Lek

Lek

czwartek, 15 grudnia 2016

Lek. Rozdział 2




Automat nastawiony na dziewiątą rano zaczął unosić żaluzje, zalewając stopniowo sypialnię jasnym światłem dnia. Ada przeciągnęła się sennie i już miała otworzyć oczy, kiedy poczuła obok siebie ruch i po chwili pokój zaczął na powrót pogrążać się w mroku.
-  Nie wstawaj jeszcze. – Głos Bogdana zabrzmiał blisko jej ucha.
            Uniosła niechętnie powieki i ujrzała męża wspartego na łokciu tuż obok swego boku. Musiał się położyć już po jej zaśnięciu. Trzymał w dłoni pilota, którym zatrzymał żaluzje, pozostawiając wąski pasek światła pomiędzy ich brzegiem i parapetem. Westchnęła i spróbowała odwrócić się do niego tyłem.
- Daj się przeprosić – wyszeptał błagalnie. – Jestem tylko człowiekiem i popełniam błędy…
- To jakaś nowość – odparła z sarkazmem, patrząc mu prosto w oczy.
- Proszę… – Bogdan odchylił rąbek kołdry i pochylił głowę, muskając dekolt i pierś Ady nosem. – Jeśli nie chcesz, to nie poprawiaj tej opinii. Przesadziłem. – Zwiesił głowę.
- To prawda. – Ada przyglądała się mężowi uważnie. Sprawiał wrażenie naprawdę przybitego.
- Wynagrodzę ci to, tylko już się na mnie nie złość. – Schylił się i pocałował ostrożnie najpierw jedno, a potem drugie oko Ady. – Nie chcę, żebyś przeze mnie płakała.
- To ze złości. – Spojrzała w bok nadąsana.
            Bogdan odgarnął ostrożnie niesforne kosmyki jasnych włosów, obserwując, jak napięcie w twarzy Ady powoli ustępuje.
- Daj się przeprosić… - Opuszki jego palców prześledziły linię żuchwy, szyję i zarys obojczyka, zsuwając niżej brzeg kołdry. – Masz takie piękne ciało… – Pocałował zagłębienie między piersiami.
            Początkowo Ada przyjmowała te hołdy biernie, ale służalcza postawa Bogdana w końcu wywarła na niej wrażenie. Poczuła przyjemny dreszczyk, który sprawił, że jej ciało pokryła „gęsia skórka”. Odetchnęła głębiej i przymknęła powieki.
- Mogę cię dotykać? Tak? – Usta Bogdana posuwały się systematycznie w dół, pokrywając pocałunkami delikatną jasną skórę. – Pokażę ci, jak bardzo mi się podobasz… - Uniósł się na rękach i nie przerywając pieszczot, przemieścił nad wyciągnięte leniwie ciało żony. – Jesteś naprawdę piękna! – W jego głosie dosłyszała szczery zachwyt. – Widziałem kimono… - Sięgnął językiem w zagłębienie pępka. Ada zachichotała, próbując odepchnąć głowę męża od swojego brzucha. – Na pewno wyglądasz w nim bosko! Szkoda, że tego nie widziałem.
- Sam tego chciałeś. – Westchnęła z cieniem wyrzutu w głosie.
- Można powiedzieć, że część kary już sobie wymierzyłem. – Język Bogdana podjął dalszą wędrówkę, przemieszczając się coraz niżej. – To niesamowite, że tu na dole też jesteś blondynką. – Pogładził z czułością maleńką kępkę włosków łonowych. – Ale jesteś apetyczna. Jak ty to robisz?   
- Dbam o siebie – szepnęła, unosząc kąciki ust w delikatnym uśmiechu.
- Mój klejnocik. – Rozchylił delikatne płatki i liznął ciemnoróżową wypukłość. Ada jęknęła przeciągle. – Jak to dobrze, że nic mi cię tutaj nie popsuło. – Objął ustami wrażliwe miejsce i puścił w ruch język i zęby.
Ada spięła się w sobie, chwytając gwałtownie powietrze, po czym jęcząc opadła na poduszki. Zacisnęła palce na kołdrze i wygięła się w łuk. Bezwiednie złączyła uda, ale po chwili poczuła, jak ciepła dłoń toruje sobie drogę pomiędzy nimi. Spróbowała się rozluźnić, ale Bogdan właśnie dopuszczał się takich występków wobec jej łechtaczki, że skapitulowała. Ogarniała ją słodka niemoc. Czułe słowa pieściły ucho. Zastanowiła się, co właściwie do niej mówił? Nie popsuło jej? Co? Pewnie myślał o ciąży. Zęby mężczyzny zacisnęły się mocniej i wyrwały z gardła oszołomionej dziewczyny głośny jęk. Myśli gdzieś odleciały. Mięśnie zareagowały gwałtownym skurczem i zaczęły drżeć. Jak w transie Ada rozsunęła szeroko uda, pozwalając na penetrację ociekającego wilgocią wnętrza. Wtargnięcie, choć powolne, zaparło jej dech w piersiach. Rozchyliła usta, zaciskając jednocześnie powieki. Wyprężone ciało pokryła cienka warstewka potu. Posuwisty ruch palców, raz po raz przerywał spazm zaciskających się wokół nich mięśni. Ada miała wrażenie, że język męża wwierca się w nią bezlitośnie i już, już chciała chwycić bujną czuprynę, by przerwać tę inwazję, gdy nowa fala rozkoszy pozbawiała ja woli i sił. Jęknęła głośno. Napięcie skłębiło się w podbrzuszu, grożąc rychłym wybuchem. Drżała na samą myśl o jego sile. Nagle poczuła coś z pogranicza bólu i rozkoszy. Bodziec tak silny, że zamarła w bezruchu i dopiero po chwili krzyknęła niewyraźnie. Maleńki fragment ciała, na moment skupił w sobie całe jej odczuwanie, a równocześnie sam pozostał nieczuły na jakikolwiek bodziec. – „Bryłka lodu w płomieniach” – przemknęło jej przez myśl. Krzyczała w ekstazie, nie panując nad sobą.
Bogdan uniósł głowę i z zachwytem obserwował swoje dzieło. Okrył spocone ciało i przygarnął do siebie. Poczuł przyjemny ciężar narastającego wzwodu. Ada drżała, nie mogąc się uspokoić. Wtuliła się ufnie w otaczające ją ramiona, z trudem łapiąc oddech.
- Moja księżniczka. – Bogdan gładził miękkie jak jedwab włosy.
            Jakby w odpowiedzi Ada pocałowała go w miejsce, gdzie szyja łączy się z klatką piersiową, tworząc małe zagłębienie i sięgnęła dłonią w dół, między dwa przytulone ciała. Bogdan przytrzymał szczupłą rękę, dociskając ją do swego biodra.
- Nie chcesz niczego w zamian? – Ada odchyliła głowę. Rozszerzone źrenice prawie zakrywały jej jasnoniebieskie tęczówki, potęgując wyraz zdumienia.
- To było na zgodę. – Roześmiał się w odpowiedzi. – Taki prezent tylko dla ciebie. Choć nie ukrywam, że dla mnie też przyjemny.
            Gdyby nie rumieniec niedawnych emocji, policzki Ady z pewnością przybrałyby intensywniejszy odcień. Pocałowała męża w usta i ukryła się na powrót w jego ramionach. Nagle uświadomiła sobie, że nie pamięta, kiedy ostatni raz tak się czuła. Uprawiali seks, ale to, co jej zafundował tego ranka, wykraczało daleko poza doznania, których zwykle doświadczała.
– Umówiłem się z chłopakami na squash’a. – Bogdan pocałował Adę w czoło i usiadł. – Muszę oszczędzać energię, ale wieczorem… - Zawiesił głos i spojrzał znacząco na przesuwane drzwi garderoby.
