Lek

Lek

niedziela, 24 stycznia 2016

Meteory. Przed świtem 34

Przemieszczanie się niewielkim prywatnym samolotem sprawiało Majce taką samą frajdę, jak śnienie. Oskar, choć nie podzielał jej entuzjazmu, bawił się świetnie, obserwując, jak zachwyca się chmurami i przelatującymi w oddali innymi samolotami. Sam głównie rozmawiał przez telefon, załatwiając ostatnie pilne sprawy. Niestety nie mogli rozmawiać swobodnie o kamieniu i napotkanym chłopaku, bo oprócz nich w samolocie siedział jeszcze Maksymilin Lowrens, zaproszeni przez Akosa, Greg, Johan i Jean, oraz czterej członkowie ochrony, przypominający zawodników MMA. W pewnej chwili, po chyba dziesiątym telefonie, Majka straciła cierpliwość.
- To nie zakłóca pracy urządzeń? - spytała, wskazując głową komórkę.
- Nie. Dziadek też co chwilę z kimś rozmawia.
- Ale w samolotach zawsze proszą o wyłączenie komórek – upierała się.
- Te są satelitarne i tylko dwa, a poza tym, tak naprawdę ma to znaczenie przy starcie i lądowaniu – nachylił się i musnął jej usta – Przecież szukamy kogoś. Muszę być na bieżąco – szepnął.
Pokiwała głową i uśmiechnęła się. Jak zawsze, myślał o wszystkim. Wróciła myślami do przyjęcia urodzinowego. Jak on to zorganizował, mając tak mało czasu? Jak to możliwe, że w ogóle wpadł na taki pomysł? Przecież oni nie świętowali urodzin! Nawet życzenia składali jej dziwne.
- Oskar, o co chodzi z tym „niech Natura ci sprzyja”? - przypomniała sobie, że te ubawiły ją najbardziej.
- Ach, to? Nic takiego. Rodzaj życzeń, jak „wszystkiego najlepszego” - odparł wymijająco.
- Akurat! To czemu zawsze, składając mi takie życzenia, zerkali na ciebie? To ma coś wspólnego z... - szukała odpowiednich słów – z zaręczynami?
- Niezupełnie – w zniósł w górę oczy – No dobra, ma! To tak, jak życzyć „żebyś szybko zaszła w ciążę”, albo „niech Natura obdarzy cię dzieckiem, najlepiej Obdarowanym”.
- Żartujesz?! - Majka wybałuszyła na niego oczy.
- Wcale nie. Manueli i Akosowi też będziemy tak życzyć. To jest stały element po złożeniu przysięgi. Przecież ci mówiłem, że dzieci są dla Obdarowanych bardzo ważne – zawahał się – Właściwie, to dopiero ich pojawienie się przypieczętuje przysięgę, którą dzisiaj złożą. Wtedy to dopiero będzie impreza!
- To o tym mówił Johan! Inni imprezowali, jak się urodził i dlatego nie może tego pamiętać! - klepnęła się w czoło – No, to teraz rozumiem! Ale dlaczego mnie składali takie życzenia?
- Bo nie bardzo wiedzieli jakie powinni złożyć, a dobrze życzą nam obojgu. Myślą, że tego najbardziej chcemy... - westchnął.
Majka wbiła wzrok we własne dłonie. Innym wydawało się oczywiste, że oboje marzą o wspólnym dziecku. Cudownym dziecku Obdarowanym Darem wiedzy, jak ona i połączonym z wolą od niego. Spojrzała z ukosa na Oskara. Wpatrywał się gdzieś w dal. Chciał tego? No pewnie! A ona? Głupia sprawa, ale chyba jeszcze nie...
- Chciałbyś tego, prawda? - szepnęła.
- Chciałbym, żebyś była moją żoną i żebyś była ze mną szczęśliwa – spojrzał jej w oczy – Wiem, że na razie nie mam co marzyć, ale może w końcu zechcesz? - trącił nosem jej nos – Jak na razie, całkiem dobrze nam idzie - jego głos zabrzmiał przyjemnie nisko.
- Jesteś niemożliwy! - zaczerwieniła się.
Odezwał się sygnał sms-a. Oskar spojrzał na wyświetlacz.
- Przepytali wszystkich, poza tymi, z którymi my rozmawialiśmy. Nikt się do niego nie przyznaje – w głosie Oskara zabrzmiało zniecierpliwienie – Pozostaje nam liczyć, że się zjawi na wyborach.
- Trudno – Majka westchnęła zrezygnowana – Muszę być czujna – dodała – Och, zapomniałabym! Margaret mówiła, że prawdopodobnie sukienka nie będzie mi potrzebna, bo stroje będą na miejscu. Wiesz, o co chodzi?
- Chyba wiem – westchnął – A liczyłem, że nie będę musiał zakładać tuniki.
- Coooo?
- Każda narzeczona chce jak najbardziej przypominać Caliope, więc często obowiązują stroje z epoki, czyli ze starożytnej Grecji. Wy w długich prostych sukniach, a my z Akosem w tunikach. Dziadek i tak zwykle zakłada togę. Uwielbia ją.
- Naprawdę? To super! - zachwyciła się – Nie nabierasz mnie?
---
Oskar naprawdę nikogo nie nabierał. Salon rodziców Manueli przekształcono we wnętrze greckiej świątyni. Oboje byli tak uszczęśliwieni ślubem jedynaczki i wizytą Mistrza, że gotowi byli nawet wyburzyć ściany, byle wszystko wyglądało odpowiednio. Na szczęście Manuela zachowała resztki zdrowego rozsądku, choć w kwestii strojów dała się ponieść emocjom.
- Ale piękna! - Majka z zachwytem oglądała się w lustrze.
Miała na sobie prostą białą sukienkę, zebraną pod biustem jasnozieloną wstążką. Wynajęta specjalnie na ten wieczór stylistka zaczesała gładko jej czarne włosy i związała je w luźny węzeł przy pomocy połyskującej siatki, również ozdobionej wstążką. Manuela miała na sobie prawie identyczną sukienkę, której dół ozdobiono jednak złotą lamówką i przewiązano pod biustem na krzyż złotym sznurem. Włosy miała upięte podobnie, ale jej węzeł był bardziej wymyślny i opleciony złotą siateczką.
- Wyglądasz jak prawdziwa grecka bogini – westchnęła Majka, kiedy Salma okryła gołe ramiona córki cieniutkim szalem, a na nadgarstek nałożyła jej złotą bransoletę.
