Lek

Lek

poniedziałek, 31 sierpnia 2015

Meteory. Po zachodzie słońca 7

Warszawa. Lipiec 2014
Siedząc w poczekalni Majka uzmysłowiła sobie, że jeszcze nigdy nie była u ginekologa, nie licząc tego jednego razu, kiedy poszła się zapisać do uczelnianej poradni.
- Proszę! - łagodny męski głos wyrwał ją z zamyślenia.
- Dzień dobry – uśmiechnęła się nieśmiało – Właściwie, to nie wiem, czy nie przesadzam, ale obudziłam się z bólem i... nie wiem, czy to coś poważnego, bo nigdy czegoś takiego nie miałam. Właściwie, to już mnie prawie nie boli...
- Zaraz zobaczymy – starszy szpakowaty pan uśmiechał się łagodnie – Rozbierz się złotko i usiądź wygodnie na fotelu. Zbadam cię, a ty mi w międzyczasie powiesz, czy pojawiło się coś poza bólem. Upławy? Krwawienie?
- Chyba troszkę tak...
- Troszkę?
- Rano miałam zabrudzone uda, ale potem nic już nie krwawiło.
- Który to dzień cyklu?
- Jestem cztery dni po okresie.
Mają czuła się coraz bardziej nieswojo, choć lekarz był niezwykle miły i taktowny.
- Współżyłaś?
- Jeszcze nie – wydukała, czerwieniąc się. Przecież sen się nie liczył, ale mimo to, poczuła dziwne łaskotanie w dole brzucha.
Lekarz usiadł naprzeciw niej na niskim stołeczku. Położyła się i czekała. Poczuła, jak rozchyla delikatnie płatki jej kobiecości. Teraz wiedziała, jak to jest, ale badanie to było coś zupełnie innego niż to w jej śnie. Wtedy, to było takie erotyczne doznanie, takie zmysłowe...
- Nie współżyłaś złotko? Mnie trzeba powiedzieć prawdę – lekarz przyglądał jej się uważnie, ale wciąż się uśmiechał.
- Nie. To znaczy... - O co mu chodzi? - Nie. Na pewno nie! - zaprzeczyła gwałtownie.
- Mnie to wygląda na otarcia. Strzępki błony dziewiczej... – doktor spoważniał - Nie pamiętasz, żebyś ostatniej nocy odbyła stosunek?
Majka z trudem przetrawiała słowa. Stosunek ostatniej nocy? Owszem, ale we śnie. We śnie! Nie naprawdę. Otarcia? Błona dziewicza w strzępach? Ból, krew na udzie... O kurwa! Ale jak to możliwe? Uniosła się na łokciach i spojrzała na doktora ze zdumieniem.
- To niemożliwe – wymamrotała.
- Dziecko, jeśli tego nie pamiętasz, to być może... Czy spałaś w domu? - doktor zdjął jej stopy ze strzemion i złączył je razem, pozwalając Majce usiąść.
- Oczywiście, że w domu. Byłam sama. Drzwi były zamknięte – tłumaczyła się gorliwie, kiedy dotarło do niej, co sugeruje.
- Sam nie wiem... - westchnął – Muszę cię zbadać. Wygląda na to, ze doszło do penetracji, ale ty twierdzisz, że nie pamiętasz. Sama rozumiesz...
Nic, kurwa, nie rozumiem, łkała w myślach. On się myli. To niemożliwe! Ja nie zwariowałam.
- Proszę mnie zbadać. To na pewno jakieś nieporozumienie – wzięła głęboki wdech i z powrotem położyła się na fotelu.
Doktor westchnął ciężko.
Badanie nie było przyjemne i po chwili Majka zaczęła żałować, że o nie poprosiła. Co ja mam powiedzieć, zastanawiała się gorączkowo? Że kochałam się we śnie z mężczyzną, którego zobaczyłam na przystani? Że wymyśliłam sobie kochanka i śniłam o nim, a on mnie przeleciał naprawdę? Przez sen?
- To wszystko. Pobrałem wymaz i zobaczymy pod mikroskopem, ale obawiam się, że jednak doszło do penetracji i to dość... - zawahał się – No, otarć jest sporo.
Majka ubierała się w milczeniu.
- Gdybyś, dziecko chciała porozmawiać z psychologiem... - wciąż patrzył na nią łagodnie i jakoś tak po ojcowsku – Piętro wyżej jest moja koleżanka. Bardzo miła kobieta. Może z nią będzie ci łatwiej?
- Dobrze, zajrzę tam – Miała wrażenie, że powietrze zgęstniało i zaczyna ja dusić. Chcę już wyjść. Chcę stąd wyjść!
- Proszę się pokazać pojutrze. Będę miał wynik badania.
- Badania?
- Na obecność nasienia. I proponuję zrobić badanie w kierunku chorób przenoszonych drogą płciową – wręczył jej skierowanie – Krew można pobrać jutro rano w naszym laboratorium.
- Dziękuję. Zrobię to. Do widzenia.

Majka, jak w transie wzięła kartkę i wyszła na korytarz. Przeszła obok recepcji i wyszła na powietrze. Wzięła głęboki wdech. Nic to nie dało. Jestem wariatką, pomyślała z rozpaczą, albo lunatykuję, albo zrobiłam to sobie sama... Wolałaby to drugie. Wolałaby? Nie! To się nie dzieje naprawdę! Stała jeszcze jakiś czas, po czym powoli, jakby pokonywała wewnętrzny opór, zawróciła do przychodni.
- Chciałabym się spotkać z panią psycholog. Jeśli to możliwe, to teraz – powiedziała nieswoim głosem.

