Lek

Lek

piątek, 19 grudnia 2014

Moje marzenie. Rozdział 24

Przez niedomknięte okiennice do pokoju docierały przytłumione odgłosy budzącego się do życia miasta. Jednak nie to było powodem, dla którego Artur nie mógł spać. Przeżycia poprzedniego dnia wywarły na nim większy wpływ niż przypuszczał. Mimo pozornego opanowania, wielokrotnie ogarniał go lęk i tylko on wiedział, ile razy serce o mało nie wyskoczyło mu z klatki piersiowej. Jeszcze teraz na samą myśl czuł dławienie w gardle. Było ono jednak coraz słabsze i momentami nawet przyjemne. Jeszcze raz spróbował odtworzyć ich ponowne przybycie do tego domu. Marianna nadspodziewanie dobrze zniosła wiadomość o tym, że zostanie teściową i w dodatku babcią. Inna sprawa, że rozegrał to dość sprytnie. Najpierw pozwolili jej ochłonąć po stresie wywołanym ucieczką Kaśki i skrzętnie omijali temat podczas kolacji. Dopiero kiedy rozsiedli się wygodnie w fotelach, Artur w dość oficjalnej formie poprosił ją o zgodę na ślub. Kiedy ją otrzymał, przyznali oboje, że chcieliby z wiadomych względów pobrać się najpóźniej w październiku. Zanim wszyscy zdążyli ochłonąć zwrócił się do księdza Andrzeja. - Mam nadzieję, że jako najbliższy krewny Kasi ze strony ojca zechcesz nie tylko być naszym gościem, ale weźmiesz czynny udział w tej uroczystości.
Spokojnie przyjął zaskoczone spojrzenie Kaśki i jej mamy. Zaległa taka cisza, że prawie słyszał bicie czterech serc.
- Kasiu? - ksiądz po raz pierwszy zwrócił się bezpośrednio do niej – Co Ty na to?
- Ja chcę tego, co Artur – odparła przez ściśnięte gardło i utkwiła wzrok w swoim rozmówcy. Długo nie spuszczali z siebie wzroku, aż w końcu na ich twarzach pojawił się nieśmiały uśmiech.
Kaśka westchnęła przez sen i Artur odwrócił głowę w jej stronę. Spała na wznak, z lekko rozchylonymi ustami, na jej bladych policzkach pojawił się delikatny rumieniec. Wokół oczu wciąż widoczne były zaczerwienienia - pamiątka po przepłakanym popołudniu.
Prześledził wzrokiem jej szczupłą sylwetkę wyraźnie zarysowaną pod cienkim prześcieradłem. Uśmiechnął się na widok dłoni z połyskującym na palcu pierścionkiem. Za nic na świecie nie chciała go zdjąć, nawet do snu. A więc mam narzeczoną, pomyślał, a niedługo będzie moją żoną. Jak to jest mieć żonę, zastanowił się? Jedynym żonatym facetem w ich otoczeniu był Pawełek, ale on akurat nie był najlepszym kandydatem do rozmowy. Adam pewnie już się zaręczył, wpadło mu do głowy. Przecież rozmawiali o tym przed wakacjami. Wszystko wskazywało na to, że on pierwszy się ożeni, a tymczasem los spłatał im figla. Przynajmniej będę miał świadka, roześmiał się w duchu.
Z korytarza dobiegły ciche kroki. Jakby ktoś w miękkich rannych pantoflach stąpał ostrożnie po kamiennej posadzce. Cały dom był nią wyłożony, zmieniały się tylko kolory w poszczególnych pokojach. Sypialnia, którą im wskazała Maria wyłożona była granitem w odcieniu brudnego różu, do tego meble z polerowanego orzecha z marmurowymi blatami. Gdyby nie zmęczenie, Kaśka pewnie obejrzałaby każdy najmniejszy fragment. Tymczasem ledwie skończyła krótki prysznic, padła do łóżka i zasnęła wpół zdania. Artur znów jej się przyjrzał. Spała tak spokojnie. Nie mógł się oprzeć myśli, że w dużej mierze było to jego zasługą.
Na końcu korytarza rozległ się hałas, jakby szum wody? Artur wstał ostrożnie, poprawił spodenki od piżamy i powoli zbliżył się do drzwi sypialni. Rzucił jeszcze okiem na łóżko, ale Kaśka pogrążona była w głębokim śnie. Wyszedł na korytarz i ruszył w kierunku, skąd docierały hałasy.
- Nie możesz spać? - ksiądz Andrzej w cienkim szlafroku i rannych pantoflach krzątał się po niewielkim aneksie kuchennym – Kawy?
- Poproszę – Artur z zaskoczeniem odkrył, że na piętrze urządzono jakby dodatkową maleńką kuchnię ze stoliczkiem na dwie osoby. Przylegający do niej balkon umeblowany był niskimi rattanowymi fotelami ocienionymi płócienną markizą. Gęsto ustawione donice z drzewkami oliwnymi i pomarańczowymi zasłaniały widok przed ciekawskimi spojrzeniami. Inna sprawa, że na tyłach kamienicy przebiegała wąska uliczka używana prawdopodobnie tylko przez mieszkańców, a domy naprzeciw miały bardzo podobne dyskretne balkoniki.
- Otwórz drzwi – usłyszał za plecami – wypijemy na zewnątrz, to będziemy mogli porozmawiać nie budząc nikogo.
Na balkonie Artur znalazł dużą drewnianą tacę, która po rozłożeniu nóżek zamieniała się w stoliczek. Usiedli z filiżankami cappuccino w dłoniach. Na tacy pojawiła się fajansowa miseczka z drobnymi ciasteczkami maślanymi. Nieźle, pomyślał Artur, oceniając rozmiary domu. - Piękny dom – powiedział głośno – i w świetnym miejscu.
- Nie jest mój, ale mogę z niego korzystać wedle własnego uznania – ksiądz jakby czytał w jego myślach – To przywilej mojej pozycji – wydało mu się, że głos księdza pobrzmiewał goryczą.
Artur pokiwał głową i upił łyk delikatnej mlecznej kawy.
Marianna wspaniale go umeblowała, choć część sprzętów już tu była – ciągnął ksiądz.
Artur znów pokiwał głową, ale nie powiedział ani słowa. Zbytek w jakim żyli był dla niego szokiem, ale nie chciał tego oceniać.
- Jesteś dobrym dyplomatą – ksiądz pociagnał łyk kawy i przyjrzał się Arturowi uważnie – Co będziesz robił w życiu? - spytał przyjaźnie – Marianna mówiła, że skończyłeś AGH. Będziesz inżynierem?
- Już nim jestem, ale nie planuję pracy w fabryce – odparł wpatrując się w swoje dłonie obejmujące delikatną porcelanową filiżankę – Miałem pomysł na sprowadzanie zachodnich samochodów, ale do tego potrzebny jest porządny warsztat, lakiernia, ludzie... czyli pieniądze – roześmiał się.
- Mów dalej – ksiądz Andrzej wyraźnie się zainteresował.
Artur streścił mu swoje dotychczasowe próby pomnożenia pieniędzy. Nie ukrywał przy tym roli, jaką odegrała Kaśka. - Na szczęście odzyskałem zainwestowane pieniądze - zakończył – Choć prawie straciłem już nadzieję na wygrzebanie się z długów. Gdyby nie Kaśka, to pewnie bym tu nie siedział i prawdę powiedziawszy, to nie chcę myśleć, gdzie bym był. Ona czasem potrafi zrobić coś tak szalonego... - przyjemne wspomnienia wywołały na jego twarzy ciepły uśmiech.
- Ma to po ojcu – ksiądz Andrzej wpatrywał się w srebrzysto-zielone listki oliwek z dziwnym uśmiechem.
- I jest strasznie uparta – dodał z westchnieniem.
- No, to akurat ma po matce – ksiądz roześmiał się, ale zaraz spoważniał – Byłem w seminarium, kiedy to się stało. Każde z nas wróciło do swojego życia, ale kiedy się dowiedziałem... uznałem, że nie powinienem być księdzem, a wtedy Marianna spytała, co zamierzam robić w życiu... i wiesz co? Nie potrafiłem jej odpowiedzieć – umilkł i przez chwilę wpatrywał się w resztki mlecznej pianki oblepiającej wnętrze filiżanki, jakby tam szukał odpowiednich słów – Moja matka była załamana. Miała tylko mnie. Niczego na świecie nie pragnęła tak, jak tego, bym został księdzem – uśmiechnął się gorzko – Kobiety podjęły za mnie najważniejsze decyzje -przyznał smutno - Mój wuj był już wtedy bardzo chory... - ciągnął - Nie mogli mieć dzieci, a bardzo ich chcieli oboje z ciotką... miał żal do mojej matki, że mnie powstrzymała – westchnął – Zgodził się dać dziecku nazwisko.
- Ale Kaśka nosi nazwisko matki – zauważył Artur.
- Marianna uznała, że tak będzie lepiej, bo mniej będzie to zwracało uwagę. Nie zapominaj w jakich czasach wtedy żyliśmy – dodał cicho i odstawił filiżankę na tacę - Rzadko się spotykaliśmy i zawsze w tajemnicy przed Kasią... i moją matką. Dopiero, kiedy zmarła, wszystko się zmieniło.
- Chyba powinniście jej powiedzieć wcześniej... - stwierdził ostrożnie Artur – Bardzo to przeżyła.
- Wiem, ale baliśmy się, że to jej wypaczy obraz rodziny i związku między dwojgiem ludzi... Boże, to takie skomplikowane – ksiądz przeczesał dłońmi włosy. Pojedyncze srebrne niteczki zalśniły w porannym słońcu.
- Teraz już nie musicie się bać – Arturowi nagle zrobiło się go żal. Właściwie, ich obojga. Krótkie wyznanie nie oddawało w pełni tego, przez co przeszli. Nawet teraz nie mogli okazać sobie uczuć tak jak on i Kaśka.
- Pomogę Ci – powiedział nagle ksiądz Andrzej – Skoro niedługo zostaniemy rodziną...
- Ale ja nie zamierzam zostać ani księdzem, ani zakonnikiem – zażartował Artur.
- Mam nadzieję! - ksiądz Andrzej podniósł się energicznie z fotela – Zacznę od zrobienia kawy, żebyś mógł zrobić dobre wrażenie na swojej narzeczonej.
Kaśka przeciągnęła się leniwie i otworzyła oczy. Wydało jej się, że czuje obok siebie ruch. Artur usiadł ostrożnie na łóżku tak, by nie uronić nic z zawartości pękatej filiżanki.
- To dla mnie? - uniosła się na łokciach.
- Dla mojej narzeczonej, więc jeśli nią jesteś, to tak – odparł niskim czarującym głosem i uniósł jedną brew.
W odpowiedzi wyciągnęła przed siebie dłoń z połyskującym w półmroku pierścionkiem i uśmiechnęła się promiennie.