- Kimono? – Ada przeciągnęła się leniwie, obserwując męża spod półprzymkniętych powiek.
- Idę zrobić sobie koktajl. Przewidzieć i ciebie? – Bogdan poprawił luźne jedwabne spodenki od piżamy i pomaszerował do kuchni.
- Mhm… - zamruczała.
            Wkrótce do Ady dotarły odgłosy otwieranej i zamykanej lodówki, ciche postukiwania magnetycznych zatrzasków kuchennych szafek, a na koniec grzechot miksera. Tymczasem Bogdan przemieścił się do łazienki i do kuchennych hałasów dołączyło bzyczenie elektrycznej golarki. Ada skrzyżowała ręce za głową i wbiła wzrok w sufit. Niewiele brakowało, a przyjęłaby propozycję Kosa. Co prawda, mogłaby się potem wycofać, ale  zdawała sobie sprawę, że to dość mocno podważyłoby jej wiarygodność. Nie zamierzała od razu darować Bogdanowi całej winy, ale nie miało sensu planować zemsty. Wystarczyło pozbyć się nielojalnej sekretarki i zadbać o to, by nowa wiedziała, kto jest szefem. Uśmiechnęła się do siebie, dochodząc do wniosku, że być może warto było się pokłócić.   
- Muszę lecieć. Podać ci śniadanko? – Bogdan, już w stroju sportowym stanął w drzwiach sypialni, poruszając szklanym pojemnikiem, wypełnionym gęstą jasną breją.
- Nie. Wstaw do lodówki.
            Nie było takiej siły, która wyrwałaby Adę z łóżka w weekend przed jedenastą. Słyszała, jak Bogdan kręci się jeszcze przez chwilę w kuchni, potem wychodzi, uderzając sportową torbą o drzwi, wreszcie wsiada do windy. Z jakiegoś powodu nie mogła jednak ponownie zasnąć. Łóżko wydało jej się nagle niewygodne. Pomyślała o książce i rozejrzała się po sypialni. Jej wzrok padł na pozostawiony na komodzie smartfon.  Westchnęła ciężko i wstała. Po chwili przeglądała pocztę, szukając maila otrzymanego od profesora Kosa. Pomiędzy nią i wyciągiem z konta bankowego napotkała dziwną wiadomość z wykrzyknikiem. Nie znała nadawcy. Zawahała się w obawie przed wirusem. W tytule zamieszczono jednak jej imię. Było rzadkie, więc zbieg okoliczności raczej nie wchodził w grę. W końcu ciekawość wzięła górę.
- „To powinno panią zainteresować. Z wyrazami sympatii, Przyjaciel” – przeczytała.
Otworzyła pierwszy z załączników i zamarła. Nie wierzyła własnym oczom! Mimo, iż na zdjęciu widniały dwie postaci, przez nieodpowiednie kadrowanie pozbawione głów, natychmiast rozpoznała jedną z nich. Męskie przedramię obejmowało dół pleców, a dłoń tkwiła w kieszeni dżinsów. Określenie „tkwiła”, nie oddawało w pełni sytuacji. Palce zaciskały się na pośladku przez materiał spodni. Męskich spodni! Przełknęła głośno ślinę. Otworzyła kolejne zdjęcie. Szczupły chłopak o delikatnych rysach i blond czuprynie sączył przez słomkę błękitnawego drinka, wpatrując się w twarz jej męża. Zapewne tak było, bo Ada widziała tylko plecy i tył głowy Bogdana. Bez trudu rozpoznała jego i jasny lniany garnitur, który ona sama kupiła. Kolejne zdjęcie. Pozycja jak na poprzednim, nieco zbliżona, dłoń Bogdana odgarniająca kosmyk jasnych włosów. Następne zrobiono z innej perspektywy. Chłopak podawał Bogdanowi wisienkę wyłowioną z drinka. Ada poczuła mdłości.
- Ty… - wycedziła przez zęby, nie mogąc znaleźć odpowiedniego określenia.
            Drżącymi rękoma przewijała kolejne ujęcia: objęci przy barze, szepczący do ucha, objęci przy bramce z białego drewna… całujący się! Ostatnie zdjęcie sprawiło, że poczuła w żołądku dziwny ciężar. Słabo doświetlone, zrobione z ukrycia, bez lampy, a jednak Ada widziała dokładnie zarys obu mężczyzn. Wyobraźnia podsunęła jej obraz Bogdana wsuwającego język do ust chłopaka. Ten sam język, którym przed chwilą pieścił jej…
- Ohyda! – Upuściła telefon na łóżko i odrzuciła kołdrę.
            Biegnąc do łazienki pragnęła tylko jednego, zmyć każdy najmniejszy ślad, najlżejszy dotyk pozostawiony przez Bogdana na jej ciele.
***
            Szczupły, na oko czterdziestoletni mężczyzna, w ciemnym prostym stroju, stał przy oknie eleganckiego apartamentu i obserwował lekko pomarszczoną taflę Jeziora Genewskiego. W pewnej chwili westchnął i przeczesał dłonią proste kruczoczarne włosy, ścięte równo na wysokości karku. Na nadgarstku błysnął ciężki złoty zegarek, jedyna ozdoba, poza prostym złotym sygnetem z grawerunkiem kilku przecinających się pod różnymi kontami linii. Pociągła twarz o smagłej cerze, naznaczonej gdzieniegdzie głębokimi bliznami, prawdopodobnie po przebytej ospie, nie wyrażała żadnych emocji.
            Nagle drzwi do apartamentu uchyliły się i do wnętrza wsunął się bezszelestnie mężczyzna, wyglądający prawie identycznie, jak ten przy oknie. Dopiero po dłuższej chwili można było dostrzec, że nowoprzybyły jest nieco młodszy, a jego wygolonych policzków nie szpecą blizny.
            Mężczyzna przy oknie, jakby wyczuwając przybysza, odwrócił się.
- Sahid – powiedział zadziwiająco niskim głosem, o niemal ciepłym brzmieniu.
            Nazwany Sahidem skłonił z szacunkiem głowę, dotykając opuszkami palców czoła, ust i piersi, i czekał. Jego dłoń także zdobił sygnet z dziwacznym rysunkiem.
            Powoli, jakby z ociąganiem, mężczyzna z bliznami podszedł do antycznego złoconego biurka, wybrał jeden z czterech telefonów komórkowych i podał go Sahidowi.
- Mamy człowieka w grupie Kosa – zaczął. – Będziesz jego cieniem. W telefonie jest numer komórki i dane, a jeszcze dziś dostaniesz pozostałe informacje. Za dwa tygodnie mają spotkanie w Polsce, w Warszawie. Polecisz tam na wypadek, gdyby chciał się skontaktować osobiście.
- Rozumiem.
- Nie jest oddany sprawie, ale będzie naszymi oczami i uszami. Jeśli Allach pozwoli, dostarczy lek.
- Co mam robić?
- Masz być blisko, ale nie wolno ci się kontaktować. On to zrobi, kiedy będzie bezpiecznie. Ty masz być na każde jego wezwanie. Jest dla nas cenny – zaznaczył.
            Sahid skinął ze zrozumieniem głową.
- Ale jeśli zdradzi… - Zawiesił głos, a w pokoju jakby powiało chłodem. – Zabij.
            Sahid ponownie się skłonił, po czym widząc, że rozmowa zakończona, dotknął palcami piersi, ust i czoła. Mężczyzna z bliznami powtórzył ten sam gest i odwrócił się do okna.
***
- Adelajda! – Bogdan chwycił żonę za ramię i odkręcił w swoją stronę – Robisz duży błąd!
