Lek

Lek

niedziela, 30 listopada 2014

Moje marzenie. Rozdział 19

Osiedlowy sklep spożywczy mieścił się w niskim blaszanym budynku z mnóstwem wiecznie zakurzonych okien. Pamiętał jeszcze czasy Gierka, kiedy przed Bożym Narodzeniem można było kupić zielone niedojrzałe banany i kwaśne kubańskie pomarańcze. Potem z jego półek zniknęło wszystko i tylko od czasu do czasu, na wieść, że coś „rzucili” przed sklepem ustawiała się długa kolejka. Kaśka doskonale pamiętała tamte czasy. Zwykle przychodziła z mamą wieczorem i nie do głównego wejścia, tylko z tyłu do drzwi dla personelu. Kierowniczka sklepu podawała im siatkę, wymieniała kwotę, płaciły, a w domu dowiadywały się, co kupiły. Zawsze się zastanawiała, jak to jest, że zwykle było tam to, czego potrzebowały. Myślała, że mama dzwoni do kierowniczki z pracy i jakoś się umawia, ale prawda była taka, że mama brała to, co akurat było. Tylko, że wtedy nikt nie kupował niczego na konkretną potrawę. Po prostu gotowała to, co miała w domu. Potem wszystko zaczęło się zmieniać. Kaśka nie potrafiłaby w tej chwili powiedzieć, kiedy znów na półkach pojawiły się produkty. Daleko im było do paryskich supermarketów, ale mogła kupić mięso, mąkę czy banany... Wracała normalność.
Tym razem postanowiła sama ugotować obiad i w związku z tym potrzebowała składników. I tak musiała sobie zorganizować jakieś zajęcie na czas, kiedy Artur tłumaczył dokumenty dla Krzysztofa. Doskonale zdawała sobie sprawę, dlaczego to robił, ale i tak złościł ją fakt, że przejawiał taki entuzjazm. Przed wyjściem przekartkowała książkę z przepisami i przyszły jej do głowy pomidory nadziewane mięsem i posypane ostrym żółtym serem. Podane z chrupiącymi bułeczkami mogły spokojnie konkurować z pieczonym mięsem pani Szmyt. Jakaś kolorowa surówka w stylu tych, które jadła w Paryżu... Oblizała się na samą myśl. Zapełnienie koszyka nie zajęło jej wiele czasu. Stanęła w kolejce do kasy. Była chyba najmłodszą osobą w sklepie, nie biorąc pod uwagę dzieci i ekspedientek. Wraz z nastaniem wakacji mieszkający w okolicy studenci rozjechali się do domów, a uczniowie siedzieli pewnie nad wodą albo na koloniach.
Wychodząc ze sklepu spojrzała na zegarek. Dochodziła jedenasta, więc miała sporo czasu. Skręciła między bloki w kierunku szarego budynku przychodni lekarskiej. Skoro nadal nie miała miesiączki, nie wiedziała, kiedy ma zacząć łykać tabletki, a poza tym wolała ustalić przed wyjazdem, czy te wahania hormonów to coś poważnego, czy nie.
Za kontuarem z szybą siedziała kobieta około czterdziestki ze znudzoną miną i mocno utlenionymi na blond włosami. Ciemne odrosty z pojedynczymi siwymi włosami odcinały się od skóry jak opaska. Biały fartuch założony na gołe ciało opinał ją dość mocno, uwidaczniając koronkowy stanik na szerokich ramiączkach. Wachlowała się szarą kopertą z wypisanym flamastrem imieniem i nazwiskiem pacjenta.
- Słucham? - zwróciła się do Kaśki opryskliwym tonem.
- Dzień dobry, chciałabym się dowiedzieć, kiedy mogłabym przyjść do ginekologa – starała się by jej głos zabrzmiał pewnie i spokojnie. Zawsze czuła się nieswojo, pytając o ginekologa. Zawsze? Była tu raptem dwa razy: po pierwsze tabletki i po przedłużenie recepty.
- Dzisiaj można – odparła kobieta, świdrując Kaśkę wzrokiem – Jest jedna pacjentka, ale pewnie zaraz wyjdzie.
- Dzisiaj wolałabym nie... - zaczęła. Doktor pewnie będzie chciał ją zbadać, a po porannych igraszkach nie czuła się komfortowo.
- Jutro doktor jest w szpitalu – przerwała jej kobieta dość nieuprzejmie – Potem idzie na urlop na dwa tygodnie.
- A ktoś go będzie zastępował? - spytała z nadzieją, czując, że jeśli chce sprawę załatwić szybko, to musi to zrobić dzisiaj.
- Wakacje są – kobieta spojrzała na Kaśkę tak, jakby rozmawiała z kimś niespełna rozumu – Z nagłymi sprawami można iść do sąsiedniego rejonu, tylko kartę trzeba u nas wyciągnąć – stwierdziła i znów zaczęła się wachlować.
- To proszę mi wyciągnąć kartę. Pójdę dziś – odparła zrezygnowana. Z drugiej strony, ma to swoje zalety, pomyślała, w końcu w Paryżu trzeba by potem płacić za wizytę i to pewnie niemało. Usiadła w poczekalni, kładąc reklamówkę z zakupami i kartę na krzesełku obok i wyciągnęła z torebki mały kalendarzyk i długopis. Zaczęła liczyć dni i zaznaczać te z tabletkami i te bez. Ledwie skończyła, kiedy drzwi się otworzyły i z gabinetu wyszła kobieta z pokaźnym brzuchem.
- Proszę! - rozległo się zza jej pleców.
Kaśka westchnęła ciężko i wstała. Minęła kobietę i zatrzymała się w drzwiach. Pamiętała doskonale rozkład sprzętów: biurko na wprost drzwi, po prawej parawan, a za nim okropny żelazny fotel. Stanęła niezdecydowana. Doktor przerwał pisanie i podniósł głowę. Przyglądał się przez chwilę, jakby szukał czegoś w pamięci.
- Dzień dobry – Kaśka zamknęła za sobą drzwi i ruszyła w stronę krzesła, które doktor wskazał jej bez słowa. Dopisał coś jeszcze, po czym złożył kilka kartek i wsunął je do szarej koperty, identycznej jak ta, którą wręczyła Kaśce pani w rejestracji – Przepraszam, panie doktorze, ale mam pewien problem... - zaczęła siadając na samym brzeżku krzesła.
- Taak? - doktor spojrzał na kartę, która mu podała i obdarzył ją ciepłym uśmiechem. Opowiedziała w skrócie historię z przerwą w tabletkach i wyciągnęła kalendarzyk, w którym pozaznaczała daty. Doktor obejrzał go i potarł dłonią czoło – proszę zaznaczyć daty stosunków bez zabezpieczenia – polecił.
Lekko drżącą dłonią dopisała kilka kółeczek wokół dat. Czuła, że policzki zaczynają ją piec, kiedy z kółeczek ułożył się równiutki łańcuszek.
- Musimy się zbadać – doktor pokiwał głową – Test testem, ale sprawdzić nie zawadzi. Chociaż ciąża jest tu mało prawdopodobna... - wskazał Kaśce parawan.
- Panie doktorze, ja nie do końca jestem przygotowana na badanie – zaczęła niepewnie - bo właściwie to przyszłam się tylko dowiedzieć, ale pani w rejestracji powiedziała, ze pana nie będzie...
- Słuchaj dziecko, jeśli mam Ci powiedzieć, czy możesz wziąć następne opakowanie, czy nie, to muszę sprawdzić, czy na pewno nie jesteś w ciąży. Miesiączki nie masz, więc o co chodzi?
- No, o to, że my... - wykręcała palce, czując, że jeszcze bardziej się czerwieni.
- Ach to – uśmiechnął się wyrozumiale – to mi nie przeszkadza. No, jazda!
Wstała ociągając się.
- A mama dalej prowadzi aptekę? - spytał nagle, kiedy Kaśka sadowiła się już na fotelu.
- Jest we Włoszech, ale dalej jest współwłaścicielką – odparła odruchowo, po czym zaczerwieniła się aż po cebulki włosów. I jeszcze na dodatek znajomy mamy, pomyślała z desperacją.
- Zobaczmy, co się dzieje – cały czas mówił spokojnie, jakby dla niego to było cos najzwyklejszego w świecie i Kaśka poczuła, że stres jakoś jej odpuścił.
Badanie nie było przyjemne, ale na szczęście krótkie i bez metalowego wziernika, którego Kaśka szczerze nienawidziła. W pewnej chwili doktor nacisnął jej dół brzucha, trzymając jednocześnie palce w pochwie. Syknęła cicho.
- No dobrze... - zsunął rękawiczkę i skubiąc palcami dolną wargę ruszył w stronę biurka – można się ubrać – dodał nie odwracając się.
- To znaczy, że mogę zacząć brać tabletki? - spytała zza parawanu.