- Wybacz, że twoja suknia nie jest taka strojna, ale też wyglądasz pięknie – w głosie Manueli można było dosłyszeć zakłopotanie.
- Żartujesz? To twój dzień! Nikt nie powinien wyglądać lepiej od panny młodej – roześmiała się Majka – Ciekawa jestem, jak wyglądają chłopaki. Akos bardzo narzekał?
- Trochę, ale to tradycja – Manuela zaczerwieniła się lekko.
- No, moje panny, idziemy! - Salma klasnęła w dłonie, a stylistka podała Manueli bukiecik z gałązek kwitnącej pomarańczy.
Idąc za Manuelą, Majka musiała bardzo uważać, aby nie przydeptać sobie sukienki, która przy płaskich sandałkach, okazała się odrobinę za długa. Jeszcze raz z zazdrością wspomniała, z jakim wdziękiem poruszała się Abigail. Jednak na widok Oskara ubranego w tunikę do połowy uda, zapomniała o sobie. Może w innych okolicznościach zaczęłaby się śmiać, ale w bajkowej scenerii i w otoczeniu innych osób ubranych podobnie, wyglądał dobrze! Jego opalone, umięśnione nogi przyciągały wzrok, kontrastując z bielą stroju. Akos ubrany był podobnie, ale jego tunikę również wykończono złotem. Na ramieniu połyskiwała mu też złota spinka, przytrzymująca przerzucony luźno kawał materiału. Ledwie zdążyły się ustawić, kiedy do salonu wkroczył Mistrz. Odziany był w białą togę wykończoną purpurą, która w połączeniu z jego długimi siwymi włosami, dodawała mu dostojeństwa i powagi.
- Akosu i Manuelo – zaczął bez zbędnych wstępów – Wysłucham waszej przysięgi nie tylko z obowiązku, ale też z prawdziwą przyjemnością. Oby ten dzień był szczęśliwy dla was i dla całego Zgromadzenia - Oskarze i Maryann – ciągnął – Jako świadkowie, macie wysłuchać wraz ze mną przysięgi i świadczyć o niej, gdyby zaszła taka potrzeba.
Wszyscy skłonili głowy, po czym Akos ujął za rękę Manuelę i poprowadził ją do Mistrza.
- Mistrzu, wybrałem Manuelę spośród wielu innych – zaczął, po czym zwrócił się twarzą do narzeczonej – Moja ukochana, należę do ciebie i przysięgam ci, że będę się o ciebie troszczył, będę cię chronił i każdego dnia mego życia będę ci przypominał, że jesteś dla mnie największym skarbem, jaki otrzymałem od Natury, a jeśli będzie nam sprzyjała, przysięgam, że pokocham nowy Dar równie mocno, jak ciebie. Biorę na świadków ciebie Mistrzu, Oskara i Maryann.
Mimo, że Majka spodziewała się wzruszających słów, wyznanie uczuć w wykonaniu Akosa sprawiło, że z trudem pohamowała łzy. Ukradkiem spojrzała na Manuelę. Jej oczy również lśniły. Dopiero po dłuższej chwili udało jej się opanować.
- Mistrzu, przyjęłam Akosa jako tego jedynego – powiedziała cichym drżącym głosem, po czym podniosła wzrok na narzeczonego – Mój ukochany, należę do ciebie i przysięgam ci, że będę ci oddana, będę się o ciebie troszczyła i wspierała cię ze wszystkich sił. Każdego dnia będę błagać Naturę o przychylność, tak, bym mogła odpłacić ci za szczęście, którym napełniłeś moje życie. Biorę na świadków ciebie Mistrzu, Oskara i Maryann.
Majka połykała łzy. Oskar, który stał przez cały czas spokojnie obok niej, delikatnie dotknął jej dłoni, korzystając z tego, że oczy wszystkich zwrócone były na młodą parę i Mistrza. Zza ich pleców dobiegały ciche pociągania nosem zarówno od strony Carlosa i Salmy, jak i rodziców Akosa.
- W imieniu Zgromadzenia Obdarowanych przyjmuję waszą przysięgę, która czyni was małżeństwem. Niech Natura będzie dla was łaskawa i przypieczętuje ten związek – głos Mistrza zabrzmiał uroczyście – Świadkowie – spojrzał na Oskara i Majkę.
- Usłyszałem przysięgę, która czyni małżeństwem Akosa i Manuelę. Niech Natura szczodrze was obdarzy – na twarzy Oskara pojawił się serdeczny uśmiech. Ukradkiem spojrzał na Majkę.
- Usłyszałam przysięgę, która czyni małżeństwem Akosa i Manuelę. Niech Natura będzie dla was łaskawa – wyrecytowała jednym tchem, modląc się w duchu, żeby wzruszenie nie odebrało jej głosu. A więc, to tak wygląda, pomyślała.
Ledwie skończyła mówić, rozległy się oklaski. Mistrz złożył ojcowski pocałunek na czole Manueli i uścisnął dłoń Akosa. W następnej chwili Oskar ściskał Akosa, a Majka i Manuela padły sobie w ramiona, nie zważając na fryzury i stroje.
- Maryann, jestem taka szczęśliwa... - Manueli łamał się głos.
Salma objęła je obie. Z drugiej strony podeszła matka Akosa, ukradkiem ocierając łzy. Pełne emocji przysięgi syna i jego ukochanej, najwyraźniej poruszyły i jej serce.
- Niech Natura będzie dla ciebie łaskawa, dziecko – ucałowała zaróżowione od emocji policzki Manueli.
- Jestem pewna, że tak będzie – Salama objęła córkę i posłała odważne spojrzenie matce Akosa – Manuela jest jedynaczką, ale ja mam dwoje rodzeństwa!
Powietrze wokół kobiet jakby zgęstniało. Na twarzy Manueli odmalowało się napięcie. Do Majki dotarło nagle, pod jak ogromną presją musiała być ta dziewczyna. A jednak każdego dnia przesyłała jej kolejne przetłumaczone frazy. Nawet wtedy, gdy trwały przygotowania! Poczuła się okropnie, kiedy przypomniała sobie swoją prośbę skierowaną do Akosa. Wzięła pod rękę Manuelę i odciągnęła ją na bok.
- Choć jako asystentka jesteś dla mnie bezcenna – zaczęła – To z Naturą nie mogę konkurować. Jeśli tego właśnie pragniecie, niech się stanie – ścisnęła lekko dłonie zmieszanej Manueli.
- Ale Akos mówił mi, że prosiłaś... - zaczęła tamta nieśmiało.
- Zapomnij o tamtym. Przecież to ci nie przeszkodzi pracować – dodała ciszej.