---
Wyspy greckie. Lipiec 2014
Katamaran pod pełnymi żaglami wyglądał jak łabędź, który zaraz ma się poderwać do lotu. Fale przełamywały się pod jego kadłubami z głośnym sykiem. Mocno zbudowany sternik trzymał koło pewną ręką, choć przy Maltemi, ciepłym wietrze o stałym kierunku, nie miał wiele pracy. Załoga złożona z czterech mężczyzn, dorównujących mu posturą, przyczaiła się w jego pobliżu, by być na każde zawołanie. Kiedy o świcie zarządził nagły powrót do portu w Rodos, nawet nie mrugnęli okiem. Gotowi byli spełnić każde, nawet najdziwniejsze jego polecenie. Jedli na zmianę, by nie opóźniać podróży, od czasu do czasu zerkając na jego chmurną twarz.
- Zbliżamy się do portu, co mam im powiedzieć? - Jeden z mężczyzn zwrócił się do sternika, kiedy na horyzoncie zamajaczyły wieżyczki Rodos.
- Przejmij ster. Sam ich wywołam – Wstał i ruszył do wnętrza katamaranu, ujął krótkofalówkę i wybrał odpowiedni kanał. - Tu „Insomnia”, tu „Insomnia”, proszę o miejsce dla katamaranu 60 stóp. Wyszliśmy od was wczoraj rano. - Przełączył się na odbiór i słuchał przez chwilę – Nie, nie potrzebujemy napraw, ale proszę mi wezwać taksówkę – odpowiedział i rozłączył się.
Gdy tylko skończyli cumować, był gotów do zejścia na ląd.
- Czy ktoś o mnie pytał? - wręczył strażnikowi portowemu banknot.
- Na mojej zmianie nie, panie Lowrens, ale wczoraj rano pytała jakaś dziewczyna. Jeśli pan chce, to zadzwonię do kolegi, ale na pewno nie udzielił żadnych informacji na pana temat.
- Dziękuję. Nie trzeba go niepokoić – odparł i klnąc pod nosem ruszył do czekającej przy szlabanie taksówki. Wpadł we własne wnyki. Przecież osobiście opłacił dyskrecję strażników. - Wiesz, gdzie są prowadzone prace archeologiczne w obrębie miasta? - zwrócił się do taksówkarza.
- To po przeciwnej stronie starego miasta.
- Jedziemy! - rzucił i sięgnął po komórkę. - Jean? Zostaniemy tu co najmniej do jutra. Załatw formalności.
Czas konieczny na dojazd do stanowisk archeologów postanowił wykorzystać na ułożenie sobie planu działania, na wypadek, gdyby jej nie znalazł. Była przecież taka możliwość. Z jednej strony, szukała go, więc chciała fizycznego kontaktu, z drugiej jednak... w zaistniałej sytuacji, mogła zmienić zdanie.
Oskar wrócił myślami do poranka, kiedy obudziwszy się, odkrył ślady krwi. W pierwszej chwili pomyślał, że to otarcie, drobiazg... Takie rzeczy już mu się zdarzały. Jednak ślady na pościeli były dość jednoznaczne. Nie miał pojęcia, jak to możliwe. Uprawiał seks wielokrotnie, ale zawsze bez konsekwencji. To, co robił we śnie, miało wpływ tylko na niego, nigdy na dziewczyny, które posuwał. Po przebudzeniu miały przyjemne wspomnienia i to wszystko. Czasem przywoływały go wielokrotnie. Były śmiałe, wiedząc, że nic im nie grozi. Miał w czym wybierać. Niektóre wiedziały doskonale, kim jest, inne być może się domyślały? Może nawet na coś liczyły? Nie zastanawiał się nad tym. Żadnej nie planował poznawać lepiej...
Podświadomość podsuwała mu wytłumaczenie całej sytuacji. Nigdy nie robił tego z dziewicą. Powinien był sprawdzić w Kodeksie, ale przywołała go tak szybko, że zaczął wątpić, czy powiedziała mu prawdę, a potem już nie chciał się wycofać. Powinien to odwlec i sprawdzić! Ale tego nie zrobił.
- Kurwa! - uderzył dłonią w siedzenie.
- Prawie jesteśmy – głos taksówkarza przerwał mu rozważania.
- Czekaj tu – rzucił, podając mu kilka banknotów.
Na zalanym słońcem terenie ogrodzonym niskim płotkiem z siatki, zauważył kilka pochylonych nad ziemią postaci. Wyłowił z grupy dziewczyny. Było ich sześć, jedna ruda, dwie blondynki... Szedł wzdłuż siatki, zaglądając im w twarze.
- Szuka pan kogoś? - spytał około czterdziestoletni Grek z brzuszkiem, wyłaniającym się spod spłowiałej bluzy.
- Tak, mojej znajomej. Ma na imię Majka albo Maja – wbił w swojego rozmówcę wzrok, przykuwając jego spojrzenie.
- Wyjechała wczoraj.
- Dokąd?
- Nie wiem. Pewnie do domu. – Grek poruszył się niespokojnie – O co właściwie chodzi? Kim pan jest?
- Jestem przyjacielem Mai. Muszę się z nią skontaktować – Nagle dotarło do niego, jak to wygląda z perspektywy jego rozmówcy – Poznałem ją dwa dni temu – dodał łagodniej – Potrzebuję tylko telefonu, albo chociaż nazwiska. - Uzmysłowił sobie, że nawet nie spytał z jakiego pochodzi kraju.
- Musi pan zrozumieć. Ja nie udzielam takich informacji. Niech pan zapyta w biurze – Grek wskazał ręką kierunek – To koło muzeum. Dawny klasztor Joannitów.
- Wiem, gdzie to jest. Dziękuję – odwrócił się na pięcie. Zapowiadała się pracowita noc. Kodeks, biuro, a może i jej uczelnia? No, chyba, że dziewczyna odpowie na jego wołanie? Coś mu jednak mówiło, że nie powinien zbytnio na to liczyć.