- Mówi się „popełniasz” – wysyczała, wyrywając się z uścisku. – Błąd się popełnia. A ja popełniłam go, obdarzając cię ślepym zaufaniem!. – Zacisnęła szczęki. Zastanowiła się, co zabolało bardziej? Sam fakt zdrady, czy związane z nią upokorzenie? – Jak wrócę, ma cię tu nie być.
- Ada…
- Nie dotykaj mnie! – krzyknęła, odskakując od męża, który najwyraźniej miał zamiar ją zatrzymać. – Brzydzę się tobą.
            Jadąc do ojca, na Żoliborz, Ada wciąż jeszcze dygotała z emocji. Sytuacja ją przerosła. Gdyby zrobił to z inną kobietą, młodszą, ładniejszą, może z koleżanką z pracy, ale z facetem? Przecież nie był gejem. Wiedziałaby… Zastanowiła się nad tym. Zawsze podziwiała Bogdana za doskonały gust. Dobrze się ubierał, uwielbiał nowoczesne wzornictwo, znał najnowsze trendy, potrafił kupić jej buty… Nagle uświadomiła sobie, że kieruje się stereotypami. Przecież to nie miało wiele wspólnego z orientacją seksualną. Skupiła się na samym fakcie zdrady. Chciała sobie wyobrazić, że nadal są małżeństwem, ale w żaden sposób nie mogła. Zaparkowała na chodniku przed pomalowaną na biało kamienicą. Zanim zadzwoniła do ojca, spróbowała odbyć rozmowę z którąś z koleżanek, ale po krótkim namyśle odrzuciła ten pomysł. Wszyscy znajomi byli „wspólni” i wszyscy w jakiś sposób powiązani zależnościami. Choć niechętnie, musiała przyznać, że w obecnej sytuacji, najlepszym rozwiązaniem było zwrócenie się do własnego ojca.
- Dzień dobry, Anno. – Ada uścisnęła lekko dłoń kobiety, która otworzyła jej drzwi. Samodzielnie powiesiła płaszcz na wieszaku.
- Dzień dobry. Generał jest w dużym pokoju. – Anna uśmiechnęła się nieśmiało.
- Co się stało? - Okolona równo przystrzyżoną brodą twarz ojca ukazała się w drzwiach salonu, zanim Ada zdążyła tam wejść.
- Potrzebuję dobrego prawnika. Najlepiej takiego spoza kręgów Bogdana – powiedziała bez zbędnych wstępów. Kontakty z ojcem nie należały do jej mocnych stron, ale układały się dość poprawnie. Natomiast ubrania ich konwersacji w eleganckie formy mijała się w tym przypadku z celem.
- Co zrobił? – Nie było tajemnicą, że generał nie darzył zięcia sympatią.
- Nieważne. - Ada zagryzła wargi. – Zresztą…, zdradza mnie. To znaczy, twierdzi, że tylko raz i niby do niczego nie doszło, ale mu nie wierzę!
- Mówiłem, że w końcu znajdzie sobie jakąś młodą dupę, która urodzi mu dziecko – rzucił w odpowiedzi, marszcząc brwi.
- Generale! – Anna właśnie wchodziła, niosąc imbryk z herbatą. – Tak nie można.
- Daj spokój, Anno. – Ada nawet nie starała się ukryć rozdrażnienia. – I nie musisz przy mnie udawać. Przecież wiem, że nie jesteś tylko gospodynią. – Posłała ojcu przeciągłe spojrzenie.
            Generał milczał, jakby przetrawiając słowa córki. Choć dobiegał siedemdziesiątki, trzymał się zadziwiająco dobrze. Na tyle dobrze, że zamieszkała z nim kobieta młodsza o dwadzieścia lat. Pokaźny brzuch nie przeszkadzał mu ani w codziennej aktywności, ani w czynnym udziale w polowaniach, ani w innych sprawach. Rumiana twarz, po trosze z powodu uszkodzonych mrozem naczynek, po trosze objaw nadciśnienia, przywodziła na myśl Świętego Mikołaja. Ada wiedziała jednak doskonale, że jej ojciec ze świętym niewiele miał wspólnego.
- Masz takiego, czy nie? – powtórzyła chłodnym tonem. – Chyba, że już nic nie możesz… - zawiesiła głos.
- Niewiele wiesz o życiu emerytowanych wojskowych, prawda? – spytał nagle, jakby zbudzony ze snu.          
- To może ja podam ciasto? – Anna pospiesznie wycofywała się z pokoju.
            Ada zastanowiła się nad słowami ojca. Co wiedziała o jego życiu? Rozstali się z matką, gdy miała czternaście lat, ale nigdy nie wzięli rozwodu. Kiedy matka umierała, ojca przy niej nie było. Przyjechał dopiero tuż przed jej śmiercią. Nie związał się na stałe z żadną kobietą, dopiero kilka lat temu, kiedy pojawiła się Anna…
- Ada, opowiedz mi wszystko po kolei. -  W głosie ojca dosłyszała troskę. – Skąd wiesz o zdradzie i co ci powiedział Bogdan.
            Westchnęła ciężko i opadła na jeden z foteli. Bez słowa wyjęła z torebki komórkę, odszukała zdjęcia i podała ojcu. Przeglądał je przez chwilę.
- Zabiję skurwysyna – wycedził przez zęby.
- Ty? – Wyobraziła sobie obu mężczyzn naprzecie siebie. Może ojciec i miał siedemdziesiątkę na karku, ale postawiłaby wszystkie pieniądze na to, że w bezpośrednim starciu Bogdan nie miałby szans. Inaczej w sądzie… - Wystarczy dobry prawnik – powiedziała z rezygnacją w głosie.
***
            Lato wybuchło nagle. Po deszczowym maju, nadszedł gorący i słoneczny czerwiec. Roślinność bujnie krzewiła się na nawet najskromniejszym spłachetku niezaasfaltowanej ziemi. Warszawa na chwilę upodobniła się do Barcelony, czy Rzymu, z ich donicami wypełnionymi ziołami i kwiatami we wszystkich kolorach tęczy.   
Ada nie zwracała jednak uwagi na otaczającą ją przyrodę. Idąc na spotkanie z profesorem Kosem i pozostałymi członkami zespołu badawczego, miała dziwne myśli. Zgodziła się na udział w projekcie z poczuciem, że ucieka. Adwokat, „stary wyjadacz” i przyjaciel generała, nie krył przed Adą, że czeka ich batalia o majątek. Doradzał odwlekanie rozwodu i gromadzenie informacji. Zastanawiała się, jak ma przemóc odrazę i dać Bogdanowi złudną nadzieję na przebaczenie?
Dojechała na miejsce i z ulgą powitała wjazd do podziemnego parkingu. Jadąc samotnie windą, wygładziła sukienkę i obejrzała się w lustrach ze wszystkich stron. W holu panował spory ruch, ale przy recepcyjnym stole zauważyła tylko jednego człowieka.
- W czym mogę pomóc? – Szpakowaty recepcjonista spojrzał na Adę wyczekująco.
- Jestem umówiona na spotkanie „Grupy Farmakologów” – wyrecytowała ustalona wczesniej formułkę.
- Sala zielona. Pierwsze piętro, od windy na prawo – odparł z uśmiechem.
            Stojący nieopodal mężczyzna, niby od niechcenia otaksował Adę wzrokiem. Uniosła wyżej głowę, posyłając mu obojętne spojrzenie. Wyglądał na południowca i mógł mieć najwyżej trzydziestkę. Nie interesowała się takimi. Ruszyła do schodów, uznając jazdę windą na pierwsze piętro za kompletną głupotę. Po drodze minęła jeszcze jednego, wyraźnie zaintrygowanego nią faceta. Ten wydawał się jeszcze młodszy, ale musiała przyznać, że należał do typu mężczyzn, którzy przyciągali jej uwagę. Przyzwyczaiła się już dawno do wrażenia, jakie robiła na przeciwnej płci. Traktowała to jak coś absolutnie naturalnego i tylko czasami, w największej skrytości ducha drżała na myśl, że kiedyś to przeminie. 