- Właśnie się zastanawiam, jak to zrobić... jutro jestem w klinice... - zastanawiał się głośno.
Kaśka zamarła. Co zrobić? Cholera jasna! Szybko naciągnęła majtki i wyszła zza parawanu.
- Co się dzieje? - spytała przez ściśnięte gardło.
- Na razie nic. Spokojnie – doktor poruszył dłońmi tak, jakby chciał jej nakazać, by zwolniła – musimy zrobić jeszcze jedno badanie. Wydaje się, że macica jest powiększona i tkliwa. To może być ciąża, ale niekoniecznie – mówił bardzo spokojnie – Przyjdziesz jutro do mnie, do kliniki. Pobierzemy krew i zrobię USG, tylko musisz mieć pełny pęcherz...
- O, Boże! - jęknęła i zakryła dłonią usta – Czy to znaczy, że jestem w ciąży?
- Nic na to nie wskazuje, ale nie mamy pewności. To mogą być zaburzenia hormonalne... ale może być też coś innego – dodał ostrożnie – Trzeba sprawdzić.
- Coś innego? - nagle uświadomiła sobie, co do niej mówił – Panie doktorze, co to znaczy?
- Jutro o 10.00 w klinice. To proszę dać pani Jadzi, to nasza oddziałowa. Będzie wiedziała, co ma zrobić – wręczył zszokowanej Kaśce niewielką karteczkę z nabazgranym jej imieniem i nazwiskiem, i dwoma niewyraźnymi linijkami tekstu – Może trzeba będzie na mnie trochę poczekać.
- Panie doktorze... - zaczęła błagalnym tonem.
- Nic się nie dzieje – starał się ją uspokoić – To tylko badania. I proszę pozdrowić przy okazji mamę. Byliśmy kiedyś sąsiadami – mrugnął do Kaśki.
Wyszła z gabinetu na miękkich nogach. „Coś innego” kołatało jej się po głowie jak pszczoła, która wpada do domu i nie może zrozumieć, że przeźroczysta bariera szyby, w którą uderza raz po raz, jest niepokonana. „Coś innego”! A wydawało jej się, że ciąża jest dramatem. Nie, pomyślała, nie dam się zwariować. To są zaburzenia hormonalne, a to powiększenie, to po prostu... wynik seksu. Tak! Dzisiaj zero pukania i wszystko wróci do normy, postanowiła. Przyspieszyła kroku, chcąc jak najszybciej zająć się gotowaniem.
- Jestem! - krzyknęła w stronę swojego pokoju i przemknęła się do kuchni.
- Co tak długo? - Artur oparł się o futrynę drzwi.
- Długo? - udała zdziwienie – nie zauważyłam. Może dlatego, że byłam w trzech sklepach?
- Co będzie na obiad? - spytał, zerkając na kuchenny blat, który Kaśka zapełniała zakupami.
- Niespodzianka – wypchnęła go z kuchni – Nie przeszkadzaj! – fuknęła gniewnie i rzuciła się gorączkowo do przygotowywania obiadu.
Artur wrócił do swojego tłumaczenia i wyszedł z pokoju dopiero, kiedy Kaśka stwierdziła, że wszystko jest gotowe. Niby wszystko było w porządku, ale odniósł wrażenie, że jest na niego zła. Była dziwnie milcząca, a kiedy próbował ją zaczepiać, reagowała nerwowo. Dał spokój.
- Słuchaj, muszę jutro skoczyć do domu i przepisać to na komputerze – zaczął, kiedy kończyli jeść.
- O której? - w jej głosie słychać było napięcie.
- Nie wiem. Może przed południem – odparł marszcząc brwi.
- Przed dziesiątą muszę być w szpitalu klinicznym... - rzuciła, odgarniając grzywkę nerwowym ruchem. Boję się, boje się, boję się, łkała w myślach.
- Coś się stało? - przyglądał jej się badawczo.
- Co? Nie... – odparła z roztargnieniem – Po prostu mam tam sprawę do załatwienia przed wyjazdem – Boże, tak bym chciała, żebyś tam ze mną był.
- Ale...? - uniósł brwi. Gdzieś z daleka dobiegał go sygnał alarmowy.
- Nie, nie! Nic takiego – sięgnęła po szklankę z wodą – Praktyki wakacyjne – skłamała.
- OK. To podrzucę Cię i pojadę do starszych. Tylko nie wiem, ile mi to zajmie... - zawahał się.
- Nieważne – machnęła ręką – Sama wrócę.
Po obiedzie Kaśka postanowiła pozmywać, mimo, że Artur proponował pomoc. Potem prała, prasowała, porządkowała jakieś dokumenty, aż wreszcie zmęczona stwierdziła, że nie da rady nic jeść i musi się położyć.
Jedząc kolację Artur słuchał szumu prysznica, hałasu spadających co chwila plastikowych butelek z szamponem, czy płynem i przekleństw Kaśki. Była zła, to pewne, ale o co?
- Dobranoc! - usłyszał z przedpokoju.
- Dobranoc – rzucił.
Siedział jeszcze przez chwilę bez ruchu. Co ją ugryzło? Albo się dowiem, albo mnie szlag trafi, postanowił i wstał gwałtownie. Szybki prysznic, rzut oka do faceta w lustrze i... Miał niezawodny sposób na babskie humory.
Kaśka leżała w łóżku twarzą do ściany, zwinięta w kłębek. Spodziewał się, że będzie czytała książkę, tymczasem ona nawet nie zapaliła lampki. Cały dzień go unikała, ale teraz nie miała dokąd uciec. Wsunął się pod kołdrę i przywarł do jej ciepłych pleców i...
Miała na sobie majtki! Cholera, zupełnie o tym zapomniał. Do tej pory, jak laska miała okres, to po prostu się nie spotykali. Zastanowił się, czy Kaśka kiedykolwiek powiedziała mu, że to właśnie te dni? Nie! Mówiła, że nie ma czasu i mieli kilka dni przerwy... No tak, ale teraz mieszkali razem. Całkiem go skołowała.
- Skarbie – szepnął i delikatnie odsunął dłonią włosy z jej karku. Pocałował pachnącą miękką skórę, muskał ją ustami, pieścił oddechem i językiem – Pomasuje Ci plecy, chcesz?
- Nie – burknęła, ale nie odsunęła się od niego.
- Będzie przyjemnie, zobaczysz – kusił ciepłym, niskim głosem, sunąc opuszkami palców wzdłuż kręgosłupa - Napracowałaś się przez cały dzień – całował jej ramię, by po chwili wrócić do karku i łopatki – Kocham Cię.
Odpowiedziało mu głębokie westchnienie.
- Wiem, co Cię złości – ugryzł ją lekko – Siedzę nad tym, bo naprawdę chcę to przetłumaczyć. Potrafię to zrobić lepiej niż on, a poza tym zarobię parę złotych – znów przesunął palcami wzdłuż jej pleców – Nie chcę na wszystko brać kasy od Ciebie. Uwiera mnie to... zrozum... Poza tym i tak nie mam nic do roboty – wypuścił głośno powietrze z płuc – No, chyba, ze Krzysiek mi zaproponuje posadę – zażartował.
- Imponuje Ci, co? - spytała z irytacją. Wolałaby rozmawiać o czymś zupełnie innym. Wolałaby? Nie!
- Pewnie, że tak – przyznał – Facet jest niesamowity! Sam to wszystko zorganizował!
- Sam? - uderzyła go kpina w jej głosie – A nie zastanawiałeś się, jakim cudem to zrobił? Pomyśl tylko, zaczynał w 1985... no, może 86. Pamiętasz, jak wtedy było? - zawiesiła głos.
Nie odpowiedział. Krzysztof twierdził, że pojechał do Chin na praktyki, a potem zaczął przywozić stamtąd firany, nici i inne duperele...
- Jego ciotka pracowała w naszej ambasadzie w Pekinie. Miała paszport dyplomatyczny i jemu załatwiła taki sam – ciągnęła, nie doczekawszy się odpowiedzi – Dlatego mógł sobie jeździć w tę i z powrotem z całym towarem – prychnęła – Dalej tak Ci imponuje? - spytała – Może teraz przestaniesz wreszcie opowiadać, jak bardzo ciąży Ci moja pomoc?
- Skarbie, nie denerwuj się – zaczął ugodowo. Nie miało sensu z nią dyskutować – A propos „nie ciążyć” - dodał wesoło i przesunął palcami po jej pośladku wzdłuż koronki majtek. Miał wrażenie, że przeszył ją dreszcz – Może dzisiaj po prostu Cię pogłaskam przed snem, żebyś się odprężyła?
Kaśka skuliła się w sobie i mruknęła coś nieartykułowanego. Artur przyjął to za dobrą monetę i powrócił do pieszczot. Westchnęła i rozluźniła mięśnie, ale nadal leżała odwrócona. Nie chciała by widział w jej oczach łzy.

