Lek

Lek

niedziela, 31 lipca 2016

Meteory. W blasku dnia. Rozdział 28

Grecja. Grudzień 2014
Swen stracił równowagę. Nie upadł jednak, a dosłownie poleciał na ścianę.
- Co to, kurwa...? - nie dokończył, zszokowany.

Oskar ochłonął pierwszy. Nagle poczuł w sobie energię, która nie tylko uśmierzyła ból, ale dała mu siłę, by wstać. Zerwał się na równe nogi. Swen zrobił to samo. Wciąż miał w ręku broń, wycelował więc i strzelił.
Oskar uchylił się bez trudu. Swen rzucił pistolet na kamienną posadzkę i wyciągnął przed siebie dłonie. Oskar już na niego czekał, gotów do walki.
- Niech mój ród i moja krew staną za mną – wypowiadając słowa, Oskar odchylił głowę, śledząc Swena spod półprzymkniętych powiek.
- To niemożliwe! - Swen rozczapierzył palce, jak drapieżny ptak – Nie śnimy!
- Swenie ... , zabiłeś mego ojca..., niech teraz... jego krew... – Oskar czuł, jak energia ucieka z jego ciała. Uświadomił sobie, że ubranie na jego piersi nasiąka krwią. Słabł. Zebrał się w sobie i zdrową ręką przytrzymał krwawiące miejsce. Poczuł się nieco lepiej.
- Nie uzdrowisz się – zimny śmiech Swena odbił się od ścian – Nie zdążysz.
Umysł Oskara podpowiadał mu, że Swen ma rację. Postanowił jednak podjąć desperacką próbę. Skoro wszystko było tak, jakby śnili, stał za nim nie tylko jego Ród, ale całe Zgromadzenie.
- Mistrz was wzywa – wyszeptał bezgłośnie – Władza Mistrza was wzywa.
Twarz Swena wykrzywił okropny grymas. Wokół Oskara pojawiły się pojedyncze złociste drobiny. Poczuł, jak Dar Oskara przybiera na sile.
- Niech mój Ród stanie za mną – wydyszał.
Sytuacja była patowa. Obaj dysponowali taką samą siłą. Gdyby Oskar nie był ranny, z łatwością pokonałby Swena, ale... Było ale, i to jakie!
- Pomóż mi! - wrzasnął Swen, słysząc dochodzące z korytarza odgłosy – Uderz go!
Nagle do komnaty wpadł pomocnik Swena. Wpadł, to właściwie nie było odpowiednie określenie. Coś cisnęło nim o ziemię, z taką siłą, że przeleciał po wypolerowanym kamieniu i zatrzymał się pod ścianą, znów tracąc przytomność.
- To miałeś na myśli? - drżący z emocji głos należał do Majki.
Zanim którykolwiek z mężczyzn zdążył zareagować, przyskoczyła do Oskara i przycisnęła obie dłonie do jego ramienia, tamując krwawienie. Z całej siły pragnęła uśmierzyć jego ból, który sama odczuwała niemal fizycznie.
- Ty suko! - wycharczał Swen, zanim zwalił się na ziemię, jak rażony piorunem.
- Nie zabijaj! - krzyknęła – Nie zabijaj... – powtórzyła błagalnie.
- Nie mam zamiaru – Oskar spojrzał jej w oczy.
W tym jednym spojrzeniu było tyle emocji i tyle rożnych uczuć, że żadne słowa nie byłyby w stanie tego wyrazić. Łzy napłynęły jej do oczu. Oskar się zachwiał.
- Zwiążmy ich, zanim się ockną – powiedział przytomnie – Nie rozumiem, co się dzieje, i nie wiem, jak długo to potrwa, więc wykorzystajmy przewagę - zarzucił niewidzialne pęta na Swena i jego draba – A teraz tradycyjny sposób.
Związanie dwóch rosłych mężczyzn przy pomocy czterech pasków nie było prostą sprawą, biorąc pod uwagę, że Oskar nadal potrzebował pomocy. Oboje mieli ręce w jego krwi.
- Jak to zatamować? - Majka ściągnęła z siebie bluzkę i zrobiła z niej prowizoryczny opatrunek.
- Nie mogę uwierzyć, że już po wszystkim – powiedział nagle Oskar – Myślałem, że stoczymy walkę, że...
- Jeszcze ci mało? - oburzyła się – A co ty niby zrobiłeś? To nie była walka? Jesteś ranny! - wyrzuciła w górę ręce.
- Masz rację – zgodził się potulnie – Miałem na myśli, że w sumie łatwo poszło...
- Niezupełnie. Nie umiem stąd wyjść – powiedziała z rozpaczą w głosie, wyciągając z kieszeni kamień i pokazując go Oskarowi.
- Zamknęłaś nas? - szepnął ze zdumieniem – Skąd ci to przyszło do głowy?
- To dość zawiłe – westchnęła – Babcia Rosanna mi pokazała. Chyba ją jakoś przywołałam... Oskar?
- Muszę usiąść – osunął się powoli, opierając się plecami o ścianę – Ta rana mnie osłabia. Muszę odpocząć...
- Coś wymyślę – Majka wytarła ręce w strzępy pozostałe z jej bluzki – Jesteś strasznie blady.
- Przeżyję – słaby uśmiech rozjaśnił jego twarz – Mów do mnie.
- Kiedy zobaczyłam, jak wchodzą, zaczęłam błagać w myślach o pomoc i wtedy mi się pokazała. Weszła do tunelu, wyjęła kamień i... - Majka rozłożyła ręce – Ja zrobiłam to samo. Kiedy drzwi się zamknęły, kamień się rozgrzał, a ja poczułam swój Dar.
- Widocznie tak trzeba zrobić, żeby komnata... stała się... żebyśmy byli, jak we śnie – Oskar walczył z opadającymi powiekami – Może można kogoś przywołać? Spróbuj.
- Już próbowałam tam na górze, jak się zorientowałam, że po zamknięciu komnaty czuję energię – przyznała.
- Ale było przed zachodem słońca, a teraz jest noc. Spróbuj jeszcze raz. Ja też spróbuję...
- Nie! Oszczędzaj siły. Nie wiadomo jak długo tu posiedzimy.
