrobię, jak się dowiem.
Dobiegł ich znajomy warkot silnika i po chwili ukazały się dwa czarne SUV-y. Jeden z towarzyszących im ochroniarzy wyszedł naprzód, upewniając się, że jest bezpiecznie. Dopiero po chwili mogli zająć swoje miejsca.
- Nadzorowałeś? - Majka postanowiła dowiedzieć się czegoś więcej.
- Za rządów Kadafiego zbudowano tam tak zwaną suchą rzekę. Gigantyczny rurociąg ciągnący się przez pustynię. Wyschło sporo oaz. Wielu ekologów uważało to za błąd, ale nikt ich nie słuchał – Oskar westchnął – Kiedy stało się jasne, że tego procesu nie da się zatrzymać, postanowiliśmy przynajmniej zminimalizować szkody. Dlatego tak dobrze znam tamtejszą sytuację.
- Twój udział mógłby pomóc? - spojrzała na niego, ale on patrzył w przód, na wijącą się przed nimi drogę.
- Pewnie tak, ale to prowokacja – rzucił przed siebie.
---
Swen przeszedł się po pokoju i stanął przed oknem. Miał przed sobą widok na Akropol, ale nawet nie spojrzał na białe ruiny skąpane w ostatnich promieniach zachodzącego słońca. Spojrzał na zegarek. Nagle dobiegło go ciche pukanie do drzwi. Podszedł do nich bez pośpiechu i przekręcił gałkę. Do pokoju weszli Miro i Rene. Dwa cerbery, jak ich czasem nazywał Swen, w tych rzadkich ostatnio chwilach, kiedy miał dobry humor.
- Mój informator milczy – zaczął, nie zaszczycając ich nawet skinieniem głowy – Wiem, że w Libii wszystko przebiegło jak należy...
- Te pastuchy zrobiły z naszego senteksu piękne BUM! - zarechotał Miro, ale umilkł natychmiast pod zimnym spojrzeniem Swena.
- Mam nadzieję, że byliście wystarczająco widoczni, żeby was zapamiętano? – rzucił Swen.
- Tak, panie! – zapewnił gorliwie Rene, chwytając się odruchowo za rękę – Widziało nas wielu ludzi. Zgromadzenie na pewno już wie. Mistrz też...
- To dobrze – jasne oczy Swena zwęziły się do szparek – To młokos! Zapalczywy i ambitny. Na pewno się tam zjawi, a wy będziecie czekać. Tylko żadnych własnych akcji. Macie po prostu dowiedzieć się, gdzie on realnie jest.
- A co potem? - Rene przygarbił się, jakby zadanie, które mu wyznaczono, przekraczało jego siły.
- Zaprowadzi nas do swojej żoneczki – na twarzy Swena pojawił się zły uśmiech – A ja będę mógł odebrać jej to, co mi się należało już dawno temu – zacisnął pięści – A może uda mi się załatwić przy okazji niedokończone porachunki. Pożałują, że ruszyli się z zamku.
- A jeśli się nie zjawi? - spytał ostrożnie Miro.
- Zjawi się – głos Swena zabrzmiał tak, że temperatura w pokoju zdała się obniżyć o kilka stopni – Wiem, że się zjawi. Wyśledźcie go!

czwartek, 23 czerwca 2016

Meteory. W blasku dnia. Rozdział 20

Zamek Ainay-le-Vieil. Grudzień 2014

- I znowu samolot – Majka westchnęła bezgłośnie i przykleiła nos do szybki owalnego okienka. Jeszcze niedawno była przekonana, że dzięki Darowi prawie przestanie korzystać z tradycyjnych środków lokomocji. Przynajmniej przy dalekich podróżach.
- Jesteś bardzo milcząca – Oskar położył dłoń na jej udzie i pogładził je z czułością. W jego głosie pobrzmiewało zatroskanie – Nie powinnaś być świadkiem tego wszystkiego.
- Nikt nie powinien – burknęła - Nie chodzi o tamto – dodała z rozdrażnieniem.
- Nie? - przyjrzał jej się uważnie.
- Nie! – skłamała.
- W takim razie, dlaczego na mnie nie zaczekałaś w sypialni? I dlaczego unikasz mnie przez cały dzień?
- Nie zaczekałam, bo chciałam pogadać z babcią, zanim wstanie Monika – to akurat była prawda.
Oskar zmarszczył brwi.
- Odkąd rodzice powiedzieli jej o mnie całą prawdę, ma pretensje, że ona nie dostała Daru. Przyjazd do zamku tylko pogłębił jej frustrację – splotła palce obu dłoni i wbiła w nie wzrok – Prosiłam, żeby babcia miała ją na oku. Nie chcę, by ktoś wykorzystał jej młodzieńczy bunt.
- Hmm, nie zdawałem sobie sprawy – Oskar potarł dłonią pokryty cieniem zarostu podbródek.