środa, 26 listopada 2014

Moje marzenie. Rozdział 18

Sen powoli ustępował miejsca świadomości, która zaczynała atakować Artura nieprzyjemnymi myślami. Nie było to dla niego niczym nowym, biorąc pod uwagę, że od dobrych kilku tygodni źle spał. Co prawda, od czasu, gdy znalazł się w namiocie Kaśki, udało mu się kilka razy przespać całą noc, ale i tak męczyły go koszmary. Nie potrafił ich opisać, ale budził się roztrzęsiony, w środku nocy i długo nie mógł zasnąć. Wczorajsza rozmowa z matką też nim wstrząsnęła, choć nie chciał się do tego przyznać nawet przed sobą. Zmęczenie podróżą i intensywny seks przed snem sprawiły, że spleceni ze sobą szybko zapadli w nicość, ale i tak obudził się, gdy było jeszcze ciemno, a zasnął dopiero bladym świtem. Odwrócił głowę, by widzieć śpiącą obok niego Kaśkę. Posapywała cichutko. Pod wpływem wydychanego powietrza jej rozchylone obrzmiałe jeszcze usta, pokryły się delikatnymi bruzdkami. Przyjrzał się jej delikatnym rysom i gładkiej, pokrytej złocistą opalenizną skórze. Wyglądała tak niewinnie i słodko, a przecież drzemała w niej siła. Co prawda, od samego początku była pewna siebie i wygadana, ale szybko się zorientował, że jej pewność siebie była w rzeczywistości sposobem obrony, a rzekome doświadczenie seksualne, raczej instynktem i chęcią poznania czegoś nowego. W tej chwili miał na myśli zupełnie inną siłę, taką, którą cenił najbardziej: upór, konsekwentne dążenie do celu i wiarę w powodzenie. Problem polegał na tym, że to były cechy jego charakteru. Zawsze tego właśnie oczekiwano od mężczyzn w jego rodzinie, ale od kobiet nie. Co prawda, i babcia, i mama były silnymi kobietami, ale ich siła wynikała z pozycji i pieniędzy ich mężów. Kaśka miała swoją pozycję, samodzielnie wypracowaną i popartą pieniędzmi ojca. No właśnie! Ona miała jakiś problem w kwestii ojca. Zupełnie to „olał”, zajęty swoimi sprawami, a potem uznał, że już go to nie dotyczy. Kaśka odetchnęła głębiej przez sen. Budziła w nim tyle różnych uczuć: podziw i pożądanie, ale też pragnienie, by się nią opiekować, chronić... Nigdy tak nie myślał o żadnej dziewczynie... nigdy nie brał pod uwagę małżeństwa. A może podświadomie myślał o czymś takim? Nie, dopiero, kiedy mama to wypowiedziała, zdał sobie sprawę... „Nieodpowiednia”, też coś! A czy on byłby odpowiedni? Tak hipotetycznie, gdyby mieli spędzić razem całe życie... czy był dla niej odpowiedni?
- Hej, o czym myślisz? - lekko chropowaty, jeszcze senny głos wyrwał go z zadumy.
- Hej, Kocie – uśmiechnął się lekko kącikiem ust – tak się zastanawiam... - urwał, nie wiedząc, co ma jej powiedzieć.
- Umawialiśmy się – wydęła usta – na razie nie rozmawiamy o wyjeździe.
- Nie, nie myślałem o tym – odparł szybko – Mam ochotę Cię przytulić – odszukał ręką jej talię i przyciągnął ją do siebie.
- Artur, wykończyłeś mnie w nocy – jęknęła, czując na brzuchu twardy podłużny kształt.
- Nie muszę się kochać, po prostu chcę Cię mieć blisko – otoczył ją ramieniem i pociągnął na siebie.
- To coś nowego – przyjrzała mu się podejrzliwie, ale ponieważ nie wykonał żadnego ruchu, poza tym, że ją rzeczywiście przytulił, westchnęła i oparła mu głowę na piersi. Leżeli tak spokojnie, głaszcząc się wzajemnie.
- Nie sądziłem, że to może być takie przyjemne – stwierdził z rozbrajającą szczerością – Myślałem, że facet tego nie potrzebuje.
- A teraz zmieniłeś zdanie? - spytała z rozbawieniem.
- Chyba tak... - odetchnął głęboko i pocałował ją w czubek głowy – Przesuń się, to pójdę do sklepu.
- Żartujesz! - uniosła gwałtownie głowę – Co Ci jest?
- Nic – roześmiał się – po prostu staram się być przydatny.
Po śniadaniu rozpakowali swoje bagaże, a właściwie wywalili ich zawartość na podłogę w łazience. Artur przyglądał się zafascynowany, jak Kaśka rozkłada ubrania na kupki według kolorowego kodu – Zawsze tak robisz? - spytał wreszcie.
- No pewnie – spojrzała na niego, zaskoczona pytaniem – A Ty nie?
- Zawsze mama się tym zajmowała – stwierdził, pocierając z zakłopotaniem brodę – albo babcia. Nigdy się nie zastanawiałem, jak to jest. Po prostu wrzucało się ubrania do kosza na bieliznę, a one pojawiały się czyste w szafie.
- Hmm - uniosła głowę i przyjrzała się Arturowi przez szparki przymrużonych oczu – To mi nie brzmi zachęcająco – westchnęła.
- Umiem sobie uprasować koszulę – szybko odzyskał pewność siebie – Poza tym, mogę się nauczyć. Nie wygląda skomplikowanie.
- Żartowałam – zachichotała – wystarczy, że pomożesz mi wieszać. Od czasu do czasu – dodała.
Czas upłynął im niepostrzeżenie, kiedy tak krzątali się po domu. Była prawie pierwsza, kiedy udało im się wreszcie wyjść.
- To dla Ciebie – Kaśka zamknęła drzwi i wręczyła Arturowi klucz.
- A Ty? Przecież nie będę wchodził na górę, żeby Ci otworzyć – ustalili, że Artur pojedzie do rodziców pomóc przy oświetleniu altany i wróci po kolacji.
- Mam swój. Ten jest dla Ciebie – roześmiała się.
Poczuł się dziwnie, oglądając klucz z doczepioną niewielką metalową kotwicą. Co to miało być? Bezpieczny port? Mój klucz do wspólnego mieszkania, pomyślał i uświadomił sobie, że była to przyjemna myśl. Nie chciał w tej chwili pamiętać, czyje ono było.
- Dzięki – wsunął klucz do kieszeni dżinsów.
Ewa mieszkała w bloku podobnym do tego, w którym znajdowało się mieszkanie Kaśki i jej mamy, chwilowo przemianowane na ich wspólne lokum. Artur zauważył srebrne audi zaparkowane niedaleko wejścia. - Niezła fura – gwizdnął cicho przez zęby i postawił swojego golfa obok.
- Całkiem dobrze wyglądają obok siebie – Kaśka przyglądała się obu samochodom, podczas gdy Artur sięgnął na tylne siedzenie po kwiaty, które kupił dla Ewy. Co prawda Kaśka twierdziła, że nie ma takiej potrzeby, ale on wiedział swoje.
Gospodyni powitała ich uśmiechem, który na widok kwiatów jeszcze się poszerzył. Nawet nie ukrywała, że Artur zrobił na niej wrażenie. On z kolei wcale nie wydawał się tym speszony. Kaśka miała niezły ubaw, obserwując ich oboje, przerzucających się komplementami, jak para dobrych znajomych.
- Poznajcie mojego chłopaka – Ewa gestem zaprosiła ich do pokoju.
- Masz nowego chłopaka? - Kaśka przewróciła oczami – A Karol?
- To już zamierzchła przeszłość – szepnęła Ewa – Krzysztof, to moja siostrzenica i jej chłopak, Artur.
- Miło mi – przystojny mężczyzna około czterdziestki, na ich widok podniósł się z fotela i zrobił krok w ich kierunku. Przywitali się uprzejmie.
- No, to chłopaki pogadają chwilę, a Ty pomóż mi w kuchni – Ewa kiwnęła głową na Kaśkę – Słuchaj, chcemy sobie zrobić tydzień wakacji – zaczęła, kiedy znalazły się w kuchni – popilnujesz mi mieszkania?
- Tak, jasne, tylko... - westchnęła ciężko – Muszę Ci coś powiedzieć.
- Tylko nie mów, że znów coś wymyśliłaś! - Ewa załamała ręce.
- Nie, nic nie wymyśliłam. Chociaż... właściwie tak – wykręciła palce – Podpisałam umowę na pracę dla tej agencji w Paryżu. Na razie przez rok, ale bez stałej pensji.
- To znaczy? - w głosie Ewy słychać było niepokój.
- No wiesz, jak będzie dla mnie zlecenie, to oni dostają 25%, a ja resztę.
- A jak nie ma zleceń? - tego pytania bała się najbardziej.