- Och, na pewno nie! - gorliwie zapewniła ją Manuela.
- Więc bierzcie się oboje do roboty i zamknijcie gęby tym ropuchom! - Majka ściszyła głos, wskazując głową pogrążonych w rozmowie z Mistrzem, rodziców Akosa.
Dziewczyny spojrzały sobie w oczy i zaczęły chichotać.
- Co was tak śmieszy? - Oskar wyrósł obok nich jak spod ziemi.
- Wiesz... - Majka rozejrzała się po udekorowanym salonie – Zastanawiałam się, czy Margaret zgodziłaby się wypożyczyć nam swój apartament? Te sukienki są takie piękne, a ty wyglądasz tak apetycznie w tej tunice...
- Chciałabyś składać przysięgę tak jak my? - Manuela wyglądała na zachwyconą.
Majka mrugnęła do niej porozumiewawczo i pokiwała energicznie głową.
- Obawiam się, że moja matka byłaby zachwycona – odparł.
O dziwo, Majka nie doszukała się w głosie Oskara niechęci. W jej oczach tańczyły wesołe ogniki, kiedy otaksowała go wzrokiem.
- Zapraszamy wszystkich na uroczysty obiad – Carlos rozsunął drzwi, prowadzące do jadalni.
- Jeszcze się z tobą policzę – zdążył syknąć do Majki Oskar, po czym podał jej ramię.
Z jego spojrzenia wyczytała jednak wszystko, poza gniewem. Manuela i Akos idący przed nimi szeptali coś sobie na ucho.
- Żartowałam – mruknęła cicho Majka.
- A ja nie – Oskar spojrzał na nią poważnie – To by nawet dobrze wyglądało, gdybyśmy byli w tradycyjnych strojach.
- W takim razie, umowa stoi – szepnęła – Złożymy tradycyjną przysięgę.
- Czy wiesz, że właśnie zgodziłaś się zostać moją żoną? - Oskar odsunął jej krzesło – Oficjalnie – zaznaczył.
- Bezczelnie wykorzystałeś mój brak doświadczenia w tej materii – zmrużyła oczy – Ale nie będę grymasić. Zgoda, to zgoda.
- Kiedy mam się oświadczyć twojej rodzinie? - wyszczerzył do niej zęby.
- Mam wrażenie, że doskonale wiesz, kiedy – uśmiechnęła się.

niedziela, 17 stycznia 2016

Meteory. Przed świtem 33

Zamek Ainay-le-Vieil. Październik 2014
Zamkowa biblioteka tonęła już w mroku, ale Majki to nie zniechęcało. Dwa dni ciężkiej pracy nie dały niestety efektów, jakich się spodziewała. Nawet w najstarszych dokumentach nie znalazła niczego na temat tajemniczych kamieni, zastygłej lawy, czy pergaminów. Gdyby nie pewność, że to nie mógł być sen, niechybnie tak właśnie by pomyślała. Przejrzała też jeszcze raz całą zawartość tekturowych pudeł, przywiezionych z willi Gonzagów. To, co zdołała zrozumieć, nie dało jej jednak żadnej wskazówki. Nie miała innego wyjścia, jak poczekać na tłumaczenia Manueli. Choć paliła ją ciekawość, powstrzymała się od nacisków, zdając sobie sprawę, że nawet skromny ślub wymagał przygotowań. Po rozmowie z Anastazją i Margaret na temat ślubu, poczuła się nieco rozczarowana. Oczekiwała sporej imprezy, a tymczasem okazało się, że złożenie przysięgi było raczej uroczystością rodzinną, na którą zapraszało się tylko grupkę najbliższych przyjaciół. Bardziej to przypominało tradycyjne zaręczyny, niż huczne wesele. No cóż, pomyślała z odrobiną żalu, co kraj, to obyczaj.
- Majka? - głos Oskara wyrwał ją z zadumy.
- Jestem tutaj... O cholera! - zerknęła na zegar – Już idę!
Zupełnie zapomniała, że mieli z Oskarem podążyć na niewielkie przyjęcie, zorganizowane przez przyjaciół dla Akosa i Manueli. Ot, takie piwko w Pubie, jak to określił Oskar.
- Tak wystąpisz? - spytał Oskar taksując ją wzrokiem z czarującym uśmiechem.
Dżinsy i koszulowa bluzka nie były złe, ale przy jego ciemnych spodniach, eleganckiej koszuli w drobny wzorek i marynarki w stylu „Porto Fino” wyglądała mizernie.
- Daj mi kwadrans – rzuciła i popędziła do swojego pokoju, układając sobie w myślach, co na siebie włoży – Witaj Margaret! - wykrzyknęła w stronę kuchni, z której dochodziło pobrzękiwanie szkła i zamaszystym ruchem otworzyła szafę – Spodnie!
Przekopywała właśnie półkę, kiedy usłyszała szuranie drzwi.
- Tego szukasz? - Margaret stała w drzwiach trzymając w ręku wieszak z jej czarnymi rurkami.
- Owszem... - wyjąkała.
- Pokojówka zauważyła plamę i oddała do pralni – uśmiechnęła się – Przez pomyłkę odniosła je do mnie, a ja nie chciałam tu wchodzić, kiedy cię nie było.
- Przepraszam, dzięki – bąkała – Przepraszam za bałagan, ale naprawdę nie miałam czasu...
- W porządku. Od tego jest służba – Margaret podała jej wieszak – Pomyślałam, że to pasowałoby dobrze, i... - uniosła w górę drugą rękę. Dopiero teraz Majka zauważyła srebrzystą papierową torebkę z logo znanej marki – To prezent. Niedługo twoje urodziny, a choć u nas nie ma takiej tradycji, wiem, że ludzie się obdarowują...
- Och! - Majka zamrugała szybko – Naprawdę, nie musiałaś...
- Ale to jest przyjemne – Margaret uśmiechnęła się promiennie – Lubię to uczucie.
Majka podbiegła i nie zastanawiając się, czy wypada, objęła Margaret za szyję.
- Jesteś moją dobrą wróżką!
- Sprawdź chociaż, czy ci się podoba – Margaret wyglądała na naprawdę uszczęśliwioną.
W torebce spoczywała bluzka z cieniutkiego materiału w odcieniu ciepłej perłowej bieli, cała naszyta ogromnymi perłowymi łuskami. Szerokie u nasady rękawy zwężały się stopniowo aż do nadgarstków.
- Jest piękna! - Majka ostrożnie przyłożyła do siebie strój – Nie wiem, czy nie za elegancka...?