piątek, 28 sierpnia 2015

Meteory. Po zachodzie słońca 6

Warszawa. Lipiec 2014
Majka przeciągnęła się z przyjemnością. Tego właśnie potrzebowała, wygodnego łóżka! Przymknęła oczy. Dziś na pewno będzie spała spokojnie jak dziecko. Przecież w domu tak właśnie było. Dopiero po wyjeździe... Ziewnęła. Ale, jak wyjeżdżała z rodzicami, to się nie zdarzało... No, może czasem... Ziewnęła znowu. Może dlatego, że nigdy nie spotkała kogoś, kogo tak bardzo chciałaby znów spotkać... Przecież nie spotkała... Jak się nazywał ten kama... Odetchnęła głęboko.
Nie wiem, gdzie jestem. Muszę się skupić! Gdzie chciałabym być? Nie gdzie, tylko z kim!
- Oskar, gdzie jesteś, mój tajemniczy nieznajomy? - szepczę.
- A gdzie chciałabyś mnie spotkać? - czuję jego obecność, słyszę jego głos.
- Ty wybierz...
Stoję w jego jachtowej sypialni. Wszystko się kołysze, ale to mi nie przeszkadza. Oskar stoi za moimi plecami. Czuję jego ciepło. Kładzie mi dłonie na ramionach, a kciukami uciska delikatnie kark. Wodzi nimi wzdłuż kręgosłupa. Jak mi dobrze. Nagle uzmysławiam sobie, że słyszę plusk wody, ale inny niż poprzednio w porcie.
- Płyniemy?
- Tak. Jesteś na „Insomni”
- Ten katamaran istnieje naprawdę! - Nie wiem dlaczego, ale muszę mu to powiedzieć. - Sprawdziłam w internecie. On jest prawdziwy!
- Oczywiście, że tak – Sunie ustami po mojej szyi, szczypie delikatnie. - Jesteśmy na nim.
- Ale to jest sen! - Czy on nie rozumie? - Oglądałam zdjęcia. Jest dokładnie taki, jak zapamiętałam.
- Przecież ci go pokazałem.
- Jego właścicielem jest Maxymilian Lowrens!
- Mój dziadek.
- Ale to jest sen – upieram się – Mój sen.
- Teraz także mój. Chcę go śnić razem z tobą... - Czuję, jak jego dłonie obejmują moje piersi. Zerkam w dół. Mam na sobie tylko cienką koszulkę nocną.
- Oskar – jęczę – Ja nie rozumiem! Byłam na przystani, pytałam o ciebie i o tę łódź.
- Byłaś na przystani? - odwraca mnie do siebie i wbija we mnie wzrok. Jest zły? Nie, jest zaskoczony – Szukałaś mnie?
- Tak – szepczę i spuszczam wzrok. Nie mogę wytrzymać jego spojrzenia. Jest takie intensywne, takie... przeszywające.- Chciałam cię spotkać...
- Och! - w jego głosie słyszę konsternację, ale też cień radości. - Ja też chcę cię spotkać – dodaje po chwili.
- Ale ja... - Nie, nie będę psuła tej chwili. Niech ta ułuda trwa. Staję na palcach, żeby dosięgnąć jego ust.
Oskar chwyta mnie w objęcia, jego usta opadają na moje, rozchyla je, wpycha język. Jestem oszołomiona gwałtownością tego, co robi. Jęczę cicho, nim odbiera mi oddech. Wciągam nosem powietrze, a on pochłania mnie, zniewala... Ssie mój język aż do bólu. Jeszcze nigdy się tak nie całowałam. Nigdy! Nogi się pode mną uginają.
- Chcesz tego? - Jego głos jest nabrzmiały podnieceniem, pełen napięcia.
- Chcę, o mój boże, chcę...
Jego dłonie suną w dół, na mój tyłek, głaszczą go, ugniatają. Jęczę głośno, nie potrafię się powstrzymać. Zakładam mu ręce na kark, wplatam palce we włosy. Nasze języki krążą wokół siebie. Nic już nie wiem! Jestem jednym wielkim pragnieniem. Oskar przyciąga mnie do siebie i czuję, że jest podniecony. Uda mi drżą. W dole brzucha mam ciężar spływający niżej i niżej... Moja łechtaczka pulsuje. To takie nieznośne uczucie! Wypycham biodra w przód, ocieram się... Oskar obraca mnie tyłem do siebie. Jego męskość napiera na moje pośladki. Silna ręka ściska moją pierś, a druga, o cholera! Druga sunie w dół, pod koszulkę, rozchyla delikatny pączek...
-Oooo!
- Jaka jesteś spragniona – szepcze.
Zapiera mi dech, kiedy pociera mój najwrażliwszy punkt. Rozstawiam szerzej nogi, a on sunie palcami głębiej. Pociera moje obrzmiałe ciało. Skąd on wie, co robić? Skąd ja wiem, co powinien mi zrobić? Mam w głowie mętlik.
- Oooch! - czuję, jak wsuwa we mnie palec. To jest takie... nieoczekiwane. Myślałam, że zaboli. Może dopiero, kiedy we mnie wejdzie? Zwariowałam chyba! Przecież to mi się śni. Sama decyduję, co boli, a co nie...
- Moja mała dziewczynka – szepcze mi do ucha – Taka delikatna i niewinna.
Moja pierś twardnieje pod jego dłonią. Ściska brodawkę, a ja jęczę. Ale mi dobrze. Czuję to tak mocno! Czuję... Cholera! To zabolało, ale było przyjemne.
- Chodź do mnie, moja śliczna – głęboki, seksowny głos pieści mnie tak samo jak te cudowne dłonie.
Moja koszulka opada na podłogę. Oskar odwraca mnie i popycha lekko na łóżko. Zsuwa spodenki... O rany! Patrzę zafascynowana między jego nogi. Chyba mam głupi wyraz twarzy, bo widzę, że się uśmiecha jednym kącikiem ust. Klęka między moimi kolanami. Krew dudni mi w skroniach, cała drżę! Chwyta moją dłoń i splata nasze palce, a potem drugą ręką wykonuje ruch, jakby okręcał nasze dłonie sznurem, ale ja niczego nie widzę.
- Co robisz? - pytam bez tchu.
- To tylko na chwilę. Nie chcę, żebyś w chwili uniesienia, gdzieś mi odleciała – szepcze i rozsuwa mi nogi kolanami – Gotowa?
- Tak. Nie wiem! - nagle ogarnia mnie lęk – Zaboli?
- Nie wiem... - to dziwne, ale jego odpowiedź mnie uspokaja.
Chwyta ręką sterczący członek i już go czuję u wejścia. Rozpycha się lekko... Spinam się...
-Aaauuu! - pchnięcie jest mocne, a ja czuję najpierw ostry ból, a po chwili dziwne wypełnienie. - Och!
- Ćśśś – Tuli mnie do siebie. Nie porusza się, a ja mam czas, żeby się oswoić. - Bardzo boli? - wyczuwam w jego głosie niepewność.
- Nie – dyszę i powoli rozluźniam mięśnie. Naprawdę już przestało.
- Zrobię to powoli, dobrze? - Wycofuje się bez pośpiechu, a potem równie wolno wchodzi we mnie. Rozpływam się. Robi to jeszcze raz i jeszcze. Czuję, że krew napływa mi do twarzy, policzki mnie pieką. Oddycham coraz szybciej. On też. - Jesteś słodka – chrypi do moich ust.
Nie wiem, co się ze mną dzieje. Mięśnie zaczynają mi drżeć, a ja czuję jak ogarnia mnie fala gorąca. Mam wrażenie, że odpływam... Oskar trzyma mnie mocno. Porusza się we mnie. Wypełnia mnie... Ale to niesamowite! Jęczę coraz głośniej. On postękuje przy każdym pchnięciu. Wyginam się... Brak mi tchu... - Oooch! Och! - unoszę się, ale coś ściąga mnie w dół. Coś we mnie pęka! Coś tam w dole... - OS-KAR... - głos więźnie mi w gardle.
- Już, skarbie, już... - Czuję go głęboko. Dopycha... - Już...
Jego biodra drgają konwulsyjnie, wbijając we mnie... O, kurwa! Zrobiliśmy to. Mam ochotę krzyczeć i śmiać się. Wypełnia mnie dziwna energia – Dobrze mi – szepczę.
Oskar leży na mnie, ciężko dysząc. Po chwili unosi głowę i zagląda mi w oczy.
- To było niesamowite – mówi cicho i całuje mnie w usta – Ty jesteś niesamowita.
Leży tak między moimi nogami, a ja chciałabym, żeby ta chwila trwała i trwała. Uśmiecham się do niego i jego roziskrzonych oczu. Tak mi dobrze...
- Nie ruszaj się – szepcze i wycofuje się ostrożnie. Krzywię się.
Leżymy przytuleni, okryci cienkim prześcieradłem. Łódź się kołysze, a ja czuję się taka senna. To zabawne, mam ochotę na sen we śnie.
- Szkoda, że cię nie zastałam – żartuję – Może zrobilibyśmy to naprawdę?
- Bawisz się moim kosztem? - Zagląda mi w oczy.
- A jak myślisz?
- Nie wiem. Ty mi powiedz – Nagle poważnieje.
- Nie chciałam o tobie śnić – Nagle zbiera mnie na szczerość – Ale to było silniejsze ode mnie.
Zakrywam twarz dłońmi. Co ja robię? Gadam z facetem ze snu!
- Przyjdziesz do mnie? Pytam poważnie - wpatruje się we mnie z napięciem.
- To zależy... - korci mnie, żeby się podroczyć.
- Od czego?
- Od tego, co teraz zrobisz – uśmiecham się znacząco. Chcę jeszcze raz to poczuć.
- Poważnie?
- Mhm – kiwam głową i przymykam oczy.
Nie muszę powtarzać. Przewraca mnie na wznak i już na mnie napiera. Jest gotowy! Wypycham biodra. - Uff! - Ale duży!