- Tak, to na pewno Ty – Artur poczekał aż usiądzie wygodnie i podał jej filiżankę – Pij, a ja Cię trochę pozaczepiam – dodał, mrużąc oczy. Ułożył się na łokciu obok Kaśki i sięgnął ręką pod prześcieradło, którym była nakryta. Głaskał jej gładkie udo, posuwając się centymetr po centymetrze w górę. Wreszcie sięgnął dalej wsuwając palce między jej rozchylone nogi.
- Uważaj, bo się obleję! – aż podskoczyła z wrażenia.
- To się pospiesz, bo już nie dam rady czekać dłużej – niski seksowny głos i ciepłe palce bezczelnie wędrujące do jej wrażliwego miejsca uświadomiły jej, że nie żartuje.
- Przestań! A jak ktoś wejdzie? - broniła się słabo, czując jak pod wpływem pieszczot wzbiera w niej wilgoć.
- Nie wejdzie – odparł pewnym siebie aksamitnym głosem – skoro dali nam wspólną sypialnię, to wiedzą, że trzeba poczekać, aż sami wyjdziemy, a poza tym w drzwiach jest klucz. Zgadnij, co zrobiłem? - jeden kącik ust uniósł mu się w filuternym uśmiechu.
Kaśka przełknęła resztkę kawy i odstawiła drżącą ręką filiżankę na nocną szafkę - Naprawdę nie powinniśmy... - szepnęła bez przekonania.
- Ale ja mam gdzieś to, co powinniśmy, a co nie – czarował ją rozpalonym spojrzeniem – Poza tym wczoraj mama mi Cię dała, pamiętasz? - zniżył głos – Ciesz się, że pozwoliłem Ci spać, bo teraz już tak lekko nie będzie... - starał się, by to zabrzmiało groźnie.
- Taak? - udała oburzenie – Więc teraz jestem Twoją własnością? - nie mogła się powstrzymać, by jeszcze raz nie spojrzeć na pierścionek.
- W łóżku tak! - rzucił i nie czekając dłużej, zanurkował pod cienkie płótno przykrycia dokładnie między jej nogi. Chichotał w duchu na myśl, jak będzie się starała powstrzymać jęki rozkoszy. Chyba fajnie mieć żonę, przemknęło mu jeszcze przez myśl, zanim całkowicie pochłonęły go zupełnie inne zajęcia.

środa, 17 grudnia 2014

Moje marzenie. Rozdział 23

Artur skończył rozmawiać, odłożył słuchawkę na bazę telefonu i spojrzał na swoje odbicie w szybkach eleganckiej szafki z ciemnego drewna. Patrzył na zadowolonego z siebie faceta. Rozejrzał się po pokoju. Był to gustownie umeblowany gabinet, bardziej damski, biorąc pod uwagę delikatne meble, jasne kolory obić lekkich foteli na wygiętych nogach i bukiet świeżych kwiatów na małym stoliczku ustawionym między fotelami. W powietrzu unosił się zapach cytrusów i Artur szybko zlokalizował jego źródło. To maleńki szklany flakonik z kilkoma drewnianymi patyczkami emanował tą wonią. Natychmiast przyszło mu do głowy, że Kaśka byłaby zachwycona. Flakonik i telefon stały na przystawionym do ściany sekretarzyku z mnóstwem szufladek i przegródek. W jednej z nich Artur zauważył coś znajomego. Obejrzał się za siebie, a nie widząc nikogo, szybko sięgnął po fotografię. Było to zdjęcie Kaśki z jednej z paryskich sesji. Stała w bieliźnie i lekkim szlafroku oparta o balustradę balkonu, wpatrzona przed siebie. W oddali widać było panoramę Paryża. Wydało mu się, że słyszy kroki, więc szybko odłożył zdjęcie na miejsce i nadstawił ucha, ale kroki ucichły. Już miał wyjść, kiedy nagle dobiegły go głosy z dołu. Męski? Kobiecy?
- Zaczekaj! - teraz usłyszał wyraźnie podniesiony kobiecy głos – Zaczekaj!
Rozległy się szybkie kroki i po chwili wszystko ucichło. Nie czekając, wybiegł z pokoju i szybko pokonał kawałek korytarza i schody. W holu nie było nikogo, za to w drzwiach kuchni zauważył bladą Marię. Rzut oka na białe fotele. Leżała tam torebka Kaśki, ale jej samej nigdzie nie było.
- Kaśka! - zawołał – Gdzie Kasia? - zwrócił się do Marii – Where is Kasia? - powtórzył po angielsku, zanim zdał sobie sprawę, że kobieta go nie rozumie. Nagle wybuchnęła płaczem i zaczęła lamentować po włosku.
Tego było już za wiele. Artur skoczył do drzwi i w jednej chwili znalazł się na ulicy pełnej przechodniów. Stanął niezdecydowany, nie wiedząc, w którą stronę powinien pójść. Wydało mu się, ze słyszy głośne wołanie: „Kasiu!” Zrobił kilka kroków w tamtą stronę. Wysoki mężczyzna w czarnym ubraniu szedł szybko środkiem ulicy, nie zważając na przechodniów ani samochody. To on wołał. Artur rzucił się biegiem w jego kierunku. Musiał uskoczyć przed nadjeżdżającym skuterem, ale nie stracił z oczu celu. Mężczyzna poruszał się wyjątkowo szybko, ponieważ ludzie schodzili mu z drogi, natomiast Arturowi szło znacznie gorzej. Wymijał z trudem grupki ludzi i pojedyncze osoby, ale systematycznie zbliżał się do mężczyzny.
W jakim języku mam go zapytać, przemknęło mu przez myśl, i czy on na pewno szuka Kaśki? Nagle mężczyzna zatrzymał się i Artur o mało nie wpadł na jego plecy. Wyminął go i już miał się odwrócić, gdy...
- Artur! Dzięki bogu – Marianna wykrzyknęła jego imię z wyraźną ulgą – Dokąd ona mogła pójść? - podbiegła do niego.
- Jak to pójść? - poczuł, że włosy stają mu dęba – Co tu się do cholery dzieje? Gdzie jest Kasia?
- Nie wiemy. Wybiegła z domu – mężczyzna za jego plecami miał spokojny głos, ale można w nim było wyczuć napięcie – Próbowaliśmy ją zatrzymać...
- Ale dlaczego w ogóle wyszła? - Artur odwrócił się powoli i stanął jak wryty. Patrzyły na niego brązowe, jakby złożone z bursztynowej mozaiki oczy. Przełknął głośno ślinę, czując, że za chwilę zwariuje, ale zaraz się pozbierał. Strój mężczyzny świadczył o tym, że był księdzem i to nie byle jakim, biorąc pod uwagę elegancki jedwabny garnitur i złoty sygnet z czarnym kamieniem – Czy ktoś mi powie, co się stało? - zwrócił się już spokojniej do Marianny, obserwując jednocześnie nad jej głową, czy gdzieś nie dostrzeże Kaśki.
- Teraz nie ma czasu na wyjaśnienia. Trzeba ją znaleźć – mężczyzna wyciągnął do Marianny dłoń – Nie martw się – powiedział wyjątkowo miękkim, wręcz aksamitnie brzmiącym głosem. Następnie wyjął z kieszeni marynarki telefon komórkowy i szybko wybrał numer – Felipe? Torna subito a casa mia. (Filip? Wracaj szybko do mego domu).
- Artur, to jest ksiądz Andrzej. Może Kasia mówiła Ci o nim? My... - Marianna zawiesiła głos i spojrzała mu w oczy. Artur poczuł się nieswojo, kiedy zdał sobie sprawę, co ona próbuje mu powiedzieć.
- Tak, Kasia coś mówiła – przerwał jej szybko – Może poszła do samochodu? Zostawiliśmy go niedaleko, bo tu nie można było wjechać bez pozwolenia – zmienił temat rozmowy.
- Gdzie dokładnie jest ten samochód? - ksiądz Andrzej zdążył schować komórkę do kieszeni.
- Zaznaczyłem miejsce na planie. Jest w torebce u Kasi. Leży na fotelu w domu – dodał szybko widząc miny swoich rozmówców – mogę stąd dojść, ale nie pamiętam nazwy ulicy.
- Bardzo mądrze – pochwalił go ksiądz i odwrócił się do Marianny – Zostań tu, na wypadek, gdyby zawróciła. Zaraz przyjedzie Felipe i pojedziecie na ten parking, a my pokręcimy się po uliczkach, kierując się w tamtą stronę. Spotkamy się przy samochodzie Artura? - upewnił się, czy dobrze zapamiętał imię.
- Od razu pójdę jej szukać – Artur chciał ruszyć w stronę, którą wskazała mu Marianna.
- To nie ma sensu. Zaraz oboje się zgubicie, a poza tym ja mam telefon, a w samochodzie jest drugi. Chyba, że Ty też masz komórkę? - zatrzymał go ksiądz.
- Nie mam – przyznał niechętnie Artur – No dobra, chodźmy – ponaglił.
Wrócili do salonu, z którego wybiegła Kaśka, wydobyli z jej torebki plan i ksiądz Andrzej natychmiast zadzwonił do Marianny podając jej nazwę ulicy, na której został zaparkowany samochód oraz jego rejestrację. Następnie przeprowadził Artura na drugą stronę domu do „kuchennego” wejścia. Znaleźli się w obszernym garażu na dwa samochody. Teraz stała tam granatowa lancia i kremowobiała Vespa, kultowy skuter.
- Pojedziemy tym, jest bardziej zwrotna i wszędzie wjedzie – ksiądz zdjął marynarkę i na chwilę zawrócił do holu. Zawołał coś do Marii.
Artur potarł dłońmi twarz. Co jej strzeliło do głowy, pomyślał z dezaprobatą. Z drugiej strony, dla niego też sytuacja była, delikatnie mówiąc, dość kłopotliwa. Nie miał jednak czasu na rozważania, bo oto pojawił się jego towarzysz. Tym razem miał na sobie krótką kurtkę z ciemnego zamszu, a w ręce niósł granatowy sweter z białymi wykończeniami. - Załóż to – podał go Arturowi – nie wiadomo jak długo będziemy szukać, a wieczorem robi się chłodno, szczególnie nad rzeką.
Artur bez słowa naciągnął sweter na swój T- shirt. Wyprowadzenie skutera zajęło im chwilę. Zrezygnowali z kasków, żeby nie ograniczać sobie pola widzenia. Objechali rząd domów i po kilku minutach Artur rozpoznał znajome drzwi i fragment ulicy. Jechali teraz powoli, przyglądając się ludziom po obu stronach ulicy. Byli już prawie przy samochodzie, ale nie udało im się nigdzie zauważyć Kaśki. Z daleka Artur zauważył czarny lśniący samochód i na jego tle jasną sukienkę Marianny.
- Nic – rozłożyła ręce i kiedy zatrzymali się obok niej, spojrzała na nich z desperacją.