Swen jęknął. Majka wstała i sprawdziła jego więzy. Trzymały mocno. U drugiego więźnia podobnie. Podniosła latarki i po sprawdzeniu ich stanu, zgasiła dwie z nich. Śniący nie potrzebowali światła, by widzieć. Ona, w tej chwili też nie. Oskar siedział z przymkniętymi powiekami. Oddychał płytko. Wyjęła kamień i obeszła całą komnatę, szukając miejsca, gdzie mogłaby go przyłożyć. Potem sprawdziła w prostym odcinku korytarza.
- Oskar, słyszysz mnie? - kucnęła obok niego – Pójdę na górę, do drzwi.
- Mhm – wymruczał sennie.
Mając do dyspozycji Dar, nie zaprzątała sobie głowy wspinaniem się. Poleciała jak w plastikowych rurach, które montuje się na basenach dla uciechy dzieciaków, tylko w odwrotnym kierunku. Spróbowała przywołać któregoś ze strażników kluczy, potem Maksa, a wreszcie Margaret. Na próżno. Obmacała drzwi i ich sąsiedztwo, ale i to na niewiele się zdało. Byli w pułapce.
- I co? Po to ratowałaś ukochanego, żeby teraz patrzeć, jak zdycha? - w komnacie przywitał ją zimny głos Swena.
- Zamknij się – warknęła.
- Wszyscy przez ciebie zdechniemy – Swen ją zignorował – Na pociechę powiem ci, że on umrze pierwszy.
- Nie umrze! - krzyknęła, ale był to krzyk rozpaczy – Nie umrze – powtórzyła z uporem.
- Nie? - w tym krótkim słowie Swen zawarł chyba cały swój jad.
Majka stanęła nad nim z zaciśniętymi pięściami. Jej wzrok padł na broń leżącą obok Oskara.
- Śmiało – zachęcił ją Swen – Zabij mnie.
W tej chwili nienawidziła go tak strasznie! Powoli odwróciła się i podeszła do Oskara. Spał. Położyła mu dłoń na czole. Było ciepłe i pokryte potem. Nawet ona wiedziała, że to niedobrze. Zajrzała do opatrunku. Przesiąkł krwią, ale wyglądało na to, że wszystko się ustabilizowało. Zastanowiła się, nad ich położeniem. Skoro na górze byli ludzie Swena, to otwarcie drzwi nie poprawiłoby ich sytuacji. Nikt nie wiedział, gdzie pojechali. Mogły minąć dni, zanim grupa Agnieszki znajdzie to miejsce.
- Spójrzmy prawdzie w oczy – Swen znów się odezwał – Myślałaś, że jesteś taka sprytna, taka wspaniała, a wpakowałaś nas wszystkich do tego grobu.
- No, dla ciebie to i tak za mała kara – odcięła się. Co on powiedział? Grobu?
Majka zerwała się na równe nogi. Oskar odetchnął głęboko. Na jego twarzy pojawił się delikatny uśmiech. Spał głębokim spokojnym snem. Podeszła do niego i kucnęła obok.
- Kocham cię – wyszeptała – Przepraszam, że nas tu zamknęłam, ale gdybym zrobiła tak, jak chciałeś, byłoby jeszcze gorzej. Nie mogłam cię zostawić samego na pastwę tych... - urwała i otarła łzy wierzchem dłoni – Nie wierzę, że nas tu porzuci. Po prostu nie wierzę – głos jej się załamał.
- Otarłbym łzę, gdybym mógł – zakpił Swen.
- A gadaj sobie – prychnęła.
Podeszła do wyjścia z komnaty i dokładnie obejrzała miejsce, gdzie skała stykała się z czarnym kamieniem. Przywarła do jasnej skalnej ściany i przymknęła oczy. Stała tak dłuższą chwilę.
- Co przegapiłam? Czego nie rozumiem? - mruczała do siebie.
Weszła do komnaty i zrobiła to samo. Tym razem, kiedy przywarła do ściany, poczuła w całym ciele dziwne mrowienie. Obróciła się i rozkładając ręce przycisnęła piersi i policzek do kamienia.
- To czakram – szepnęła do siebie i odwróciła się.
Jej wzrok padł na zagłębienie pośrodku komnaty. Było jak płytka misa. Jak gniazdo, pomyślała i usiadła w nim. Objęła podkulone kolana i oparła na nich głowę. Jeśli to czakram, a my jesteśmy w środku, to teraz znajduję się w samym centrum, dedukowała. Spojrzała na Oskara. Nadal był pogrążony we śnie. Swen próbował się przesunąć do swego towarzysza, ale więzy mocno trzymały.
- Leż spokojnie, bo inaczej ja cię uspokoję – zagroziła.
- A co mi zrobisz? - odwrócił głowę i spojrzał jej w oczy – Nie jesteś zdolna do morderstwa – szyderczy uśmiech wykrzywił jego usta.
- Oczywiście, że nie – oczy Majki zwęziły się do szparek – Ale mocny cios w potylicę albo w splot słoneczny...? - zawiesiła głos.
Uśmiech Swena zbladł. Majka przymknęła powieki i rozluźniła mięśnie.
- Babciu Rosanno, pokaż mi, co dalej – zamruczała do siebie – Słowa... Proszę cię słowami... ale nie zwykłymi, tylko takimi prosto z serca.
Swen patrzył na nią z rosnącym niepokojem.
---

Manzanares el real. Grudzień 2014.
Dziedziniec zamku tonął w gęstym mroku, podczas gdy podcienia oświetlały latarnie przypominające kute pochodnie. Specjalnie tak je zaprojektowano, by nie zaburzyć harmonijnej całości. Podobnie miała się rzecz z podjazdem dla samochodów. Parking znajdował się w bocznej części, tak by zarówno z zewnątrz, jak i po wejściu w obrąb zamku, widok nowoczesnych aut nie kontrastował ze starymi murami.