- To nikt nie zarabia – odparła ostrożnie – Ale Nadia mówi, że agencji zależy na zleceniach, bo mają z tego pieniądze. Zwykle tak zawierają umowy... Kurde, Ewa, dostać się do takiej agencji, to marzenie każdej dziewczyny!
- Ale musisz się z czegoś utrzymywać – Ewa miała bardziej pragmatyczne podejście – No i trzeba będzie przerwać studia, a został Ci tylko rok, a właściwie semestr i trochę. Nie szkoda Ci?
- Ta praca nie będzie czekać – odparowała.
Ewa przez dłuższy czas nie odpowiadała, jakby całkowicie pochłonęło ją przygotowanie obiadu. Z pokoju doleciał ich śmiech i Kaśka odruchowo zaczęła się przysłuchiwać rozmowie Artura z Krzysztofem. Głównie mówił ten drugi, opowiadał o swojej firmie i podróżach.
- Od dawna go znasz? - spytała.
Ewa spojrzała na Kaśkę nieprzytomnym wzrokiem, jakby wyrwana z zamyślenia – Od trzech tygodni – odparła, po czym posłała jej nachmurzone spojrzenie - Kasia, nie podoba mi się ten pomysł z wyjazdem. Boję się, że jak wyjedziesz, to nie skończysz tych studiów. Nie możesz poprosić o indywidualny tok studiów?
- Co to za różnica? Chyba tylko taka, że wydam kupę pieniędzy na dojazdy – obruszyła się – Chciałam tam pomieszkać!
- A on? - wskazała głową drzwi, mając na myśli Artura – Pojedzie z Tobą? I co będzie tam robił?
- Znajdzie jakąś pracę – wzruszyła ramionami – Ewa, o co Ci chodzi?
- O to, że Ci na nim zależy, ale robisz wszystko, żeby go stracić – powiedziała powoli. Kaśka gwałtownie podniosła głowę i wbiła w nią pytające spojrzenie – Nie słyszysz o czym rozmawia z Krzysztofem? - spytała cicho i umilkła, pozwalając siostrzenicy posłuchać, jak Artur z entuzjazmem wypytywał swojego rozmówcę o jego firmę.
- No dobra, rozumiem, że dla Artura to może być fascynujące – przyznała - Dla mnie też przewożenie miejskim autobusem toreb z chińskimi firanami z lotniska na dworzec jest nawet śmieszne, ale... - powoli zaczynała rozumieć, o co chodziło Ewie – OK, przyznaję, że o wyjeździe do Paryża nie mówi z takim entuzjazmem, ale ja i tak muszę tam jechać, a nie chcę rozłąki – jej głos zabrzmiał żałośnie.
- Ale rozłąka na krótkie odstępy czasu będzie lepsza, niż zmuszenie go do wyjazdu wbrew jego woli – Ewa zawiesiła głos, czekając na jej reakcję.
- Ja go wcale nie zmuszam – odparła, czując, że nie mówi prawdy.
- Czyżby? - Ewa zaplotła ręce na piersiach – Wyciągasz go z kłopotów finansowych i myślisz, że powie „nie” Twoim zachciankom?
- To nie są zachcianki – obruszyła się.
- A co na to jego rodzice? - tym razem Ewa sięgnęła po ciężką artylerię.
- Nie lubią mnie – przyznała – To znaczy, jego mama mnie nie lubi.
- To normalne – Ewa machnęła ręką z lekceważeniem – Przejdzie jej. A ojciec?
- On jest w porządku – stwierdziła z przekonaniem.
- Ale jak jego syna, na którego wykształcenie łożył, zagonisz do roboty na budowie, to przestanie być „w porządku” – wydęła usta.
Kaśka, mimo wewnętrznego buntu, nie mogła odmówić ciotce racji. Westchnęła ciężko i zajęła się nakładaniem ziemniaków do miski, którą podała jej Ewa. - Pomyślę o tym – bąknęła.
Na czas posiłku zawiesiły dalszą rozmowę. Okazało się, że Krzysztof jest archeologiem, ale wybierając studia, zupełnie nie zdawał sobie sprawy z tego, co go czeka na końcu. Po roku pracy przy katalogowaniu zbiorów, doszedł do wniosku, że przekładanie pudełek pełnych kamieni zupełnie go nie satysfakcjonuje. Zgłosił się do pracy w „bratniej Chińskiej Republice Ludowej” i tak zaczęła się jego przygoda z wymianą handlową.
- Teraz mam przywieźć z Hamburga dwadzieścia maszyn do tkania firan i czegoś tam jeszcze – roześmiał się – dostałem jakieś opisy po niemiecku, ale nic z tego nie rozumiem.
- Ja znam niemiecki. Mogę Ci to przetłumaczyć – zaproponował Artur.
- Ja też znam, ale to jest napisane takim językiem – Krzysztof pokręcił głową z obrzydzeniem – Same dziwne zwroty. Coś okropnego!
- Pewnie technicznym – Artur roześmiał się, ale po chwili spoważniał – Na kiedy Ci to potrzebne? Ja mówię poważnie. I tak nie mam chwilowo nic do roboty.
- Zapłacę Ci – Krzysztof również przestał się śmiać – Chcemy wyskoczyć z Ewą do Hiszpanii na parę dni. Co powiesz na tydzień?
- Dużo tego jest? - spytał Artur.
- Trochę. Mam to w samochodzie – jego głos brzmiał teraz zupełnie inaczej, pewniej i znacznie spokojniej - Jak skończymy jeść, to przyniosę.
Kaśka spojrzała na Artura przeciągle. Już wiedzieli, do kogo należy srebrne audi zaparkowane przed blokiem. Zdała sobie sprawę, że Krzysztof był dokładnie tym, czym chciał być Artur. Mieli nawet podobny styl mówienia, kiedy rozmawiali o interesach. Interesach? Otrząsnęła się. To miało być tylko tłumaczenie kilku stron. A jeśli Krzysztof zaproponuje mu pracę, przemknęło jej przez myśl.
- Powinienem już jechać – cichy głos Artura wyrwał ją z zamyślenia.
- Jedź – uśmiechnęła się do niego – Zostanę tu jeszcze i wrócę potem sama.
Krzysztof też się pożegnał i wyszli z mieszkania obaj. Kaśka stanęła przy oknie i obserwowała jak podchodzą do samochodów i Krzysztof wyciąga z bagażnika coś, co przypominało gruby skrypt formatu A4. Artur przekartkował go pobieżnie, po czym rozmawiali jeszcze chwilę i w końcu podał swojemu rozmówcy rękę. Dobili targu, pomyślała. Artur wydawał się zadowolony.
- Imponuje mu – Ewa bezszelestnie podeszła do siostrzenicy – Nic dziwnego. Był w wieku Artura, jak zaczął zarabiać pieniądze. Szkoda, że życia sobie nie potrafił poukładać – westchnęła – No, ale wtedy nie byłoby go tutaj.
- Co masz na myśli? - odwróciła się do ciotki, niechętnie odrywając wzrok od ruszającego z parkingu golfa.
- Jest po rozwodzie, ma dwunastoletnią córkę. Żona nie chciała siedzieć w domu i czekać – odparła ze smutkiem – To cena sukcesu.
- I Ty mi mówisz, że krótkotrwała rozłąka jest lepsza, niż bycie razem na co dzień? - prychnęła.
- Och, Kaśka, nie wiem! - w jej głosie pobrzmiewało zniecierpliwienie – Nie jestem ekspertem od stałych związków. Sama zobacz, jak wygląda moje życie. Nawet już nie wiem, który to facet. Patrzę na Ciebie i w duchu Ci zazdroszczę, a potem ogarnia mnie panika, że jeśli Wam się nie uda, to będziesz miała takie życie, jak moje, albo co gorsza, takie jak Twoja matka! - w jej oczach zalśniły łzy.
- To czemu tego nie zmienisz? - nagle Kaśka ujrzała w swojej niezależnej i silnej Ewie, delikatną i słabą kobietę – Przecież mogłabyś się z kimś związać na dłużej, nawet na bardzo długo...
Myślisz, że bym nie chciała? - pociągnęła nosem Ewa – To nie takie proste, jak myślisz. Faceci nie chcą się żenić z kobietami w moim wieku. Wolą po prostu przyjść i wyjść, kiedy mają ochotę.
- Myślałam, że jest odwrotnie – przyznała. Zawsze jej się wydawało, że Ewa jest taka niezależna i silna, że to ona rozdaje karty i na koniec wyciąga asa z rękawa – A Krzysztof? Lubisz go?
- Gdybym go nie lubiła, to nie wpuściłabym go do łóżka – w głosie Ewy pobrzmiewała dawna pewność siebie. Chwila słabości minęła i znów była sobą – Zobaczymy. Od rozwodu minęły trzy miesiące i nie sadzę, by miał ochotę się wiązać, ale zobaczymy... Zrobię nam kawę – dodała, zabierając się za zbieranie naczyń ze stołu – W razie czego, dziecko już ma, więc przynajmniej ten obowiązek mi odpadnie – zażartowała.