- Spokojnie, to duża dziewczyna, poradzi sobie. Jak się zorientuje, że nie zabrała pieniędzy to przyjdzie tu, a jak nie trafi, to zawróci. Twój adres na pewno zna na pamięć – ksiądz Andrzej ujął jej dłoń i gładził ją przez chwilę – Powiem parkingowemu, żeby ją tu zatrzymał i dał natychmiast znać, gdyby się pojawiła – Sięgnął do kieszeni i ruszył w kierunku przyglądającego im się strażnika.
- Artur, dlaczego nie zadzwoniliście? - Marianna z trudem powstrzymywała łzy – miałabym szansę się przygotować... wytłumaczyć jej.
- Kaśka chciała zrobić pani niespodziankę – odparł ostrożnie. Było sporo czasu na załatwienie tej sprawy, dorzucił w myślach, ale nie odważył się powiedzieć tego głośno – Znajdę ją, choćbym miał szukać całą noc – dodał, zaciskając bezwiednie pięści.
- Nie ma takiej potrzeby – usłyszał z boku niski przyjemny głos – Parkingowy ją pamięta. Myślę, że najbardziej prawdopodobne, że przyjdzie tutaj? - ks. Andrzej spojrzał pytająco na Artura – Przejedźcie kilka razy ulicami prowadzącymi do domu – zwrócił się do Marianny - a potem czekaj tam. My poczekamy tutaj, pokręcimy się tu w pobliżu...
- Może ja tu poczekam, a Wy poszukacie jeszcze wśród ludzi? - w głosie Marianny przebijał niepokój.
Zrobili tak, jak prosiła, ale Kaśka jakby zapadła się pod ziemię. W końcu zaczęło zmierzchać, więc ksiądz Andrzej przywołał Felipe, polecając mu wcześniej odwieźć Mariannę do domu.
- Mam jeszcze jeden pomysł – powiedział ostrożnie Artur, kiedy zostali sami – Myślę, że powinienem czekać na moście Świętego Anioła. Gadaliśmy w drodze o skokach do Tybru.
- Już tam byliśmy – głos księdza już nie był taki spokojny – a poza tym skaczą z Mostu Cavour, a nie Świętego Anioła.
- Tak, ale nie wiedzieliśmy. Mówiliśmy o moście Świętego Anioła. Cholera, mam nadzieję, że nie zrobi jakiegoś głupstwa! - Artur potarł twarz dłońmi – Sprawdzę oba. Faktycznie robi się chłodno, a ona jest w byle czym.
- Najwyżej będzie miała katar – ksiądz Andrzej położył mu dłoń na ramieniu – Bardzo się o nią troszczysz. Bardziej niż my... - dodał w zamyśleniu. W jego głosie słychać było smutek i jakąś tęsknotę.
Artur spojrzał mu głęboko w oczy. Poczuł się dziwnie, widząc jak bardzo były podobne do oczu Kaśki. Pomimo spokoju, jakim emanował ksiądz, jego spojrzenie wyrażało najwyższy niepokój. Artur głośno wypuścił powietrze z płuc.
- Nie o to chodzi... – zaczął. Jego rozmówca uniósł brwi w wyrazie zdziwienia – Czy dochowa ksiądz tajemnicy? - spytał – Powiedzmy, że tak, jak na spowiedzi?
- Oczywiście – teraz niepokój pojawił się również w jego głosie – Wiesz... może mów mi po imieniu? - wyciągnął do Artura dłoń – Jestem księdzem, ale pewnie już się zorientowałeś... - przełknął głośno ślinę.
- Właśnie dlatego wybiegła? - upewnił się.
W odpowiedzi ksiądz Andrzej kiwnął mu głową, ale nie spuścił wzroku - Dochowam tajemnicy – dodał. Nagle Artur ujrzał przed sobą nie księdza, lecz człowieka pełnego obaw i poczucia winy.
- Ona jest w ciąży - Arturowi wydało się, że powietrze między nimi nagle zgęstniało – Chyba nie zachowałem się tak, jak oczekiwała... - ciągnął z trudem – A teraz jeszcze spadło na nią to - bezwiednie zacisnął szczęki - Boję się o nią i tyle!
- Porka Ewa! - ksiądz Andrzej wyglądał na wstrząśniętego.
- To przekleństwo? - spytał Artur zanim zdążył się ugryźć w język. Ten facet coraz bardziej go zaskakiwał.
- Nie gorsze niż „o kurcze”. Zakładam, że to Twoje dziecko? – wbił w Artura ponury wzrok.
- To chyba oczywiste! - poczuł się dotknięty samym pytaniem. Po chwili jednak się opanował – Powiedziałem jej tyle głupich rzeczy, ale nie sądziłem... Cholera! Przepraszam – odwrócił wzrok – Muszę sprawdzić jeszcze raz na tym moście.
- Poradzisz sobie z tym? - ksiądz Andrzej podał mu kluczyki od skutera i swoją komórkę – Ja poczekam tutaj na Felipe i sprawdzę most Cavour na wypadek, gdybyś się mylił.
- Jeśli ją znajdę, to zadzwonię, a jeśli nie, to będę tam czekał – odparł z determinacją i podał księdzu kluczyki od golfa.
Pożegnali się krótkim ale mocnym uściskiem dłoni, jakby nawzajem chcieli sobie dodać otuchy. Dojechanie do zamku nie było trudne, ale zajęło Arturowi prawie dziesięć minut. Z bijącym sercem zatrzymał się na skraju ulicy, przy której rozpoczynał się most. Nie było jeszcze ciemno, jednak zapalono już latarnie, które oświetliły ciepłym żółtym blaskiem rzeźby ustawione na balustradzie wzdłuż całego mostu. W tle rysowała się monumentalna ciemna bryła zamku Świętego Anioła. Artur zsiadł ze skutera i poprowadził go obok siebie. Najchętniej skręciłby po prostu w bok i ominął żelazne słupki wbite w chodnik, ale zdawał sobie sprawę, że natychmiast miałby do czynienia z karabinierami, a nie chciał tracić czasu na tłumaczenia. Był prawie w połowie, kiedy wydało mu się, że obok jednej z rzeźb widzi skuloną postać ukrytą w cieniu kamiennej barierki. Po kilku krokach miał pewność. Nie zastanawiając się ani chwili, położył skuter na chodniku i rzucił się biegiem do przodu.
- Kocie! - opadł na kolana tuż obok zaskoczonej Kaśki – Tak mnie wystraszyć – chwycił ją w ramiona.
- Jesteś... - ledwie dosłyszał cichy szept. Jej ciałem wstrząsnął dreszcz.
Artur bez słowa gładził jej głowę i plecy. - Coś Ty sobie myślała? - spytał z wyrzutem, kiedy trochę się uspokoiła – Zdajesz sobie sprawę, że umierałem ze strachu? Zresztą nie tylko ja – dodał i czekał na jej reakcję.
- Nie wrócę tam – załkała – Nie chcę ich widzieć!
- Jak chcesz, ale tam została Twoja torebka, a kluczyki od samochodu ma ksiądz Andrzej – powiedział powoli - Mamy tylko to – wskazał porzucony na ziemi skuter.
Ukryła się w jego ramionach i nie odpowiadała przez dłuższą chwilę. W jej głowie panował kompletny chaos. Bez trudu odnalazła drogę do samochodu, ale gdy z daleka zobaczyła sylwetkę matki na tle eleganckiej limuzyny, natychmiast zawróciła. Domyśliła się, że będą jej szukać na drodze między domem a samochodem, więc odeszła w zupełnie innym kierunku. Dopiero, kiedy ochłonęła z pierwszego szoku, zdała sobie sprawę, że bez spotkania z Marianną albo księdzem Andrzejem, nie uda jej się dostać do Artura. Chyba, że... - zapamiętałeś naszą rozmowę – powiedziała cicho.
- Ty głuptasie – Artur odsunął ją od siebie i ściągnął sweter – Załóż to natychmiast. Chcesz przeziębić moje dziecko?
Kaśka utkwiła w nim uważne spojrzenie bursztynowych oczu. Broda zaczęła jej drżeć. Mówił to takim tonem, jakby nic się nie stało. Wzięła jednak sweter i zaczęła niezdarnie naciągać go na ręce. Zmarzła istotnie.
- Chodź – Artur pomógł jej stanąć na nogach – Jeśli nie chcesz wrócić do mamy, to trudno, ale obiecałem, że zadzwonię, jeśli Cię znajdę. Oboje są przerażeni...
- Artur! Ty nic nie rozumiesz! - wybuchnęła – Wiesz, co to znaczy? Wiesz, kim ja jestem? Kim jest mój ojciec? - łkała – Jak ja stanę przed Twoimi rodzicami? O Boże! - ukryła twarz w dłoniach.
- Kochanie – starał się ją uspokoić – To nie ma nic wspólnego z nami – przekonywał.
- Ale on jest księdzem! - wyrzuciła z siebie z trudem.
- Kaśka, to ich sprawa. My do tego nie mamy nic – objął ją ramieniem i poprowadził do skutera. Postawił go bez trudu na rozkładanych nóżkach – Siadaj i posłuchaj – polecił tonem nieznoszącym sprzeciwu – Twój ojciec nazywał się Leszek Kowalski i nie żyje. To jedyna ważna dla nas informacja. Jedyna potrzebna.
Kaśka podniosła na niego oczy pełne łez. Artur powoli wyjął z kieszeni spodni telefon komórkowy. - Powiem tylko, że jesteś ze mną – uprzedził jej ewentualny sprzeciw. Odszukał odpowiedni numer – Znalazła się – powiedział bez zbędnych wstępów – Dajcie nam chwilę na podjęcie decyzji, co dalej... - urwał i słuchał uważnie. Kaśka przyglądała się podejrzliwie jak marszczył brwi – Dobrze – powiedział w końcu i wyłączył telefon.
- Nie pojadę tam – stwierdziła kategorycznie i zwiesiła głowę. Jej wzrok padł na mały emblemat naszyty na swetrze – Armani? To nie Twój sweter! - chwyciła ze złością ściągacz, próbując pozbyć się okrycia.
- To tylko sweter – głos Artura brzmiał miękko, aksamitnie, ale władczo. Zwykle mówił tak, kiedy miał ochotę na seks. Ujął jej dłonie i unieruchomił je w swoich – Powiedziałem Ci, że to, co robi Twoja mama jest jej prywatną sprawą... Nie przerywaj mi – poprosił tonem, od którego przeszył ją dziwny dreszcz. Co się ze mną dzieje, pomyślała? Próbowała stawić opór, temu, co mówił Artur, ale emanował siłą, z którą nie miała wielkich szans – Wszyscy popełniamy błędy. On też popełnił...
- No nie! - przerwała mu. Tego już za wiele, przemknęło jej przez myśl – Ciebie już przekabacił! Wszyscy jesteście tacy sami! - nawet nie starała się ukryć, jak bardzo ją zawiódł. Czy nie to było powodem dla którego jej nie chciał? Taki szlachetny! Zajmie się dzieckiem, ale jego matki nie weźmie, bo po co komu taka przybłęda, pomyślała z goryczą – A ja głupia, myślałam, że chodzi o pieniądze – uśmiechnęła się krzywo, kiwając głową – Że też serca nie można zmusić tak jak rozumu...