            Drzwi do Sali zielonej pozostawiono uchylone, ale tuż za nimi stał młody, dobrze zbudowany mężczyzna, najwyraźniej w roli ochroniarza.
- Dzień dobry, jestem… - zaczęła Ada.
- Dzień dobry, wiem kim pani jest. – Mężczyzna przerwał jej spokojnym, ale zdecydowanym tonem. – Proszę do środka. – Przepuścił ją i wrócił na swoją pozycję, obserwując bacznie korytarz.
            Zachowanie ochroniarza wydało się Adzie mocno przesadzone, ale postanowiła tego nie komentować. Tym bardziej, że z głębi sali już podążał do niej pokaźnych rozmiarów mężczyzna, w którym z niejakim trudem rozpoznała profesora Kosa. Od czasu gdy wykonano dostępne w internecie zdjęcia, wyraźnie przytył. Gładko wygoloną twarz z podwójnym podbródkiem i śladami niewyspania, na widok Ady, rozjaśnił  szczery uśmiech.            
- Pani profesor, jestem szczęśliwy, że pani dotarła! Mirosław Kos. Zaraz panią przedstawię – powiedział głośno i wyciągnął na powitanie rękę. Mówił po polsku z dość silnym akcentem, ale bez większych trudności. 
            Ada sztywno podała Kosowi dłoń. Jego brak manier zbytnio jej nie zdziwił, w końcu od dawna mieszkał w Ameryce. Kątem oka ujrzała wysokiego szczupłego mężczyznę w jasnej marynarce, który zbliżywszy się, przystanął  jakiś metr za Kosem.
- Przedstawi mnie pan? – spytał głosem, który Ada natychmiast uznała za co najmniej interesujący.
- Oczywiście! – Kos przesunął się w bok o pół kroku. – Profesor Grzegorz Zaława, a to pani profesor Ada Brzezińska-Tyc.
- Miałem okazję czytać pani publikacje, ale widzę, że moje wyobrażenie o autorze nie przystawało w najmniejszym stopniu do rzeczywistości – powiedział swobodnie, patrząc Adzie prosto w oczy.
            Poczuła się mile połechtana niezbyt wyszukanym komplementem.
- Miło mi – Wyciągnęła dłoń do mężczyzny, który nie odrywał od niej wzroku. – Proszę wybaczyć, ale nie jestem w stanie odwdzięczyć się panu podobną znajomością pańskich publikacji. – Posłała swemu rozmówcy przepraszający uśmiech.
- Ależ, nic nie szkodzi. Z przyjemnością wybiorę jakąś pozycję, która mogłaby panią zainteresować…
- Moi drodzy – Przerwał im bezceremonialnie Kos. – Chciałbym was poznać z pozostałymi członkami naszego zespołu.
            Pogrążona w rozmowie Ada, dopiero teraz zauważyła młodą kobietę, stojącą przy stoliku z napojami i mężczyznę podobnej postury do tego, który powitał ją w drzwiach. Oboje pogrążeni byli w rozmowie, ale po słowach Kosa przerwali i podeszli do pozostałych.
- Doktor Magda Zdyb. Pracuje u mnie w instytucie. – Kos spojrzał pytająco na towarzysza Magdy – Gdzie Max?
- Sprawdzę – rzucił tamten krótko i kiwnąwszy głową Adzie, po prostu sobie poszedł.
- Miło mi – Nie uznała za stosowne przedstawiać się po raz kolejny. Wyciągnęła dłoń do dziewczyny. – Jaka specjalność?
- Analityka – odparła natychmiast i spojrzała na Kosa, jakby szukała jego aprobaty.
- Magda jest królową pracowni analitycznej. – Zażartował. – Wsławiła się zorganizowaniem laboratorium tuż po przejściu tsunami. Poradzi sobie w każdych warunkach.
- Jestem pod wrażeniem. – Ada spojrzała na Magdę łaskawiej.
- Wolontariuszka? – zainteresował się Zaława.
- Nie. Pojechałam na wakacje, a wylądowałam w piekle. – Westchnęła w odpowiedzi dziewczyna i potrząsnęła burzą kasztanowych loków. -  Jakoś tak wyszło, że potrzebowali pomocy, a profesor przedłużył mi urlop.
- To była dobra robota. – W głosie Kosa zabrzmiała duma. – No, jest wreszcie! – wykrzyknął nagle, odwracając się w stronę drzwi. – Przedstawiam państwu Maxa, szefa całej ekspedycji.
            Ada ze zdumieniem ujrzała mężczyznę, który kilka minut wcześniej przykuł jej uwagę w holu. Posturą zbliżony do ochroniarzy, przewyższał ich nieco wzrostem, choć nie dorównywał Załawie. Jasne, krótko przycięte włosy kontrastowały z opalenizną gładko wygolonej twarzy. Dopiero teraz zwróciła uwagę, że pozostali dwaj ochroniarze również byli opaleni. Może ich ciemne włosy, a może opuszczone do połowy żaluzje okienne sprawiły, że jej to umknęło?
            Max obrzucił wszystkich uważnym spojrzeniem, na końcu zatrzymując się nieco dłużej na Adzie. Zauważyła, że bezczelnie zjechał spojrzeniem w dół, do jej odsłoniętych nóg, obutych w niebotycznie wysokie szpilki. Odpowiedziała mu krytycznym spojrzeniem. Max rzucił coś do stojącego przy drzwiach towarzysza, po czym westchnąwszy ciężko, podszedł do stojącej razem czwórki naukowców.
- Dwie kobiety – stwierdził, posyłając Kosowi posępne spojrzenie.
- Ma pan coś przeciwko kobietom? – W Adzie drgnęła czuła struna.
- Generalnie nie, ale w tym konkretnym przypadku będzie to pewne utrudnienie…
- Och, doprawdy? Możemy korzystać ze wspólnej toalety, jeśli o to chodzi. Ja nie widzę problemu. – Ada zmrużyła oczy do wąskich szparek. – Może powinien pan zatrudnić kogoś starszego? – zwróciła się do Kosa.
            Max w lot pojął aluzję, ale powstrzymał się od riposty, zaciskając jedynie zęby.
- Pani profesor jest uznanym naukowcem i dużo podróżuje. – Wtrącił się nagle do rozmowy Zaława – Nie sadzę, by jej udział sprawił więcej kłopotów, niż mój.
            Ada posłała mu ciepłe spojrzenie. Nie potrzebowała wsparcia, by „usadzić” takiego młokosa, ale doceniła dobre chęci kolegi.
- Skoro mamy uchodzić za grupę przyjaciół na wakacjach, powinniśmy mówić sobie po imieniu – cierpko stwierdził w odpowiedzi Max. –            Mimo „młodego” wieku, mam w tych sprawach niejakie doświadczenie.
- Moi drodzy – Kos uniósł w górę dłonie. – Obsada jest najwyższej jakości. Nie ma wśród nas przypadkowych osób. Państwa kwalifikacje nie podlegają dyskusji. – Zwrócił się do trójki naukowców. – A Max jest specjalistą w organizacji przedsięwzięć na terenach pustynnych. Chyba wystarczy, jeśli powiem, że pracował nie tylko dla cywili… - Zawiesił głos, pozwalając by słuchacze należycie przetrawili jego słowa.
            Podczas całej tej przemowy Max stał spokojnie z założonymi rękami. Obserwował jednak bacznie słuchachy. Pozostali dwaj ochroniarze zbliżyli się do dyskutującej grupy i również obserwowali bacznie całe zajście.