Juan miał spory kawałek od swojej sypialni do miejsca, gdzie mieli na niego czekać jego goście. Przybyli w czasie, gdy on odbierał od ojca klucz. Dotknął ciążącego mu na szyi skórzanego woreczka z kamieniem. Pragnął go od chwili, gdy się o nim dowiedział, marzył o nim, a teraz miał go na szyi. Tak szczęśliwy czuł się tylko w dniu, gdy otrzymał klucze do zamku. Spojrzał z dumą na stare mury. Od chwili, gdy tu zamieszkał, zaczął przywracać im blask. Nic dziwnego, że zamek zrobił wrażenie na Konstancji. Swoją drogą, ciekawe, czego ta pyskata mała mogła chcieć? Zastanowił się, czy to przypadkiem nie będzie jakaś sztuczka Timothy'ego? Wszyscy wiedzieli, że szczerze się z Raulem nienawidzą. Nie! Odrzucił tę myśl. Nie, on miał Dar siły i tylko to uznawał. Jeśli już, to robota Anastazji. Tyle, że nakrycie ich razem byłoby większym problemem dla niej, niż dla niego. Zwłaszcza w JEGO zamku. Wszedł do pomieszczenia, które kiedyś było komnatą straży, a teraz połączeniem poczekalni z wygodnym salonem.
- Witajcie – zwrócił się do starszej pani i jej nastoletniej wnuczki.
- Witaj, don Juan – ukłoniła mu się z szacunkiem.
- Mam nadzieję, że nie czekacie długo – z zadowoleniem zauważył, że podano im nie tylko napoje, ale też tapas, drobne przekąski.
- Ależ skąd? - kobieta potrząsnęła głową.
- W takim razie, proszę za mną – uśmiechnął się do dziewczynki i wyciągnął do niej dłoń – Jestem Juan, a ty jak masz na imię?
- Gloria – szepnęła, dygając.
- Pięknie – mrugnął do niej – Idziemy?
Wyszli razem i skierowali się do piwnic. O drodze Juan objaśnił obu, co mają zrobić w komnacie, prosząc jednocześnie, by obie złożyły przysięgę, że nie ujawnią nikomu treści rozmowy. Na miejscu otworzył komnatę i zaprosił swoje towarzyszki do środka.
- Połóżcie dłonie na tej skale – poprosił.
Uczyniły to z pewnym wahaniem.
- I co? - spytał po chwili.
- Nie wiem, czego się spodziewać – starsza pani była wyraźnie zakłopotana.
- Gdyby zadziałało, wiedziałabyś – westchnął – Trudno... - urwał nagle.
Coś go dotknęło, a właściwie jakby musnęło jego umysł. Coś nieuchwytnego.
- Don Juan? - Gloria przyglądała mu się z uwagą – Co ci się stało?
- Gloria! - skarciła ją babka.
- W porządku – uspokoił ją Juan – Dziękuję wam, że przybyłyście. Mój kierowca odwiezie was do domu.
- Przykro mi – kobieta rozłożyła ręce.
Juan znów to poczuł. Jakby czyjąś obecność. Rozejrzał się po komnacie, ale przecież byli sami.
- Wyjdźmy stąd – wskazał im wyjście – Odprowadzę was.
Zamknął pospiesznie komnatę i wsunął kamień do kieszeni z postanowieniem, że za chwilę tu wróci.
Idąc dziedzińcem dosłyszał sygnał swojej komórki. Zaklął w duchu. Musiał zostawić ją w sypialni. Jeszcze raz podziękował swoim gościom. Na koniec wręczył Glorii pięknie zdobiony, oprawiony w tłoczoną skórę kodeks i pożegnał się.
Komnata, czy telefon? Stał wahając się. Nagle uświadomił sobie, że to może być Konstancja. Dotknął kamienia, spoczywającego spokojnie w jego kieszeni. Wydał mu się ciepły, ale przecież miał go w kieszeni dość obcisłych spodni. Westchnął zniecierpliwiony i pobiegł do sypialni.
---
Kornwalia. Grudzień 2014.
Salon Anastazji i Timothy'ego Cavendishów został pospiesznie zamieniony na centrum operacyjne. Gospodarze, Maksymilian Lowrens i Laura Spera wpatrywali się w Doriana, sekretarza starego Mistrza. Wszyscy byli skonsternowani.
- Co się dzieje? - Juan wszedł do salonu i zaskoczony spojrzał na zgromadzonych – Dostałem wiadomość...
- Sam jest szpiegiem Swena – rzucił Timothy – Dorian to odkrył i chciał przekazać wiadomość Oskarowi, ale się spóźnił. Ludzie Swena pojmali albo zabili naszych. Greg i reszta już tam jadą.
- A Oskar? A Maryann? - Juan stanął, jak wryty – Gdzie oni są?
- Nie mogłem niczego dostrzec – odparł Dorian – Weszli do azylu, którego nie byłem w stanie pokonać. Wiem tylko, że jest tam również Swen i chyba któryś z jego ludzi. Otoczył azylem samochód swoich, ale nie bardzo silnym, choć dla mnie nie do przejścia – rozłożył ręce - Sam siedzi na platformie windy...
- Plan jest taki – przerwał mu Timothy – Ruszamy tam natychmiast. Przełamiemy azyl Swena i uwolnimy ludzi, a jak przyjedzie Greg z chłopakami, to wejdzie tam, gdzie jest ten silny azyl.
- Sir Covendish – Dorian podniósł ręce, jakby chciał go powstrzymać – Pozwól mi powiedzieć...
- Co jeszcze?! - rzucił niecierpliwie Timothy.
- W tej chwili są tam już pewnie nasi ludzie z innych grup – zaczął – Tak, są jeszcze dwa inne zespoły. Jeden pilnuje Mistrza i jego towarzyszy z ukrycia, a drugi czatował w pobliżu grupy Agnes i Grega. Liczyliśmy, że Swen się ujawni i wtedy go złapiemy. Nie przewidzieliśmy tylko, że szpieg jest tak blisko Mistrza...
- Ujmiemy?! - ryknął Timothy – Kto? Kto o tym wiedział?
- Tylko ja i Mistrz, i... - zawahał się, zerkając na Maksymiliana Lowrensa.
- Oddałem Doriana do dyspozycji Oskarowi – powiedział spokojnie ten ostatni – Nie chciałem znać szczegółów, żeby niczego nie zdradzić nawet przypadkiem.
Timothy przymknął oczy z trudem zapanowując nad furią. Dorian pobladł. Wszyscy jakby się skulili, czekając na wybuch. Nic takiego jednak nie nastąpiło.
- Tak, czy inaczej trzeba sprawdzić – rzucił nagle Timothy, a wszyscy odetchnęli z ulgą – zawiadom Margaret – zwrócił się do żony, po czym spojrzał na Juana.
- Jestem gotów – odparł tamten.
- Przydam się? - spytała z prostotą Laura.
- Tak. Ty również, jeśli masz takie życzenie – Timothy spojrzał na swego teścia.