- Masz rację, nie można... – znów ten niski seksowny głos. On w ogóle nie słucha, co ja do niego mówię, pomyślała z irytacją. Chciała wstać, ale Artur nadal trzymał jej dłonie, skutecznie ją unieruchamiając – Ale można go posłuchać – powiedział spokojnie.
- Przestań... - czuła, że znów zbiera jej się na płacz – Wykorzystujesz to, że Cię kocham i jestem w ciąży... - Co ja mam ze sobą zrobić, dodała w myślach?
- Niczego nie wykorzystuję – spojrzał jej w oczy – Próbuję Ci powiedzieć coś ważnego... - zawiesił głos. Nagle zdała sobie sprawę, że ściska jej ręce. Spróbowała wyprostować zesztywniałe palce. Spojrzał w dół i rozluźnił uścisk – Przepraszam...
Pociągnęła nosem. Artur sięgnął do kieszeni spodni.
- Mam – chlipnęła i wyciągnęła z kieszonki chusteczkę. Wytarła nos i westchnęła ciężko.
- Próbuję Ci powiedzieć, że Cię kocham – ciągnął Artur – i chyba mnie to zaskoczyło. Wiele razy wydawało mi się, że czuję coś takiego... ale potem... to nie było to.
- Czy Ty chcesz mi się wytłumaczyć z tych wszystkich... kobiet? - spytała z lekkim sarkazmem. No, ale sobie znalazłeś moment, dodała w duchu.
- Nie – odparł szybko - Chyba tak... – przyznał – Po prostu chcę, żebyś wiedziała, że jesteś dla mnie najważniejsza i nic tego nie zmieni. Jestem tego pewien, bo jak sama wiesz miałem czas i dużo okazji, żeby się przekonać – znów mówił głębokim, pewnym głosem. Odzyskał całkowicie panowanie nad sytuacją.
Nie dam się przekonać, przyrzekła sobie w duchu Kaśka, starając się nie zwracać uwagi na jego emanujący ciepłem seksowny głos.
- Wyjdź za mnie – słowa dotarły do niej tak niespodziewanie, że w pierwszej chwili nie zrozumiała ich znaczenia. Trzy słowa, trzy sylaby, jedenaście liter. Tylko tyle i jej serce zamarło – Wyjdź za mnie – powtórzył i uniósł dłoń. Dwoma palcami trzymał pierścionek. Kaśka wpatrywała się w niego, jak zahipnotyzowana. Nigdy w życiu nie widziała czegoś równie pięknego. Ogromny różowy kamień otoczony był czymś, co przypominało przeplatające się gałązki zakończone maleńkimi diamencikami. Owal kamienia przepuszczał blask latarni, rzucając na opuszki palców Artura migotliwe światełko.
- Ja... - otworzyła usta, ale brakło jej słów.
- Bardzo tego chcę – miała wrażenie, że wypowiedział to przez ściśnięte gardło – Nie robię tego z powodu... - szukał odpowiednich słów – ostatnich wydarzeń. Ten pierścionek jest w mojej rodzinie od bardzo dawna i zabrałem go ze sobą specjalnie dla Ciebie.
- Ja... - przełknęła głośno ślinę – Artur... - rzuciła mu się na szyję i przywarła do niego całym ciałem.
- To chyba znaczy, że się zgadzasz – usłyszała tuż przy uchu miękki szept.
- Zgadzam się. Oczywiście, że się zgadzam – odparła drżącym z emocji głosem – Przecież wiesz, że Cię kocham najbardziej na świecie.
- Mam nadzieję, bo nie przeżyłbym, gdybyś odmówiła – powiedział unosząc jedną brew – Podobno Tyber jest tutaj dość płytki – rzucił znaczące spojrzenie w kierunku rzeki – Czy w takim razie możesz go nałożyć? - podał jej pierścionek – Babcia by mi nie darowała, gdybym go zgubił – odzyskał dawny rezon.
- Jest przepiękny – Kaśka z drżeniem rąk wzięła pierścionek i wsunęła go na serdeczny palec – Zobacz, co zrobiłeś! - spojrzała na Artura przez łzy – Kompletnie się rozkleiłam.
- To nic - uśmiechnął się kącikiem ust, po czym uniósł delikatnie brodę Kaśki w górę i pochylił się do jej pełnych warg. Sięgnął śmiało językiem i skosztował jej słodyczy. Przyjęła go z głębokim westchnieniem, odchyliła głowę i poddała się jego zachłannemu pocałunkowi. Nagromadzone emocje opadły, by znów teraz zebrać się i wypełnić jej ciało czymś ciepłym, miękkim i jasnym... Artur trzymał ją w ramionach, całował i tulił. Była jego, cała jego. Chciał jej i dziecka, które miała w sobie... i już nie musiała się nikogo bać. Nikogo! Przyłączyła się z pasją do pocałunku. Czuła jak zimne początkowo złoto pierścionka rozgrzewało się od jej ciepła. To był znak dla całego świata, że nie jest już sama.
- Inamorati! (Zakochani) - dotarły do nich wesołe pokrzykiwania i błysnęły flesze. Oderwali się od siebie, łapiąc szybkie oddechy i spojrzeli w bok. Grupka młodych ludzi z aparatami fotograficznymi zbliżała się do nich od strony zamku. Idąca na czele, wyglądająca na przewodniczkę kobieta z rozciąganą wskazówką zakończoną jasną kokardą, tłumaczyła im coś po włosku. Kaśka spojrzała na połyskujący w świetle latarni pierścionek, a potem podniosła wzrok na Artura.
- Myślałem, że oświadczę się przy Twojej mamie... - zaczął Artur.
- Appena fidanzati?(dopiero co zaręczeni) – wykrzyknęła nagle przewodniczka - Auguri!
- Auguri! - zawtórowała cała grupka i nagle wokół nich zaroiło się od całkiem obcych ludzi, którzy poklepywali ich po ramionach, cmokali Kaśkę w policzki i ściskali Arturowi dłoń składając gratulacje.
- Chyba powinniśmy poinformować Twoją mamę – Kiedy w końcu zostali sami, Artur otoczył ramieniem oszołomioną Kaśkę – Naprawdę myślę, że zasługuje na drugą szansę. Chyba bała się konfrontacji bardziej niż Ty.
- A on? - spytała ostrożnie – Jaki on jest?
- Opiekuńczy – odparł natychmiast – i opanowany, i... jest ciekawym człowiekiem – dodał po namyśle – Chciałbym go lepiej poznać. Myślę, że Ty też powinnaś. W końcu jesteście rodziną.
Kaśka wpatrywała się w pierścionek. Musiał być bardzo stary i cenny. Nie chodziło jej nawet o jego cenę, ale o to, że był dla niej wart więcej niż wszystkie najnowsze i najpiękniejsze pierścionki świata. Jej mama nigdy nie dostała pierścionka i pewnie nigdy go już nie dostanie, a w każdym razie nie zaręczynowy. Coś musiało być w człowieku, dla którego poświęciła tak wiele. Spojrzała Arturowi w oczy. Czekał spokojnie na jej decyzję.
- No, to jedźmy... - stwierdziła z rezygnacją.

środa, 10 grudnia 2014

Moje marzenie. Rozdział 22

- Młody, nie widziałeś gdzieś tej saszetki na kasę? Tej od Adama? - rzucił Artur w stronę drzwi swojego pokoju, gdzie oparty o futrynę stał jego młodszy brat.
Od dobrych piętnastu minut zbierał swoje rzeczy do torby leżącej na łóżku. Po obiedzie zostawił Kaśkę z rodzicami w altanie, a sam ruszył na górę. Miał nadzieję, że Krzysiek dotrzyma Kaśce towarzystwa, ale ten dupek polazł za nim na górę, zżymał się. I jeszcze zabierał jego rzeczy! Ta torebeczka była doskonałą skrytką na gotówkę. Co prawda Artur wiedział jak posługiwać się kontem, czekami i kartami płatniczymi, ale wyjazd do Włoch wiązał się z przekraczaniem kilku granic, używaniem co najmniej dwóch rodzajów pieniędzy i, co najważniejsze, to nie były Stany. Potrzebna była gotówka.
- Jest u mnie. Miałem ją na mazurach – Krzysiek okręcił się na pięcie i zniknął, by po chwili pojawić się z niewielką materiałową torebeczką z paskiem w cielistym kolorze – Po co Ty tam właściwie jedziesz? - zadał wreszcie dręczące go pytanie.
- Kaśka chce się spotkać z mamą zanim pojedzie do Paryża – odparł Artur nie patrząc na brata – Poprosiła, żebym z nią pojechał. Poza tym nie byłem nigdy we Włoszech – wzruszył ramionami.
- Bujać to my, a nie nas – najeżył się Krzysiek – Ona to rozumiem, jedzie do matki, ale Ty?
- Młody, chciałeś czegoś, czy tak gadasz, żeby mnie wkurzyć? - burknął.
- Nie, po prostu byłem ciekawy – zamiast się odgryźć, złagodził ton swojego głosu – To już tak poważnie? - spytał znienacka.
- Ty chyba dawno nie dostałeś ode mnie w łeb? - zrobił krok w kierunku brata, ale ten nie ruszył się z miejsca. Groźny ton i ostre słowa nie były w stanie zmylić Młodego. W oczach Artura igrały wesołe błyski – A jak myślisz? - spytał, opierając się o futrynę po drugiej stronie drzwi – Mam nadzieję, że jej nie wykończą? - dorzucił z lekkim sarkazmem, zerkając w kierunku, gdzie powinna znajdować się altana.
- Spoko, ojciec ją lubi. Wczoraj powiedział mamie, że chyba jest niespełna rozumu, skoro chce takiego darmozjada, jak Ty – Krzysiek wyszczerzył do brata zęby.
- Tak powiedział? - Artur poczuł się odrobinę dotknięty.
- No, może nie dosłownie, ale sens był taki – odparł.
- A mama? Co ona na to? - zdał sobie sprawę, że zależy mu na jej opinii bardziej, niż był gotów przyznać.
- Złagodziła wygłaszane sądy – Młody uniósł brew dokładnie tak samo, jak Artur. Bracia spojrzeli na siebie i roześmiali się równocześnie – Masz – Krzysiek wyciągnął z kieszeni dwa pięćdziesięciomarkowe banknoty – No bierz! To pożyczka na „czarną godzinę” - mrugnał do Artura – Oddasz, jak będziesz miał. A tak naprawdę, to ojciec jest pod wrażeniem. Ja też – przyznał – Masz jaja.
Artur poczuł drapanie w gardle. Nienawidził tego uczucia, a ostatnimi czasy pojawiało się ono wyjątkowo często – Dzięki – burknął chowając pieniądze do materiałowej saszetki. Klepnął Młodego po plecach, zasunął zamek w torbie i zarzucił ją sobie na ramię – Idę ratować moją dziewczynę ze szponów smoka – rzucił, wychodząc z pokoju.