- Jak już mówiłem – ciągnął Kos – Nie ma wśród nas przypadkowych osób. Zespół stał skompletowany tak, by maksymalnie wykorzystać wasze umiejętności, jednocześnie zachowując pełną dyskrecję i bezpieczeństwo. Proszę o zajęcie miejsc – Wskazał dwa rzędy krzeseł ustawione  przed przenośnym ekranem. – Chciałbym prosić o przeczytanie i podpisanie zobowiązań, które określają dokładnie jakich informacji nie wolno państwu od tej chwili udzielać nikomu spoza tego grona. – Spoważniał. – Wszystko, co od tej chwili powiem jest absolutną tajemnicą. Przekazanie ich komukolwiek postronnemu spotka się z konsekwencjami prawnymi i finansowymi.
            Wszyscy zebrami, spojrzeli na Kosa z lekkim zdziwieniem. Wszyscy, poza Maxem, którego twarz nie wyrażała niczego, ponad zainteresowanie. Podeszli do krzeseł, na których ułożono teczki podpisane imionami i nazwiskami. Ada z zadowoleniem usadowiła się pomiędzy Magdą, a Załawą. Kątem oka zauważyła, że na teczce Maxa widniało tylko imię. Otworzyła tekturową okładkę i zaczęła czytać. Stronami zawierającymi umowę miała być w tym przypadku ona i profesor Mirosław Kos, reprezentujący Teksaski Instytut Naukowy przy aprobacie i wsparciu Rządu Stanów Zjednoczonych. Uniosła głowę zaskoczona.
Kos uśmiechał się do niej tajemniczo.  

sobota, 3 grudnia 2016

Lek. Rozdział 1




  

         Grupa elegancko ubranych kobiet i mężczyzn przemieszczała się szerokim, jasno oświetlonym korytarzem, zaglądając do położonych po obu stronach pracowni i gabinetów. Szmer cichych rozmów nakładał się na dyskretną, płynącą z ukrytych gdzieś w suficie głośników muzykę.
- Adelajdo, czy zechcesz pokazać naszym gościom swój najnowszy nabytek? – Przystojny, lekko szpakowaty mężczyzna, idący na czele, zwrócił się do smukłej blondynki w nienagannie skrojonym błękitnym fartuchu. Gdyby nie wyhaftowany na niewielkiej kieszonce emblemat, można by sądzić, że jest to raczej sukienka.
            Odwróciła się i na moment ufiksowała wzrok w jego twarzy. Nie cierpiała, gdy tak ją nazywał, ale nie okazała tego nawet najmniejszym grymasem. Jej zjawiskowo piękna twarz o regularnych, delikatnych rysach mogła zmylić każdego, kto chciałby odgadnąć jej wiek.
- Oczywiście. – Uśmiechnęła się czarująco i wskazała przeszklone drzwi do pracowni w końcu korytarza. – To chromatograf najnowszej generacji. – „Cokolwiek wam to mówi” - dodała w duchu. – Umożliwia badanie śladowych ilości substancji. Udało nam się pozyskać fundusze europejskie na jego zakup.
            Rozległy się aprobujące szepty.
- Pani profesor mówi o tym urządzeniu, jak o dziecku. – Starsza, mocno upudrowana kobieta o siwych, misternie ułożonych włosach wbiła w Adelajdę uważne spojrzenie szarych oczu.
- Nie mieliśmy z mężem tego szczęścia i nie zostaliśmy rodzicami – odparła z udawanym smutkiem. – Dlatego staramy się cieszyć każdym nowym nabytkiem, który pozwala nam pomagać innym rodzicom i ich dzieciom.
            Kobieta wyraźnie się zmieszała. Pozostali wydawali się poruszeni tą wymianą zdań.
- Proszę sobie tego nie brać do serca. – Adelajda znów przywołała na usta pogodny uśmiech. – Przy naszych możliwościach brak dziecka budzi zdziwienie. To naturalne - Otworzyła drzwi do pracowni. Siedzący przy długim laboratoryjnym stole pracownik zerwał się na widok wchodzących. - Pawle, czy będziesz tak dobry i pokażesz państwu nasz chromatograf? – spytała uprzejmie, jakby mógł jej odmówić. - Proszę mi wybaczyć, ale obowiązki wzywają.
            Kiedy wszyscy oglądali z zaciekawieniem urządzenie, podeszła do męża.
- Doskonale wybrnęłaś – pochwalił ją.
- Zostawiam was. – Zignorowała jego słowa. – Mam wykład. – Spojrzała znacząco za zegarek. – Bogdan, postaraj się wrócić zanim zasnę – poprosiła łagodniejszym tonem. 
- Spróbuję. – Musnął jej policzek i ruszył do swoich gości.
            „Profesor Ada Brzezińska-Tyc. Kierownik Zakładu Farmakodynamiki”. Dopiero wychodząc, zauważyła nową tabliczkę. Jej pracownicy musieli ją umieścić, kiedy oprowadzała gości. Trochę się pospieszyli, pomyślała, ale napis sprawił jej przyjemność. Od dwóch lat pełniła obowiązki kierownika, ale dopiero teraz mogła to robić oficjalnie. Wygładziła strój na biodrach. Ciekawe, kim są ci ludzie? Wróciła myślami do Bogdana. Nadskakiwał im, aż mdliło. Skrzywiła się. Jeden z mężczyzn, wysoli i chudy mówił z akcentem przywodzącym na myśl Szwajcarię. Kobieta o latynoskim wyglądzie mogła być Hiszpanką albo Meksykanką, ale równie dobrze Amerykanką. Chociaż, sepleniła lekko, jak Hiszpanie z Andaluzji. Druga z kobiet przywodziła na myśl Angielkę i mówiła z nienagannym akcentem. Za to pozostali dwaj mężczyźni wyglądali na Niemców, a ponieważ nie odezwali się ani słowem, poza powitaniami, nie potrafiła odgadnąć ich narodowości. Dopiero teraz uzmysłowiła sobie, że Bogdan przedstawił ich jako grupę naukowców, o bliżej nieokreślonej specjalności. Oglądali wszystko uważnie, ale szybko zorientowała się, że mieli raczej mętne pojęcie o jej pracy. Musiała poczekać do wieczora, by się dowiedzieć więcej. Jakie zresztą znaczenie miała ich profesja? Bogdan ciągle się z kimś spotykał i od czasu do czasu chwalił się żoną i jej osiągnięciami na polu farmakologii. Gdyby chciała się interesować wszystkimi jego gośćmi! Skupiła się na wykładzie, który miała wygłosić.  
  
***
            Profesor Mirosław Kos siedział za swoim ulubionym starym biurkiem ze wzrokiem utkwionym gdzieś za oknem. Wiosna przechodziła już prawie w lato. Która to już, odkąd objął stanowisko dyrektora instytutu? Szósta? Siódma? Siódma… Westchnął głęboko. Kto by pomyślał? On, polski emigrant, w ciągu trzydziestu lat zrównał swoje szanse z rodowitymi Amerykanami. Stanął w szranki i wygrał.
- Kto by pomyślał? – Powiedział do siebie i potarł pulchny podbródek. Przytył ostatnio.