- Już myślałem, że jestem za stary – usłyszał w odpowiedzi – Dorianie, prowadź.

środa, 27 lipca 2016

Meteory. W blasku dnia. Rozdział 27

Grecja. Grudzień 2014.
Majka najpierw usłyszała głośny trzask, a potem hałas przesuwanych beczek. Skulona, wychyliła się odrobinę i z przerażeniem ujrzała wchodzącego Swena i jednego z jego drabów. Obaj mieli w dłoniach broń. W tej chwili zdała sobie sprawę, że Oskar uzbrojony jedynie w ciężką latarkę nie miał szans, a ona będzie musiała spełnić jego polecenie. Włosy uniosły jej się w górę, a zimny pot w sekundzie pokrył zgarbione plecy. Skuliła się jeszcze mocniej i zamknęła oczy. Babciu Rosanno, jeśli mnie słyszysz... jeśli potrafisz mi pomóc... to zrób to! Cały jej umysł, wszystkie uczucia skierowała w niemym błaganiu do tej, która oddała jej swój Dar.
Nagle zaległa cisza. Musieli wyłączyć windę, bo usłyszała z boku kroki, ale nie miała odwagi otworzyć oczu.
- Come here! - dobiegło do Majki od strony wejścia do komnaty. Poznałaby ten głos nawet w piekle!
- Jeśli nie pomożesz mi ocalić Oskara, to nie chcę żyć! Zabierz sobie swój Dar! Daj go Monice, albo niech go piekło pochłonie! - jej usta poruszały się, nie wydając jednak żadnego dźwięku – Rosanna! Nie zostawiaj mnie tak! Pomóż mi, albo umrę razem z nim...
Nagle umysł Majki jakby eksplodował bólem. Ostatkiem sił oparła dłonie na podłodze, dzięki czemu nie upadła z łoskotem, a łagodnie osunęła się na ziemię, nim straciła czucie.
Jej oczom ukazał się dziwny obraz. Siwowłosa kobieta stała w wejściu do komnaty. Z trudem rozpoznała w niej Rosannę. Jakby w przybliżeniu ujrzała jej surowe, pełne wyrzutu spojrzenie dwukolorowych oczu. Nie spiesząc się, postać sięgnęła po kamień i wyjęła go, po czym zrobiła krok w dół i zniknęła w korytarzu. Drzwi zaczęły się powoli zamykać, nie wydając najmniejszego dźwięku. Majka z przerażeniem uświadomiła sobie, że jej babka odcięła Oskarowi drogę powrotną. Ból w jej głowie stał się nie do zniesienia. Uniosła pięści i docisnęła je do skroni. Nagle wszystko ustało.
- To koniec? - wyszeptała pobielałymi ustami – Umarłam?
Chciała spojrzeć na drzwi, ale otoczyła ją ciemność.
---
Manzanares el real. Grudzień 2014.
Juan stał przed Laurą i Timothy'm, trzymając w dłoniach kamień, który przed chwilą otrzymał z rąk ojca.
- Przysięgam strzec tajemnicy, którą mi powierzono do końca mego życia, a kiedy nadejdzie czas, przekażę ją memu spadkobiercy – wyrecytował.
- Przyjmujemy twoją przysięgę – odparli mu chórem.
- W zasadzie, powinniśmy zaczekać na Maryann, ale w zaistniałych okolicznościach... - Timothy zawiesił głos, spoglądając na Raula. Ten już otworzył usta, by odpowiedzieć, ale Laura odezwała się pierwsza.
- Mistrz zapewnił mnie, że ona o wszystkim wie, i nie ma nic przeciwko temu – powiedziała z przekonaniem – Należy im się trochę prywatnego życia.
Stojąca z tyłu Konstancja chrząknęła cicho, jakby tłumiła chichot. Timothy odwrócił się do niej, ściągając brwi, ale ona odpowiedziała mu niewinnym spojrzeniem.
- Skoro już tu są, chcielibyśmy poznać wasze dzieci – z głosu Raula nie można było nic wyczytać.
Wszyscy wiedzieli, że wygłosił grzecznościową formułkę, bo doskonale znał zarówno Konstancję, jak i Angelo.
- Konstancjo, podejdź – Timothy przywołał córkę – Moja spadkobierczyni.
- Angelo – Laura skinęła synowi – Mój spadkobierca.
- Piękna para – Raul wyciągnął dłonie do obojga – Piękna...
Angelo wyglądał na onieśmielonego, natomiast Konstancja uściskała dłoń Raula, po czym zwróciła się do Juana.
- Moje gratulacje – uśmiechnęła się – To piękne miejsce. Godne tajemnicy, którą skrywa.
Wszyscy spojrzeli na nią, zaskoczeni powagą i elegancją jej słów.
- Dziękuję. To pierwsze gratulacje, które otrzymałem z tej okazji – spojrzał na kamień.
- Oby nie ostatnie – szepnęła z błyskiem w oku i cofnęła dłoń.
Juan dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że ostatnie słowa dosłyszał tylko on.
- Ja też gratuluję – Angelo spojrzał na Juana z podziwem. Imponowało mu, że tak młody Obdarowany wszedł do Rady, a teraz jeszcze otrzymał klucz.
Po odebraniu gratulacji, Juan po raz pierwszy otworzył komnatę i wpuścił do niej wszystkich obecnych.
- Jest prawie identyczna, jak nasza – szepnęła Konstancja rozglądając się uważnie dokoła – Tylko u nas drzwi są ciemnozielone, jak kamień ojca.
- Spostrzegawcza jesteś – Juan przysunął się do niej – Pogadamy?
- Kiedy i gdzie? - rzuciła i podeszła do miejsca, gdzie spoczywał zwój zamknięty w metalowej ozdobnej puszce – Czy te dokumenty także zostaną przetłumaczone? - spytała głośno.
- Właśnie chciałem prosić, by Manuela przyleciała jutro do Manzanares – Juan zwrócił się do Timothy,ego.
Raul otworzył usta, ale nie wypowiedział ani słowa sprzeciwu.
- Zaraz po powrocie jej to przekażę – głos Timothy'ego nie zdradził, jaką odczuł ulgę po tych słowach – Powinniśmy już wracać – skinął głową Konstancji.
- My również – Laura obdarzyła Juana ciepłym uśmiechem – Witaj wśród nas.