- Myślę, że nie. Oskar mówił, że impreza trochę się rozrosła. No, pospiesz się, jeśli nie masz zamiaru się spóźnić.
Ubranie się, makijaż i przeczesanie włosów w kwadrans okazało się nie lada wyczynem. Na szczęście zdążyła wypocząć i nie potrzebowała za wiele się starać, by wyglądać świerzo.
---
- No, jak? - pytam, zjawiając się w sypialni Oskara.
- Super! Tylko... - ogląda mnie ze wszystkich stron – To prześwituje.
- Trochę – nonszalancko wzruszam ramionami, ale czuję, że zaraz się zarumienię. Zauważył!
Oskar wzdycha, ale nic nie mówi. Och, uwielbiam jak jest choć trochę zazdrosny. Ujmuje mnie za rękę i przyciąga do siebie. To też lubię. Takie wspólne podróżowanie w przestrzeni. Nigdy nie wiem do końca, co zastanę na miejscu i daje mi to dodatkowy dreszczyk emocji. Materializujemy się w przedsionku jakiegoś klubu. Słyszę muzykę. Drzwi wejściowe są zamknięte, a te do sali lekko uchylone.
- A prezent? - nagle uświadamiam sobie, że o nim zapomniałam.
- Jutro – Oskar prowadzi mnie do sali. Docierają do mnie śmiechy i wesoły gwar.
Drzwi otwierają się nagle i stajemy na wprost jakiejś trzydziestki młodych ludzi. Na czele stoją Manuela i Akos, a obok nich Greg i Johan. Chcę iść do nich, ale Oskar mnie przytrzymuje.
- Wszystkiego najlepszego!!! - wołają nierówno, ale za to na całe gardła.
- Co to...? - staję, jak wryta.
- Twoje przyjęcie urodzinowe – szepcze mi do ucha Oskar.
- Jak to? - jeszcze to do mnie nie dociera.
- Od jutra nie wolno się przemieszczać we śnie, chyba, że służbowo, więc to był jedyny sposób... - Oskar urywa, bo podbiega do mnie Manuela i obejmuje mnie za szyję.
- Och, wy...! - brak mi słów – Nabraliście mnie!
- Jasne, że tak – Manuela szczerzy do mnie zęby – Mam ci przekazać życzenia od rodziców. Mają sporo pracy, bo przecież goszczą jutro samego Mistrza – trajkocze, zupełnie jak nie ona.
- Dzięki – śmieję się – Myślałam, że zabiera mnie na wasze przyjęcie – zerkam na Oskara, a on robi minę niewiniątka. Och, kocham go, kiedy jest taki. Nagle dociera do mnie, jak rzadko taki jest. Zwykle taki poważny i zajęty... Ale w tej chwili jest moim beztroskim chłopakiem, z łobuzerskim uśmiechem na tej pięknej twarzy.
- Niespodzianka – szepcze mi do ucha Manuela i wskazuje coś, lub kogoś za moimi plecami. Odwracam się.
- Mama? Babcia?
- Tylko na chwilę – mama mnie obejmuje – Pięknie wyglądasz! Życzę ci spełnienia marzeń.
- Och mamo, moje marzenia nigdy nawet nie zbliżyły się do tego, co przeżywam! - śmieję się przez łzy.
- Majka – babcia wyciąga do mnie ręce – Wiem, że ciężko ci to zrozumieć, ale kocham cię nad życie i chcę dla ciebie jak najlepiej. Życzę ci szczęścia – całuje mnie w oba policzki.
- Dzięki babciu – obejmuję ją za szyję – Już je mam. Spotkałam je na przystani i choć z problemami, ale przyszło do mnie i chyba tak już zostanie – pociągam cicho nosem.
- Wiem, że się kochacie, ale... - wzdycha – Zrozum, dla mnie liczysz się tylko ty!
- Nie rozmawiajmy o tym teraz – nagle moje łzy wysychają – Nie psujmy zabawy...
Babcia przygląda mi się uważnie.
- To, że się kochamy i w końcu pobierzemy, jest dla mnie ważne, ale... - uśmiecham się do niej z pobłażaniem – Tu chodzi o los wielu Obdarowanych. Chodzi o Mistrza na wiele długich lat! I o jeszcze inne, może nawet ważniejsze sprawy. Ja jestem tylko małym elementem. Pewnie dość istotnym, ale... malutkim – Całuję ją w policzek – Dzięki, że jesteś. Kocham was obie – biorę za ręce mamę i babcię – Kochani, tak się cieszę, że jesteście tu ze mną... Urodziny to coś wspaniałego! Zwłaszcza, kiedy można je świętować z przyjaciółmi. Nie mogę uwierzyć, że Obdarowani nie obchodzą rocznicy urodzin!
- Za to mamy przesilenie letnie i zimowe! - woła Greg.
- I tyle! - przekrzykuje go Johan – Koniec! Więcej świąt nie ma, chociaż... jak urodzi się dziecko, to jest impreza, tylko, że ja swojej nie pamiętam!
Wszyscy wybuchają śmiechem.
- Oskar, jak wygrasz, to zarządź, że obchodzi się urodziny! Chociaż te dwudzieste pierwsze!
Ze wszystkich stron słychać śmiechy i wesołe okrzyki.
- Ćśśśś – Oskar unosi dłonie – Zobaczę, co da się zrobić, ale jeszcze nie wygrałem. Na razie, chciałbym powiedzieć, że wypada jeść, pić i tańczyć!
- Och! - część osób się śmieje.
Atmosfera się rozluźnia. Wszyscy po kolei podchodzą do mnie i składają życzenia. Najczęściej spełnienia marzeń, ale też miłości i przychylności Natury. W końcu możemy usiąść.
- Nie uciekajcie jeszcze – proszę mamę i babcię – Zostańcie choć na godzinkę.
Siadamy razem przy stole.
- Mam dla ciebie upominek – mówi nagle Oskar i sięga do kieszeni marynarki – Wiem, że to nie to samo, ale... - podaje mi spore pudełeczko.
Mama i babcia zerkają na siebie lekko skonsternowane. To chyba nie pierścionek? Otwieram powoli...
- O rany! - nie potrafię powstrzymać okrzyku zdumienia... zachwytu... zdumienia!
W pudełeczku leży medalion. Jest bardzo podobny do tego, który straciłam, ale ozdobiono go nie koralem, tylko bursztynem i drobnymi szafirami.
- Przypominają twoje oczy – mówi cicho Oskar – Ma takie same właściwości, jak tamten.