- Z wielu rzeczy nie zdajesz sobie sprawy – prychnęła ze złością, ale zaraz pożałowała swoich słów. Było jednak za późno.
- Na przykład? - Oskar mimowolnie zacisnął dłoń na jej udzie.
- Dziadek powiedział mi, że nikt nie wie, jak odebrać Dar, nie pozbawiając życia – rzuciła szybko pierwszą myśl, która jej przyszła do głowy – Ale ty pewnie od dawna o tym wiesz.
- Od chwili, gdy zostałem Mistrzem – przyznał, przyglądając się Majce z niepokojem – Nie powinien cię tym obarczać.
- Owszem, tak – podniosła na niego pałające spojrzenie – A co będzie, jeśli znajdę sposób i ogłoszę go wszem i wobec? Wszyscy dowiedzą się, że Zgromadzenie utworzono w oparciu o kłamstwo!
- Nieprawda! – rzucił szybko – Po prostu...
- Och, nie wyjeżdżaj mi tu znowu z tym „ja tylko nie mówię całej prawdy” - przerwała mu.
- Kochanie... – spróbował ją objąć, ale Majka siedziała sztywno, nie pozwalając się łatwo obłaskawić.
- Jest jeszcze druga kwestia. Skoro nie można inaczej odebrać Daru, niż przez śmierć, to jak Rada mogła dać ci zgodę na odebranie Daru Swenowi? - zaplotła ręce na piersi – Przecież to cię obciąży klątwą.
- Klątwą? - Oskar zdawał się nie pojmować wagi jej słów – Jaką klątwą?
- Nie wiesz? - spojrzała na niego z niedowierzaniem - „Kto odbiera życie, nie ma prawa przekazać go innej istocie”. Jest przeklęty.
- Skąd to wiesz? - ściągnął brwi.
- Od Juana. Poprosiłam go, żeby spróbował poszukać czegoś o przeklętych, po tym, jak Manuela przetłumaczyła mi moje własne słowa. Musiałam je wypowiedzieć pod wpływem silnych emocji.
- I on ci znalazł wytłumaczenie? - dosłyszała w głosie Oskara cień kpiny, czy się przesłyszała?
- Tak. Znalazł je w notatkach matki Judith, które to notatki posiada Raul Gonzaga, a ja w zamian za to przyrzekłam mu przysługę - odparła z wyższością - Dlatego poprosiłam cię w komnacie, choć wcale nie miałam ochoty – dodała.
- Kurwa – Oskar potarł twarz dłońmi – Raul wiedział, co robi.
- O czym ty mówisz?! - zdenerwowała się.
- On pierwszy z Rady zagłosował za przyznaniem mi tej zgody. Za nim poszli inni – powiedział, ściszając głos – Liczył, że albo zginę, albo będę ostatnim Lowrensem.
- Nie chcę nawet o tym myśleć – wyszeptała ze zgrozą – Mam tylko nadzieję, że Juan nie brał w tym udziału.
- Był za młody, a poza tym, gdyby grał w to, co ojciec, nigdy by ci nie zdradził takiego sekretu – Oskar pokręcił głową z dezaprobatą – Ten chłopak mnie zaskakuje. Raz mam ochotę połamać mu kości, a za chwilę serdecznie bym go uściskał. Dojdzie w końcu do tego, że zostaniemy przyjaciółmi, czy co?
Majka uśmiechnęła się blado. Warkot silników zmienił natężenie i samolot zaczął schodzić do lądowania.
- Słuchaj, a to możliwe, że Raul stoi za tymi przeciekami do Swena? - spytała nagle.
Oskar zamyślił się na dłuższą chwilę.
- No, tak daleko chyba by się nie posunął - powiedział w końcu.
- No, ale w razie konfrontacji ze Swenem... - zawiesiła głos.
Niedokończone zdanie zawisło między nimi, ale żadnemu z nich nie chciało się go kończyć. Żadne nie miało też argumentów, by zaprzeczyć jego sensowi. Oskar otrząsnął się pierwszy.
- Chcę cię pocałować na zgodę – przytrzymał brodę Majki i ostrożnie zwrócił do siebie jej twarz. Rozchyliła usta i ich oddechy się zmieszały – Nie zostawiaj mnie więcej samego w sypialni – dosłyszała jego szept – Jesteś moją żoną i moją bratnią duszą. Bądź przy mnie.
Zanurzyła dłonie w jego włosach, przyciągnęła do siebie i odszukała usta.
- Nie szukaj Swena – poprosiła – Obiecaj mi! Musi być jakiś inny sposób – sama nie wiedziała, czy w to wierzyć – Skoro w Kodeksie jest przewidziane odebranie Daru, to musi być! – uczepiła się kurczowo tej myśli.