Gdzieś daleko trzasnęły drzwi. Zwykły blokowy odgłos, ale to wystarczyło, żeby Majka otworzyła oczy. Przeciągnęła się. Co jest? Wszystkie mięśnie miała obolałe, jakby noc, zamiast w łóżku, spędziła na siłowni. Rozejrzała się po znajomym pokoju, przypominając sobie wydarzenia poprzedniego dnia. Odbyła długą podróż. O dziwo, czuła się wypoczęta i wyspana, tylko te obolałe mięśnie! Przypomniała sobie sen. Poczuła między nogami pulsowanie. Zaczerwieniła się i sięgnęła ręką pod kołdrę.
- Ałła! - łechtaczka zapiekła przy dotknięciu. Usiadła i odrzuciła kołdrę. Spojrzała w dół – O, kurwa!
Na udzie miała smugę zaschniętej krwi. Okres? Nie! Skończył się już. Drżącą ręką sięgnęła w dół. Bolało. Wstała ostrożnie. Przy chodzeniu też. Przełknęła głośno ślinę. Spróbowała zebrać myśli.

Meteory. Po zachodzie słonca 5

Majka śledziła krajobraz przesuwający się za okienkiem samolotu.
- Nie denerwujesz się? - Agnieszka ścisnęła ją za rękę.
- Nie – wzruszyła ramionami – A ty się denerwujesz?
- Nie lubię lądowań, startów zresztą też nie. Szkoda, że nie można latać bez tego – westchnęła.
Samolot usiadł na płycie lotniska miękko, jakby miał pod kołami poduszki. Nie zdążył jeszcze ustawić się przy rękawie, a już pierwsi pasażerowie poderwali się ze swoich miejsc. Dziwnym trafem Marek znalazł się w pobliżu dokładnie w chwili, gdy Majka postanowiła wyciągnąć ze schowka plecak.
- Będziesz teraz w Warszawie? - spytał podając jej bagaż.
- Na razie tak, chyba, że rodzice coś wymyślą. - Co mu się nagle stało?
- Odezwę się, dobrze? - szedł tuż za nią.
- Jasne. Jeśli znajdziesz czas... - zawiesiła głos.
- Znajdę – w jego szarych oczach igrały wesołe ogniki.
- Zobaczymy – posłała mu spojrzenie spod rzęs, uśmiechając się jednocześnie.
Wciągnął powietrze z głośnym świstem. Chyba zrobiłam wrażenie, pomyślała z satysfakcją.
Kręcił się w pobliżu, aż do chwili, gdy rozsunęły się przed nimi szklane drzwi wyjścia z terminalu przylotów.
- Tato! - Majka wpadła w objęcia ojca – A gdzie mama?
- U babci Jasi. - uściskał ją – Babcia złamała rękę i mama musi z nią trochę pomieszkać.
- O, rany! Kiedy to się stało?
- Dwa dni temu. Nie mówiliśmy ci, żebyś się nie martwiła – w jego głosie słychać było zatroskanie – Musimy zjeść na mieście, bo jak wiesz, nie mam smykałki do gotowania. Chyba, że rozmrozimy pierogi?
- Jak wolisz. Możemy rozmrozić – westchnęła – A co z babcią?
- Już dobrze, ale ma gips i trzeba jej pomóc... - zawahał się – Powinienem do nich pojechać.
- Chcesz, żebym pojechała z tobą? - spytała bez entuzjazmu. Nie dogadywały się z babcią.
- Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł – roześmiał się trochę wymuszenie – Trzy kobiety w jednym mieszkaniu?
- Nie martw się. Poradzę sobie – odetchnęła z ulgą – I tak przez najbliższe dwa dni będę prała.
Wyjęła z torebki telefon i wyłączyła tryb samolotowy, po czym zadzwoniła do mamy.
Po zjedzeniu pierogów i wielokrotnych zapewnieniach, że nie czuję się opuszczona, wyprawiła wreszcie ojca z domu. Kochała ich, ale dopiero wyjazd uświadomił jej, jak bardzo potrzebowała swobody. Odetchnęła, kiedy na klatce schodowej ucichły kroki. Rozpakowała swoje rzeczy i wstawiła pranie. Normalność. Nie, rutyna, przemknęło jej przez myśl, kiedy zbierała ze stołu naczynia. Nie chciała takiego życia. Jaką odmianą był pobyt na słonecznej wyspie, a przecież istniały miejsca sto razy ciekawsze! Choć nawet tam mogło być naprawdę super, gdyby na przykład mogła żeglować... Zaraz! Zupełnie zapomniała...
„Insomnia katamaran” wpisała w google'u i czekała, aż przeglądarka zareaguje na hasła. Na wyświetlaczu smartfonu zobaczyła znajomą łódź. Powiększyła obraz i przyjrzała jej się uważnie. Przesunęła palcem, by zobaczyć następne. „Insomnia”, przeczytała na jednym ze zbliżeń.
- O ja pieprzę! – zaklęła pod nosem. Gdzieś między zdjęciami znalazła jedno niewyraźne z wnętrza. Znała je? Było strasznie małe. Poczuła, że robi jej się gorąco. Szybko wpisała „Insomnia właściciel” i czekała. - Szybciej! - stuknęła w obudowę telefonu. Po chwili na ekranie zamigotał tekst. Był wyjątkowo krótki: „Właścicielem katamaranu „Insomnia” jest Maximilian Lowrence, francuski szlachcic, nestor rodu...” bla, bla bla... „jest również właścicielem zamku...” No, jasne! Zdjęcie! Gdzie zdjęcie? Przesunęła tekst w górę i po chwili ukazała jej się poorana zmarszczkami ogorzała twarz, w której migotały jasnoniebieskie oczy. Nigdy w życiu nie widziała tego człowieka, ani naprawdę, a ni we śnie. Może jednak nie zwariowałam, pomyślała oddychając z ulgą. Może to wszystko wynika z podświadomego buntu, zastanowiła się?
---
Helena wpatrywała się w owalne okienko samolotu, śledząc białe cumulusy, oświetlane z góry łagodnym różowawym blaskiem słońca. Wszystko zaczynało się komplikować. Wiedziała, że w końcu pojawią się problemy, ale odsuwała od siebie tę myśl jak najdalej, licząc podświadomie, że za którymś razem nie powróci. Kiedy odcięła się od Mistrza i Zgromadzenia, odetchnęła. Poczuła się uwolniona od obowiązków, na które nie miała najmniejszej ochoty. Co prawda nadal musiała przestrzegać zasad, ale to nie było aż takie trudne. Choć cena buntu była wysoka, to jednak jej się opłaciło. Rosanna, jej matka, opuściła ją na dziesięć długich lat. Helena podejrzewała, że odwiedzała ją potajemnie we śnie, ale nie rozmawiały ze sobą. Nigdy nie wybaczyła córce, że ta zataiła przed nią ciążę. Helena doskonale wiedziała, jak cenne są dla Obdarowanych dzieci. Rodziły się rzadko, a jeszcze rzadziej dziedziczyły zdolności po rodzicach. Dla niej fakt, że Julia prawie nie miała Daru, był triumfem, dla Rosanny musiał być bolesnym doświadczeniem.
- Coś do picia? - uśmiechnięta stewardesa. Popychała przed sobą wózek wypakowany napojami i przekąskami.
- Białe wino poproszę – sięgnęła do torebki w poszukiwaniu tabletki nasennej. Chciała mieć choć trochę świętego spokoju. Rozmowa z Mistrzem napawała ją niepokojem. Nowy młody Mistrz to zmiany, a zmiany to niepokój.
- Proszę bardzo – stewardesa postawiła przed nią plastikowy kieliszek wypełniony jasnym płynem.
Helena potrzymała w ręce tabletki, po czym schowała je do torebki. Może jednak nie powinna? Ostatnim razem, kiedy chciała sprawdzić, co u Marianny, ta skutecznie ją zablokowała. Zadziwiająco skutecznie, jak na kogoś, kto nie ma pojęcia o posiadanej mocy.
Nad siedzeniami zapaliły się lampki oznaczające konieczność zapięcia pasów. Samolot zadrgał kilka razy. Turbulencje, pomyślała i sięgnęła po kieliszek. Nie czuła niebezpieczeństwa, a przynajmniej nie ze strony samolotu. Kiedy ostatni raz czuła taki niepokój? Zastanowiła się. Chyba przed tym, jak doszło do zamachu na młodego Lowrence'a. Wieść o śpiączce syna samego Mistrza obiegła wszystkich i napełniła ich serca strachem. Nigdy wcześniej nikt nie ośmielił się zaatakować Obdarowanego tak otwarcie. Swen nie miał w sobie lęku swego dziadka. To po tym fakcie Rosanna powróciła. Zachowywała się, jak zwyczajna babcia, ale Helena wiedziała, że chodziło o zapewnienie bezpieczeństwa jej i jej córce. Julia była już za duża na bajki, ale Rosanna znalazła inny sposób. Wycieczki. Nie było tak szalonej eskapady, w której nie zgodziłaby się uczestniczyć. Zbyt późno Helena zorientowała się, że nie chodziło tylko o bezpieczeństwo. Ale jak Rosanna mogła ją przechytrzyć?! Zadała sobie to pytanie chyba tysiąc razy, ale nadal nie znała odpowiedzi.
Pociągnęła z kieliszka spoty łyk. Podświadomie czuła, że nadciąga burza.