- Nie chciałabyś mieć dzieci? - spytała z niedowierzaniem.
- Chyba do tego nie dojrzałam. Poza tym, do tego potrzebny jest odpowiedni facet, a ja takiego nie mam – ruszyła do kuchni obładowana talerzami – Co Ci w ogóle chodzi po głowie? - spytała nagle – Ty chyba nie...? - zawiesiła głos.
- Nie! No przecież biorę tabletki – odparła szybko.
- To dobrze – Ewa odetchnęła z ulgą – Bierz resztę i chodź do kuchni.
Po wyjściu od Ewy, Kaśka skierowała się do najbliższej apteki. Specjalnie nie poszła do ich zakładu, ale do miejsca, gdzie nikt jej nie znał. Biorąc pod uwagę, co zamierzała kupić, wolała pozostać anonimową klientką.

Artur spojrzał na zegarek. Dochodziła północ, a on nadal siedział u rodziców. Mama skrzętnie omijała temat Kaśki, a ojciec pracy, więc wszyscy byli w doskonałym humorze. Spędzili razem z ojcem popołudnie na dłubaniu przy kablach i przy okazji przypominali sobie, jak uczyli się z Krzyśkiem majsterkowania. Wspominali również dziadka, który przed śmiercią zdążył zaszczepić Arturowi miłość do samochodów.
- Z wnukami też będę kiedyś majsterkował – stwierdził w pewnej chwili ojciec i poklepał Artura po plecach.
- A jak będziesz miał wnuczki? - sam nie wiedział, dlaczego ma ochotę ciągnąć temat.
- To będziemy budować dom dla lalek – ojciec odłożył narzędzia i wsunął ręce do kieszeni. Zaczął się kołysać na butach w przód i w tył. Artur roześmiał się na ten widok. Kiedy nad czymś myślał, robił dokładnie tak samo. Kaśka zwróciła na to uwagę – Synu, jeśli masz problemy, to przyjdź z tym do mnie – powiedział poważnym tonem – Jestem Twoim ojcem i muszę Cię wychowywać, a nie tylko kochać, dlatego czasami możesz mieć wrażenie, że się czepiam.
- Tato – wypuścił głośno powietrze z płuc – Już mnie wychowałeś – roześmiał się trochę nerwowo. Poczuł się jak po wywiadówce w czasach szkolnych.
- Wiem, że już za późno na dobre rady. Jesteś dorosły, ale właśnie dlatego podziel się ze mną problemami. Twoje niepowodzenia są miedzy innymi wynikiem naszych błędów wychowawczych – uśmiechnął się smutno pan Szmyt.
- No coś Ty? - Ojciec kompletnie zbił go z tropu. Spodziewał się bury za to, że sprawił matce przykrość, i że nie powiedział o długach... Cholera! Coś zaczęło go dławić w gardle.
- Sam to zrozumiesz, jak będziesz miał swoje dzieci. Nie wściekaj się na mamę. Ona Cię po prostu kocha. Chyba nawet bardziej niż mnie, więc sam rozumiesz – roześmiał się – A tę Kaśkę przyprowadzaj, kiedy tylko chcesz. Zawsze jest tu mile widziana.
- No, nie wiem, czy mama też tak to widzi – przyznał z wahaniem, ale poczuł zdecydowaną ulgę, że nie rozmawiają już o błędach wychowawczych.
- Jak na razie, to ja jestem tu głową rodziny – ton, jakim ojciec to wypowiedział nie pozostawiał co do tego wątpliwości – Skoro tak powiedziałem, to tak jest. Ty dokonałeś wyboru i my nie możemy go zmienić. Zresztą – uśmiechnął się kącikiem ust – Nie jest źle.
Takiego ojca uwielbiał. Twardego, ale potrafiącego przyznać się do błędu. Znów poczuł ucisk w gardle, ale tym razem nie było to nieprzyjemne. Odetchnął głębiej i skupił się na kablach, które okręcał izolacją. - Gotowe! - stwierdził, odrywając ostatni kawałek taśmy.
- No, to próba – ojciec nacisnął włącznik.
Zarówno lampa w altanie, jak i cztery niskie lampki wzdłuż prowadzącej do domu ścieżki rozbłysły jasnym światłem. Zapadający zmierzch pozwolił im w pełni docenić efekty ich wspólnej pracy.
Zbierając się do wyjścia, Artur jeszcze raz wyszedł do ogrodu i zapalił włącznik umieszczony na tarasie domu. To był jego pomysł, by można było oświetlić drogę do altany zarówno z tej, jak i z tamtej strony ścieżki. Może przed wyjazdem zdąży to jeszcze pokazać Kaśce?
Jechał pustymi ulicami, więc szybko znalazł się przed blokiem. Wydało mu się, że okno od pokoju Kaśki jest jaśniejsze od pozostałych. Czyżby na niego czekała? Wbiegł szybko na górę i cicho otworzył drzwi używając klucza, który dostał rano. Rzeczywiście pod drzwiami jej pokoju widoczna była słaba smuga światła. Uchylił je ostrożnie.
Kaśka spała przy zapalonej lampce nakryta książką, która wysunęła jej się z rąk. Rzęsy oświetlone od góry rzucały na jej drobną twarz podłużne cienie. Przy kąciku rozchylonych ust przylgnął jej kosmyk włosów. Najdelikatniej jak potrafił, uniósł książkę i spojrzał na tytuł: „Pożegnanie z Afryką” Karen Blixen. Jego mama uwielbiała tę książkę. Odłożył ją na biurko, zakładając kawałkiem papieru miejsce, gdzie była otwarta. Wziął prysznic u rodziców po skończonej pracy, więc teraz tylko umył zęby i pozbywszy się ubrania wsunął się pod kołdrę obok śpiącej Kaśki. Zamruczała cicho przez sen i przytuliła się do niego. Ogarnęła go dziwna tkliwość, kiedy poczuł bijące od niej ciepło. Zasypiał z uśmiechem, choć miał na głowie więcej problemów, niż mógł udźwignąć.

Kaśka obudziła się pierwsza. Artur oddychał głęboko, śpiąc spokojnie tuz obok niej. Odetchnęła z ulgą. Usiadła powoli, starając się za wszelką cenę go nie obudzić. Najostrożniej i najciszej, jak tylko potrafiła, przekradła się do łazienki, zamykając za sobą drzwi na zatrzask. Z najdalszego kąta szafki wyciągnęła test ciążowy i drżącymi rękami wyjęła z foliowej torebeczki. Usiadła na sedesie czując, jak drżą jej łydki. To tylko formalność, tłumaczyła sobie, brak miesiączki się zdarza przy tabletkach. Ze zdenerwowania nie była w stanie wycisnąć z siebie ani kropli moczu, choć czuła, że pęcherz za chwilę rozsadzi jej brzuch. Wreszcie się udało! Ułożyła na pralce złożony kawałek papieru toaletowego, a na nim plastikowe pudełeczko z niewielkim okienkiem. Pięć minut. Przeczytała to poprzedniego dnia chyba z dziesięć razy, ale dla pewności jeszcze raz wzięła do rąk pudełko. To było chyba najdłuższe pięć minut w jej życiu. Nie wiedziała, czy ma patrzeć na okienko, gdzie widniała w tej chwili jedna błękitna kreseczka, czy raczej odwrócić je i sprawdzić po upływie czasu? Ostatecznie odwróciła test i śledziła wskazówki zegarka, który przezornie zostawiła w łazience. Ostatnie trzydzieści sekund czuła jak dudnienie w uszach. Dziesięć... dziewięć... Odliczała w myślach. Trzy... dwa... jeden! Drżącymi palcami ujęła test.
- Jedna... - szepnęła – Jedna! - powtórzyła już śmielej.
Wpatrywała się w jedną błękitną kreskę, czując, jak wali jej serce. Wypuściła głośno powietrze z płuc, emocje powoli opadały. Wzięła ulotkę i jeszcze raz sprawdziła. Wszystko się zgadzało. Na samym końcu pisali, że w przypadku zatrzymania miesiączki konieczna jest wizyta u lekarza, ale to akurat rozumiała doskonale. Zwykłe zamieszanie spowodowane przerwą w tabletkach, wytłumaczyła sobie i schowała test. Ukryła starannie pudełeczko i umyła ręce. Mogła wrócić do łóżka.