- Nie zatrzymuję was, bo ta noc będzie dla mnie pracowita – Juan skinął im głową – Obiecałem Mistrzowi i Maryann, że dowiem się, co ukazuje nasza skała, więc do rana mam co robić – na nieco dłuższą chwilę zatrzymał wzrok na twarzy Konstancji.
Prawie niezauważalnie skinęła mu głową. Jeśli dobrze zrozumiała, dał jej znak, że na nią czeka. Teraz musiała tylko urwać się z domu, bez wiedzy rodziców.
---
Grecja. Grudzień 2014
Oskar stąpał powoli po wąskich kamiennych stopniach, nie starając się ukrywać swojej obecności. Jeśli szedł za nim Swen, chciał za wszelką cenę ściągnąć na siebie jego uwagę. Nie tak wyobrażał sobie ich konfrontację. Niestety życie dopisało swój scenariusz. Podejmując decyzję, nie czuł lęku. Dopiero teraz zdał sobie w pełni sprawę, co zrobił, ale nie było już odwrotu. Zatrzymał się i nasłuchiwał. Wydało mu się, że gdzieś na górze słyszy ciche kroki. Ktoś szedł za nim. Majka? Zamarł w bezruchu i wstrzymał oddech. Nagle przestraszył się, że poszła za nim. Nie! Kroki były cięższe i... należały do co najmniej dwóch osób. Oskar zszedł niżej, umyślnie szurając nogami. Korytarz zakręcał. Snop światła z ręcznej latarki wydobywał z ciemności zadziwiająco gładkie, wykute w kamieniu ściany. Tym razem jednak nikt się nimi nie zachwycał.
- Master – z góry dobiegł go szept.
- Shat up! - rozpoznał głos Swena.
Oskar przełknął ślinę. A więc poszli za nim. Poczuł ulgę i jednocześnie ból. Co z nim zrobią? Nieważne. Rzuci się do nierównej walki, licząc na szybką śmierć. Oby tylko Majka zamknęła drzwi. Nagle uświadomił sobie, że już jej nie zobaczy, nie dotknie... Poczuł pod powiekami łzy. Pozwolił im spłynąć swobodnie po policzkach. I tak nikt ich nie ujrzy. Kroki stały się wyraźniejsze i głośniejsze. Oskar przyspieszył.
- Oskar! - usłyszał znienawidzony głos, odbijający się od skalnych ścian.
- Swen! - rzucił beznamiętnie w ciemność. Nagle dopadła go myśl, że towarzysz Swena może zawrócić po Majkę, jeśli nabiorą podejrzeń – Run! - krzyknął, jakby miał towarzystwo i ruszył w dół, starając się nie stracić równowagi na wąskich stopniach. Jego prześladowcy ruszyli za nim.
Pamiętał, że korytarz prostuje się i kończy nagle. Kiedy znalazł się w komnacie, nie zastanawiając się, skoczył w bok, przywarł plecami do ściany i zgasił latarkę.
Pierwszy do komnaty wbiegł ochroniarz Swena i natychmiast zwalił się na ziemię, otrzymawszy potężny cios w potylicę. Latarka, którą trzymał w rękach poleciała naprzód. Oskar uskoczył i miał zamiar zamachnąć się ponownie, ale Swen był szybszy. Przeskoczył leżące na ziemi ciało i wycelował w niego broń. Leżący jęknął głucho, ale nie wstawał. Obaj mężczyźni stali naprzeciw siebie. W skąpym świetle upuszczonej latarki wyglądali strasznie. Obaj ubrani w ciemne kurtki i spodnie, na tle których ich twarze, wykrzywione gniewem, wydawały się blade, wręcz upiorne. Oskar, choć wyższy, nie górował posturą nad mocną sylwetką Swena.
- Młody Mistrz w pułapce – w zimnym głosie zabrzmiała kpina.
Oskar nie odpowiedział, skupiony na Swenie do granic wytrzymałości. Wiedział, że jeśli jego przeciwnik popełni najmniejszy błąd, będzie miał nikłą szansę. Może ostatnią w życiu?
Swen nie spuszczał z Oskara wzroku. Jego człowiek nadal nie wstawał.
- A gdzie twoja piękna żona? Chciałbym się przywitać i z nią – dodał, robiąc mały krok w tył.
Oskar również zrobił krok, próbując podążyć za nim.
- O nie! - Swen uniósł wyżej pistolet – Zostań tam, jeśli nie chcesz zginąć już teraz.
- Obaj zginiemy, więc jaka to różnica? - z pewnym trudem Oskarowi udało się zachować spokój.
- Ty tak, ale ja nie zamierzam tu umierać – Swen przesunął się o kolejny krok i jeszcze jeden, ale nie zdecydował się na oderwanie wzroku od Oskara, by sprawdzić, czy gdzieś tu ukryta jest Majka – Wstawaj! - warknął do gramolącego się niezdarnie osiłka.
Oskar spiął się w sobie, wiedząc, że z każdą chwilą jego szanse maleją. Powalony drab próbował utrzymać równowagę na czworakach. Przysiadł na piętach i sięgnął ręką na kark.
- Auuu! - jęknął. Spróbował wstać, ale nie dał rady.
- Sprawdź pod ścianą! – Swen tracił cierpliwość.
Oskar roześmiał się głośno, prawie radośnie. Miał ochotę rzucić Swenowi w twarz, że dał się przechytrzyć, ale postanowił dać Majce jeszcze tych kilka minut. Zastanawiał się, czy usłyszy, jak drzwi się zatrzasną. Osiłek dowlókł się do ikonostasu.
- Nie ma nikogo – w jego głosie brzmiało zdumienie.
Na twarzy Swena odmalowało się najpierw zaskoczenie, a potem gniew.
- Ty... ty draniu! - rzucił w stronę Oskara z furią – Jest na górze! Leć po nią! - wrzasnął do ochroniarza.
Wszystko nabrało nagle tempa. Potężnie zbudowany mężczyzna rzucił się do schodów. Oskar rzucił się za nim, chwytając go za kurtkę i spowalniając w ten sposób jego ruchy. Swen strzelił. Oskar padł na ziemię, jak rażony piorunem. Ostatnią rzeczą, która dotarła do jego świadomości był dziwny dźwięk, jakby szmer i ciche zgrzyty, odbijające się echem od ścian korytarza.