Wstał i podszedł do okna. Pracownicy instytutu wyszli właśnie na lunch. Słoneczne dni pozwalały im oderwać się od biurek i pracowni, i zaczerpnąć świeżego powietrza. Niektórzy przynieśli nawet koce i lunch-boxy na ogromny trawnik, rozciągający się na tyłach budynku. Posłał im tęskne spojrzenie. W innych warunkach pewnie poszedłby w ich ślady, ale nie tym razem. Lista naukowców, których mógł nakłonić do współpracy, nie narażając się na podejrzenia, obejmowała już tylko kilka nazwisk. Przejrzał ją kilka razy i po wnikliwej analizie, wykreślił wszystkich Amerykanów i większość Niemców. Zostali Polacy, Czesi i Francuz. Z fizjologami nie było problemu, ale farmakologów zostało mu dwoje. Czech, jako mężczyzna miał przewagę, tyle, że niechętnie podróżował, co wynikało z jego licznych alergii. Polka, Ada Brzezińska-Tyc, jako kobieta sprawiłaby dodatkowe problemy, ale za to dużo podróżowała, więc kolejny jej wyjazd nie byłby niczym niezwykłym. Mógłby wtedy wybrać fizjologa z Polski, włączyć do grupy Magdę, która miała podwójne obywatelstwo… 
            Oczami wyobraźni Kos ujrzał grupę przyjaciół na wakacjach w Egipcie. Nic podejrzanego, bo Polacy, w odróżnieniu od turystów z zachodniej Europy, nadal tam jeździli. Zatarł ręce i spojrzał na ścienny zegar. W Warszawie zapadał zmierzch. Miał jeszcze sporo czasu.
- Emma! – krzyknął w kierunku drzwi i poczekał, aż sekretarka je otworzy. – Zamów dwie kanapki i sok. Zjemy na zewnątrz.
- Właśnie miałam połączyć rozmowę. – Pokaźnych rozmiarów Afroamerykanka wyszczerzyła w uśmiechu zęby. – Dzwoni Max.
- To łącz! Dobre czy złe wieści? – Kos cofnął się do biurka.
            Emma rozłożyła ręce.
- Profesor Kos? – Głos Maxa zniekształcał dziwny pogłos. – Przepraszam za jakość połączenia, ale zależało panu na czasie.
- W porządku. Jaka decyzja? – Kos wstrzymał oddech. Naprawdę nie potrzebował dalszych komplikacji.
- Zanim odpowiem, chcę wiedzieć, jak bardzo ta wyprawa jest nielegalna.
- Skąd ci to przyszło do głowy? – Pytanie zadane w taki sposób kompletnie profesora zaskoczyło.
- Świadczy o tym wysokość honorarium – usłyszał.
Kosowi przemknęło przez myśl, że Max się roześmiał. Zastanowił się, co ma odpowiedzieć.
- Nie jest nielegalna, ale masz rację, to ma tylko wyglądać na wypoczynek – zaczął ostrożnie. – Na pewno nie trafisz za to do więzienia – zapewnił.
- Po prostu chcę wiedzieć. – Głos Maxa zabrzmiał poważnie.
- Poznasz szczegóły na spotkaniu. Nie będziemy niczego omawiać przez telefon, ale jeśli stawka ci odpowiada… - Kos zawiesił głos i czekał.
- Podaj termin i miejsce. Powiedzmy, że wstępnie się zgadzam.
- Wspaniale. Warszawa, za jakieś dwa tygodnie, ale dokładny czas i adres podam ci mailowo.
- Poznam wtedy uczestników?
- Tak.  

***
Ada podeszła do rozsuniętych drzwi garderoby i utkwiła wzrok w bladoróżowym kimonie, które miała zamiar nałożyć tego wieczoru. Przywiozła je z ostatniej wyprawy do Japonii. Zjazd był banalny, ale lokalizacja już nie, więc poleciała. Bogdan, jak zawsze, zaakceptował jej decyzję bez zastrzeżeń. Podeszła do łóżka i odchyliła róg lekkiej jak piórko kołdry. Na jej wykonanie chińskie prządki zużyły kilkaset podwójnych kokonów jedwabników. Oglądając, jak rozciągają je na cieniuśką pajęczynę i układają warstwa po warstwie, postanowiła zafundować sobie takie cudo. Przewodniczka mówiła prawdę, latem taka kołdra chłodziła, a zimą grzała. To był udany zjazd, pomyślała, i naukowo, i krajoznawczo. Jeszcze raz rzuciła okiem na kimono. Bogdan lubił, kiedy okrywała się jedwabiem i satyną. Szczególnie interesowało go miejsce, gdzie talia przechodziła łagodnymi łukami w biodra i pośladki. Odruchowo przegięła się w tył. Miała nadzieję, że tego wieczoru wygra z jego zmęczeniem. Już miała przejść do łazienki, kiedy dotarł do niej krótki ostry dźwięk telefonu  
- Nie spóźniaj się – poprosiła, myśląc o mężu i sięgnęła po smartfona – I znowu ty! – Zmarszczyła leciutko zadarty nosek.
            Otrzymała kolejny mail od profesora Kosa. Odmówiła już po pierwszym, lecz on nalegał. Sączył informacje oszczędnie, ale zręcznie podsycał jej zainteresowanie. Nie miała zamiaru dla niego pracować, a jednak otwierała kolejne wiadomości. Zawahała się, a jednak po chwili odłożyła telefon.
- Poczeka pan sobie tym razem – zapowiedziała swemu niewidzialnemu rozmówcy. Kąpiel już czekała. Nim jednak zdążyła zdjąć ubranie, dotarł do niej cichy klik zamka u wejściowych drzwi.
- Bogdan? – Wychyliła się zza framugi, zalotnie przekrzywiając głowę. Miała zamiar zaproponować, by do niej dołączył.
- Czy możesz tu przyjść? – Głos jej męża brzmiał szorstko i nie wróżył wspólnej kąpieli.
- Dobry wieczór. – Spróbowała zignorować jego niestosowne zachowanie. – O co chodzi?
- Wysłałaś opinię na temat insuliny? – Wyglądało na to, iż Bogdan zapomniał tego wieczoru o dobrych manierach. – Tak, czy nie?
- Wysłałam – odparła spokojnie – Czy mógłbyś…
- Czemu mi jej nie pokazałaś? – przerwał jej.
- Dlaczego miałabym to zrobić? – Ada straciła cierpliwość.
- Zdajesz sobie sprawę, co to znaczy dla firm, które ją produkują w penach?! – Bogdan mówił zdecydowanie za głośno.
- Mogą je przystosować do podajników aerozolu. – Ada rozłożyła ręce – Zresztą, co mnie to obchodzi? Pytanie było proste: „Czy insulina podana w sprayu będzie tak samo skuteczna?” Z punktu widzenia farmakodynamiki…
- Oprzytomniej! – Bogdan przyskoczył do niej, jakby miał zamiar uderzyć. - Mamy z nimi umowy! Od ich zysków zależy nasze finansowanie, a ty kopiesz w stołek, na którym wszyscy siedzimy!
            Ada otworzyła szeroko oczy. Czegoś takiego się nie spodziewała.
- Ja nie mam z nimi żadnej umowy. Jestem niezależnym ekspertem – wysyczała. Im bardziej Bogdan się wściekał, tym bardziej ona ściszała głos. – Doskonale wiesz, że właśnie dlatego moja opinia jest coś warta w świecie. Nie byłabym recenzentem dwóch renomowanych czasopism, gdybym pozwoliła wpływać na siebie…
- Czy ty, kurwa, nic nie rozumiesz?! – Bogdan poczerwieniał. – Rozejrzyj się! Zarobiłaś na to wszystko jako ekspert? Metr tego apartamentu kosztuje więcej niż dobra pensja w klasie średniej! Jeździsz samochodem za pół miliona. Myślisz, że skąd na to mamy?! – Wyszarpnął z teczki grubą szarą kopertę i rzucił ją do stóp żony. – Popraw to – wycedził przez zęby.
            W oczach Ady odbiło się zdumienie, które po chwili przeszło w gniew.
- Skąd to masz? – Z trudem panowała nad drżeniem głosu.
- Na szczęście twoja sekretarka ma więcej rozumu, niż ty – rzucił jej prosto w twarz.
- Niczego. Nie. Poprawię. – Własny głos wydał jej się obcy, bezbarwny. Marta? Dała mu opinię. Dlaczego? Na co liczyła?
- Ada… – W oczach Bogdana dojrzała wahanie. – Ochłoń i porozmawiamy.