Szła na palcach, aby nie zbudzić Artura. Musiał być wykończony, skoro wrócił tak późno, pomyślała. Dopiero, gdy weszła do pokoju i zauważyła książkę na biurku, uświadomiła sobie, że zasnęła czytając. Spojrzała na Artura. Spał na wznak z rękami nad głową, jak dziecko. Uśmiechnęła się do niego. No, mało brakowało! Podeszła do łóżka i ostrożnie uniosła róg kołdry. Prześliznęła się wzrokiem po unoszącej się spokojnym oddechem klatce piersiowej. Uchyliła kołdrę jeszcze trochę. Umięśniony brzuch był teraz rozluźniony, tak, że nie widać było zwykle widocznych „czekoladek”. Przygryzła dolną wargę i podniosła rękę wyżej, odkrywając kolejne fragmenty ciała. Szybki rzut oka na jego twarz, ale Artur nawet się nie poruszył pogrążony w głębokim śnie. Przełknęła głośno ślinę, gdy uświadomiła sobie, że go podgląda, korzystając z okazji. Linia włosków zarysowywała się tuż pod pępkiem i schodziła coraz wyraźniejszym szlakiem w dół, aż do... Wow! Musiało mu się śnić coś przyjemnego, przemknęło jej przez myśl i poczuła, że pieką ją policzki. Miała nieodpartą ochotę, by go dotknąć, ale nie chciała się zdradzić, więc ostrożnie opuściła kołdrę, która ułożyła się w zgrabny namiocik nad biodrami śpiącego.
- Ładnie to tak? - nagle wypowiedziane słowa sprawiły, że aż podskoczyła. Artur jak żbik zerwał się z łóżka i pochwycił ją wpół, rzucając na pościel – Ty mała diablico! Co chciałaś zobaczyć? - w jego głosie czaiła się groźba, ale oczy połyskiwały rozbawieniem.
- Nic – wykrztusiła i spuściła wzrok – nic nie widziałam – pisnęła.
- Taak? To czemu jesteś czerwona jak burak? - kciukiem przytrzymał jej brodę i uniósł w górę, zmuszając, by na niego spojrzała.
- Mogłeś powiedzieć, że nie śpisz – zaatakowała – Udawałeś, żeby się teraz ze mnie nabijać!
- Jasne, że tak – odparł niskim seksownym głosem, a na twarzy pojawił mu się kpiący uśmiech – Nie masz pojęcia, jaką miałem zabawę. Wyglądałaś jak pensjonarka, która pierwszy raz w życiu widziała fiuta.
- Pensjonarka? - prychnęła jak kotka – Co to za określenie?
- Nie zmieniaj tematu – nie dał się zbić z tropu – Podglądałaś mnie.
- No dobra, podglądałam – przyznała – Nie mogłam się oprzeć.
- W takim razie muszę Cię ukarać – głos mu się obniżył, kiedy to mówił, a w oczy jakby pociemniały.
- OK, ukarz mnie – udała skruchę. Ta zabawa zaczynała ją wciągać. Poranny stres sprawił, że miała ochotę go odreagować, a seks doskonale się do tego nadawał – Co to będzie?
- Zobaczysz – przekręcił ją na brzuch jakby była niesfornym dzieckiem i wymierzył jej klapsa.
- Au! To boli – spróbowała się przekręcić, ale Artur chwycił ją za kark i przycisnął do materaca unieruchamiając skutecznie.
- Masz piękny czerwony ślad mojej ręki na pupie – roześmiał się i nachylił tak, że prawie dotykał ustami jej ucha – mam na Ciebie ochotę. Co Ty na to, żebyś w ramach zadośćuczynienia za Twoje zachowanie pozwoliła mi na coś... mniej grzecznego? - ciepły oddech i zmysłowy niski głos działały przyjemnie na jej zmysły. Przestała się szarpać, a wtedy Artur zrobił coś nieoczekiwanego. Rozluźnił palce przytrzymujące jej kark i poczuła delikatne ugryzienie, potem drugie... niżej. Przyjemny dreszczyk przeszył ją wzdłuż kręgosłupa. Wygięła się lekko. Artur uklęknął nad nią okrakiem i rozłożył jej ręce szeroko na boki. Cały czas całując i szczypiąc zębami skórę na plecach, sięgnął po poduszkę, zwinął w wałek i podsunął jej pod biodra. Wstrzymała powietrze, kiedy podłużny twardy kształt dotknął jej tyłka - Jeszcze nie, skarbie. Jeszcze nie jesteś gotowa – wychrypiał.
Poczuła jego oddech na pośladku. Całował miejsce, które wciąż jeszcze odrobinę piekło, gładził je opuszkami palców i szczypał zębami. Bodźce przemieszały się ze sobą. Miała wrażenie, że pobudzona klapsem skóra jest bardziej wrażliwa na dotyk. Jęknęła cicho, kiedy poczuła jego zęby, a potem wygięła się mocniej.
- Zrobię to jeszcze raz – powiedział nagle i zanim zdążyła zareagować, usłyszała plaśnięcie i poczuła pieczenie na drugim pośladku. Tym razem jej nieartykułowany jęk był znacznie głośniejszy. Artur natychmiast pokrył obolałe miejsce pocałunkami, gładził je i szczypał delikatnie.
- Uff! - stęknęła, czując między udami przyjemne pulsowanie. Rozchyliła nieznacznie nogi, pozwalając wilgoci wypłynąć na zewnątrz. Artur natychmiast zauważył jej ruch. Dwa palce śmiało wsunęły się do jej ciepłego wnętrza, rozpychając się na boki – Oooo! - nie spodziewała się, że tak ją to podkręci. Posuwisty ruch sprawił, że zaczęła drżeć na całym ciele.
- Napatrzyłaś się do woli? - znów szeptał jej do ucha swoim niskim seksownym głosem – Chciałabyś go dostać?
- Tak, Artur, tak! - krew pulsowała jej w skroniach, zaciskała i rozluźniała palce, kiedy sunął w głąb jej wilgotnego, spragnionego ciała – Jest piękny... tylko... - jęknęła głośniej – taki duży!
- To nic, przecież już nie raz się zmieścił – rozsunął jej uda szerzej i dotknął twardą główką obrzmiałego sromu – ale mięciutka cipka – wyszeptał z zachwytem i jednym płynnym ruchem wszedł aż do końca.
Brakło jej tchu. Wypełniał ją tak rozkosznie, cofał się i napierał, sprawiając, że omdlewała spod jego ciężarem. Odwróciła głowę mocniej i kątem oka ujrzała jego zachwycony wzrok utkwiony w... Och! Wyobraziła sobie swoje zaróżowione pośladki uginające się pod naciskiem jego bioder. Ogarnęło ją ciepło, rozlało się po całym ciele, parzyło... Oddychała z trudem, dyszała... Oooch! Jak to dobrze, że nic się nie stało, jak dobrze, że są te testy, przemknęło jej przez myśl. Nagle w jej otumanionym mózgu rozległ się dzwonek alarmowy. Nie była w ciąży, ale przecież tabletki skończyły się ponad tydzień temu. Cholera! Kochali się bez zabezpieczenia.
Artur czuł, że była blisko. Ciało pokryło jej się delikatną mgiełką potu, lśniło w świetle budzącego się dnia. Oddychała płytko i szybko, jęki, które wydawała przynaglały go do działania. On też był blisko, ale nie mógł sobie pozwolić na utratę kontroli. Zostawił ją samą na całe popołudnie i chciał jej to teraz wynagrodzić.
- Stój! - sięgnęła dłonią do tyłu i ujęła dłonią nasadę jego członka – Nie ruszaj się – wydyszała.
- Co robisz? - nie rozumiał, co się dzieje, ale posłusznie zamarł w bezruchu, podczas gdy Kaśka zmusiła go do wycofania się i nakierowała ociekająca wilgocią główkę na... - O kurde! Jesteś pewna? - nawet nie śmiał o tym marzyć. Jeszcze sekundę temu obserwował jak jej odbyt napinał się, kiedy penetrował jej szparkę, a teraz ona sama zachęcała go, by wziął ją właśnie tak.
- Zrób to – głos miała zachrypnięty, pełen pożądania – zrób to, już! - podciągnęła pod siebie kolana, otwierając się szerzej. Naparł powoli, z namaszczeniem, przytrzymując jej biodra lewą ręką, podczas gdy prawą odszukał sam jej pączek. Stęknęła z wysiłkiem, ale nie cofnęła się jak poprzednim razem, śmiało wyszła mu naprzeciw.
- Cholera, Kocie, zabijesz mnie – teraz on jęknął głośno. Dotarł do niego jej urywany śmiech i zdał sobie sprawę, że w tej chwili role się odwróciły. To on miał problem z zapanowaniem nad sobą. Wszedł do połowy i wycofał się, by powtórzyć manewr odrobinę głębiej. Kaśka wypięła cudownie gładką pupę w jego stronę i czekała spokojnie, a on walczył ze sobą by nie wbić się w nią za szybko. Ufała mu, nie bała się, dawała mu to, czego tak pragnął... Z jego piersi wyrwał się gardłowy pomruk. Pożądanie odbierało mu rozum, pozbawiało woli... kolejne pchnięcie i kolejny pomruk, niższy, bardziej dziki. Kierując się bardziej instynktem, niż rozsądkiem zanurzył palce w jej wilgotnej cipce i po chwili pokój wypełnił się głośnymi jękami na dwa głosy.