- Kurwa! - Swen skoczył do leżącego. Jego ciężki but wylądował na ramieniu Oskara.
Zdławiony, pełen bólu dźwięk odbił się od ścian komnaty. To ja, stwierdził ze zdumieniem Oskar. Nagle poczuł potworny ból i zacisnął szczęki, dygocąc na całym ciele. Gdzieś z góry dobiegł ich głuchy przytłumiony odgłos, jakby szuranie kamienia o kamień.
- Zamęczę cię na śmierć – zimny, pełen nienawiści głos zawisł nad twarzą Oskara – A tę twoją żonkę dopadną za chwilę moi ludzie. Przywloką ją tu jak zwykłą kurwę! I wiesz, co z nią zrobię?
- Nie dostaniesz jej – wyszeptał ledwie słyszalnie Oskar.
- Zabawne – Swen wykrzywił usta w uśmiechu – To samo powiedział mi twój ojciec, kiedy poprosiłem go o klucz. „Nie dostaniesz go”. A ja mam i klucz, i komnatę, a za chwilę będę miał jeszcze Maryann. Nie sądzisz, że się pomylił?
Nie uzyskał jednak odpowiedzi, a przynajmniej nie taką, jakiej się spodziewał. Oskar chwycił go zdrową ręką za kostkę tuż nad krótką cholewą buta i w odruchu rozpaczy szarpnął z całej siły.

sobota, 23 lipca 2016

Meteory. W blasku dnia. Rozdział 26

Grecja. Grudzień 2014.

Snop światła wyławiał z ciemności zadziwiająco gładkie ściany. Stopnie, choć wydawały się strome, w rzeczywistości okazały się całkiem wygodne. Tylko na samym początku schodziły ostro w dół, potem korytarz wił się spiralnie, jakby wkręcał się w korpus skały.
- Widzisz to? - Majka przesunęła dłonią po ścianie – Jest tak cudownie gładka! To granit! Jakim sposobem oni to zrobili?
- Nie wiem. To ty jesteś geologiem – Oskar odruchowo ściszył głos.
- To fascynujące! Zeszliśmy już ze dwa piętra w dół, a powietrze nie jest stęchłe. Nie ma też wilgoci!
- Nie ma też pajęczyn – zauważył – że nie wspomnę o nietoperzach.
- No, to mi akurat nie przeszkadza – wzdrygnęła się.
- Uwaga!
Światło latarki nagle pobiegło w przód, rozjaśniając głębię. Korytarz się wyprostował. Oskar omiótł uważnie ściany w poszukiwaniu ewentualnych pułapek, ale nie napotkał niczego niepokojącego. Wszystko zdawało się wykute w jednolitej skale. Zrobili jeszcze kilka kroków i wstrzymali oddech. Znienacka korytarz urywał się w wejściu do ogromnej komory.
- Ach!
Komnata była o wiele wyższa od tych, które widzieli w zamkach i była... czarna! Granit gdzieniegdzie połyskiwał drobnymi cyrkoniami. Miejscami było ich mnóstwo, miejscami tylko pojedyncze punkciki. Stanęli oboje, jak wryci. To przeszło ich wyobrażenia.
- Oskar! - głos Majki odbił się echem od półkolistych ścian – Spójrz tutaj!
W blasku latarki ujrzeli trzy drewniane skrzydła ikonostasu, a obok niego jeszcze jeden osobny obraz.
- Czy to jest...? - Oskar podszedł bliżej i pochyliwszy się, oświetlił z bliska poważne twarze świętych.
- Tak. Nigdy nie opuścili meteoru – szepnęła z przejęciem Majka.
- Ale dlaczego? - Oskar spojrzał na nią z wyrazem zdumienia w oczach – I kto to zrobił?
- Zniknęły w 1979 roku, więc albo Rosanna albo Nicolas – kręciła głową, jakby wciąż nie mogła uwierzyć w to, co widzi – Tak myślę. A dlaczego? - schyliła się i ująwszy dłoń Oskara skierowała światło na pierwszy obraz – Popatrz tu – wskazała tło – Mimoza. Kwitnie wczesną wiosną – oświetliła kolejny – Lawenda...
- Latem całe Ainay-le-Vieil nią pachnie! - wykrzyknął.
- Oliwki – wskazała srebrzystolistną gałązkę, oblepioną czarnymi dojrzałymi owocami – Zbierają je w listopadzie.
- Myślisz, że to trzy pory roku? - Oskar jeszcze raz obejrzał wszystkie obrazy – To nieprawdopodobne!
- Ależ nie – pokręciła głową – Musi tak być. Inaczej by tutaj tego nie ukryli, a poza tym – uśmiechnęła się chytrze – Wdziałeś na górze obraz w kamiennej rotundzie? Była na nim gałązka z pomarańczą! A kiedy dojrzewają pomarańcze?
- Zimą...
- No właśnie! To były wskazówki, które należało ukryć! - gorączkowała się – Pojedynczy obraz niczego nie tłumaczy, ale kiedy wisiały razem...?
- Załóżmy, że masz rację – Oskarowi wciąż nie wszystko pasowało, ale kimże on był, żeby krytykować. W końcu Majka była prawnuczką Rosanny – Znalazłaś komnatę!
- My znaleźliśmy – poprawiła go – Przeszukajmy ją!
Oskar omiótł całe pomieszczenie światłem latarki. Najpierw pobieżnie ściany i podłogę dokoła, potem dokładniej od sufitu, po ścianach w dół. Jedyne, co odkryli, to zagłębienie w posadzce o średnicy niespełna metra i głębokości nie większej niż dwadzieścia centymetrów.
- Czy to jest naczynie? - Oskar przesunął dłonią po idealnie gładkiej powierzchni.
- Nie wygląda jak tamta skała – Majka również włożyła dłonie do zagłębienia – Ale wiem na pewno, że mój klucz wykonano z tego samego kamienia, co komnatę. Och, Oskar!
- Tyle, że nie wiemy, co z nią zrobić. Potrzebujemy trzeciego zwoju. Pewnie już zapada zmierzch – spojrzał na zegarek – Dziwne! Wskazówka się nie porusza.
- Zepsuł się? Akurat teraz? - Majka przyjrzała się cyferblatowi.
Oskar wyciągnął z kieszeni telefon komórkowy.