- Zaraz przyjdę – Krzysiek poczekał, aż kroki Artura ucichły, podszedł do biurka i ostrożnie odsunął szufladę. Na jego twarzy pojawił się domyślny uśmieszek, kiedy zauważył w rogu puste miejsce.
---
Wyjazd w nocy okazał się doskonałym pomysłem. Granicę w Cieszynie pokonali bez większych problemów, bo udało im się dojechać o północy, tuż przed zmianą obsady, Celnikom nawet nie chciało się oglądać ich bagażnika. Gorzej szło im przez Czechy, gdzie co i raz natrafiali na odcinki drobi w budowie. Mimo wszystko jednak, niewielki ruch samochodowy zrekompensował im jazdę na światłach. Wreszcie nad ranem znaleźli się na austriackiej granicy. Tu dokładnie sprawdzono ich paszporty, ale byli może dziesiątym samochodem w kolejce, więc nie czekali dłużej, niż pół godziny. Początkowo Artur miał nadzieję, że pojadą dalej, ale kiedy znaleźli się w niewielkim miasteczku o wdzięcznej nazwie Poisdorf, zmęczenie dało o sobie znać. Okrążyli więc niewielkie rondo wyłożone granitowym brukiem, potem skręcili w kierunku placyku z figurą jakiegoś świętego na kamiennym cokole wysokości człowieka i wreszcie zaparkowali na jednym z miejsc przed samoobsługowym sklepem spożywczym. Artur rozłożył sobie fotel, a Kaśka zwinęła się w kłębek na tylnym siedzeniu. Obudzili sie po trzech godzinach, kiedy pierwsi klienci zaczęli hałasować wózkami na zakupy.
W sklepie kupili sobie świeże bułeczki i po jogurcie, a na stacji benzynowej za miastem dokupili jeszcze po kawie z mlekiem. Pokrzepieni śniadaniem pojechali dalej. Przed Wiedniem wjechali na autostradę i Artur od razu poczuł się lepiej. Przejeżdżając przez miasto obiecywali sobie, że w drodze powrotnej zrobią chociaż dwugodzinny przystanek, żeby zobaczyć katedrę św. Szczepana i Hofburg. Monotonna jazda ukołysała w końcu Kaśkę, tak że przespała dojazd do Alp i obudziła się dopiero, kiedy zatrzymali się na granicy.
- Która to już? - spytała sennie, rozciągając zdrętwiałe mięśnie.
- Trzecia i na szczęście ostatnia – odparł Artur, wyciągając po raz kolejny paszporty, dokumenty samochodu i zieloną kartę, czyli dowód ubezpieczenia pojazdu na wyjazd zagraniczny.
- Dlaczego Austriacy i Włosi tak sobie przejeżdżają i nikt nawet im nie zagląda do papierów? - spytała z frustracją w głosie Kaśka.
- Pewnie mieszkają przy granicy – odparł Artur, wzruszając ramionami. Wolał teraz o tym nie myśleć. Pamiętał, jak go wkurzało, kiedy Adam posiadający amerykański paszport przekraczał granice bez najmniejszych problemów, podczas gdy on musiał wszędzie odstać swoje.
- Niemcy też? - w głosie Kaśki dało się słyszeć niechęć pomieszaną ze zniecierpliwieniem. - Co poradzisz? - Artur odsunął szybę i podał mężczyźnie w mundurze dokumenty. Ten obejrzał je dokładnie, wyraził po niemiecku zdziwienie, że tył samochodu nie jest pełen bagaży i kazał im jechać.
- A to nie był Włoch? - zdziwiła się Kaśka. Była gotowa przysiąc, że celnik miał na mundurze włoską flagę.
- Był, ale oni pewnie wszyscy są dwujęzyczni. Zresztą, z tego co wiem, to ta część Włoch dość długo należała do Austrii – Artur zastanowił się chwilę, ale zaraz jego uwagę przykuły mijające ich samochody – Och, teraz to się napatrzymy! Włosi mają takie wózki... - pokręcił głową z zachwytem – Gdybym mógł je sprowadzać do Polski! Każdy chciałby mieć taką alfę – wskazał głową wyprzedzający ich samochód.
- Tylko, czy każdego byłoby na to stać? - spytała z powątpiewaniem. Musiała jednak przyznać, że samochód był piękny. Nawet na autostradzie prezentował się świetnie, a co dopiero pośród polonezów i maluchów.
- Dla tych, co ich nie stać, sprowadziłoby się fiaty – rzucił lekko, jakby miał w głowie cały plan dopracowany ze szczegółami – Ale nie takie jak nasze, tylko cinquecento, punto...
- A po czym by te cuda techniki jeździły? - drążyła, choć wizja Artura wydawała jej się sensowna. Zwłaszcza z punktu widzenia osoby, która mogłaby na tym zarobić – Tutaj mają autostrady, a my?
- My też będziemy mieć, zobaczysz! - uśmiechnął się. Domknął swoje okno i skierował na siebie strumień powietrza z otworu wentylacji – Cholera, przy tej prędkości nie da się rozmawiać, przy otwartym oknie.
- No nie, Twój optymizm jest rozbrajający – roześmiała się szczerze.
- Myśl pozytywnie to ten most tam będzie – zażartował.
- Żeby to było takie proste, jak w filmie – Była pewna, że cytat pochodził ze „Złota dla zuchwałych” - Ja tak chyba nie potrafię – Czuła jednak ulgę, że Artur jakoś się pozbierał.
- Nie? - rzucił jej rozbawione spojrzenie – To dlaczego postawiłaś na przegranego faceta i nie pozwoliłaś mu zginąć w Afryce?
- Bo go kocham i wcale nie jest przegrany! - odparła z przekonaniem – Założę się, że już coś kombinujesz.
- Akcje delikatnie drgnęły, więc gdybym sprzedał samochód, to jestem w tej chwili goły, ale bez długów – powiedział powoli.
- Boże, to najpiękniejsza wiadomość, jaką mogłam usłyszeć – aż zaniemówiła z wrażenia – I nie powiedziałeś mi od razu? Ty wstrętny krętaczu! - wydęła usta, ale w oczach zaiskrzyły jej wesołe ogniki.
- Kasiu, to nie takie proste – powiedział poważnie – Nie rozmawiajmy o tym teraz – skupił się na drodze.
Kaśka otworzyła już usta, by zaprotestować, ale w ostatniej chwili zmieniła zdanie. Czyżby się pomyliła? Zrozumiała, że nie planował ślubu z powodów finansowych, pogodziła się z tym... Teraz sytuacja się zmieniła, a on nadal... Nie, cholera! To niemożliwe! Kochał ją, przecież to czuła, mówił to tyle razy! Pogrążyła się w ponurych myślach. Wizja rodziców Artura, którzy jej nie zaakceptują, stawała się bardziej realna niż sądziła. Więc on po prostu nie chciał jej tego powiedzieć, pomyślała z goryczą. Nagle też straciła ochotę do rozmowy. Ułożyła się wygodnie na siedzeniu i przymknęła powieki, udając, że śpi.
Artur zastanawiał się, czy powinien jej wytłumaczyć, pod jak wielką presją żył od dwóch dni. Miał dwa wyjścia: sprzedać akcje natychmiast, nie ryzykując kolejnego spadku lub czekać. Jeśli czekać, to jak długo? Czy do chwili, gdy odzyska włożone pieniądze, czy dłużej? Zaryzykować po raz drugi czy nie? Był na siebie zły, że powiedział o wzroście. Niepotrzebnie rozbudził w niej nadzieję... Z drugiej strony, i tak tkwiła w tym po uszy. Spojrzał na drzemiącą obok niego dziewczynę. Dobrze, że zasnęła, pomyślał i westchnął ciężko.
Zatrzymali się na stacji benzynowej połączonej z barem. Co prawda, mieli ze sobą kanapki i jabłka, ale potrzebowali planu miasta, bo Arturowi nie udało się go zdobyć w żadnej księgarni. Na szczęście obok „Autogrila” był sklep, w którym znaleźli plany Rzymu w różnych językach. Kupili anglojęzyczne wydanie i rozłożyli je na jednym ze stolików. Odszukanie ulicy przyszło im dość łatwo.
- Niezła dzielnica – Artur jeszcze raz sprawdził nazwę – Jesteś pewna, że Twoja mama tam mieszka?
- To adres, na który wysyłam jej listy. Może mieszka u ludzi, którym sprząta? - przyznała z niechęcią, przypatrując się krzyżykowi namalowanemu na planie przez Artura – Nie zapytałam... – dodała, wyrzucając sobie brak przezorności.
- A jak jej nie zastaniemy? - Artur pocierał brodę palcami – Przydałby się jakiś namiar na hotel, bo jak zaczniemy szukać w pobliżu tej ulicy, to podejrzewam, że się zrujnujemy! To samo centrum!
- Widzę! - prychnęła, starając się opanować emocje – Na szczęście zadzwoniłam do Nadii i mam dwa adresy małych hotelików w pobliżu dworca Termini. Nie są drogie.
- Zuch dziewczynka! - pochwalił ją, starając się rozładować sytuację – Chodź, kupimy talerz makaronu, bo na miejscu będziemy dopiero za jakieś dwie godziny.
Złożył plan i pociągnął Kaśkę do baru.
Nie pomylił się wiele, jeśli chodzi o czas dojazdu, z tym, że nie mogli dojechać na miejsce samochodem. Strefa była zamknięta dla ruchu samochodowego. Dwie ulice wcześniej znaleźli parking dla autokarów i zostawili tam auto, upewniwszy się u pilnującego strażnika, że za drobną opłatą bez rachunku auto może stać do dwóch godzin.
- To nam powinno wystarczyć – stwierdziła pogodnie Kaśka i ruszyli piechotą we wskazanym przez strażnika kierunku.
Bliskość Watykanu i Pałacu Świętego Anioła sprawiały, że ulice były pełne turystów. Wokół nich rozbrzmiewały chyba wszystkie języki świata. Kilka razy wydało im się nawet, że słyszą polskie słowa. Artur trzymał Kaśkę mocno za rękę, żeby grupki mijających ich ludzi przypadkiem ich nie rozdzieliły.
- Nie martw się, jak się zgubię, to pójdę na most przed zamkiem i będę tam na Ciebie czekać – roześmiała się, kiedy w pewnej chwili musieli się zatrzymać, bo wąski chodnik uniemożliwiał im wyminięcie we dwoje amerykańskich turystów, a Artur za nic w świecie nie chciał jej puścić – Mama mi mówiła, że z sąsiedniego mostu ludzie skaczą do wody i z tego przed zamkiem jest najlepszy widok – wyjaśniła, stojąc tuż obok Artura, otoczona jego ramieniem.
- Ja tam wolę mieć Cię na oku – sprawiał wrażenie zestresowanego.
- Boisz się reakcji mamy? – spytała, zanim zdążyła ugryźć się w język.