czwartek, 27 sierpnia 2015

Meteory. Po zachodzie słońca 4

Rodos. Lipiec 2014
Teren wykopalisk ogrodzony był tylko cienką siatką, nie stanowiącą przeszkody dla wszędobylskich kotów. Kilka łaciatych i rudych stworzeń wygrzewało się na kamieniach wystających ze zbrylonego piachu. Dopiero widok stanowisk przypomniał Majce pęknięty relief. Kucnęła przy stanowisku, które okupował Marek. Ostrożnie rozejrzała się dokoła, ale wszyscy zajęci byli swoimi sprawami. A jeśli okaże się, że pod reliefem jest mozaika? Dotknęła nierównej powierzchni kamienia. Wystarczy tylko unieść go w górę, pomyślała.
- To nie jest czasem stanowisko Marka? - za jej plecami rozległ się nagle piskliwy głosik. Ala, jedna z dziewczyn, przyglądała jej się podejrzliwie.
- Wczoraj mówił, że ten relief ma pękniecie. Zastanawiałam się, dlaczego pękł? Dla geologa takie pękniecie jest ciekawsze niż sam kamień – roześmiała się z pobłażaniem, mając nadzieję, że dziewczyna to kupi.
- Taak? - Ala ze zdziwieniem uniosła brwi – I co myślisz?
- Myślę, że pod spodem jest inne podłoże. Mam na myśli, że pracuje inaczej... - Co ja plotę? Z drugiej strony, co mam powiedzieć, że sprawdzam sen?
- Co tu robicie? - Nie zauważyła, że Marek stanął tuż obok. Jego szare oczy zwęziły się do cienkich szparek.
- Majka mówi, że pod reliefem może coś być – Ala zrobiła do Marka maślane oczy.
- Wcale tak nie twierdzę. Po prostu zastanawiam się, dlaczego pękł – wyjaśniła spokojnie – można by go unieść... - dodała bez przekonania. Jakoś nie była pewna, czy chce wiedzieć, co jest pod spodem.
- Mowy nie ma – Marek uklęknął na jedno kolano i pochylił się nad podłużnym kamieniem – Jeszcze go uszkodzimy. Zajmijcie się swoją robotą!
Majka wzruszyła ramionami i odwróciła się na pięcie, napotykając pytające spojrzenie Agnieszki.
- No co? - spytała, przechodząc obok niej.
- Olałaś Marka – w jej głosie brzmiało niedowierzanie.
- Nie olałam, tylko mnie denerwuje, że traktuje cały teren jak swoją własność. Mógłby być bardziej uprzejmy - prychnęła.
- Zawsze taki był. Nie widziałaś tego? - Aga przyjrzała się przyjaciółce podejrzliwie.
- Nie. Ale teraz to widzę.
Rozsiadła się obok kawałka ściany, który miała oczyścić i zajęła się pracą, udając, że nie widzi poza nią świata. Agnieszka przyglądała jej się jakiś czas, ale widząc, że Majka nie ma ochoty na dalszą rozmowę, odpuściła.
Schodząc po południu z terenu wykopaliska, Majka zauważyła, ze relief nadal tkwi na swoim miejscu.
Następnego dnia mieli lot powrotny do Warszawy, więc musiała się skupić na pakowaniu. Umówili się na pożegnalną kolację ze Stamatisem, ich greckim kierownikiem prac. Tego wieczoru Majka spędziła rekordowo dużo czasu przed lustrem. Zamiast zaplatać warkocz, upięła włosy w luźny kok, pozwalając niesfornym kosmykom opaść na ramiona. Z dna walizki wyciągnęła długą białą sukienkę na cienkich ramiączkach.
- Wow! - Agnieszka otworzyła szeroko oczy na jej widok – Urodziny masz dopiero w październiku.
- Czy tylko w urodziny mam prawo wyglądać? - uniosła zalotnie jedną brew – To „wow” oznacza, że może tak być?
- Jest super! – Aga wyszczerzyła zęby.
Wsiadając do osobowego busa, który przysłał po nich Stamatis, Majka zauważyła, że jej sukienka zrobiła wrażenie nie tylko na przyjaciółce. Poczuła się przyjemnie. Chyba pierwszy raz w życiu naprawdę jej zależało na wyglądzie. Jej opalona skóra odcinała się od bieli stroju, przyciągając spojrzenia kolegów, nie wyłączając Marka. Najbardziej jednak zdziwiło ją, że z przyjemnością łowiła zazdrosne błyski w oczach koleżanek. Co się ze mną dzieje, zastanawiała się, to nie w moim stylu.
Stamatis powitał ich przy wejściu do tawerny. Na widok Majki, uśmiech wyraźnie mu się poszerzył. - W takich strojach wyglądacie lepiej, niż w służbowych! - prześliznął się wzrokiem po żeńskiej części grupy.
- Mogę tu? - Marek wskazał krzesło między Mają i Agnieszką.
- Jasne! - Aga mrugnęła do przyjaciółki.
- Szkoda, że to już koniec, co? – Marek zawiesił na moment spojrzenie na opiętym sukienką biuście Majki – Z drugiej strony, taki wyjazd na dziesięć dni jest bez sensu.
- Dlaczego tak uważasz? - obruszyła się.
- Bo to za krótko, żeby odkryć coś znaczącego – wzruszył ramionami.
- Ale po nas przyjedzie następna grupa, prawda?
- Na kolejne 10 dni – prychnął – A potem kolejna i kolejna. Na koniec przyjedzie ktoś, kto pierwszego dnia dokona odkrycia jakiejś monety albo malowidła... - pokręcił głową z dezaprobatą – Wolę pracować w kurzu trzy miesiące, ale nie wracać z pustymi rękami.