- Tamten? - babcia Helena zagląda mi przez ramię.
- Babciu? - patrzę jej w oczy – Widziałaś już taki medalion?
Kiwa głową.
- Gdzie? - próbuję przełknąć ślinę, ale nagle mam w ustach pustynię.
- U mojej matki, ale on zaginął – marszczy brwi – Kiedyś mnie przyłapała, jak go oglądałam i strasznie na mnie nakrzyczała. Zabroniła mi go dotykać.
- Kiedy to było? - pytam bez tchu.
- Po jej powrocie z Grecji – wzrusza ramionami - Potem już go nie widziałam. Nie było go w jej rzeczach. Był ważny?
- Mówiła, dlaczego nie możesz go dotykać? - drążę, ignorując jej pytanie.
- Nie. Chociaż... - zastanawia się – Jak spytałam, dlaczego ona może, odparła, że ona też nie powinna. Był ważny? - pyta znowu.
Zbiła mnie z tropu! Jasna cholera, ja nie tylko go dotykałam, ale go otworzyłam! Dlaczego Rosanna go ukryła? Był ważny? A skąd ja mam to wiedzieć?
- Nie sądzę – Oskar kładzie mi rękę na ramieniu – Teraz masz ten, a tamtego już nie ma. Podoba ci się? - zagląda mi w oczy.
Jego spojrzenie jest intensywne. Wiem, co robi i wiem, że ma rację! To tajemnica. Chyba największa, jaką kiedykolwiek mi powierzono.
- Jest piękny! - uśmiecham się i wyjmuję klejnot z pudełka – Mogę otworzyć?
W środku są dwa zdjęcia. Jedno moje, a drugie Oskara. Można je łatwo wyjąć i zastąpić innym ładunkiem. Spryciarz! Zarzucam mu ręce na szyję.
- Kocham cię – szepczę tak cicho, żeby nikt inny nie usłyszał.
- Nie martw się – słyszę równie cichy szept.
Mama i babcia oglądają medalion. Byłam taka zaaferowana, że dopiero teraz zauważam tańczące pary. Jakie to dziwne, widzieć, jak oni wszyscy tak normalnie się bawią!
- Powinnyśmy wracać – wzdycha mama – Mam cię mocno ucałować od taty. Nie może się doczekać, kiedy będzie mógł sam to zrobić.
- Mam nadzieję, że za kilka dni – mówi nagle Oskar – Powinienem zrobić to osobiście, ale z wiadomych względów nie mogę. Mój dziadek wyraził zgodę na zaproszenie także mężów obu pań, choć nie są Obdarowanymi. Niestety nie będą mogli uczestniczyć w wyborze, ani być na sali, ale zaraz potem...
- Dzięki! - nie pozwalam Oskarowi dokończyć – Dzięki! To najpiękniejszy prezent! W ogóle, wszystko... – chlipię.
- Dziękuję – babcia jest skonsternowana – Jesteśmy zaszczyceni...
Dopiero po ich odejściu udaje mi się dojść do siebie. Nie mogę się martwić medalionem, ani kamieniem, ani słowami Rosanny, kiedy spotkało mnie tyle radości!
- Zatańczymy? - Oskar wstaje.
- O tak! - przytulam się do niego i kołyszemy się w rytm jakiejś tęsknej melodii – Nie wiedziałam, że można zaprosić nieobdarowanego!
- Nie można, ale ogłoszenie wyników jest o północy, a więc tuż przed twoimi urodzinami... - muska moje ucho – Chciałem zaprosić także twoich przybranych rodziców, ale to nie przejdzie.
- Wiem, i tak dokonałeś niemożliwego – wzruszenie odbiera mi głos.
- Paskudnie wykorzystałem koligacje rodzinne – śmieje się – Chodź, poznasz Andrieja.
- Tego od komputerów? - przypominam sobie, jak rozmawialiśmy z Timothy'm.
- Dokładnie. I tego samego, któremu złamałem nogę...
- Bo ratowałeś mu tyłek! - chichoczę.
- Skoro tak mówisz...? - Oskar prowadzi mnie w pobliże drzwi.
Po drodze mijamy chłopaka, który wygląda znajomo. Przygląda mi się. Odwracam się, ale znika mi wśród ludzi. Wydaje mi się, że jest ich jakoś więcej.
- Witajcie! - chudy chłopak z włosami do ramion podnosi się zza stołu na nasz widok.
- Witaj – wyciągam do niego dłoń – Jak noga?
- Ach! Wiesz o mojej eskapadzie – posyła Oskarowi pełne wyrzutu spojrzenie – Doktor Roberts i lady Margaret czynią cuda.
- Nie przejmuj się – pocieszam go – Byłam po prostu w zamku, kiedy to się stało. Martwiliśmy się.
- Rozumiem...
Rozmawiamy jeszcze chwilę. Cały czas mam dziwne wrażenie, że ktoś mnie obserwuje. Ten chłopak! Skąd ja go znam? Próbuję się skupić, ale mój umysł jest zajęty tyloma bodźcami!
- Oskar, tych ludzi jest jakby więcej. Wielu nie znam...
- To zamknięta impreza, ale pozwoliłem chłopakom przyprowadzić kilku znajomych. Chcieli cię zobaczyć na własne oczy – w głosie Oskara wyczuwam skruchę – Nie miałem sumienia odmówić. Dla niektórych jesteś po prostu wnuczką Rosanny, ale dla innych nadzieją. Oczywiście, każdego sprawdzają! - zaznacza.
Teraz rozumiem! Ale ten chłopak nie daje mi spokoju. Ja go już gdzieś widziałam... Rozglądam się.
- Coś się stało? - Oskar jest czujny.
- Widziałam tu chłopaka, którego znam, ale nie wiem, skąd...
- Pokaż mi go.
- Już go nie ma, ale był – rozglądam się po sali – Chodźmy potańczyć. Może go zauważę?
Staram się, ale chłopaka nigdzie nie ma. W końcu dochodzę do wniosku, że musiało mi się przywidzieć. Bawimy się jeszcze jakiś czas.
- Chyba wystarczy? – Oskar przywołuje do nas Johana i Grega – Powinniśmy się zbierać, bo startujemy tuż po wschodzie słońca.
- Do zobaczenia – ściskam Manuelę i Akosa.
Pozostali też się zbierają. Zjawiamy się w apartamencie Oskara. Stąd już sama dotrę do własnego pokoju. Mam ochotę się poprzytulać.
- Mamy jeszcze sporo czasu. Przyjdziesz do mnie? - pyta. Czy on czyta w moich myślach?