Posłał jej spojrzenie pt „Nie bądź głupia”, ale ona i tak wiedziała swoje. Denerwował się jak cholera!
Szli w stronę przeciwną niż zamek i Watykan, starając się zapamiętać drogę powrotną. Co prawda Artur poprosił strażnika na parkingu, żeby ten zaznaczył im na planie, gdzie się znajdują, ale i tak zwracali uwagę na mijane domy. Kamienice dość szybko się skończyły, a zamiast nich pojawiły się niższe budynki z okazałymi ciężkimi drzwiami. Podejrzewali, że mają też wejścia od drugiej strony, albo może małe miejskie ogródki na tyłach. Ruch był tu nieco mniejszy, ale nadal trudno było się poruszać nawet skuterem, a co dopiero samochodem. Zresztą, mijały ich tylko eleganckie samochody na rzymskich numerach albo z dziwnymi rejestracjami z herbami i flagami.
- Co to jest? Jakaś dzielnica dyplomatów, czy co? – Kaśka aż odwróciła głowę śledząc czarną lśniącą lancię.
- To tu! – Artur zatrzymał się tak gwałtownie, że prawie na niego wpadła.
            Stali przed dwuskrzydłowymi drzwiami z ciemnego drewna. Mosiężny przycisk dzwonka nie miał żadnej tabliczki. Dwa razy sprawdzili adres, ale wszystko się zgadzało. Ten dom nie mógł należeć do Marianny, tego Kaśka była pewna. Spojrzała na Artura, szukając u niego wsparcia i nacisnęła dzwonek. Upłynęła prawie minuta, zanim usłyszeli szczęk zamka i drzwi otworzyły się prawie bezszelestnie. Stała w nich starsza kobieta o obfitych kształtach i ciemnych włosach przyprószonych siwizną. Miała na sobie prostą ciemną sukienkę i biały fartuch.
- Buon Giorno, sono Caterina, figlia di Marianna Nowicka – Kaśka wyrecytowała zdanie, którego nauczyła ją mama. Na tym jej włoski się zakończył.
Na twarzy kobiety najpierw pojawiło się zdumienie, ale po chwili rozjaśnił ją szeroki uśmiech – O mio Dio! Caterina! Santo celo! – trajkotała – Entra! (wchodź)– pociągnęła ją za rękę do środka – Sono Maria. Signora non ce, ma torna presto. (Jestem Maria. Pani nie ma, ale wróci niedługo).
- I’m sorry. I don’t understand – Kaśka weszła za Marią do środka i odwróciła się, żeby sprawdzić, czy Artur jej towarzyszy – This is my boyfriend, Artur – zaprezentowała go wciąż trajkoczącej coś kobiecie.
- Och! Fidanzato!(narzeczony) Signora Marianna za godżina tu – powiedziała w końcu łamanym polskim – Ja… - szukała słów – cuccina, cafe, jeszcz? Ty jeszcz? – spojrzała na nich z nadzieją.
- Chyba chce nas poczęstować – Artur ochłonął po pierwszym zderzeniu z włoską rzeczywistością – Zdaje się, że jeśli nie znamy włoskiego to kicha! Może poprosić o kawę i deser?
- Cafe e dolce! (kawa i coś słodkiego) – ucieszyła się Maria, wpatrując się w Artura, jak w obraz – Ty tam – wskazała im obszerny hol.
- Chciałbym zadzwonić, jeśli mamy tu czekać godzinę – Artur spojrzał na Kaśkę – Niezły dom. Jak ona powiedziała? Pani nie ma?
- Zamknij się – wyszeptała i odwróciła się do Marii – telefon? – spytała – On… - wskazała Artura i przyłożyła dłoń do ucha, jakby miała w niej słuchawkę.
- Si, si! Tam – Maria wskazała schody wiodące na piętro.
- Toaleta? – pytała dalej Kaśka.
- Tam – Maria wskazała jej drzwi z ciemnego drewna po prawej stronie.
- Ja pierwsza – Kaśka ruszyła we wskazanym kierunku. Musiała ochłonąć i uporządkować myśli. „Pani Marianna” nic nie znaczy, tłumaczyła sobie. Weszła do niewielkiej, ale bardzo eleganckiej toalety. Zza drzwi docierały do niej nieudolne próby Artura dogadania się z Marią za pomocą prostych polskich słów. Usiadła na sedesie wciąż nadstawiając ucha. Nestety niewiele słyszała przez ciężkie drzwi. Umyła szybko ręce.
- Maria, gdzie jest Marianna? – spytała oddzielając od siebie słowa, kiedy Artur zniknął w łazience.
- Nie ma – kobieta rozłożyła ręce z wyrazem bezsilności na twarzy.
Kaśka westchnęła ciężko. To nie miało sensu. Przynajmniej wiedziała, że trafiła pod właściwy adres i wkrótce miała się spotkać z mamą. Zaraz się wszystko wyjaśni, pomyślała i uśmiechnęła się do Marii. Ta odpowiedziała promiennym uśmiechem i wskazała Kaśce hol.
- Poczekam tutaj – powiedziała do Artura, który ukazał się w drzwiach toalety – jak chcesz, to idź dzwonić.
- Na pewno? – stanął niezdecydowany.
- Na pewno – odparła z uśmiechem – Tutaj się nie zgubię.
Artur ruszył za Marią, która poprowadziła go na piętro po schodach wyłożonych połyskującym jasnobrązowym kamieniem. Po chwili wróciła, potrajkotała cos o kuchni i zniknęła za jednymi z drzwi w głębi holu.
Kaśka została na parterze sama. Z zainteresowaniem przyglądała się obrazom rozwieszonym na ścianach holu, a właściwie otwartego salonu, jak go w myślach nazwała. Kremowe kanapy i pufy rozstawione wokół dwóch identycznych stolików ze szklanymi blatami dodawały przytulności tej przestrzeni. Drzewka oliwne w pękatych kamiennych donicach rozstawiono tak, by odgradzały umowną barierą część do siedzenia od reszty pomieszczenia. Nie znała się na sztuce nowoczesnej, ale obrazy wyglądały na drogie, a już na pewno drogie były ich ramy.
Nagle do jej uszu dotarł dźwięk otwieranych drzwi, kroki i męski głos, który podśpiewywał. Wstała, by zobaczyć, kto to.
A ona śpi i śpi i nigdy nie ma dość, Maryniko, Maryni... - wysoki szpakowaty mężczyzna w czarnym garniturze z koloratką urwał w połowie słowa i stanął jak wryty.
Zobaczyła w jego oczach coś, co sprawiło, że nie mogła ruszyć się z miejsca. Wpatrywała się w niego. Te oczy, nos, usta... to musi być ksiądz Andrzej, pomyślała. Ale dlaczego jej widok go przeraził? No dobra, kłamali oboje z mamą na temat jego brata, czy wuja, ale...
- Boże! - Marianna wbiegła do pomieszczenia od strony kuchni i zatrzymała się na ich widok – Kasiu, wszystko Ci wyjaśnię... – wykrztusiła.
Kaśka poczuła, że podłoga usuwa jej się spod nóg. Otworzyła usta, by coś powiedzieć, ale wydobył się z nich tylko cichy jęk. Nagle wszystko się do siebie dopasowało, jak w układance dla dzieci. Wystarczyło zebrać wszystkie elementy razem. Bez słowa obróciła się w miejscu i rzuciła się pędem do drzwi. Zanim ktokolwiek zdołał zareagować, wypadła na ulicę. Nie miała pojęcia dokąd biegnie. Chciała znaleźć się daleko od tego miejsca, od tych ludzi, od wszystkiego! Miała wrażenie, że biegną za nią, wykrzykując jej imię. Skręciła w pierwszą napotkaną uliczkę w bok i nie oglądając się za siebie, wmieszała się w tłum przechodniów. Po chwili zwolniła kroku i znów skręciła, tym razem w przeciwną stronę. Dopiero za czwartym razem odważyła się spojrzeć za siebie. Napotkała tylko obce twarze ludzi, mijających ją z obu stron. Niektórzy zerkali na nią z uśmiechem, inni nie zwracali zupełnie uwagi. Była sama.

poniedziałek, 8 grudnia 2014

Moje marzenie. Rozdział 21

Wychodzili od Ewy śmiejąc się i przepychając na wąskiej klatce schodowej. Od dramatycznych wydarzeń upłynęło kilka dni i pozwoliło im oswoić się z rzeczywistością. Kaśka do ostatniej chwili wahała się, czy nie wyznać prawdy Ewie, ale doszła do wniosku, że ta z pewnością zadzwoni do siostry, a wtedy Marianna zjawi się w Krakowie. Zdecydowanie nie odpowiadał jej taki scenariusz.
Artur był w doskonałym humorze. Nie ustalili z Krzysztofem konkretnej sumy za tłumaczenie dokumentów i dwumilionowy banknot mile go zaskoczył.
- Powinniśmy zajechać do kantoru – Kaśka trąciła go biodrem – Mam tylko trochę franków. No wiesz, to co mi zostało z wyjazdu.
- Dobra – zgodził się – koron nie ma sensu kupować, ale szylingi by się przydały – zastanowił się chwilę - I jeszcze liry, bo we Włoszech autostrady są płatne. Potem można wymienić na miejscu marki niemieckie. Dowiem się, co się bardziej opłaci.
- Od koooogo?! - Kaśka potknęła się i o mały włos nie runęła w dół z ostatnich kilku schodów. Artur w ostatniej chwili złapał ją za ramię i przyciągnął do siebie.
- Uważaj! - przytrzymał ją mocniej niż potrzeba. Poczuł szybkie bicie serca – Mogłaś sobie coś zrobić – strofował ją.
Odchyliła się i wbiła w niego uważne spojrzenie – Spokojnie – uśmiechnęła się – przytrzymałabym się, a poza tym to tylko cztery schodki. Najwyżej miałabym siniaka...
- Kaśka! Nie chodzi mi o siniaka – dopiero, gdy to powiedział, zdał sobie sprawę, że zareagował odruchowo, szybciej niż pomyślał... Kaśka przyglądała mu się uważnie. Chyba do niej też to dotarło - Uważaj – dodał trochę szorstko ale już spokojnie.
Szła posłusznie obok Artura, trzymając go za rękę. Patrzyła pod nogi, jednak nie dlatego, że bała się potknąć, ale z powodu uśmiechu, którego nie potrafiła ukryć. Chronił ją, ją i... och, nawet w myślach było to trudne. Artur otworzył jej drzwi do samochodu. Umiem otworzyć sobie drzwi, pomyślała butnie – Dzięki – bąknęła, widząc jego minę i potulnie wsiadła do samochodu.
Artur nie pojechał do ich mieszkania, ale skręcił w kierunku centrum.
- Dokąd się wybieramy? - spytała.
- Do kogoś, kto zna się na walucie – spojrzał na nią z ukosa. Głupio się poczuł, widząc jej nieco kpiący uśmieszek, ale nic na to nie mógł poradzić. Własna reakcja go zaskoczyła.