- Czyli jedziesz dalej? Dokąd teraz?
- Peru. Mam trzy dni na przepakowanie się – Nawet nie starał się ukryć dumy.
- Tobie to dobrze – Nie wytrzymała Aga.
- I sądzisz, że tam coś znajdziesz? - Majka przyjrzała mu się uważnie.
- Mam takie przeczucie – uśmiechnął się tajemniczo – Do tej pory mnie nie zawodziło – dotknął znacząco koniuszka swego nosa.
- Wierzysz w takie rzeczy? - spytała, mrużąc oczy. Niedawny sen wciąż nie dawał jej spokoju.
- W przeczucie? Wszyscy archeolodzy, których poznałem, wierzyli...
- A w sny? - spytała ostrożnie.
- W sny?
- Mhm, na przykład, jak we śnie widzisz, że powinieneś szukać właśnie w tym miejscu, a nie w innym... - powiedziała z napięciem.
- Bo ja wiem? - zastanowił się – To chyba też rodzaj przeczucia?
- Kochani! - Stamatis wstał, wznosząc w górę kieliszek z winem. Przerwali rozmowę, by wysłuchać jego podziękowań, jednak Majce trudno się było skupić. Podświadomie czuła, że jej sny nie są zwyczajne, a pęknięty kamień to nie przypadek. Nie udało jej się jednak powrócić do tematu, bo na stole pojawiły się miski greckiej sałatki, a przemawiający Grek rozkręcał się coraz bardziej - Jamas! (Na zdrowie!) - zakończył wreszcie swoje przemówienie.
Radosny nastrój udzielił się wszystkim tak bardzo, że po zjedzeniu kolacji i wypiciu kilku dzbanków miejscowego wina ruszyli do tańca, porywając od sąsiednich stołów gości i kelnerów. Odtańczyli „Zorbę” cztery razy, zanim zdyszani i roześmiani wrócili na swoje miejsca.
- Pięknie! - Stamatis klepnął się po udach – Żeby wszystkie grupy studentów były takie! A co ty jesteś taka zamyślona? – Nachylił się w stronę Majki.
- Myślałam o tym kamieniu, przy którym pracował Marek... - zaczęła niepewnie.
- Tak, mówił mi, że rozmawialiście o pęknięciu. Nie daje ci to spokoju?
- Pod spodem może coś być – zawahała się – Sama nie wiem. - Nagle zapragnęła się wycofać.
- Pojutrze przyjeżdża nowa grupa. Podniesiemy to delikatnie, żeby nie uszkodzić – poklepał ją po ramieniu – Jak coś znajdziemy, dam wam znać.
- Jasne. Dzięki – uściskała go.
W drodze powrotnej jej myśli znów poszybowały do ciemnookiego Oskara. Zupełnie, jakby jej podświadomość tylko czekała na moment, kiedy inne sprawy przestaną absorbować jej uwagę.
- Może usiądziemy jeszcze na tarasie na kielicha? Mam butelkę metaxy – Marek rzucił propozycję do wszystkich, ale jego wzrok wyłowił z mroku jasną sukienkę Majki.
- Jestem zmęczona... - westchnęła.
- Daj spokój! Mała szklaneczka na pożegnanie – Aga szturchnęła ją w żebro, aż jęknęła.
- OK, jedna szklaneczka... – Nigdy nie była mistrzem asertywności.
- Co ty wyprawiasz? Leci na ciebie - Usłyszała cichy szept przyjaciółki – Usiadł między nami, cały czas się na ciebie gapił. Już ci nie zależy?
Tylko prychnęła w odpowiedzi. Co ją obchodził Marek?
To był najszybszy „strzemienny” w jej wykonaniu. Chciała się wymknąć po angielsku.
- Zaczekaj – silne męskie ramię objęło jej talię, kiedy przemykała się przez „salon” chłopaków. - Jesteś naprawdę niezła. Nie doceniałem do tej pory geologów.
- A wielu ich poznałeś? - spytała kąśliwie.
- Nie – przyznał, czym trochę ją zaskoczył – Szczerze mówiąc, nie znam żadnego.
- No, to przynajmniej nie będziesz uprzedzony, jak jakiegoś poznasz – Skrzyżowała przed sobą ręce, opierając się plecami o ścianę.
- Jednego już poznałem. Jedną... – poprawił się, zaglądając jej w oczy.
- Można tak powiedzieć – Super! Wzdychałam przez dwa lata, przez ostatnie dziesięć dni... szkoda gadać, a teraz na koniec się ocknął! Wydęła usta. Sama jestem sobie winna, pomyślała, nie mogę wymagać, żeby się domyślił.
- Marek! Twoja kolejka! - z tarasu dobiegły ich wesołe głosy.
- Dasz mi swój numer? Fajnie nam się rozmawiało – przysunął się do niej, ignorując nawoływania.
Poczuła jego oddech pachnący alkoholem. Nie był nieprzyjemny, ale nie zrobił na niej wrażenia, którego się spodziewała. Spodziewała? Niczego się nie spodziewała! Nie myślała o tym. Myślała o... Marek był tuż tuż. Musnął kącik jej ust. Zamarła, ale nie cofnęła głowy. Jego wargi przesunęły się powoli po jej wargach. Nieśmiało przesunął językiem po jej zębach, po czym sięgnął głębiej. Przyjęła go z cichym westchnieniem.
- Marek!
- Wracaj lepiej, bo nas nakryją – szepnęła, odrywając się od niego.
- To co?
- Nic. Jutro pogadamy – wymknęła mu się.