- Mmmm, z przyjemnością – mruczę – Na Insomni było łatwiej. Miałam do ciebie dwa kroki... O cholera!
- Co się stało?
- Wiem! Wiem, skąd znam tego chłopaka! Zagadywał mnie na lotnisku! Aga nazwała go surferem! Jak pomyślałam o Insomni, to skojarzyłam! - nagle przypominam sobie całą scenkę – Lecieliśmy na Rodos tym samym samolotem. Wypytywał mnie, co będę robić... Wtedy też mi się przyglądał, ale ja jeszcze nie miałam Daru. To znaczy, miałam, ale on się nie ujawnił.
- Spokojnie. Opisz mi go dokładnie, a ja każę chłopakom ustalić, z kim przybył. Znajdziemy go i przepytamy – mówi spokojnie, ale wiem, że mój beztroski chłopiec znów jest „w pracy”.

czwartek, 14 stycznia 2016

Meteory. Przed świtem 32

 
Siedzimy przy masywnym drewnianym stole w przepięknej zamkowej kuchni. Tak, tak, Anastazja i Timothy też mieszkają w zamku. Jest inny niż zamek Ainay-le-Vieil, mniejszy i bardziej surowy, zbudowany z kamienia, ale piękny! Kuchnia też jest piękna, pomalowana na biało, ze starymi belkami na suficie i ciężkimi meblami z takiego samego ciemnego drewna. Drzwiczki szafek mają okrągłe szybki sklejone ołowiem, jak witraże. Oprócz gazowej i elektrycznej płyty w kącie jest palenisko z rusztem. Kamienna posadzka jest zimna, ale pod stołem leży gruby, miękki dywan. Czekamy na Timothy'ego. Anastazja zerka na mnie wyczekująco.
- Chciałabym cię o coś spytać – zaczynam trochę niepewnie – Znalazłam w notatkach babci Rosanny rysunek... - wyciągam z kieszeni karteczkę i rozkładam ją na stole – Czy wiesz, co to jest?
Anastazja ogląda kartkę w milczeniu. Z jej twarzy niczego nie mogę wyczytać. Czuję jak serce mi wali.
- Kamień – mówi wreszcie.
- To kamienny klucz – ciągnę, obserwując bacznie jej twarz – Wiem, gdzie znajdują się drzwi, które otwiera się takim kluczem.
- Och! - rzuca szybkie spojrzenie Oskarowi, ale on zachowuje kamienną twarz.
- Jest w zamku Gonzagów – mówię i zauważam na jej twarzy cień ulgi – Wiem też, że kluczy jest więcej.
- Skąd to wiesz? - pyta.
- Obiecałam, że nie zdradzę źródła tych informacji. Wiem, że to wielka tajemnica. Zresztą, to nie jest najważniejsze – wzdycham – Najgorsze jest to, że Swen także wie o istnieniu klucza.
- Skąd wiesz? - tym razem nie udaje jej się ukryć zdenerwowania.
- Spotkałam się z nim. To znaczy, nie z własnej woli, oczywiście! Pytał mnie o klucz, ale nie wiem, czy wiedział, jak wygląda i co otwiera...
- Ale pytał o klucz? - Anastazja przełyka głośno ślinę.
- Tak - kiwam głową – Dlatego pomyślałam, że twój mąż powinien wiedzieć... - zerkam niepewnie na Oskara. Dlaczego on się nie odzywa?
- Dobrze zrobiłaś, przychodząc z tym do mnie – Anastazja mówi z powagą. Wygląda na przejętą.
Oskar delikatnie muska mój policzek. Uff, raźniej mi. Nagle czujemy, że ktoś się zbliża. Timothy!
- Witajcie – kiwa mi głową i wyciąga do mnie dłoń. Ściskam ją zdecydowanie, ale nie za mocno. Odpowiada podobnym uściskiem, potem klepie Oskara w ramię i przygarnia na moment Anastazję, która nadstawia mu policzek, a potem trąca biodrem. Widać, że czują się przy nas swobodnie. Cieszę się, bo muszę przyznać, że trochę się boję Timothy'ego – Co was sprowadza? - siada za stołem naprzeciw mnie i Oskara. Anastazja zajmuje miejsce na szczycie, tak, że ma nas wszystkich na oku.
- Majka chce ci coś powiedzieć – Anastazja patrzy na mnie ciepło, jakby chciała ośmielić.
- Chciałam... - nabieram powietrza – Chciałam cię ostrzec. Swen wie o kluczu i szuka go.
Timothy marszczy brwi. Patrzy najpierw na mnie, potem na Anastazję, Oskara i znów na mnie.
- A ty skąd wiesz o kluczu? - pyta z naciskiem.
Kulę się w sobie, ale nagle czuję na swoim udzie ciepłą rękę Oskara.
- Jesteś wśród przyjaciół – mówi spokojnie – Nie bój się niczego.
- Ten rysunek był w notatkach Rosanny – Anastazja podsuwa mężowi karteczkę, którą jej pokazałam.
- Swen pytał mnie o klucz... - nagle uświadamiam sobie, że moje niekompletne odpowiedzi nie mają sensu. Muszę wyjawić wszystko! - Dostałam od Judith Banch naszyjnik, a w środku był kamień.
- Co??? - oboje, Anastazja i Timothy otwierają szeroko oczy.
- Nie wiedziałam, co to jest. Judith mi to dała, a potem zginęła. Swen zażądał ode mnie tego, co zabrałam z jej domu, czyli klucza. Tak skojarzyłam fakty – mówię bez tchu.
- Mówiłem, że jest bystra – Oskar ściska delikatnie moje udo, dodając mi otuchy.
- Rozmawiałaś ze Swenem? Kiedy? - Timothy pochyla się w moją stronę z groźną miną.
- Porwał Akosa, kiedy Oskar odbywał karę... Ruszyłam mu na ratunek – Nie boję się ciebie, nie boję się ciebie, powtarzam w myślach, czując, że włosy mi się unoszą – Odebrałam go.
- Odebrałaś?! - na twarzy Timothy'ego niedowierzanie miesza się z czymś... gniewem?
- Chciał klucza, a ja Akosa! Rzuciłam mu naszyjnik i zabrałam mojego człowieka – mówię szybko. Nie wierzy mi? - Co miałam zrobić? Pozwolić, żeby go zabił?
- Gdzie jest klucz? - wzrok Timothy'ego ciemnieje – Gdzie on jest?!
Aż podskakuję na dźwięk jego podniesionego głosu.