- Aha, już wiem! Jedziemy do tego Bogdana od klubu? - najwyraźniej przeszła do porządku dziennego nad jego nadopiekuńczością. Odetchnął z ulgą.
- Dokładnie – zaparkował na chodniku i wyłączył silnik – Idziemy. Masz przy sobie jakieś pieniądze?
- Trochę mam – zajrzała do torebki – Trochę więcej niż trochę – przyznała, odchylając wewnętrzna kieszonkę.
- Spróbujemy coś utargować – Artur schodził w dół pierwszy, tak by w razie czego Kaśka zatrzymała się na jego plecach – Jest Bogdan? - spytał chudego dryblasa zza baru.
- Jest u siebie – odparł tamten przyglądając się Arturowi nieufnie – Jest zajęty... - zaczął, widząc, że Artur zmierza wprost do pokoiku na zapleczu.
- Trudno, jakoś to przeżyje – odparł spokojnie i zapukał, a następnie nie czekając nacisnął klamkę – cześć Boguś – rzucił, wchodząc do pokoju.
Bogdan powitał ich jak starych znajomych i gdyby nie jego fałszywy uśmiech, można by pomyśleć, że naprawdę się cieszy z wizyty. Artur dość konkretnie omawiał kwestię wymiany pieniędzy. Kaśkę zaskoczyło, jak twardo potrafi negocjować. Inna sprawa, że przy rozmowie z Krzysztofem to tęż był zupełnie inny Artur...
- Załatwione – podali sobie z Bogdanem dłonie – Jutro rano podjadę po kasę – Artur mrugnął do Kaśki.
- Zapraszam na piwko – Bogdan aż się oblizał na jej widok.
- Wolałabym sok, jeśli to Ci nie sprawi różnicy – odpowiedziała z czarującym uśmiechem, łowiąc złowrogie spojrzenie Artura – Widzę, że dobrze sobie radzisz – dodała, rozglądając się po sali, kiedy wyszli z „biura”.
- Jakoś leci – skrzywił się Bogdan – Trochę mnie kosztowało to miejsce – dodał z przekąsem, mając najpewniej na myśli wykupienie udziałów Adama – ale nie narzekam. Czasy są w sam raz dla ludzi z inicjatywą.
Artur nic nie odpowiedział, tylko roześmiał się obnażając kły. Kaśka zdążyła się już nauczyć, że ten grymas w jego wykonaniu nie wróżył niczego dobrego. Wypili sok, gawędząc z Bogdanem na neutralne tematy i ruszyli w drogę do domu. Popołudnie było parne, jakby miała nadejść burza. Słońce przypiekało, choć dawno minęło już najwyższy punkt na niebie.
- Po co Ci aż tyle lirów? Przecież będziemy mieszkać u mojej mamy – spytała, kiedy pokonywali klatkę schodową.
- No, nie wiem... - posłał jej ponure spojrzenie – Wolę być przygotowany na ewentualność, że nie przyjmie mnie z entuzjazmem. W końcu zrobiłem Ci dziecko.
- Jakoś nie przypominam sobie, żebyś mnie zgwałcił – roześmiała się – Chyba razem je zrobiliśmy? Daj spokój, też nie była święta! Ja przynajmniej mam widoki na męża. Oczywiście kiedyś, w przyszłości – dodała szybko – A w każdym razie, dziecko ma ojca z krwi i kości, a nie świstek papieru z nazwiskiem.
- Nie mów tak – przełknął głośno ślinę – Zostawił Ci spadek...
- Nie wiemy, jak to było – przerwała mu – Pieniądze są moje, ale nie wierzę ani Ewie, ani mamie. To wszystko nie trzyma się kupy! Między innymi po to jedziemy. Chcę znać prawdę!
- Myślałem, że chcesz powiedzieć mamie o dziecku – zagrodził jej drogę do drzwi – Tak powiedziałaś.
- Odsuń się. Nie będziemy tego omawiać na klatce schodowej – odparła poważnym tonem.
Kiedy znaleźli się w mieszkaniu dotarł do nich daleki pomruk zbliżającej się burzy.
- Miałam nadzieję na przeciąg. Tu się nie da oddychać – westchnęła podchodząc do drzwi balkonu. Artur bez słowa otworzył je na oścież i przystawił krzesłem, żeby gwałtowne podmuchy wiatru ich nie zamknęły. Ruszył do kuchni i tam też otworzył okno blokując je ciężką książką kucharską – Nie boisz się? - Kaśka odsunęła się od okna.
- Czego? - spojrzał na nią bez uśmiechu – Burzy? Wiesz, jakie jest prawdopodobieństwo trafienia piorunem człowieka znajdującego się w mieszkaniu?
- Nie, ale mama zawsze kazała zamykać okna w czasie burzy – usiadła na kanapie i podkuliła nogi. Zdawała sobie sprawę, że nie ucieknie przed tą rozmową – W tej sprawie też kłamała? - spytała z sarkazmem.
- Kasia, wybieramy się w daleką podróż. Dla Ciebie dość męczącą... - zaczął – Nie wiem, czego się spodziewać na miejscu. Biorąc pod uwagę okoliczności, to raczej niczego przyjemnego, więc powiedz mi wszystko, co powinienem usłyszeć.
Siedziała wpatrując się w swoje dłonie i ważąc każde słowo, które zamierzała wypowiedzieć. W końcu uniosła głowę i spojrzała Arturowi w oczy. - Chcę wreszcie poznać prawdę o swoim pochodzeniu – powiedziała powoli - Myślałam, że to nie ma znaczenia, że już sobie z tym poradziłam, ale dziecko uświadomiło mi, że to nie takie proste. Kocham Cię i zależy mi tylko na Tobie, ale Ty masz rodzinę i czy mi się to podoba, czy nie, muszę w końcu przed nimi stanąć i poprosić, żeby mnie przyjęli. Muszę wiedzieć, co mam im odpowiedzieć, jak zapytają, kim jestem. Chcę wiedzieć, co mam powiedzieć dziecku, kiedy się urodzi... - w jej oczach zalśniły łzy – No i chcę powiedzieć mamie. To dobry moment, żeby wreszcie wszystko wyjaśnić, nie uważasz?
- Może masz rację? - zastanowił się – Skoro to dla Ciebie takie ważne, to niech Ci będzie – pokiwał głową – Tak czy siak, wyjeżdżamy jutro na noc. Może nie będzie takich kolejek na granicach, jak za dnia. Jak damy radę, to pojedziemy do rana. Najwyżej przekimamy się w Austrii na parkingu ze dwie godzinki. W poniedziałek po południu będziemy w Rzymie – usiadł obok Kaśki i położył dłoń na jej udzie. Za oknem błysnęło, a po dłuższej chwili rozległ się grzmot. Ciepły podmuch wiatru szarpnął firanką. Kaśka skuliła się w sobie, ale łagodny dotyk Artura ją uspokoił – Pójdziemy na obiad do moich rodziców, OK? W końcu jutro niedziela, a poza tym muszę zabrać mapę i parę rzeczy.
- Ale im nie powiesz? - upewniła się.
- Nie – roześmiał się, gładząc jej udo – Na razie nie.
Znów błysnęło i rozległ się grzmot. Tym razem był głośniejszy i pojawił się prawie równocześnie z błyskawicą. Burza nadciągała w szybkim tempie, a z nią porywisty wiatr, który wpadł do mieszkania szarpiąc firanką. Krzesło przystawione do balkonowych drzwi zaszurało o podłogę. Poczuli na twarzach chłodny podmuch, niosący wilgotne powietrze.
Jednak przymknę, bo zaraz lunie – Artur pochylił się do przodu, żeby wstać, ale Kaśka przytrzymała jego dłoń, jakby się bała zostać sama – Zaraz do Ciebie wrócę – rozbroiła go przestraszonym spojrzeniem. Szybko przymknął drzwi balkonowe i ruszył do kuchni. Właśnie zamykał okno, kiedy rozległ się ogłuszający grzmot. Kaśka pisnęła cicho i przybiegła do kuchni. Wczepiła się w jego koszulkę oddychając szybko.
Deszcz lunął niespodziewanie, bębniąc w blaszany parapet ogromnymi kroplami.
- Głuptasie, to tylko burza i trochę wody – przytulił ją do piersi – Jesteś taką dzielną dziewczyną. Myślałem, że Ty się niczego nie boisz – roześmiał się. Jej reakcja wywołała w nim dziwne uczucia. Powinien się śmiać z jej strachu, a tymczasem odpowiadało mu, że szukała u niego schronienia.
- Nieprawda – szepnęła - Nie jestem odważna - Boję się i to bardziej niż możesz sobie wyobrazić, ale właśnie dlatego staram się to ukryć, dokończyła w myślach.
- Przy mnie też się boisz? - wtulił twarz w jej włosy, wdychał ich zapach, wplątał palce w jasne kosmyki.
- Nie, przy Tobie nie – westchnęła – Bałam się tylko... - umilkła. Nie chciała, żeby wiedział, jak bardzo jej zależy, jak bardzo go kocha. Strach, że mógłby ją zostawić był paraliżujący – Już się nie boję.
Artur poczuł przyjemne ciepło wypełniające mu klatkę piersiową. Chwycił swoją małą przestraszoną dziewczynkę na ręce i zaniósł do sypialni. Posadził ją ostrożnie na łóżku i zasłonił okno. Włączył radio i poszukał „trójki”. Właśnie leciała lista przebojów.
„... Jak statki na niebie, jak statki na niebie...”
- Pokochajmy się – Kaśka zarzuciła mu ręce na szyję – Od czasu, jak Ci powiedziałam o ciąży tylko mnie przytulasz. Stęskniłam się – położyła dłoń na rozporku jego dżinsów.
- A możemy? - sama myśl, że poczuje jej ciepło, jej miękkość, sprawiła, że materiał spodni wybrzuszył się na podłużnym kształcie – Nie zrobię Ci krzywdy? To znaczy... jemu? - spojrzał wymownie na jej płaski brzuch.
- Głuptasie! Przecież się kochaliśmy jak byłam w ciąży i nic się nie stało. I to jak! - dodała unosząc zabawnie jedną brew – Już jestem mokra – przygryzła dolną wargę – Możesz sprawdzić...
Nie musiała mu tego dwa razy powtarzać. Sięgnął dłonią do złączenia jej ud i przesunął palcami po aksamitnej skórze wewnętrznej strony. Rozchyliła odrobinę nogi odsłaniając nasiąkającą wilgocią bieliznę. Artur uklęknął przed nią i ostrożnie zsunął koronkowe majtki. Lubił ją rozbierać, odsłaniać kolejne fragmenty ciała, jakby odpakowywał prezent. Sięgnął do lekkiej sukieneczki i podciągnął ją w górę. Została w samym staniku. Nie spieszył się, przesuwał opuszkami palców po skórze tuż obok koronki. Klatka unosiła jej się szybkimi oddechami. Zsunął jedno z ramiączek i odsłonił pełną pierś i sterczącą jak wisienka na torcie, brodawkę – Hmm, najbardziej mnie denerwuje, że mi to zabierze – pochylił się nad na wpół leżącą Kaśką i liznął okrężnym ruchem sutek.