Orgazm uderzył ich prawie jednocześnie. Artur, choć opierał się z całych sił, nie zdołał powstrzymać ciosu, jakim był nagły skurcz jąder i pulsująca fala gorącego nasienia. Miał uczucie, jakby w dole brzucha miał lawinę, która go porwała i nic już nie mógł zrobić. Na szczęście dokładnie w chwili, gdy zdał sobie sprawę, z tego co się dzieje, Kaśka znieruchomiała i krzyknęła przeciągle, odrzucając głowę do tyłu. Wycofał się najostrożniej, jak tylko pozwalały mu drżące z emocji mięśnie. - Och, skarbie – objął ją w pasie i przylgnął, dysząc ciężko, do jej spoconych pleców – Wpędzisz mnie do grobu!
- A ja myślałam, że Ci się spodoba – droczyła się.
- Spodoba? - roześmiał się na głos i ugryzł ją w ramię.
- Aua! Jeszcze nie koniec kary? - otarła się o niego, prężąc mięśnie, jak prawdziwy kot.
- Kary? A tak – z trudem zbierał myśli – Gdybyś jeszcze kiedyś chciała mnie podglądać, to nie mogę się doczekać. Klapsów też – dodał, całując ugryzione przed chwilą miejsce.
- Dobrze mi z Tobą – zamruczała i przekręciła się tak, że ich twarze znalazły się naprzeciw siebie. Jej bursztynowe oczy lśniły radością i szczęściem.
- A mnie z Tobą – szepnął jej do ucha, tuląc do siebie. Tak łatwo sprawić jej przyjemność, pomyślał, czując, że ma ochotę się śmiać. Szczęście jest chyba zaraźliwe.

środa, 19 listopada 2014

Moje marzenie. Rozdział 17

To były niesamowite dwa tygodnie. Przynajmniej Kaśka tak je zapamiętała. Tydzień obozu minął im z zawrotną szybkością, ale postanowili nie kończyć jeszcze wakacji. W dniu egzaminu, który Artur spędził wyjątkowo pracowicie, jako członek komisji, Kaśka wynajęła w sąsiednim ośrodku domek na kolejny tydzień. Artur dogadał się z kierownikiem obozu w kwestii wyżywienia i wypożyczenia deski windsurfingowej dla Kaśki w zamian za darmowe lekcje dla uczestników kolejnego turnusu. Pozostali instruktorzy usilnie namawiali ich do pozostania jeszcze dłużej, a Artura do szkolenia kolejnej załogi, ale oni postanowili wracać i zacząć wreszcie organizować wyjazd. Jeszcze raz odwiedzili ukryte w lesie jeziorko, a w drodze powrotnej pojechali obejrzeć śluzy na kanale Augustowskim i nad jezioro Serwy.
- Ale tu pięknie – zachwycała się Kaśka, kiedy Artur zaprowadził ją na pole namiotowe położone nad samym brzegiem jeziora. Usiedli na ogromnym pniu, który służył biwakowiczom za ławkę.
- Kiedyś było jeszcze ładniej, bo stały tu tylko pojedyncze domy – Artur wskazał kilka niskich drewnianych domków ukrytych wśród zieleni drzew i krzewów posadzonych tak, by stanowiły naturalny parawan – Teraz rolnicy sprzedają kolejne działki, a poza tym stawiają takie drewniane budy z pokojami do wynajęcia.
Rzeczywiście, za ich plecami widoczna była budowla przypominająca stodołę, ale posiadająca kilka okien. Stała na miejscu dawnego pastwiska i mówiąc kolokwialnie szpeciła krajobraz. W jej pobliżu rosły tylko dwie olchy i kępa wierzbowych krzaków, używanych do pozyskiwania wikliny. Po drugiej stronie drogi grupa robotników wybierała ze sterty drewna pociemniałe ze starości bale i układała jedne na drugich na krzyż. Powoli zaczynało to przybierać kształt wiejskiej chaty. Na drewnianych elementach widać było wymalowane jasną farbą numery.
- Ale fajnie, jakby układali klocki – roześmiała się przekrzywiając głowę – szkoda, że nie będzie stał nad jeziorem – spojrzała na Artura mrużąc oczy.
- Działki z linią brzegową są znacznie droższe, a tak, to może zawsze przejść przez pole namiotowe – wyjaśnił.
- A właściciel mu pozwoli?
- Właścicielem jest gmina – odparł spokojnie – musi dać dostęp do jeziora, poza tym tam jest droga dojazdowa – wskazał ręką polną drogę oddzielającą pole namiotowe od prywatnych otoczonych drzewami domków.
- Skąd Ty to wszystko wiesz? - zdumiała się.
- Miałem taki pomysł, żeby kupić tu ziemię, potrzymać z pięć lat i sprzedać z zyskiem – uśmiechnął się smutno – powolny zarobek ale pewny, bo tylko w ciągu tego roku cena ziemi skoczyła o jakieś 20%.
- To chyba dużo? – zastanowiła się. Nie miała pojęcia o cenach ziemi, drogach, bankach, akcjach... A on miał! Znał się na tylu różnych rzeczach, o których z pewnością nie uczyli go na zajęciach.
- No, raczej! - roześmiał się – Nie ma tak oprocentowanych lokat.
- Kurde, Ty naprawdę pomyliłeś kierunki – utkwiła w nim poważny wzrok – Nie mówię, że byłbyś złym inżynierem, ale bardziej mi pasujesz na jakiegoś bankowca czy ekonomistę. Zresztą, ja też chyba źle wybrałam – przyznała z niechęcią – Jak patrzyłam na pracę mamy, to wydawała mi się taka nudna i bezpłciowa, że za nic na świecie nie chciałam iść na farmację, a teraz widzę, że analityka jest jeszcze nudniejsza. Powinnam wybrać jakiś „ruchliwy” kierunek, może geodezję?
- A mnie się wydaje, że wcale się nie pomyliłaś. Jak opowiadasz o aptece i o mieszaniu tych różnych rzeczy to zapalają Ci się w oczach takie ogniki – zajrzał jej w oczy – Zresztą, chyba jesteś w tym dobra, bo i Ty, i Twoje kremy pachniecie nieziemsko. Jak wczoraj smarowałaś stopy, to miałem ochotę je zjeść. Co to było?
- Piling? - roześmiała się zaskoczona – brązowy cukier, zmielone skorupki orzechów laskowych, gliceryna, olejek migdałowy i jeszcze kilka dodatków. Tak Ci się podobał? Mogłabym zrobić też krem albo perfumy dla Ciebie.
- Naprawdę? Ale ja nie chcę pachnieć różami – zaznaczył.
- No pewnie, że nie! - zachichotała – Dla mężczyzn używa się innych zapachów, bardziej kolońskich i ziołowych. Można też użyć przypraw, np. pieprzu.
- Dla mnie to czary-mary, ale poproszę – musnął jej usta – Chodź, zbieramy się. Obiecałem, że po południu zrobię kursantom wykład z wiatrów.
- To ja się trochę w tym czasie spakuję – westchnęła – Z jednej strony się cieszę, że wracamy, ale z drugiej... - zawiesiła głos – Dobrze mi tu z Tobą.

Powrót do Krakowa zajął im prawie cały dzień. Jazda z deską przywiązaną do bagażnika dachowego nie należała do komfortowych. W samo południe musieli zrobić sobie przerwę, bo jazda w upale dała im w kość. Puki mieli uchylone okna, jakoś dało się wytrzymać, szczególnie przy większych prędkościach, ale kiedy wjechali do Warszawy?! Ruch był duży, a rozgrzany słońcem asfalt topił się pod kołami. Posuwali się naprzód z prędkością nie przekraczającą 20 km/godz.
- Mam dość! - w głosie Artura dało się słyszeć zniecierpliwienie – Za Warszawą staniemy na jakieś jedzenie i odpoczniemy – zadecydował.
Ledwie skończył mówić, kiedy ze schowka samochodu rozległo się ciche brzęczenie.
- Co to jest? - Kaśka wyciągnęła stamtąd niewielkie szare pudełeczko z plastiku przypominające pilota. Na wyświetlaczu migał numer telefonu.
- Pager. Pokaż numer – rzucił okiem na wyświetlacz – Zdaje się, że to moi starzy. Może uda się zadzwonić, jak staniemy?
- A jak to działa? - oglądała z zaciekawieniem urządzenie.
- Jak nie ma mnie w domu, a ktoś chce się ze mną skontaktować to dzwoni, a centrala przekazuje to drogą radiową na pager. Wtedy wyświetla mi się numer i wiem do kogo dzwonić. To już przeżytek – rzucił z pogardą - Teraz będą telefony komórkowe.
- Już są – choć raz mogła się pochwalić jakąś techniczną nowinką – Ewy facet ma taki z wyciąganą anteną.