- Nie działa! – rzucił z niepokojem w głosie - Wyjdźmy stąd
---
Johan usiadł na masce samochodu i wpatrywał się w kulę słońca, która pod wieczór wreszcie wyszła zza chmur. Przez cały dzień niebo miało kolor ołowiu, ale teraz łagodny różowozłoty blask oświetlił od spodu szarą warstwę, wydobywając z niej fantastyczne kształty. Przypomniał sobie zachody słońca na Rodos i przyległych wyspach, i na Karaibach, i na Riwierze Francuskiej... Ile ich widział? Setki? Tysiące? Romantyczne wieczory... Były romantyczne? Czasami... kiedy oglądał je, czekając na spotkanie z dziewczyną. Potem, owszem, bywało romantycznie, ale podczas zachodu słońca? Zawsze oglądał je sam. Czasem z Oskarem i kumplami.
- Johan – jeden z chłopaków podszedł do niego i wskazał poruszający się w oddali punkt – Nadjeżdża samochód.
- Zatarasujcie wjazd na parking – rzucił – Tylko jakieś sto metrów niżej. Ja zadzwonię do Mistrza.
Ledwie wyciągnął telefon, gdy ten zaczął drgać. Przesunął palcem po ekranie.
- Tak?
Słuchał przez chwilę w skupieniu, po czym rozłączył się i schował komórkę do kieszeni.
- Alarm odwołany. To goście klasztoru! - zawołał w kierunku dwóch ludzi wsiadających do SUV-a identycznego, jak ten, na którym siedział.
Zsunął się na nogi i otrzepał ubranie. Nie lubił bezczynności. Kiedy wyjeżdżali z zamku, o mało nie podskakiwał z radości, że idą w teren. Teraz prawie tęsknił za zamkiem, komputerem i nocami wypełnionymi pracą.
- Starzeję się, czy co? - mruknął pod nosem.
Ustawił się tak, by widzieć dokładnie samochód.
- Chłopaki, schowajcie się, a ja na wszelki wypadek sprawdzę – ruszył w dół, po asfaltowej, pokrytej jasnym kurzem drodze.
Granatowy ford transporter zbliżał się szybko, pokonując ostatni kręty odcinek drogi. Kierowca, widząc człowieka na środku jezdni, zwolnił, a po chwili stanął. Johan pokazał, by ten otworzył okno i podszedł bliżej.
- Calispera – uśmiechnął się do niego ciemnowłosy chłopak.
- Calispera – odpowiedział – Zobaczymy, czy będzie dobry – mruknął do siebie i spróbował zajrzeć do środka przez przednią, nieprzyciemnianą szybę.
Chłopak wciąż się uśmiechając i nie gasząc silnika, zaciągnął ręczny hamulec. Otworzył drzwi.
- I'd like only check...- zaczął Johan, ale nagle urwał.
Pierwsze, co poczuł, to brak tchu, dopiero potem ostry ból. Chwycił się odruchowo za pierś. W jego spojrzeniu odmalowało się najpierw zdumienie, a potem zgroza. Jego potężne ciało osunęło się bezwładnie na ziemię.
- Weź go do środka i posadź na przednim siedzeniu. Zwabimy resztę – beznamiętny głos dobiegł z tylnego siedzenia.
---
Droga w górę korytarza była nieco trudniejsza, ale pokonali ją w końcu. Zanim wyszli, Oskar wyjrzał ostrożnie. Wszystko wyglądało tak, jak to zostawili.
- Zamknij komnatę – polecił Majce – Przenocujemy tu wszyscy, a jutro ściągniemy resztę ludzi. Jeszcze tej nocy spróbuję się skontaktować z Juanem... - urwał nagle i sięgnął do kieszeni.
Telefon komórkowy Oskara ożył i zaczął wibrować. Po chwili jednak przestał.
- Sms? Przecież nie ma zasięgu – wymamrotał pod nosem – O kurwa!
- Co się dzieje? - mimo słabego światła Majka zauważyła, że Oskar blednie.
- Ktoś manipuluje ze sprzętem do zakłócania sygnału. Zamknij komnatę i się schowaj! - rzucił, a sam podszedł do drzwi. Pociągnął za klamkę, robiąc tylko wąską szparę. Zresztą, na tyle pozwoliły mu ciężkie beczki – Sam? – syknął – Sam!
Przez kilka chwil panowała cisza.
- Jestem, Mistrzu – usłyszał wreszcie. Wydało mu się, że głos chłopaka brzmi niepewnie.
- Wszystko w porządku? - Oskar nadał głosowi swobodny ton.
- W największym.
- Chodź do nas – cofnął się i odsunął jedną z beczek – Kiedy zmierzch?
- Za dwadzieścia minut.
- Przejdziesz? - Oskar przesunął drugą beczkę, robiąc samowi wąskie przejście.
Kiedy Sam znalazł się w środku, Oskar zamknął pospiesznie drzwi i przesunął beczkę na swoje miejsce.
- Gdzie lady Maryann? - chłopak rozejrzał się po piwnicy.
- Poszła uruchomić windę. Zjedziemy tamtędy – oświadczył Oskar – Podaj mi skrzynkę. Musimy zablokować klamkę.
- Zablokować? - w oczach Sama pojawiło się zdumienie. Oskar dojrzał w nich jednak coś jeszcze.
- Tak, musimy użyć innej drogi... - nagle Oskar wyrzucił przed siebie rękę i chwycił niczego nie podejrzewającego chłopaka za gardło.
- Mistrzu! - Sam złapał trzymającą go w żelaznym uścisku dłoń, próbując się uwolnić.
- Stój spokojnie – Oskar bez trudu wykręcił mu ręce na plecy, zmuszając do uklęknięcia.
- Majka! Obszukaj go – rzucił za siebie.
- Oszalałeś? - wybiegła zza rzędu skrzynek.
- Jeśli się mylę, to go przeproszę – głos Oskara brzmiał śmiertelnie poważnie – Obszukaj go!
- Mistrzu, błagam.... - Sam zaczął jęczeć, kiedy Majka drżącymi rękami opróżniała kieszenie jego kurtki – Mistrzuuuu...
- Sam, co zrobiłeś? Powiedz mi w tej chwili – Oskar ścisnął mocniej przeguby chłopaka, tak, że ten jęknął głośniej.
- Oskar! - do Majki dotarło wreszcie, że on się nie myli. Skupiła się na kieszeniach Sama.