---
Dwa SUV-y jechały szybko, prowadzone przez doskonałych kierowców. Ten, w którym tylne siedzenie zajęli Majka i Oskar, prowadził Sam. Zastąpił Grega, którego na prośbę Majki Oskar przydzielił do grupy pracującej z Agnieszką. Siedzenie obok kierowcy zajął Johan. W drugim samochodzie siedziało czterech ludzi, należących do grupy Patrika. Z oczywistych względów, ten ostatni nie brał udziału w wyprawie do Meteorów. Oskar, mimo usilnych próśb ochroniarza, nie zgodził się na jego wcześniejszy powrót do pracy. Cała czwórka do ostatniej chwili nie wiedziała z kim poleci i dokąd.
Dojechali do niewielkiego, położonego na uboczu, kompleksu hotelowego. Latem musiał tętnić życiem, ale w okresie zimy, sprawiał przygnębiające wrażenie. Za kamiennym murem, w którym osadzono bramę, natknęli się na pusty basen, wyłożony jasno-turkusowymi płytkami. Pomalowany mauretańską czerwienią budynek hotelu, w blasku zachodzącego słońca, zdawał się pokryty rdzą. Majka nie zwracała jednak uwagi na te detale. Jej wzrok podążał co chwila do widocznej w oddali samotnej skały, na której szczycie migotało jasne światełko. Monastyr św. Mikołaja Anapawsa. Przywykła już do myśli, że to właściwe miejsce. Jedyne!
- Chodźmy – Oskar przywołał ją do drzwi budynku – Nasz apartament czeka.
- Chciałabym tam pojechać – spojrzała tęsknie w stronę monastyru – Już nie mogę się doczekać.
Oskar pokręcił odmownie głową.
- Za dnia – oznajmił tonem nie cierpiącym sprzeciwu – Teraz musimy się schować w azylu. Nie po to fatygowałem tu dziadka, żeby teraz dać się nakryć Swenowi. A co myślałaś? - roześmiał się na widok jej zaskoczonej miny – Hotel jest niedostępny. Podobnie, jak kilka innych, przed którymi również stoją wynajęte samochody. Po zachodzie słońca nie wolno nikomu opuszczać azylu. Nie wolno nawet śnić. Czy to jasne? - przyciągnął ją do siebie i razem przekroczyli próg – Jeśli chcemy pracować w spokoju, nocą praktycznie nie istniejemy, a za dnia... - wskazał ochroniarzy – Ich zmartwienie, żeby nikt się koło nas nie kręcił.
- A kontakt z pozostałymi? - spytała zaciekawiona. Musiała jednak przyznać, że podszedł do sprawy fachowo.
- W azylu jesteśmy nie do wykrycia, ale gdy go opuszczamy, można nas przez chwilę wyczuć tylko jeśli się wie, gdzie szukać.
- To po to obstawiacie z Andriejem miejsca, gdzie bywa Swen – klepnęła się w czoło – Teraz rozumiem!
- Nie możemy pełnić przy nich warty, ale Andriej stworzył program, który daje nam znać, jeśli Swen się gdzieś pojawi. Nie jest doskonały, ale zawsze to coś – westchnął.
- Ale go nie szukasz? - upewniła się.
- Chwilowo będę go raczej unikał – uspokoił ją – No, jeśli chcesz się zobaczyć z Manuelą, to radzę się pospieszyć. Masz jakieś piętnaście minut. Bezpośrednio do domu Laury i z powrotem. OK?
- OK – kiwnęła głową.
- Ten azyl cię wpuści, ale nikogo poza tobą. I przypomnij im, że oficjalnie lecimy na Karaiby – zaznaczył.
- Zaraz – zatrzymała się gwałtownie w połowie drogi do łóżka – A pozostali?
- Spokojnie. Wytłumaczyłem to różnica czasu - Oskar urwał nagle i zaczął nasłuchiwać – Zaczekaj – podszedł do swojego bagażu i wyłuskał z niego dwa telefony komórkowe. Sprawdził oba – Musimy zaczekać.
- Coś się stało? - zaniepokoiła się.
- Nie. Laura dała mi znać, że jeszcze nie jest gotowa. Czekamy – wzruszył ramionami.
- To głupie – Majka opadła ciężko na łóżko – Mamy tylu ludzi, takie możliwości i kryjemy się przed jednym Swenem!
- Bo to szaleniec – Oskar przysunął sobie fotel i usiadł naprzeciw niej – Poza tym, on się nie liczy z losem swoich ludzi, a my tak. Jeśli chcemy o nich zadbać, to nie wolno nam dopuścić do zabijania. Z żadnej ze stron – zaznaczył.
Nie odpowiedziała, tylko pokiwała głową. Wiedziała doskonale, że on ma rację. Siedzieli dobrych kilka minut, trzymając się za ręce. Wreszcie Majka wstała i zaczęła się rozpakowywać. Bezczynność ciążyła jej bardziej, niż niewesołe myśli. Prawie skończyła, kiedy jeden z telefonów zawibrował.
- OK – Oskar mrugnął do Majki – pamiętasz wszystko?