- Tylko na jakiś czas – jęknęła – I nie tak szybko. Na razie są tylko Twoje.
Powoli sięgnął za jej plecy i odpiął haftki, uwalniając drugą pierś w obramowań koronki. Ujął ją dłonią i kciukiem zaczął trącać twardniejącą brodawkę – Będą jeszcze większe? - spytał, wciąż liżąc i skubiąc wargami różową aureolę.
- Chyba tak – westchnęła i opadła na poduszkę – Cała się zmienię. Zrobię się okrągła... - sięgnęła w dół i ułożyła dłonie na brzuchu.
- A tam na dole? - przesunął dłonią po jej boku i sięgnął do delikatnego pączka, rozchylając otaczające go miękkie ciało – Jak ty dasz radę urodzić dziecko? Jesteś taka ciasna!
- Chyba się rozciągnę? - oblizała usta koniuszkiem języka – Mam tylko nadzieję, że potem wszystko wróci do normy – usiadła gwałtownie – A co będzie, jak nie?
- To przestanę się stresować, że coś Ci pęknie, jak mnie poniesie – wyszczerzył do niej kły i warknął zaczepnie, ale po chwili spoważniał - Jesteś pewna, że nic się nie stanie? Możemy się kochać?
- Nie bądź głupi! Przecież jest malutki jak fasolka i w dodatku głęboko schowany. Brzuch mi nie urósł nawet o centymetr – prychnęła – Naprawdę się bałeś, że coś mi rozerwiesz? - spojrzała na niego z niedowierzaniem. Ta myśl sprawiła, że poczuła między nogami przyjemne drżenie.
- „Bałeś”, to może za mocno powiedziane - roześmiał się – ale staram się nie iść na żywioł. No, chyba, że sama chcesz... - oblizał się lubieżnie. Wspomnienie szalonej nocy w namiocie podziałała na niego jak najlepszy afrodyzjak.
- Chyba wiem, co masz na myśli – przesunęła rękami po jego torsie, ściągając mu przez głowę koszulkę – Uwielbiam te „czekoladki” – westchnęła, przesuwając paznokciami po nierównościach jego mięśni. Zahaczyła palcem o pasek spodni,a potem zaczęła odpinać guziki rozporka – Wiesz, że to bardziej seksowne niż suwak? - rozchyliła dżinsy – Wstań – poleciła.
Kiedy wykonał jej rozkaz, jednym ruchem zsunęła mu dżinsy wraz z bokserkami. Dwa małe kroczki i pozbył się ich zupełnie, odsuwając je stopą na bok.
- Co teraz? - spojrzał w dół, czując w twardniejącym członku przyjemne rozpieranie. Sterczał w górę dokładnie naprzeciw jej twarzy.
- Teraz się pobawię – otarła się o niego policzkiem, jednocześnie sięgając dłonią pod jądra. Artur z sykiem wciągnął powietrze, kiedy przesunęła paznokciem po jego kroczu – Jaki jesteś wrażliwy – spojrzała w górę. Jej źrenice prawie przesłoniły tęczówki.
Znów rozległ się grzmot, poprzedzony błyskiem, którego nawet materiał zasłon nie był w stanie ukryć. Kaśka odruchowo przysunęła się bliżej do twardego mięśnia brzucha zarysowanego w kształt litery „V”. Aksamitna ciepła główka dotknęła jej szyi. Ujęła w dłoń nabrzmiewający coraz mocniej wzwód i pochylając się liznęła go od nasady aż po czubek. Artur stęknął cicho i napiął mięśnie – Uważaj – ostrzegł – Czuję się trochę wyposzczony.
- To dobrze – oblizała usta i wysunęła koniuszek języka. Liznęła jeszcze raz, jak poprzednio, i jeszcze... Artur dotknął jej włosów, wsunął w nie palce... po chwili jednak cofnął dłonie, jakby bojąc się, że nie będzie w stanie się powstrzymać. Uniósł ramiona i splótł je na karku. Już sam jego widok był pieszczotą. Kaśka zaśmiała się cicho i okrążyła językiem lśniący napletek. Artur jęknął, wypychając jednocześnie biodra w przód. Z otworu w kształcie łezki wypłynęła kropla gęstego przeźroczystego płynu. Kaśka zamruczała cicho i zlizała ją z lubieżnym uśmiechem.
- Kocie... - oczy Artura lśniły płynnym srebrem. Jądra ciążyły mu boleśnie i przyciskały się do ciała, ponaglając go do działania.
Nie czekając dłużej, Kaśka odepchnęła go lekko, a potem pociągnęła na łóżko. Zrozumiał natychmiast, o co jej chodzi. Wyciągnął się na materacu, a wtedy ona usiadła okrakiem na jego udach, uniosła biodra, nakierowała jego sterczący maszt na swoje spragnione ciało i powoli opuściła się w dół.
- Oooo... - Artur patrzył z zachwytem, jak jego członek zanurza się w jej miękkich czeluściach aż po nasadę.
Oparła mu dłonie na klatce piersiowej i zaczęła się poruszać w górę i w dół. Jej ciężkie piersi kołysały się i podskakiwały przy każdym ruchu. Artur śledził ich ruchy spod na wpół przymkniętych powiek, a po chwili objął je dłońmi i ścisnął delikatnie. Miał ochotę przyciągnąć Kaśkę do siebie, poczuć na sobie miękkość jej ciała, zobaczyć, jak piersi wysklepiają jej się, kiedy przyciska je mocno do swojej klatki... Widok jej zaróżowionych policzków i rozchylonych ust budził w nim zwierzę. Bezwiednie zacisnął palce, przytrzymał mocno i wypchnął biodra w górę... Kaśka jęknęła głośno. O, cholera! Za mocno, przemknęło mu przez myśl.
- O Boże, tak! Właśnie tak – jęczała, ocierając się o niego spojeniem przy każdym ruchu – Właśnie taaak!
- O kurwa, nie ruszaj się kotku - stęknął – Daj mi chwilę...
Ale ona właśnie chciała się ruszać, chciała go czuć całą sobą, w środku, głęboko. Nie dość, że się nie zatrzymała, to jeszcze zakręciła biodrami tak, jakby chciała rozciągnąć na nim swoją gorącą cipkę.
- Nie szalej! - warknął ostrzegawczo, ale widząc, że nie zamierzała go posłuchać, usiadł przyciskając jej biodra do swoich – Jeśli nie przestaniesz, to skończę przed Tobą – głos miał niski i chrapliwy, seksowny.
- No, to co? Najwyżej potem doprowadzisz mnie też... Oj! - jęknęła, kiedy położył dłoń na jej pupie i przycisnął ją do siebie – Jeszcze długo po, jesteś twardy – wydyszała z chytrym uśmieszkiem, próbując wyrwać się z jego żelaznego uścisku.
- A jeśli tym razem będzie inaczej? - spytał, unosząc jedną brew. Odpowiedział mu jęk frustracji. Schylił się i sięgnął do prężącej się piersi, wciągnął ją głęboko ustami i zaczął ssać i pieścić językiem. Kaśka poczuła to jak snop iskier. Pociemniało jej w oczach na myśl o jego białych zębach zaciskających się na obrzmiałej brodawce. Wiedział doskonale, jak doprowadzić ją do szczytu najprostszą drogą, co jednak wcale nie oznaczało, że najkrótszą. Oddawał hołd jej piersiom tak długo, aż zaczęła drżeć na całym ciele, a jej skóra pokryła się mgiełką potu. Burza szalała w najlepsze, ale ona już tego nie słyszała, a w każdym razie nie było to w stanie wpłynąć na jej doznania. Orgazm dojrzewał w jej podbrzuszu, gwałtownie szukając ujścia. Artur jednak wcale się nie spieszył, przytrzymał jej biodra i powoli położył się na wznak, a potem z żelazną konsekwencją kontrolował tempo w jakim się na nim poruszała. Każda próba przyspieszenia z góry skazana była na niepowodzenie w zderzeniu z jego siłą.
- Tego chcesz – niski seksowny głos dotarł do niej z trudem. Utkwiła w Arturze przymglone spojrzenie. Nie była w stanie odpowiedzieć... ale tak, takiego go chciała, takiego pragnęła najbardziej: władczego, pewnego siebie i... Och!... potrafiącego doprowadzić ją do szaleństwa! Jęknęła głośno i jej ciało wyprężyło się. Wydało jej się, że słyszy grzmot, że burza jest tuż nad nimi i nagle otoczyła ją noc. W jej gorącym wnętrzu panował chaos. Artur przyspieszył nagle, zwielokrotniając jeszcze jej doznania. Krzyczała w ekstazie, kiedy on dochodził w niej z przeciągłym jękiem. Opadła na niego bez sił, drżąc z emocji i wyczerpania, ich spocone ciała przylgnęły do siebie.
- Szalona kobieto – wyszeptał jej do ucha, tuląc do piersi. Odpowiedział mu cichy pomruk zadowolenia. Burza odchodziła bez pośpiechu, od czasu do czasu przypominając o sobie dalekimi odgłosami piorunów. Deszcz padał spokojniej, z jednostajnym szumem strużek wody. Uspokajali się powoli, wyrównując oddechy i tuląc się do siebie.
- Och! - Kaśka jęknęła cicho, kiedy członek Artura wysunął się nagle z jej zaciskającej się szparki – nie lubię tego momentu – dodała rozleniwionym głosem.
- Jak sobie życzysz księżniczko, to następnym razem ułożę się tak, żebyś zasnęła wypełniona – roześmiał się do niej i pocałował czubek jej nosa, a potem przeturlał ją na bok i pociągnął kołdrę, na której leżeli. W pokoju było ciepło i duszno, więc tylko narzucił na nich cienkie okrycie. Po chwili słyszał spokojny miarowy oddech. Jego księżniczka spała w najlepsze nieświadoma ani burzy, ani tego, że uchylił okno i przyglądał jej się jeszcze długo, wsłuchany w szum wody.
Obudzili się późno, zbudzeni śpiewem ptaków i podmuchami świeżego powietrza raz po raz poruszającymi cienkie zasłony. Zapowiadał się piękny dzień.
- Dzień dobry – Kaśka przeciągnęła się leniwie – Ale dobrze – westchnęła rozmarzona.
- Dzień dobry, łobuzie – Artur przyglądał jej się z błądzącym po twarzy tajemniczym uśmiechem.
- Łobuzie? - uniosła brwi.
- Jesteś niemożliwa i nie chcesz mnie słuchać – roześmiał się grożąc jej palcem.
Przekomarzali się jeszcze jakiś czas, a potem ze śmiechem przenieśli się najpierw do łazienki, a potem do kuchni. Mieli przed sobą pracowity dzień, jeśli chcieli w nocy wyjechać.