- U mnie – Oskar pochyla się do przodu, w kierunku swojego wuja – Wykazała się odwagą i rozsądkiem jednocześnie.
- Dlaczego mnie nie poinformowałaś? Każde zagrożenie dla Zgromadzenia musi być zgłaszane!
- Nie należałam wtedy do Zgromadzenia. Nie wiedziałam... - tłumaczę się cicho – A Akosowi zabroniłam, bo... bo... nie chciałam, żeby ktoś wiedział, że zawdzięcza mi życie.
- Zabroniłaś? Zdajesz sobie sprawę, jakie znaczenie ma to, co mówisz?!
- Timothy, przyszła tu z własnej woli – Oskar przysuwa się do mnie nieznacznie – Niczego nie zataiła. Po prostu nie wiedziała, czy to ważne.
- Nie wiedziała? Dobre sobie! - unosi się na rękach i zawisa nad nami. Kulę się.
- Przestań, bo zaraz wrócimy do siebie! - Oskar też się podnosi.
- Nie ruszy się stąd, póki się nie dowiem wszystkiego! - ryczy Timothy.
- Zobaczymy! - Oskar odsuwa gwałtownie krzesło.
- Dość! - ostry głos Anastazji sprawia, że na moment obaj zastygają w bezruchu – Majka jest tu gościem i będzie traktowana jak gość, a wy dwaj, wynocha z mojej kuchni! Załatwcie to miedzy sobą i wróćcie, jak skończycie – wskazuje im palcem drzwi.
- Anastazjo, jesteś moją żoną!
- A ty jesteś w MOJEJ kuchni! Tam! - palec Anastazji tkwi nieporuszony.
Siedzę, jak słup soli, bojąc się ruszyć. Nagle Timothy odwraca się do Oskara.
- Za mną! - rzuca z wściekłością i wychodzi. Oskar równie zły, za nim.
Zaczynam drżeć. Łzy napływają mi do oczu.
- Nie denerwuj się – Anastazja kładzie mi dłoń na plecach – Obaj są uparci, ale się dogadają. Timothy to grubianin, ale kocha Oskara jak syna. No, może ostatnio, bardziej jak brata.
- Ja naprawdę nie zdawałam sobie sprawy... - chlipię – Oskar znów ma przeze mnie problemy – lamentuję.
- Nie przesadzaj. Poradzi sobie, a poza tym, stanął w twojej obronie. Timothy zrozumie, że nie mógł zrobić inaczej – wzrusza ramionami – Wiesz co? Mam coś dobrego, na takie okazje.
Wyciąga z szafki szklaną butelkę z ozdobnym korkiem i dwa pękate kieliszki na niskich nóżkach. Po chwili w obu pojawia się bursztynowy płyn.
- Burbon – mruga do mnie – pij.
Ocieram oczy wierzchem dłoni i upijam odrobinę. Znam to uczucie. Lekko szczypie w język, a potem przyjemne ciepło rozlewa się po podniebieniu. Nasłuchuję, ale grube mury tłumią wszystko.
- Myślisz, że Judith dała mi skradziony klucz? - zerkam nieśmiało na Anastazję.
- Nie mam pojęcia – kręci głową – Tylko Timothy może ci odpowiedzieć – dodaje ostrożnie.
Wygląda na to, że muszę się uzbroić w cierpliwość. Popijam burbona małymi łyczkami.
- Masz już prezent dla Manueli i Akosa? - pyta nagle Anastazja.
- Jeszcze nie – przyznaję. Zupełnie się nad tym nie zastanawiałam – A co się zwykle daje?
- Świadkowie powinni jakoś upamiętnić dzień ślubu, więc zwykle obraz, albo rzeźbę z datą i dedykacją – mówi i dolewa mi odrobinę alkoholu.
- Hmmm, miałabym pomysł, ale już nikt mi takiej rzeźby nie zrobi – wzdycham – Kupię coś gotowego i poproszę o wygrawerowanie napisu.
- Dam ci adres pewnego rzeźbiarza. Może znajdziesz coś odpowiedniego – Anastazja wyciąga z kredensu karteczki i ołówek – To obdarowany. Wystarczy, że go przywołasz i powiesz, że jestes ode mnie. Zresztą, jak się przedstawisz, to będzie zachwycony.
Chowam papierek do kieszeni, dokładnie w chwili, gdy drzwi się otwierają. Prostuję się na krześle. Timothy idzie pierwszy, Oskar na nim. Siadają na swoich miejscach.
- Tak lepiej – mruczy Anastazja i dostawia na stół dwa dodatkowe kieliszki.
Timothy przygląda mi się uważnie, po czym wzdycha ciężko.
- To musi pozostać między nami – zaczyna.
- Przysięgam na Dar, że nikomu nie wyjawię tego, co tu usłyszę – mówię szybko i oddycham z ulgą. Nie będzie na mnie krzyczał!
Oskar również składa przysięgę.
- Wygląda na to, że Judith wybrała cię na spadkobiercę, więc jesteś strażnikiem klucza – mówi Timothy.
- Och!
- Problem polega na tym, że strażników jest trzech, bo są trzy klucze i trzy pary drzwi. Nikt nigdy nie słyszał o czwartym – dodaje.
- Co to oznacza? - pytam z niepokojem.
- To oznacza, że wszyscy strażnicy muszą się zebrać i zastanowić. Porozmawiam o tym z Maksem, ale nie sądzę, żeby chciał się do tego mieszać. Ma dość swoich problemów – pociera twarz dłońmi – Oskar, wyświadcz mi przysługę i pokonaj Gonzagę – mówi nagle.
- Staram się – kącik ust Oskara drga, ale oczy są pełne powagi.
- Chciałbym zobaczyć ten klucz – Timothy wraca do tematu – Na razie nie będę informował pozostałych. Musisz mi dokładnie opowiedzieć, jak wyglądało spotkanie ze Swenem. Szczerze mówiąc, to nieprawdopodobne, że mu umknęłaś i jeszcze udało ci się zabrać mu zdobycz.
- Myślę, że tak naprawdę nie chciał mnie skrzywdzić – przyznaję - Akosa torturował, ale tylko po to, żeby mnie zwabić w pułapkę.
- Ale dlaczego cię wypuścił? - przygląda mi się badawczo.
- Kończył nam się czas. Zwlekałam tak długo, żeby musiał wybierać – wyjaśniam – On nie jest zbyt bystry – wyrywa mi się.
- Co takiego?! - Timothy o mało nie krztusi się burbonem.