- Nie będę o tym rozmawiać. – Spojrzała na kopertę. Dlaczego obraz się rozmazał? - Nie będę niczego poprawiać! – Podniosła głos. - Nie pozwolę sobą pomiatać! – Kopnęła pakunek i odwróciła się na pięcie. Zamrugała by pozbyć się łez.
- Ada! – Nim zdążyła umknąć do łazienki, Bogdan pochwycił ramię żony. – Przepraszam. – Spróbował odwrócić ją i przyciągnąć do siebie. – Przepraszam cię.
- Nie mów do mnie. – Oparła dłonie o pierś męża i usztywniła łokcie. – I nie dotykaj!
- Przeprosiłem. – Nie ustępował mimo napotkanego oporu. – Oboje musimy ochłonąć. Miałem ciężki dzień. Ci goście, których do ciebie przywiozłem, są ważni. Naprawdę mi na nich zależy…  - ciągnął, siląc się na łagodny ton. – Ci z góry dopytują się o szczegóły ustawy. – Przymknął na moment powieki, jakby walczył ze zmęczeniem. – I na koniec to. – Spojrzał jej w oczy. – Myślałem, że przynajmniej z twojej strony mam spokój. Że ty mnie nie zdradzisz!
- Zdradzić cię? Ja? – krzyknęła. – To ty mnie zdradziłeś! I to z kim? Z moją własną sekretarką! Teraz rozumiem, dlaczego zamiast wysłać list, poleciała z nim do ciebie! – Wyrwała się z objęć męża i odskoczyła, jakby się bała zarazy.
- Ada, o czym ty mówisz? Myślisz, że to romans? – Zrezygnowany, opuścił ramiona. - Z Martą?! Oddała mi to, bo tak jej kazałem.
- Odkąd to ty rozkazujesz mojej sekretarce?! – Ledwie panowała nad emocjami.
- Od czasu, kiedy załatwiłem jej pracę – odparł szybko. - Widzisz? Nie ukrywam tego, chociaż mógłbym. A wiesz dlaczego? Bo jestem wobec ciebie lojalny.
- Szpiegujesz mnie przy pomocy mojej sekretarki? – Nagle ujrzała swego męża w zupełnie innym świetle. – Ja chyba śnię?! – Zakryła oczy dłońmi i odchyliła głowę.
-  Nie szpieguję, tylko nad tobą czuwam – powiedział już prawie spokojnie. – Świat nie jest taki, jak ci się wydaje. Czy ty myślisz, że ta opinia coś zmieni? Nie pochwalą się nią publicznie, ale my zyskamy wroga.
            Ada stanęła niezdecydowana. Wciąż walczyła z emocjami, jakie w niej wyzwolił swoim wybuchem, ale powoli docierała do niej myśl, że może miał trochę racji. Oboje przecież korzystali z pieniędzy, jakie przynosiła ich firma. Nie mogła zaprzeczyć. Jednak, ani zmęczenie, ani stres nie tłumaczyły takiego zachowania. Tego nie mogła zignorować.
- To, co powiedziałeś – zaczęła. – I sposób, w jaki to zrobiłeś... – Pokręciła głową i umilkła, nie mogąc znaleźć odpowiednich słów.
- Masz rację. – Spuścił głowę. – Wybacz.
- Nie zmienię swojej opinii – stwierdziła z naciskiem. – Nie wiem, co z tym zrobisz, ale nie mogę inaczej. Musisz to zrozumieć. Nie sprzedam się. Nie ma takich pieniędzy! – Zacisnęła dłonie w pięści. - Tylko dzięki takiej postawie się liczę.
- Kochanie, masz pozycję, bo zadbałem o finansowanie twoich badań. Nie przeczę, że ciężko pracowałaś – dodał szybko, widząc, że Ada ma zamiar mu przerwać - Ale inni też pracowali i też mieli świetne pomysły… – Wyciągnął do niej ręce.
- Chcesz powiedzieć, że wszystko zawdzięczam tobie? – Tego już było za wiele!
- Nie! Absolutnie nie! Tyle, że usunąłem ci spod nóg przeszkody, których sama byś nie pokonała. – Spojrzał na nią z wyrzutem – Mogłabyś to czasem zauważyć.
- Jestem zmęczona. – Nagle poczuła się upokorzona i bezsilna. – Mam gotową kąpiel.
- Przyjdę do ciebie. – Bogdan zrobił mały krok w jej stronę.
- Nie! – Odwróciła się szybko – Chcę być sama.
            Po raz pierwszy od niepamiętnych czasów zamknęła drzwi łazienki na klucz. Stanęła przed lustrem i wpatrzyła się w swoje zamglone odbicie. Myśli kłębiły jej się pod czaszką. Co to miało być? Jak on mógł? Marta! Jutro wyrzucę tę… zdzirę, pomyślała, zaciskając zęby. Nigdy nie przeklinała, ale tym razem poczuła jakąś nieodpartą potrzebę.
- Kurde – powiedziała cicho. Za słabo. - Kurwa. -  Lepiej – Kurwa mać! - Nabrała powietrza do płuc, po czym walnęła pięściami w kamienny blat. – Kurwa jego mać!
- Ada? Wszystko w porządku? – Zza drzwi dobiegł ją pełen niepokoju głos Bogdana. – Ty przeklinasz?
- Zostaw mnie w spokoju – rzuciła. - Nic nie jest w porządku – dodała ciszej.
            Pozwoliła Bogdanowi zawładnąć swoim życiem, a on niepostrzeżenie oplótł ją, niczym pająk. Podrzucał smakowite kąski, żeby zawsze była syta i zadowolona, i aby nie zwracała uwagi na sieć. Przyzwyczaiła się, że to on decydował. Pytała go o zdanie prawie w każdej dziedzinie. Oprócz tej jednej. Praca i zakład były jej. Tylko jej! A teraz okazało się, że wtargnął nawet tam. Z drugiej strony…
            Zrzuciła szlafrok i bieliznę, i wśliznęła się do wanny. Pachnąca piana otuliła ją z sykiem, ale Ada nie odczuła przyjemności. Woda była za ciepła, a piana wydała jej się lepka. Zgarnęła ją z obrzydzeniem. Jak prawdziwa pajęczyna, pomyślała z niechęcią. Zamiast rozłożyć się wygodnie, sięgnęła po rękawicę z szorstkiej frotte i zaczęła energicznie masować ciało.
- To jakaś paranoja. – Mruczała do siebie. – Jak mógł? I Marta! – Takiego upokorzenia nie mogła darować. Bogdanowi też nie miała zamiaru odpuścić. Potraktował ją jak swoją własność! Krzyknął na nią.
            Napuściła na rękę żelu do mycia twarzy. Zignorowała szczypanie oczu.
- Ciekawe, co byś powiedział, gdybym przestała cię pytać o zdanie? – Wydęła usta.
            Prychając, zmywała twarz i obmyślała jednocześnie, jak dopiec mężowi, nie robiąc sobie przy tym zbytniego kłopotu. Mogłaby na przykład zaakceptować propozycję Kosa. Dobrze płacił, był gotów dopasować terminy do jej kalendarza i, co nie umknęło jej uwadze, na każdym kroku podkreślał, jak bardzo Adę ceni. Bogdan byłby wściekły. Spłukała oczy czystą wodą. Powoli oswajała się z myślą o kolejnej podróży.
***
- Magda! – niewysoki, ale ładnie zbudowany blondyn szedł raźnym krokiem w kierunku ciemnowłosej, nieco pulchnej dziewczyny w białym fartuchu – Magda, zaczekaj, zjemy razem.
            Dziewczyna obejrzała się przez ramię, ale nie zwolniła kroku. Wybrawszy miejsce pod niedużym platanem, zrzuciła ze stóp klapki na podeszwie z gumowej pianki i usadowiła się na nich, wyciągając przed siebie nogi.