- Mhm – rzuciła się na łóżko i przymknęła oczy.
---
Oskar zapada w sen tuż po mnie.
- Czekam tu na ciebie. Jeśli nie wrócisz za kwadrans, to się zjawię – całuje mnie szybko w usta – powodzenia.
Czuję się, jak na jakiejś misji wojskowej, choć to tylko spotkanie z Manuelą. Zjawiam się w prosto w salonie Laury.
- Witaj – gospodyni łapie mnie za ręce – Akos tu jest.
- Akos? - rozglądam się – A gdzie Manuela?
- Wybacz, ale pracowała całą noc, a potem jeszcze to poprawiała w ciągu dnia – Akos pojawia się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki – Powinna odpocząć, zanim zajmie się zwojem z drugiej komnaty. Wybacz, ale zamiast śnić, po prostu zasnęła, a ja nie miałem sumienia jej obudzić – spuszcza głowę – Zwłaszcza, że dziś mamy lecieć do Anglii – dodaje ciszej.
- Dobrze zrobiłeś – kładę mu dłoń na ramieniu – Ona i dziecko są na pierwszym miejscu.
- Dziękuję – bąka z zażenowaniem i zerka na Laurę, która podaje mi tekturową teczkę.
- Dziękuję ci jeszcze raz – zwracam się do Laury – Może mam w rękach klucz do tajemnicy Daru?
- Chciałabym to przeczytać – mówi z przejęciem.
- Nie czytałaś tego? - zerkam na Akosa.
- Ty masz jedyny egzemplarz. Notatki osobiście spaliłem – pociera brodę z zakłopotaniem.
- Bardzo dobrze! Więc przeczytam i potem oddam ją tobie – obejmuję Laurę – Tylko niech to pozostanie w komnacie.
Właściwie nie muszę tego mówić. Wiem, że dochowa tajemnicy. Akos przestępuje nerwowo z nogi na nogę, więc Laura zostawia nas samych.
- Jest coś jeszcze – Akos ścisza głos – Wiem, że to moja nadgorliwość...
- Co jest? - przerywam mu. Czuję w jego głosie niepokój.
- To chyba jest właściwe miejsce – szepcze – Wczoraj Agnieszka i chłopaki pracowali tam cały dzień i niczego nie znaleźli. Ale zanim się tu zjawiłem, zajrzałem do klasztoru. Coś mnie podkusiło...
- I co? - ponaglam go, zerkając na zegarek.
- Tam jest azyl. Bardzo silny – mówi z konsternacją – Agnieszka mówi, że zostaną tam jeszcze dzień czy dwa i zmienia miejsce, ale w tej sytuacji...
- Skąd wiesz to wszystko wiesz?
- Greg.
- Czekaj, czekaj... – myślę gorączkowo. To zmienia postać rzeczy. Myślałam, że azyl jest tylko w naszym klasztorze - Sprawdź inne monastyry. Tylko ostrożnie. Niech Greg ci pomoże – nakazuję.
- Powiesz Mistrzowi? Nie chciałbym mu podpaść – mówi szybko.
- Spokojnie. Uprzedzę go. I ucałuj Manuelę – uśmiecham się.
Wracam w pośpiechu. Oskar wita mnie westchnieniem ulgi.
- Katastrofa! - rzucam, nawet nie próbując panować nad rozdrażnieniem – Jest więcej azyli!
Oskar patrzy na mnie, jakby nie rozumiał. No pewnie, że nie rozumie! Ganię się w myślach.
- Myślałam, że nasz klasztor jest wyjątkowy, bo jest w nim azyl - załamuję ręce – Ale w Varlaam też taki jest. Akos mi powiedział. Kazałam mu sprawdzić pozostałe, ale jestem prawie pewna, że odkryje kolejne... - głos mi się łamie – Znów nic nie mamy!
- Nie. Niech zostanie z Manuelą. Greg i Kamil się tym zajmą – Oskar obejmuje mnie mocno – Poradzimy sobie.
- Sama nie wiem – jęczę – Tyle trudu na nic!
- Ćśśś – gładzi moje włosy – Nie rozpaczaj tak, bo serce mi pęknie. To najgorsza podróż poślubna, jaką znam – burczy ze złością – Nie wiem, dlaczego się zgodziłem.
- Nieprawda... – dociera do mnie, że on ma jednak trochę racji – Zaczekaj! - nagle dostrzegam światełko w tunelu – Manuela przetłumaczyła zwój z komnaty Laury – otwieram teczkę i wyciągam z niej plik kartek. Tekst jest wydrukowany, ale w odstępach między linijkami, naniosła jeszcze sporo odręcznych poprawek. Widocznie brak czasu nie pozwolił jej tego zrobić staranniej, ale mnie to nie przeszkadza. Szybko przebiegam oczami pierwsze linijki tekstu.