Leżąc w ciemnościach Majka, zastanawiała się, jak to możliwe, że chłopak o którym marzyła od tak dawna, nie przyprawił jej o zawrót głowy. Wiedziała, dlaczego. Wiedziała, ale nie chciała się do tego przyznać, nawet przed sobą. Oczami duszy ujrzała znajomą sylwetkę. Gdyby on chciał ją pocałować... przymknęła oczy.
Jestem na przystani. Idę wzdłuż wybrzeża, zaglądając na pokłady jachtów. Który to był? Nie wiem. Oskar, myślę, pomóż mi, bo nie mogę cię odnaleźć. Nagle widzę jasną koszulę. Mój piękny tajemniczy Oskar schodzi po trapie jednej z łodzi.
- Jesteś! - w jego głosie słyszę radość. Czekał na mnie! - Zapraszam na pokład – podaje mi dłoń i pomaga przejść po chybotliwym trapie.
Z zachwytem patrzę na łódź, składającą się z dwóch kadłubów, połączonych podłogą wyłożoną drewnem. Rozglądam się, a Oskar czeka cierpliwie, aż się napatrzę. Czuję jego cudowny zapach. Chcę poczuć go mocniej. Podchodzę bliżej i opieram mu dłoń na piersi. Zagląda mi w oczy. Kiedy to robi, czuję się bezsilna. Pocałuj mnie, myślę i przymykam oczy.
Pierwsze zetknięcie naszych ust jest delikatne. Takie muśnięcie, ale ja czuję, jak pod jego wpływem moje ciało się spina. Usta Oskara opadają wreszcie na moje i chwytają delikatnie dolną wargę. Wstrzymuję oddech. Czuję język napierający na moje zęby, rozchylam je... Chyba zaraz zemdleję? On smakuje tak cudownie, tak niespotykanie...
Dopiero po chwili dociera do mnie, że mam na karku i na plecach jego dłonie. Przyciąga mnie do siebie. Zarzucam mu ręce na szyję i palcami wędruję w górę, wsuwam je we włosy. Język Oscara krąży w moich ustach, doprowadzając mnie do szaleństwa. Przyłączam się niewprawnie, ale on wydaje się zachwycony. Mruczy gardłowo, kiedy mój język ociera się o jego. Jęk! O boże, to ja. Jęczę znowu. Czuję, że mam kolana z waty. Trzymaj mnie, trzymaj mnie o objęciach, bo upadnę!
Nie wiem, jak długo to trwa, ale kiedy się od siebie odrywamy, kręci mi się w głowie. Myślałam, że we śnie nie zabraknie mi tlenu. No tak, przecież chciałam, żeby było jak naprawdę.
- Dobrze smakujesz – mruczy do moich ust, nie wypuszczając mnie z objęć, a ja czuję, jak całe podniecenie spływa mi gdzieś nisko i zaczyna pulsować. Policzki mnie pieką.
- Pokaż mi jacht – szepczę, z trudem łapiąc oddech..
- To katamaran. Nazywa się „Insomnia”. Masz na myśli jakąś konkretną jego część? - znów ten uśmiech, któremu nie potrafię się oprzeć.
- Nie – spuszczam wzrok – Pokaż mi to, co chcesz.
Bierze mnie za rękę i prowadzi do części po prawej stronie. - Tam jest kuchnia – mówi i pozwala mi się rozejrzeć.
Wygląda, jak normalna kuchnia, tylko wszystko jest zrobione z polerowanego drewna i wszystko ma dziwne mosiężne uchwyty. Idziemy dalej. Za „salonem jadalnym” jest obszerny pokój z kanapami z jasnej skóry. Wszystko jest pokryte tym lśniącym drewnem w ciepłym miodowym kolorze. - To salon, a dalej są kajuty – Oskar otwiera drzwi i prowadzi mnie korytarzem. Po obu stronach są drzwi do kajut. Otwiera jedne z nich i zaglądam do niewielkiego pokoju z podwójnym łóżkiem i wbudowaną w burtę szafą, uchylone wąskie drzwi ukazują mi łazienkę – Wszystkie są podobne – mówi z zagadkowym uśmiechem – Na końcu jest moja... – Idę za nim, czując, jak serce mi łomocze. Jego kabina!
Drzwi otwierają się nieznośnie wolno, jakby w zwolnionym tempie. Moim oczom ukazuje się pokój dwa razy większy niż poprzedni. Na środku półokrągłe łóżko, nakryte granatową kapą ze złotym emblematem, z boku biurko, po drugiej stronie szafa, niskie ławy obite jasną skórą i kolejne drzwi. Łazienka!
- Mogę tam zajrzeć? - pytam nieśmiało.
- Proszę – uśmiecha się z rozbawieniem.
Bawi go moja niepewność? Śmiało podchodzę do drzwi i naciskam mosiężną klamkę. Łazienka jest zaskakująco duża i elegancka. Jak wszystko na tej łodzi. Dlaczego się więc dziwię? Aha, bo to mój sen, a przecież nie mam pojęcia jak wygląda w środku taki jacht. Podchodzę do umywalki. Jest zrobiona z czegoś imitującego jasny kamień. Piękna! Przesuwam dłonią po jej brzegu.
- Umyj ręce – słyszę głos Oskara tuż za moimi plecami i o mało nie podskakuje z wrażenia.
Odkręcam wodę, naciskam dozownik z płynem i czuję niebiański zapach mydła. Oskar obejmuje mnie od tyłu i myje ręce razem za mną. Jego silne męskie dłonie masują moje, rozdzielają palce... oddech mi przyspiesza. Jakie to cudowne uczucie. Przechylam głowę w bok i widzę nad swoją szyją jego piękną twarz. Patrzy na moje odbicie, a potem pochyla głowę i muska delikatnie moją szyję. Jestem w raju!
- Chodź, zjemy coś – mówi, a ja czuję się jakby zaproponował mi seks. Dlaczego wszystko co powie kojarzy mi się z TYM?
Prowadzi mnie z powrotem do jadalni. Z żalem zerkam na łóżko. Następnym razem, myślę, czując, że wspólny posiłek też mi się spodoba.
Stół nakryto na dwie osoby. Normalnie, jak to we śnie, biały obrus z haftowanymi emblematami, elegancka porcelana, sztućce, kryształowe kieliszki. Siadamy naprzeciw siebie.
- Na co masz ochotę? Mamy wspaniałą rybę, ale jeśli nie lubisz, każę podać mięso – znów ten czarujący uśmiech.
Lubię ryby – mówię powoli, posyłając mu głodne spojrzenie. Mam ochotę na ciebie, ale świetnie się bawię, więc nie ma pośpiechu, myślę.
- W takim razie bas morski z rusztu, a wcześniej owoce morza i warzywa.
Oskar sięga do półmiska nakrytego srebrnym kloszem. Był tu wcześniej? Nie pamiętam. W środku jest góra krewetek, krążków kalmarów, drobnych rybek i czarnych muszli z delikatnymi różowymi sercami.
- Ale pyszne! - zachwycam się. Jadaliśmy to w tawernach, ale tak podane i w towarzystwie mojego półboga to uczta godna Olimpu! Zastanawiam się, czy wypada mi oblizać palce. Waham się.
- Obliż – Oskar wsuwa swój palec do ust. Czy on czyta w moich myślach?
- Mmm... - śledzę spod rzęs, jak on to robi. Bezwiednie powtarzam jego gesty. Obnaża zęby w uśmiechu, robię to samo.
- Danie główne? - wyciera ręce serwetką i sięga do drugiego klosza.
Ryba jest delikatna. Oskar oddziela małe kawałki białego mięsa i układa je na moim talerzu.
- Opowiedz mi o sobie – prosi znowu – Dlaczego akurat geologia?
- Bo ziemia jest fascynująca. Teraz twoja kolej - przekomarzam się.
Przygląda mi się z dziwnym wyrazem twarzy, jakby z niedowierzaniem.
- Chcesz mnie lepiej poznać? - pyta z zagadkowym uśmiechem.
- Zależy, co rozumiesz przez słowo „poznać” - unoszę brew, ośmielona wyśmienitym winem, które podał mi do kolacji. On ze mną flirtuje!