- Ian, nic jeszcze nie wiem – rzuciła do nadchodzącego chłopaka. – A nawet, gdybym wiedziała… - Urwała wpół zdania i przewróciła oczami.
- Daj spokój. – Nazwany Ianem chłopak wyszczerzył żeby w uśmiechu – To raczej pewne, że ja pojadę.
- Jeśli w grupie będzie kobieta, to jednak ja. – Magda zerwała sreberko z podwójnego opakowania jogurtu i przesypała suchą zawartość jednej przegródki do drugiej, pełnej białej ciapy.
- Znowu jesteś na diecie? – Ian obdarzył dziewczynę pobłażliwym spojrzeniem. – Przecież wiesz, że podobasz mi się taka, jak teraz. – Usiadł na trawie tuż obok.
- Nie jestem zainteresowana. – Prychnęła, lekko się czerwieniąc. – Niepotrzebnie się przymilasz.
- Chcę ci osłodzić gorycz zawodu. – Ian wyjął z lunch-boxu kanapkę z kurczakiem i sosem majonezowym. – Chcesz gryza?
- Nie! – Magda szybko pokręciła głową. Jego pewność siebie wprawiała ją w konsternację.
- Szkoda, bo jest wyborna. – Chłopak zatopił zęby w chlebie tostowym, starając się nie dopuścić do wypłynięcia sosu. – Mmmm. 
            Powoli odwróciła głowę w stronę Iana. Pod wpływem bystrego spojrzeniem jej ciemnych oczu, kęs uwiązł mu w gardle. Chrząknął raz i drugi. Magda klepnęła go w plecy.
- Sorry, takie jest życie – wydukał, przełykając z trudem.
            Dziewczyna sięgnęła nagle do kieszeni i spojrzała na wyświetlacz swojej komórki.
- Przepraszam, muszę odebrać. – Wstała, odstawiając na bok niezbyt apetyczna mieszaninę jogurtu i rozmiękłych płatków. – Tak, słucham? – Ściszyła głos, oddalając się równocześnie od swojego towarzysza.
- Bądź gotowa. Zostaniesz włączona do grupy badawczej. – Usłyszała znajomy głos.
- Zgodziła się? – W głosie Magdy dało się słyszeć niedowierzanie.
- Jeszcze nie, ale dostała coś, co pomoże jej podjąć decyzję. Bądź gotowa.
- Jestem gotowa od dawna – zapewniła gorliwie.
- Tak przypuszczam. – Dosłyszała w głosie rozmówcy cień sympatii. A może tylko chciała, by tak było? – Reszta informacji w stosownym czasie. Jak zawsze.
- Dziękuję. – Rozłączyła się i spojrzała na siedzącego pod drzewem chłopaka. Z trudem stłumiła uśmiech. – Daj spróbować. – Rzuciła ugodowo, podchodząc. Sięgnęła po resztę niedojedzonej kanapki. Nie mogła się przyznać, że to na osłodę goryczy zawodu.
***
            Profesor Grzegorz Zaława kolejny raz prześledził wzrokiem kilka linijek tekstu załączonego do maila od tajemniczego profesora Kosa. Kiedy otrzymał pierwszą wiadomość, pomyślał, że to jakiś żart. Odpowiedział jednak ostrożnie i sprawdził nadawcę w sieci. Kos istniał naprawdę i posiadał na koncie całkiem pokaźną liczbę publikacji. Co prawda, w ostatnim czasie publikował niewiele, ale tłumaczyło go objęcie stanowiska dyrektora jednego z licznych teksańskich instytutów. Za to lista firm, dla których pracował jego instytut, zrobiła na Załawie duże wrażenie. Imponowała mu szczególnie jedna, kojarząca się z Hajfą. Kos wyglądał na „łepskiego” i dobrze osadzonego w skomplikowanym świecie farmaceutyków. Jeden z największych rynków świata upomniał się o Załawę w odpowiednim momencie. Jego wspaniale rozwijająca się kariera gwałtownie zjechała z głównej drogi i wchodziła w niebezpieczny zakręt. Jeśli chciał się utrzymać na powierzchni, potrzebował spektakularnego sukcesu. Powoli zbliżał się do pięćdziesiątki i nie mógł sobie pozwolić na kolejny błąd. Przeniósł wzrok na zdjęcie syna, przystojnego dwudziestopięciolatka w stroju motocyklisty. Kończył studia inżynierskie i wybierał się na staż na jedną z platform wiertniczych w Zatoce Meksykańskiej. Gdyby nie była żona, Zaława nie miałby pojęcia o jego decyzji. Kontakty ojca z synem trudno było nazwać choćby poprawnymi. Zdawał sobie sprawę, że wydatnie się do tego przyczynił. Rozpad związku rodziców musiał być dla nastolatka traumatyczny. Wystąpienie w sądzie przeciwko ojcu, tym bardziej. Nie rozmawiali o tym, choć Zaława podejmował takie próby w ciągu tych dziesięciu lat, jakie upłynęły od rozwodu. Była żona nie ułatwiała mu zadania.
            Ciche pukanie do drzwi przerwało Załawie rozważania.
- Proszę. – Uniósł głowę, zrzucając szybko obraz otwartej skrzynki mailowej na pasek.
- Dzień dobry. – W drzwiach pojawiła się niewysoka blondynka o pełnych kształtach i ogromnych, podkreślonych długimi rzęsami oczach.
- Spóźniłaś się – warknął na jej widok.
- Byłam na zajęciach. – wydęła usta -  Złościsz się na mnie?
- Tutaj, to ja jestem dla ciebie panem profesorem – powiedział powoli, akcentując każde słowo. – Czy to jasne?
- Tak – przytaknęła natychmiast.
            Zaława uniósł brwi, jakby odpowiedź go nie usatysfakcjonowała.
- Tak, panie profesorze. – Dziewczyna spuściła wzrok.
- Muszę zmienić plany wakacyjne – zaczął, udobruchany odpowiedzią – Pod koniec lipca wyjeżdżam służbowo.
- O! A dokąd? – zaciekawiła się.
- To cię nie powinno interesować – odburknął. – Zabiorę cię gdzieś zaraz po sesji.
- A powiesz mi… przepraszam, a powie mi pan, gdzie pojedziemy? – zaszczebiotała.
- W swoim czasie. – Zaława ufiksował wzrok na rozchylonej koszuli dziewczyny, ukazującej chwilami brzeg koronkowego stanika. – Zapnij się!
- Jesteś zazdrosny? – szepnęła, robiąc słodkie oczy.
- Nie! Nie chcę ściągać na siebie podejrzeń. – W głosie profesora można było dosłyszeć cień irytacji. – Możesz iść, tylko wieczorem się nie spóźnij, bo będę musiał wyciągnąć konsekwencje.
            Dziewczyna zrobiła mały krok ku wyjściu i zatrzymała się niepewnie, jakby na coś czekała. Zaława obserwował ją spod na wpół przymkniętych powiek.
- Zaliczyłaś na czwórkę – rzucił wreszcie.
            Twarz blondyneczki rozjaśnił szeroki uśmiech. Posłała Załawie całusa i szybko opuściła gabinet.
- Mała ździra – mruknął do siebie. Była jego czwartą studentką. Niespecjalnie bystrą, ale wystarczająco, by zrozumieć jego intencje, kiedy zasugerował, że potrzebuje korepetycji. Okazała się chętna i bezpruderyjna. Imponował jej, a to go kręciło, jak mało co. Nie miał jednak złudzeń. Jeszcze jeden semestr i będzie musiał szukać nowej kochanki. Na szczęście podobał się kobietom, także dużo młodszym. Rozsiadł się wygodnie i wrócił do przerwanej korespondencji. Tymczasem powinien zadbać o swoją karierę.