- To jest o Kaliope – jestem odrobinę zawiedziona, ale czytam po kolei – Poślubiła brata i miała z nim dzieci: synów i córki. Czyli, co najmniej czworo! – dodaję od siebie i zerkam na Oskara, nieco zaskoczoną tą liczbą.
- Jak na Obdarowanych, to wyjątkowo dużo – przyznaje.
- Pozostali bracia także mieli dzieci, ale z nieobdarowanymi kobietami, więc jedni i drudzy... - pochylam się nad nieco pokreślonym wersem – „Różnili się od siebie siłą Daru” – dukam – znie powiedziane – prycham, ale czytam dalej – Kiedy się zestarzeli, podzielili swoje Dary pomiędzy wnuki – posyłam Oskarowi triumfalne spojrzenie – A więc to jest możliwe! Podzielili Dar! - teraz oboje pochylamy się nad tekstem – „Podobnie uczynili pozostali”. Oskar! Tu nie ma nic o śmierci. Oddali Dar zanim umarli, a w każdym razie tak mi się wydaje... Popatrz – stukam palcem w kartkę – „Przelali je do czary, z której ich dzieci i wnuki czerpały”. Tu chyba chodzi o Dar?
- Możliwe...
Czytamy dalej. To cała rozbudowana opowieść o życiu Kaliope i jej potomków. Nie ma jednak niczego o skałach, ani o kamieniach. A czara? Czy mowa o prawdziwym kielichu, czy to znów jakaś przenośnia?
- Wiesz – Oskar odgarnia mi kosmyk włosów – Skoro widzieliśmy... czuliśmy nasze Dary... może ta czara oznacza moment w którym Dar można przelać?
- Właśnie o tym myślałam – odwracam się do niego i napotykam dwoje lśniących oczu – Wiesz, Manuela mówiła, że to stary język, a nie współczesny grecki. Niektóre słowa zmieniły znaczenie – opuszki palców Oskara gładzą mój kark, sprawiając, że nie mogę się skupić – Ale my to czujemy w czasie zbliżenia... fizycznego – na samą myśl o seksie, czuję ochotę – Oskar, oni nie robili tego z wnukami. To niedorzeczne!
- Jasne, że nie – zgadza się ze mną – Ale my to dopiero odkrywamy. Pierwsza komnata pozwoliła nam zobaczyć Dar tak, jak w czasie orgazmu. Wiemy, że druga pokazuje go u nienarodzonego dziecka. Może trzecia...?
- Ale one tylko pokazują! – upieram się – A tu jest o „przelaniu”.
- A gdybyśmy się kochali w komnacie? - pyta nagle.
- No, nie wiem... - waham się – Ale to nadal nie tłumaczy przekazania Daru bez fizycznego połączenia.
- Możne coś z mieszaniem krwi? - przysuwa się do mnie bliżej.
- Nie ma tu nic o krwi – rzucam kartki na łóżko - Oskar... - próbuję zachować dystans – Jak jesteś tak blisko, to nie mogę myśleć!
- Chcę się kochać – wypala prosto z mostu – Po każdej wizycie w tej komnacie mam ochotę na seks.
Otwieram szeroko oczy.
- I tak mam ochotę, ale to miejsce sprawia, że po prostu nie mogę przestać o tym myśleć! – chrypi. Jego wzrok parzy.
- Też mam coś podobnego – przyznaję z konsternacją. Zostawiłam go w sypialni, bo liczyłam na seks, a on gadał z tą... - Kurde, Oskar, one jakoś na nas wpływają. Na nasze Dary! - przypominam sobie, jak po wizycie w drugiej komnacie zaczęłam myśleć o dziecku.
- Obudźmy się i pokochajmy – jego głos brzmi tak cholernie nisko i seksownie – Mamy masę czasu. Rano pojedziemy do monastyru i poszukamy rozwiązania.
Mam w głowie pustkę, a w brzuchu motyle. Jeśli mnie teraz dotknie, nie będę w stanie się oprzeć. Zresztą, po co miałabym...?
- Obudźmy się – jęczę – Ja też chcę się kochać.

sobota, 18 czerwca 2016

Meteory. W blasku dnia. Rozdział 19

Sycylia. Grudzień 2014

- Jesteś pewna? - Oskar przyciąga mnie do siebie i patrzy mi głęboko w oczy.
- Tak – odpowiadam szybko. Zbyt szybko. Wcale nie jestem pewna, ale z drugiej strony, wszystko co wiąże się ze skałami pociąga mnie tak bardzo. One są fascynujące!
- Przytul się – Oskar oplata sobie moje ręce na szyi i zamyka w przestrzeni ramion.
Jesteśmy przed domem Laury. Ciepło Oskara otacza mnie i dodaje sił. Odchylam głowę. Oskar całuje mnie w czoło. Teraz możemy wejść.
Timothy już jest. Juan zjawia się tuż po nas. Na pozostałych członków Rady też nie czekamy długo. Wszyscy są podnieceni, choć starają się, swoim zwyczajem, nie okazywać zbyt wielu emocji.