Na podłodze wylądował służbowy telefon, opakowanie gumy do żucia, plastikowa okładka z dokumentami, a w niej kilka drobnych banknotów.
- Tylne kieszenie! - rzucił Oskar, zginając Sama w pół.
- O kurwa! - zza spodni, z wewnętrznej ukrytej kieszeni Majka wyłuskała płaski smartphone. Spróbowała go uruchomić.
- Hasło dostępu – warknął Oskar.
- Mistrzu, daruj! – łkał Sam – Moja siostra...
- Wystawiłeś nas? - przerwał mu brutalnie Oskar – Mów! - wolną ręką chwycił go za kark jak szczeniaka – Co się dzieje?
- Idą na górę – wyjęczał chłopak.
- A co z Johanem? Z chłopakami? – Majka poczuła w ustach znajomy słodkawy smak. Była bliska omdlenia.
- Obiecał, że ich tylko zwiąże...
- Ty kretynie! - wrzasnęła, szarpiąc go za ubranie – Ty głupi, łatwowierny...
- Ile mamy czasu? - Oskar był blady, jak ściana.
- Minuty...
- Swen? Ilu ludzi? - rzucił, gorączkowo próbując coś postanowić.
Nie czekając na odpowiedź, szarpnął Sama w górę i ruszył na tył piwnicy, wlokąc go ze sobą.
- Dokąd? - Majka nie mogła się ruszyć z miejsca, sparaliżowana przez strach.
- Podeprzyj drzwi, czym się da. A potem się schowaj, jak najdalej od nich. Szybko!
Zatoczyła się, jak pijana. Zbierała się powoli, ale strach w końcu zmalał na tyle, że dała radę. Najpierw upewniła się, że klamka nie da się nacisnąć, podparta kawałkiem deski, potem znalazła kawałek sznura i obwiązała blokadę. Spojrzała na swoje dzieło. Nie powstrzyma Swena, ale da im kilka minut. Spróbowała przesunąć jeszcze jedną beczkę, ale ta nawet nie drgnęła. Z oddali docierały do niej jęki Sama, potem coś, jakby głuche uderzenie o ziemię i zgrzyt zardzewiałego mechanizmu. Winda działała. Pobiegła w tamtą stronę. Ujrzała na drewnianej platformie bezwładne ciało.
- Czy on...? - głos uwiązł jej w krtani.
- Jest nieprzytomny, ale żyje.
- Co teraz? Oskar, co teraz? - panika odbierała jej zmysły.
Oskar uruchomił windę, posyłając ją razem z Samem gdzieś w dół. Zdołał wydobyć z chłopaka, że Swen nie był przygotowany na to wezwanie i miał przy sobie tylko garstkę ludzi. Był pewien, że hałas zwabi do niej przynajmniej jednego z nich. Mieliby wtedy większe szanse. Wsunął kawał metalowego pręta w mechanizm tak, by ten zablokował się, zanim platforma dotrze na sam dół, po czym, pociągnął Majkę do miejsca, gdzie odkryli tajemne wejście.
- Dlaczego on to zrobił? - załamała ręce.
- Swen obiecał mu pełny Dar.
- I on mu uwierzył?! - prawie krzyknęła.
- Kiedy się czegoś bardzo pragnie... - pokręcił głową z dezaprobatą - Otwórz komnatę. Nie zdążymy stąd wyjść. Swen może być już na dziedzińcu.
- Cooo?
- Rób, co mówię – jego głos złagodniał – Otwórz komnatę! - poprosił.
Majka, jak w transie wykonała polecenie. Kamienna płyta zaczęła się przesuwać, ukazując czarną czeluść.
- Kochanie, posłuchaj mnie – Oskar ujął jej twarz w dłonie – Zejdziemy razem do komnaty, ja i Swen...Ty masz tu zostać – przerwał, żeby się upewnić, że go usłucha – Podkradniesz się i wyjmiesz klucz, ale dopiero, kiedy zejdziemy niżej. Tak, żeby nie zdążył wyjść. Rozumiesz?
- A ty? Jak ty wyjdziesz? - w jej oczach pojawił się niepokój.
- O mnie się nie martw – spróbował przywołać na twarz uśmiech – Po prostu to zrób. Nie wiemy, kto tutaj wejdzie. Jeśli to będzie Swen, to muszę go zwabić na dół.
- Ale jeśli go zabijesz, to nie będziesz mógł... - nagle dotarło do niej, co naprawdę postanowił zrobić – Nie, Oskar, nie! - spróbowała się uwolnić od jego rąk – To pożegnanie, tak?
Oskar przytrzymał ją, wciąż zaglądając jej w oczy.
- Kochanie, tak trzeba. To tylko na wszelki wypadek – wyszeptał – Ale gdyby... Poradzisz sobie. Jesteś silna i mądra. Zgromadzenie cię potrzebuje...
- Potrzebują ciebie! - wpadła mu w słowo – Jesteś Mistrzem!
- Potrzebują bezpieczeństwa, a ja muszę im je zapewnić – obejrzał się przez ramię – Schowaj się.
- Nie. Proszę cię – wczepiła palce w jego włosy i przyciągnęła do siebie – Ja ciebie potrzebuję! Powiedziałeś, że składasz życie w moje ręce... że nasze Dary...
Zrozum, nie możemy stąd wyjść cało oboje - Oskar przywarł ustami do jej ust. Majce wydało się, że czuje na policzkach łzy, ale nie była pewna, czyje. Chciwy język wziął jej usta w posiadanie tak gwałtownie, jakby od tego zależało ich życie. Zakręciło jej się w głowie. Po chwili jednak Oskar odsunął się i jeszcze raz spojrzał jej w oczy. W głębi duszy czuł ból nie do opisania - Masz przeżyć i... – głos uwiązł mu w gardle – Jeśli jesteś... - nie dokończył, widząc kątem oka jak klamka się porusza.
Popchnął Majkę w ciemny kąt, gdzie stały dwie omszałe beczki. Chwycił kawał drewna i stłukł najbliższe żarówki, pogrążając miejsce ukrycia Majki w jeszcze większym mroku. Usłyszał, że ktoś szarpie się z drzwiami i skoczył do otworu wykutego w skale. Hałas windy sprawił, że nie musiał się zachowywać cicho. Ostatni raz spojrzał w stronę, gdzie ukrył żonę i zniknął w czarnej czeluści.