- Wszystko – uśmiecha się znacząco i już wiem, co ma na myśli. Czuję w brzuchu motyle.
- Nie tak szybko – gram niedostępną – Najpierw powiedz mi, czym ty się zajmujesz.
- Zarządzam rodzinną firmą. Powiedzmy, że zajmujemy się ochroną zasobów naturalnych. – mówi powoli. Uśmiecha się. Bawi go to. - Odpowiadam za bezpieczeństwo i przestrzeganie zasad.
- Zasad? - wpadam mu w słowo.
- Tak. Wszyscy muszą ich przestrzegać – wstaje ze swojego miejsca i podchodzi powoli. Siada obok mnie i ująwszy moją dłoń, zaczyna oblizywać koniuszki moich palców – Czasem to trudne nawet dla mnie, ale zasady to zasady.
Jego usta są takie ciepłe i miękkie. Przygryza delikatnie mój palec. Wstrzymuję oddech. On mnie pieści! Pieści językiem moje dłonie! Ta myśl jest taka podniecająca. Chcę jeszcze, chcę, żeby mnie dotykał! Jego usta suną po mojej ręce w górę, do ramienia. Czuję na skórze przyjemny dreszcz.
- O tak... - wzdycham i odchylam głowę, odsłaniając szyję. Ciepły oddech pieści moją skórę, usta szczypią delikatnie... - Jeszcze...
- Jesteś taka słodka – szepcze niskim aksamitnym głosem, a ja się rozpływam.
Sama nie wiem kiedy, zsuwam jedno ramiączko sukienki. Oskar natychmiast sięga do mojej piersi. Uff, jeszcze nigdy czegoś takiego nie czułam. To jak eksplozja czegoś cudownie słodkiego... Jęczę coraz głośniej. Oskar odsłania drugą pierś. Jestem tak podniecona, że nie mogę usiedzieć na miejscu. Wplątuję palce w jego włosy i przyciągam go do siebie. Gryzie mnie w brodawkę, a ja kwilę cicho.
- Czego chcesz? - chrypi – Powiedz.
- Żebyś mnie pieścił – jęczę.
- W sypialni?
- Nie wiem – nagle uświadamiam sobie, że przecież nigdy jeszcze tego nie robiłam. Ale to tylko sen! Czy we śnie też boli? - To tylko sen – Mówię na głos.
- Tak, to tylko sen – szepcze – Ale tak nie musi być...
- Nie?
- Przywabiłaś mnie – ma taki aksamitnie miękki głos.
- Zabawne. To samo mogłabym powiedzieć dziś o tobie – przypominam sobie, jak jego obraz uparcie do mnie powracał.
- Czasem tak trudno się powstrzymać... – odwraca wzrok. Jest zakłopotany? - Będę miał kłopoty? - pyta nagle.
- Z mojego powodu? Żartujesz?
- Więc nie masz pretensji?
- Nie! - Cholera, chyba trochę zbyt gorliwie zaprzeczam. Co on sobie pomyśli? Rany! Przecież to sen!
- Coś ci pokażę, chcesz? - nasuwa mi ramiączka od sukienki na swoje miejsce i wstaje.
Idziemy na zewnątrz. Oskar prowadzi mnie na górę katamaranu po schodkach, a potem na dziób. Ma tam salon pod gołym niebem. Opadamy na miękką kanapę. Pokrywa delikatnymi pocałunkami moją twarz
- Jesteś jeszcze niewinna? - szepcze do moich ust.
Kiwam głową. To dziwne, ale nie czuję się zażenowana, choć powinnam. Nawet z Agą nie rozmawiam o tych sprawach, o mamie nie wspominając!
- Jeśli zechcesz sprawdzić, jak to jest... – zawiesza głos.
- Dobrze – jęczę. Tak bym chciała, żeby to się działo naprawdę. On jest taki cudowny! Ale to przecież normalne, skoro sama go wymyśliłam.
- Co, dobrze? Co to znaczy?
- To znaczy, że chciałabym, ale... - szukam odpowiednich słów - To przecież sen, więc nie muszę się niczym martwić? – mówię cicho.
- Nie musisz – szepcze mi do ucha. Całuje mnie i pieści, aż do utraty tchu. Nie wiem, jak długo to trwa, ale jest mi tak dobrze, jak nigdy dotąd. Jeśli tak jest naprawdę, to wiele straciłam!
- Chcę zobaczyć, jak to jest – jęczę – Chcę, żebyś mi pokazał.
- Pokażę ci. Nawet nie wiesz, jak bardzo tego pragnę – chrypi.
Czuję, że Oskar musi mnie opuścić. Nie mówi tego, ale ja wiem.
- Idź – szepczę – Ja też powinnam wracać.
- Nie chcę się z tobą rozstawać – mówi z żalem – Chciałbym się z tobą kochać. Musisz tylko mieć czas...
- Czas?- nie rozumiem.
- Nie chcę, żebyśmy się spieszyli. To będzie twój pierwszy raz. Zadbaj, żeby nikt ci nie przeszkadzał.
- Tak - Czuję się dziwnie – Dobrze.
- Przywołaj mnie – słyszę jego szept, zanim całkiem mi znika.
Obudziła się o świcie, czując pierwsze promienie słońca błądzące po jej twarzy. Dotknęła ust. Jeszcze czuła na nich smak pocałunków. Ten sen był taki realny! Sięgnęła pod kołdrę. Piersi miała obrzmiałe, a brodawki mrowiły przyjemnie. Wow, to chyba naprawdę był sen erotyczny, przemknęło jej przez myśl, widocznie mój organizm domaga się swoich praw. Leżała dłuższą chwilę bez ruchu, po czym sięgnęła po zegarek. Wpół do szóstej. Jeśli się spręży, za czterdzieści minut będzie na przystani.
- Muszę go zobaczyć naprawdę – szepnęła do siebie.
Nie zwlekając, wyskoczyła z łóżka. Samolot mieli dopiero o trzynastej, więc miała wystarczająco dużo czasu. Wyciągnęła z walizki sportowe sandały, szorty i koszulkę. Nim dobiegła do stróżówki ze szlabanem, cały jej strój lepił się od potu. Zawahała się, nim przekroczyła bramę, ale strażnik udawał, że jej nie widzi. Widocznie przywykł do biegających po okolicy żeglarzy. Nogi miała ciężkie od biegu, ale coś kazało jej biec. Mijała kolejne łodzie. Żadna z nich nie była katamaranem. Jasne! Czego się spodziewałaś, idiotko, łajała się w myślach. Za piątą łodzią napotkała puste miejsce. Właściwie dwa, bo tyle było żelaznych słupków, do których mocowano cumy. Przebiegła wzdłuż brzegu aż do końca betonowej kei i zawróciła.
- Calimera (Dzień dobry) – uśmiechnęła się do znudzonego strażnika. Na tym jej znajomość greckiego się kończyła – Czy tam stała łódź? - wskazała puste miejsce, przechodząc na angielski - Katamaran? - przypomniała sobie wysoki srebrzysty maszt.
- Tak. – burknął - Wyszedł dziś o świcie.
- A czy może mi pan powiedzieć, jak się nazywał? - spytała, czując dziwny niepokój.
- Nie udzielamy takich informacji – zmarszczył brwi.
- Bardzo mi na tym zależy. Czy to była „Insomnia”? Proszę. - złożyła błagalnie dłonie.
- Nie pamiętam nazw wszystkich łodzi – wykręcał się.
- A może pan wie, czy jej właściciel ma na imię Oskar? - spytała z nadzieją w głosie.
- No, tego już za wiele! Proszę stąd iść! - wskazał jej szlaban.
- Przepraszam – spuściła głowę. Źle to rozegrałam, wyrzucała sobie, nie powie mi.
Odchodziła powłócząc nogami. Co to miało być? Co chciała sobie udowodnić? A jeśli mężczyzna miał na imię Oskar i odpłynął katamaranem o nazwie „Insomnia”? „To tylko sen” przypomniała sobie słowa, które wypowiedział. Wypowiedział? Ona je wymyśliła i we śnie włożyła w jego usta. Ja wariuję, pomyślała z przerażeniem. Z drugiej strony, nie była w stanie przyrzec sobie, że nie powróci do tych snów.