- Jesteśmy tu z dwóch powodów – zaczyna Oskar, pomijając wszelkie wstępy – Po pierwsze, na moją prośbę strażnicy kluczy zgodzili się ujawnić Radzie. Być może wkrótce także Zgromadzenie dowie się o ich istnieniu – przerywa i przesuwa wzrokiem po zebranych – Wynikło to z pewnych nowych faktów, które odkryła Maryann, a które mogą być bardzo ważne dla wszystkich Obdarowanych.
- Mistrzu... - Michael czeka, aż Oskar pozwoli mu mówić – Czy to miejsce takie, jak to w zamku Menzanares?
- Tak, takie samo, tyle, że tym razem wiemy dokładnie, czego oczekiwać. To jest właśnie drugi powód – Oskar kiwa głową Juanowi, który przymyka oczy z wyrazem skupienia na twarzy. Po chwili obok niego materializują się dwie nowe osoby. Szczupła blondynka i postawny ciemnowłosy mężczyzna. Oboje w wieku Oskara – Witajcie – Oskar kiwa im głową.
Zerkam ciekawie na dziewczynę. Więc tak wygląda Clair. Ładna jest, muszę to przyznać. Wygląda zupełnie inaczej niż ja. Ma krótkie blond włosy i jasne oczy. Jest też wyższa ode mnie. I starsza!
- Zostaliście wezwani, by poddać się próbie. Steve żąda rozwiązania małżeństwa przed upływem 10 lat – Oskar zwraca się do Rady – Są powody, dla których jestem skłonny się zgodzić, ale chcę mieć pewność, że ta para nie zdoła przekazać Daru potomstwu.
Andriej, Michael i Martin, którego znam najmniej, patrzą na Oskara zdumieni.
- Tak, mamy teraz taką możliwość. Jeśli nie łączy ich uczucie, Dar nie zostanie przekazany. Prawdopodobnie nigdy nie doczekają się dziecka.
- Mistrzu... - Steve prostuje się, czekając na przyzwolenie – Czekamy już długo, ale ona jest bezpłodna.
Nie lubię go, za takie stawianie sprawy, chociaż jego żony tez nie darzę chyba sympatią.
- Jestem zdrowa! - Clair unosi głowę.
- Skąd wiesz? - głos Steve'a zdradza jego zdenerwowanie.
- Cisza – ucina krótko Oskar – Dla Zgromadzenia nie jest istotne samo posiadanie potomstwa, ale Dar i jego przekazanie. Jeśli nie darzycie się uczuciem, nie możecie go przekazać, a rozumiem, że to było celem waszego małżeństwa?
- Tak – przyznają zgodnie, choć bez entuzjazmu.
- W takim razie, próba – Oskar kiwa Laurze.
Idziemy we czworo do znanych mi drzwi: Laura, Juan, Timothy i Ja. Oskar pozostaje na chwilę w tyle, by dać nam czas na otwarcie komnaty. Nie wszyscy muszą wiedzieć, jak się to robi.
- Czy mogłabym to zrobić? - pytam Laurę nieśmiało.
- Tak, ale jeśli otworzysz drzwi, to tylko ty będziesz mogła je zamknąć – wyjaśnia.
- Aha... - biorę od niej ostrożnie kamień z jasnego granitu.
- Nazywa się „Anoksi”. Umieszczając w zagłębieniu, wypowiedz jego imię – instruuje mnie – Zamykając, zrób to samo, tylko w odwrotnej kolejności. Imię, a potem wyjmujesz klucz.
- OK – przygryzam niechcący dolną wargę.
Udaje mi się za pierwszym razem, ale i tak czuję dreszcz emocji, kiedy kamienna ściana się przesuwa. Nadchodzi Oskar i pozostali. Wchodzimy do komnaty. Czujemy jej energię. To azyl.
- Clair, połóż dłonie na skale, ty Steve, po przeciwnej stronie – Oskar spogląda na nich i czeka – Co czujecie?
- Nic niezwykłego – odpowiada Steve i patrzy na Oskara wyczekująco.
- Może... nie jest zimna, jak kamień... lekko ciepła – szepcze Clair.
- Nic więcej? - Oskar spogląda na mnie pytająco.
- Nic – kręcą głowami.
- Odejdźcie – proszę Clair i Steve'a. Nie chcę wiedzieć, dlaczego Clair czuje, że skała jest ciepła – My jej dotknijmy – proszę Oskara.
Zastanawia się przez chwilę, po czym kiwa mi głową. Kładziemy dłonie na skale. Natychmiast robi się gorąca i miękka.
- Och! - wszyscy spoglądają na skałę z niedowierzaniem.