- Nie miał pojęcia, że komórka nie działa, kiedy się śni. Dał się też nabrać na to, że można lecieć samolotem i uciekać przed wschodem słońca. Gadałam o tym, żeby zyskać czas, a on nie wiedział, że zmyślam...
- Majka, to co jest oczywiste dla ciebie, wcale nie musi takie być dla nas – Oskar się uśmiecha – Ja już to wykorzystałem – mówi do Timothy'ego – Andriej buduje coś w rodzaju systemu. Mówiłem ci o tym.
Timothy kiwa głową.
- Pokażcie mi ten klucz – mówi.
Żegnamy się z Anastazją i razem z Timothy'm wracamy do Ainay-le-Vieil, do mieszkania Oskara.
- Mówisz, że dałaś Swenowi naszyjnik, a kamień ukryłaś? - w głosie Timothy'ego udaje mi się usłyszeć coś w rodzaju uznania. O mało nie podskakuję z wrażenia.
- Włożyłam do środka kamyk z akwarium, bo naszyjnik nie chciał się zamknąć – wyjaśniam – Szkoda mi go. Był chyba zrobiony specjalnie do tego kamienia.
W gabinecie Oskara stajemy przed nowoczesnym obrazem i przykładamy do niego dłonie. Ja prawą, a Oskar lewą.
- Sprytne – mruczy Timothy. Chyba jest udobruchany?
Obraz odchyla się na bok, otwierając sejf. Wyjmuję kamień i gładzę go z czułością. Moja pamiątka po Judith. Timothy sięga do wewnętrznej kieszeni marynarki i wyjmuje prawie identyczny. Wielkość i kształt się zgadza, ale kolor... jest ciemnozielony! Drobne cyrkonie połyskują, jak w moim. Moim? No, chyba tak... Jestem strażnikiem kamienia? O, w mordę! Podaję go Timothy'emu.
- No, tak... - wzdycha i kręci głową – Nic nie rozumiem. Rosanna musiała to przed nami ukryć. Ale jak? I dlaczego?
- Rosanna? Kamień należał do Judith. Judith Banch, a wcześniej, pewnie do jej matki! Nie do babci Rosanny – próbuję to wszystko ogarnąć – Gdyby tak było, dałaby go babci Helenie...
- Ale nie dała. Za to najwyraźniej zadbała, żeby trafił do jej spadkobiercy, do tej, której przekazała Dar.
- Więc to nie przypadek, że go mam? - szczęka mi opada.
- To zbyt poważna sprawa, żeby ją pozostawić przypadkowi. Myślę, że twoja Judith wiedziała więcej, niż ci powiedziała – mówi i oddaje mi kamień – Pilnuj go, jak oka w głowie, a ty – zwraca się do Oskara – pilnuj obojga – wskazuje głową mnie.
- O to możesz być spokojny – Oskar jest strasznie poważny. Jak nigdy...
---
Stoimy we trójkę przed ścianą z zielonego kamienia. Ściskam Oskara za rękę. Chyba zaraz zemdleję? Timothy przykłada kamień do wgłębienia z podłużnym wyżłobieniem.
- Kalkair – szepcze.
- To zaklęcie? - pytam również szeptem.
- Nazwa kamienia – odpowiada, nie odwracając się. Słyszę w jego głosie dezaprobatę. Chyba się wygłupiłam?
Ściana bardzo powoli się przesuwa. Wnętrze podziemi, w których się znajdujemy wypełnia przyjemny dla ucha szelest. Kamień sunie po idealnie dopasowanym kamieniu. To niewiarygodne, że w tamtych czasach stworzono coś takiego! W tamtych czasach... w jakich? Próbuję to odgadnąć, ale mój umysł tego nie obejmuje. Podziemia należą do przyzamkowej kaplicy, w której pochowano przodków Timothy'ego.
- Idziemy – snop światła latarki wydobywa z mroku maleńkie pomieszczenie, takie, w sam raz na trzy, cztery osoby.
Stąpam ostrożnie, ale to zbyteczne. Podłoga jest idealnie gładka, zrobiona z piaskowca, ściany podobnie. Na środku stoi cokół, a na nim kawał czarnej, jak smoła skały. Dotykam jej ostrożnie. Wygląda na wulkaniczną magmę. Jedna strona jest gładka, jakby zastygła, pozostałe dwie są porowate, obłupane...
- Co to jest? - zerkam na moich towarzyszy.
Oskar kręci głową. Nie wie. Timothy rozkłada ręce.
- Zawsze tu było – mówi – I to – wskazuje cylinder z metalu. Chyba z brązu?
- Co jest w środku? - pytam, przesuwając po gładkiej zimnej powierzchni palcami.
- Papirus. Zapisany.
- Czytałeś go?
- Nie. Jest po grecku.
- Nie przetłumaczyłeś go? - nie potrafię ukryć zdumienia.
- Nie może opuścić tego wnętrza, na wy jesteście pierwszymi żyjącymi osobami, poza Anastazją i Maksem, które to widzą. Nie wolno go fotografować, ani kopiować.
- Nie wolno? Skąd wiadomo, że nie wolno? - gryzę się w język, ale jest za późno.
Timothy marszczy brwi.
- Strażnicy kluczy są po to, żeby pilnować zawartości komnat. Z jakiegoś powodu przekazujemy sobie te tajemnice z pokolenia na pokolenie. Nie ja decyduję.
- Skoro strażników jest trzech, to razem moglibyście się zastanowić...
- Nie – ucina krótko.
- A ja? Gdzie są moje drzwi i moja komnata?
- Nie wiem. Ty musisz ją odnaleźć. Prawdopodobnie Rosanna gdzieś ukryła informację na ten temat.
- No pięknie – ręce mi opadają – Kolejna tajemnica! Czy mogę chociaż rzucić okiem na ten pergamin? Może coś mi przyjdzie do głowy?
- Nie tym razem – Timothy kręci odmownie głową – Po wyborze Mistrza strażnicy się zbiorą. Tylko razem możemy podejmować decyzje.
- Czyli, muszę poczekać?– wzdycham.
- Jeszcze jeden powód, dla którego powinienem wygrać – Oskar ogarnia mnie ramieniem – Wracajmy.
Wychodząc, jeszcze raz ogarniam wzrokiem całe pomieszczenie, ale nie ma w nim nic, czego mogłabym się uczepić.
- Wszystkie komnaty wyglądają tak samo? - pytam, kiedy Timothy wyjmuje swój kamień-klucz z zagłębienia.
- I tak pokazałem ci zbyt wiele – ignoruje moje pytanie.
- Wracajmy – opieram głowę na ramieniu Oskara. Jestem taka zmęczona.