Patrzę Oskarowi w oczy, a on uśmiecha się do mnie ciepło. Kocham go, jak nikogo na świecie i wiem, że on mnie kocha. Moje ciało się odpręża, a w głowie mam przyjemny szmerek, jak po szampanie. Tym razem skała nie trzyma nas tak długo, jak poprzednio. Zupełnie, jakby nas znała, jakby wiedziała, że łączy nas bezgraniczna miłość. Potrzebowałam tego.
Kiedy cofamy dłonie, Oskar zwraca się do Clair i Steve'a.
- Zwalniam was z przysięgi małżeńskiej złożonej wobec siebie przed Mistrzem. Możecie dopełnić formalności w urzędzie. Steve, jesteś wolny. Clair, Johan się z tobą skontaktuje w pozostałych kwestiach – w jego głosie słyszę coś, co wzbudza mój niepokój, ale nie wiem, co to jest. Cholera, przeszkadza mi to! - Wszystko, co widzieliście i słyszeliście, pozostaje tajemnicą – dodaje.
Steve kiwa głową i zbiera się do odejścia, ale Clair stoi nieruchomo. Wygląda tak, jakby nie rozumiała, co się do niej mówi.
- Clair? - Laura dotyka jej ramienia, a dziewczyną wstrząsa dreszcz. Ręce zwisają jej wzdłuż ciała, a plecy jakby się przygarbiają. Na jej ładnej twarzy pojawia się wyraz rezygnacji – Clair, już po wszystkim – szepcze Laura.
- Jesteście w domu? Oboje? - pyta nagle Oskar, a Clair kiwa głową. Wciąż wygląda na zagubioną – Zaczekaj na mnie z zamku – nakazuje, a ona znów kiwa głową – Steve, ma czekać w moim gabinecie – tym razem głos Oskara brzmi dość ostro.
Odchodzą, a ja mam ze sobą problem.
 
Juan stoi nieruchomo, wpatrując się w skałę, jak zahipnotyzowany. Nagle podnosi głowę i posyła mi spojrzenie, od którego robi mi się gorąco.
- Mistrzu – zwraca się do Oskara – Proszę, byś pozwolił mi na taką próbę.
Oskar spogląda na Juana z wyrazem zdziwienia w oczach.
- Ty i Athina? - pyta sucho.
- Tak. My dwoje. W obecności Rady – mówi powoli, dobitnie. Czuję na plecach nieprzyjemny dreszcz. Co on kombinuje? Wiem doskonale, że jeśli Oskar spyta mnie o zadanie, będę musiała poprzeć Juana. Obiecałam mu przysługę. Szybko z niej skorzystał!
- Jeśli pozwolisz Mistrzu – cichy głos Andrieja przerywa ciszę, a my o mało nie podskakujemy z wrażenia. Oskar kiwa mu głową – Nie widzę potrzeby sprawdzania, czy skała mówi prawdę. Wasze świadectwo jest wystarczające. Poza tym Athiny tu nie ma...
- Śni. Wystarczy jedna chwila, by ją przywołać – Juan przerywa mu bezceremonialnie – Poza tym, nie chodzi o skałę, tylko o nas.
- Co o tym sądzisz? - Oskar zwraca się do mnie, a ja czuję, jak cierpnie mi skóra. Oczy wszystkich zdają się mnie przewiercać, ale najwięcej niepokoju widzę w spojrzeniu Juana. Andriej stoi ze wzrokiem wbitym w posadzkę.
- Skoro Juanowi tak na tym zależy – mówię, starając się unikać wyczekujących spojrzeń członków Rady.
- Maryann, nie ma powodu... - Andriej szepcze, przesuwając się nieznacznie w moim kierunku.
- Sprawdzać? - Juan podchwytuje jego słowa – Co cię to obchodzi?
- Nic – odpowiada szybko, szukając u mnie wsparcia spanikowanym spojrzeniem.
- Cisza – Oskar przerywa dyskusję – Juanie, czy jest ważny powód, by wykonać taką próbę?
- Mam wyznaczyć datę ślubu. Chcę mieć pewność, że moja decyzja nie wyrządzi nam krzywdy – mówi, patrząc Oskarowi w oczy.
Moją uwagę przykuwa drobny ruch dłoni Oskara. Zaciska je na chwilę w pięści i zaraz rozluźnia.
- A nie masz takiej pewności? - pyta głosem pozbawionym emocji.
- Nie – tym razem Juan odwraca się do mnie.
- Oskar – przysuwam się do męża i szepczę tak, żeby nie usłyszeli tego inni – Zgódź się, proszę.
W komnacie panuje taka cisza, że aż dzwoni w uszach.
- Przywołaj Athinę – Oskar patrzy na Juana z dziwnym wyrazem twarzy. Andriej blednie, ale nie odzywa się już ani słowem.
- Dlaczego? - syczy do mnie Oskar, kiedy Juan wychodzi z komnaty, a pozostali zaczynają szeptać między sobą.
- Obiecałam mu przysługę – zaglądam mu w oczy.
To dziwne, ale jakby się trochę odprężył.
- Powiedz jej, jak to działa – wskazuje głową drzwi, w których pojawia się Athina.
Jest spokojna. Przesuwa wzrokiem po twarzach obecnych. Na ułamek sekundy jej wzrok zatrzymuje się na Andrieju i dostrzegam na jej twarzy cień uśmiechu. A może mi się wydaje?
- Witaj Athino. Juan prosił... - zaczynam.
- Wiem – mówi cicho.
- Wiesz, jak działa ten kamień? Dotykam palcem skały.
- Nie do końca.
- Jeśli oboje jej dotkniecie, ona pokaże nam, czy darzycie się uczuciem. Takim, które zapewni wam możliwość przekazania Daru – jakoś nie przechodzi mi przez gardło „miłość”, kiedy patrzę na nich oboje.
- Nie muszę jej dotykać, żeby to wiedzieć – mówi ze spokojem – Nasze zaręczyny zaaranżowano – w jej oczach dostrzegam smutek.
W komnacie znów zapada cisza. Zerkam na Juana, ale jego twarz nie wyraża żadnych uczuć. Mam wrażenie, że sufit się obniżył. Duszno mi!
- Mistrzu – Andriej przerywa ciszę – Muszę coś wyznać – w jego głosie czuć napięcie.
- Mów.
- Proszę, byś zwolnił Athinę i Juana z przyrzeczenia. Jest ważny powód – dodaje szybko – Biorę na siebie całą odpowiedzialność. Kocham Athinę i powiedziałem jej to, choć była zaręczona. To moja wina. Nie powinienem...
- Andriej, proszę... - głos Athiny drży, a oczy lśnią od łez.
O, kurde! Patrzę na zdumionego Juana.
- Dość! - Oskar najwyraźniej stracił cierpliwość – O to ci chodziło? - rzuca do Juana, który stoi, jak słup soli. Wygląda na zszokowanego. Chyba nie do końca zdawał sobie sprawę, w co się pakuje – Dłonie na skałę – nakazuje Oskar dość szorstkim tonem.
Spełniają polecenie, ale efekt jest łatwy do przewidzenia.
- Teraz ty – rzuca do Andrieja – Odsuń się Juanie.
No i mamy pokaz! Patrzę na tych dwoje i czuje, że za chwilę zacznę płakać. Emocje rozsadzają mi serce. Podnoszę wzrok na Juana. W jego oczach dostrzegam żal. Nagle mam ochotę go przytulić. To on jest tu pokrzywdzony,a nie Athina.
- Juan, Athina, zwalniam was z obietnic, które sobie złożyliście – Oskar rozkłada ręce – Wszyscy tu obecni są świadkami, ale nie wolno wam zdradzać szczegółów. Tobie również, Athino. Juan, Andriej – głos Oskara robi się szorstki, a spojrzenie twardnieje - Oczekuję, że załatwicie to między sobą i z waszymi rodami. Nie zmuszajcie mnie do wprowadzenia zmian w Radzie.
Choć mówi cicho, jego słowa robią na nas wrażenie. Wszyscy milkną. Zerkam na Timothy'ego. Patrzy na Oskara z uznaniem.
- Mistrzu – Andriej przełyka głośno ślinę – Czy mogę poprosić Athinę o rękę?
- To wasza sprawa. Najpierw jednak naprawcie szkody – głos Oskara nieco łagodnieje – Potem, nie widzę przeszkód – przesuwa wzrokiem po pozostałych. Kiwają głowami, a ja oddycham z ulgą.
Cholera! Nie miałam pojęcia, że moje odkrycia tak namieszają! Może Maks miał rację? Z tymi skałami trzeba się obchodzić ostrożnie i z wiedzą też. Mogę zrobić wiele dobrego, ale i wyrządzić wiele zła.
- Skończyliśmy – oznajmia Oskar i otacza mnie ramieniem – wracajmy – szepcze do mnie.
Laura wysuwa się nieznacznie przed pozostałych i zerka na mnie wyczekująco.
- Ty wracaj, a ja muszę zamknąć komnatę – przypominam sobie, że to ja ją otwierałam, więc ja muszę zamknąć.
Oskar żegna się skinieniem głowy i wychodzi poza azyl, a ja drepczę niecierpliwie w miejscu, czekając, aż wszyscy wyjdą. Co oni się tak guzdrają? Oskar już zniknął. No prędzej, poganiam ich w myślach. Jak ten kamień się nazywał? Aha, Anoksi! Próbuję nie okazywać zniecierpliwienia.
Kiedy wreszcie zjawiam się w naszej sypialni, odkrywam, że Oskar nadal śni. Pewnie rozmawia z Clair. Obserwuję go. Wzdycha przez sen. Zerkam na zegar. Zbliża się świt. Tak długo to trwało? Oskar porusza głową, ale się nie budzi. Za to ja się budzę i wstaję. Wychodzę z sypialni, zostawiając mojego męża samego.