- A wiesz, że na początku trzeba było nosić torbę z baterią, żeby to ustrojstwo działało? - roześmiał się i wyprostował w siedzeniu, odganiając zmęczenie – Pojedziemy do mnie, dobra? Mama zrobi kolację.
- Dobrze – zgodziła się natychmiast – Ewa nie wie, kiedy wracam, więc najwyżej zadzwonię do niej od Ciebie.
- Jasne – kiwnął głową i skupił się na drodze.
Przyglądała mu się przez dłuższą chwilę. Nie czuła entuzjazmu w jego głosie, gdy mówił o kolacji w domu. Generalnie był dość małomówny, odkąd wyruszyli z Rajgrodu.
- Co jest? - spytała w końcu – Jakoś nie tryskasz entuzjazmem.
- Trochę mnie wkurza, że znów zaczną się naciski na pójście do pracy w hucie... - zaczął.
- A jak im powiesz, że za chwilę wyjeżdżasz? - spytała, unosząc brwi.
- Lepiej im nie mówić, że jadę z Tobą – odetchnął głośno – Raczej nie będą zachwyceni.
- No tak, a wina spadnie na mnie – pokiwała głową ze zrozumieniem – To może lepiej nie mówić... Wiesz co? - położyła mu dłoń na udzie - Przeprowadź się do mnie. Mama jest w Rzymie i na razie nie wybiera się z wizytą, a Ewka nie ma nic przeciwko temu. Sama prowadzi dość... - zawahała się - rozrywkowe życie – dokończyła.
- Właściwie mogę – stwierdził z namysłem – i tak prawie u Ciebie mieszkałem... No dobra – zwolnił i skręcił z drogi na parking przed zajazdem – Przerwa w podróży proszę pani! - zaparkował samochód i wyłączył stacyjkę – Trzeba będzie zatankować – stwierdził – Cholera, że też nie mogą zrobić tak jak Niemcy: stacja, knajpa, kibel, wszystko w kupie, a nie jak tutaj.
- Nie narzekaj – klepnęła go w tyłek – u Ruskich gotowalibyśmy sobie na kuchence gazowej w rowie.
- Aha – popatrzył na nią zaskoczony klapsem, który dostał – Póki najbliższy stójkowy by się nie zorientował! - oddał klepnięcie i udał, że ucieka, jakby bawili się w berka.
Weszli po betonowych schodach, przeszli przez niewielki taras, gdzie ustawiono dwa parasole, a pod nimi stoliki nakryte ceratą i znaleźli się w sali zastawionej przyciężkimi stołami z ciemnego drewna i równie solidnymi krzesłami. Wewnątrz panowała duchota, potęgowana przez zapach przypalonego oleju i „stołówkowej” zupy. W tej chwili Kaśka z rozrzewnieniem wspomniała paryskie knajpki.
- Może zostaniemy na zewnątrz? - spytała. Poczuła się dziwnie nieswojo – Zaraz zwymiotuję – szepnęła do Artura i cofnęła się w stronę otwartych drzwi.
- Zapytam, czy możemy zjeść na dworze? – rozejrzał się za kimś z obsługi, ale jedynymi osobami na sali było trzech facetów w podkoszulkach, siedzących przy stole w rogu lokalu i para w średnim wieku, która zajęła sąsiedni stolik. Prawie wszyscy palili papierosy strzepując popiół do szklanych popielniczek.
- Zaczekam na zewnątrz – rzuciła, robiąc w tył zwrot .
Usiadła przy jednym ze stolików ustawionych na tarasie. Po dłuższej chwili dołączył do niej Artur – zamówiłem nam po udku z kurczaka, bo na wszystko inne trzeba czekać, a poza tym nie obsługują na zewnątrz, więc przyniosę to z baru.
- Szczerze mówiąc, to po tych zapachach przeszła mi ochota na jedzenie – uśmiechnęła się przepraszająco.
- Nie przejmuj się. Ja też wolę zjeść na świeżym powietrzu – schylił się i pocałował ją w czubek nosa – Zadzwonię do domu, OK?
- OK – kiwnęła głową.
Usiadła tak, by widzieć ladę baru, skoro sami mieli sobie przynieść jedzenie. Jakie było jej zdziwienie, gdy dziewczyna obsługująca bar wyszła z talerzami na zewnątrz i z uśmiechem postawiła przed Kaśką skwierczące jeszcze dania.
- Dziękuję – wybąkała zaskoczona.
Dziewczyna uśmiechnęła się, przyglądając jej się uważnie, po czym ruszyła do zajazdu. Po chwili jednak zawróciła. - Pani jest tą modelką? - spytała nieśmiało – tą z reklamy, no wie pani – objęła dłońmi swoje piersi i uniosła je lekko, wciąż wpatrując się w Kaśkę.
- Tak, to ja – roześmiała się. Teraz wszystko stało się jasne.
- Ale pani ładna – zachwyciła się dziewczyna – jak na tych zdjęciach – dodała.
- Dziękuję – poczuła się zakłopotana całą sytuacją.
- A mogłabym sobie z panią zrobić zdjęcie? - spytała z nadzieją w głosie – Mój chłopak ma aparat i zanim zjecie, to by podjechał...
- Jasne, nie ma sprawy – czuła się coraz bardziej głupio.
Dziewczyna zakręciła się w miejscu i wbiegła do środka, a po chwili w drzwiach ukazał się Artur.
- Załatwione. O! Przyniosłaś jedzenie? - usiadł za stołem i sięgnął po widelec – Ale jestem głodny! Czemu nie jesz? - podniósł wzrok znad talerza.
- Nie uwierzysz! Mam sobie cyknąć zdjęcie z panią, która to przyniosła – roześmiała się, wskazując talerze.
- No, to mamy wymierne korzyści z Twojej popularności – wyszczerzył do niej zęby w uśmiechu – A narzekałaś, że tylko z tym kłopot.
- Bo był. Gdyby nie Ty, nie wiadomo jak by się skończyła ta impreza z Grześkiem – prychnęła – Dupek!
- Może ma podobne upodobania do moich? – zażartował Artur.
- Nie porównuj siebie to tego żałosnego... - aż się zagotowała z oburzenia – Nie lubię przemocy!
- Eee, ja tam uważam inaczej – na twarzy Artura pojawił się lubieżny uśmieszek.
- To co innego – Kaśka zaczerwieniła się lekko. Doskonale wiedziała, co miał na myśli. Pierwszego wieczoru, kiedy przenieśli się do domku kempingowego, Artur przywiązał ją do piętrowego łóżka – Zgodziłam się – zaznaczyła.
- Naprawdę? - w jego głosie brzmiała kpina – Mam przypomnieć, co mówiłaś?
- Nie musisz – zmarszczyła brwi i spuściła wzrok. Jej policzki pociemniały pod wpływem wspomnień. Co miał na myśli? Pewnie „Artur, rozwiąż mnie natychmiast! Nie podoba mi się to!” - To była taka gra – dodała, wpatrując się z uporem w swój talerz.
- Jasne – udał, że się z nią zgadza – Jak wyjąłem pasek, też?
Cholera, jak wyciągnął z dżinsów skórzany pasek i uderzył nim w swoją dłoń, trochę ją wytrącił z równowagi. No dobra, przestraszyła się, ale tylko na chwilę... na minutę... na kilka minut? Poczuła delikatne drżenie między udami. Podniosła wzrok. Artur wpatrywał się w nią swoimi szarymi oczami. Było w nich coś takiego... przenikliwego, jakby chciał zajrzeć w głąb jej duszy – No dobrze, paska się przestraszyłam. Myślałam, ze naprawdę mnie uderzysz... - przyznała.
- Powiem Ci coś w sekrecie – przegiął się przez stół i nachylił do jej ucha – Nawet, gdybyś nie zaczęła błagać, nie uderzyłbym Cię tak, żeby zrobić Ci krzywdę – powiedział cichym, aksamitnie miękkim głosem – Nigdy! Ale fajnie, że się wtedy nabrałaś! - wyprostował się - Miałem frajdę, jak cholera! Nie masz pojęcia, jak mnie to kręciło – oblizał się koniuszkiem języka.
- Jesteś zboczony – wyszeptała z trudem przełykając kęs kurczaka.
- Ja? Tobie też się podobało, przyznaj się – uniósł dłonią jej podbródek – Podobało Ci się. I teraz też Ci się podoba. Kiedyś to powtórzymy, tylko będę musiał wymyślić coś innego, bo na pasek już się nie nabierzesz.
- Jesteś niemożliwy – pokręciła głową z dezaprobatą. Najgorsze było to, że miał rację. Podobało jej się, choć ją przestraszył, a potem zmusił do błagania o seks. Poddała się w końcu, czując, że jeśli jej nie przeleci, to ona eksploduje z podniecenia. Podniecało ją poczucie zagrożenia i jego władczy ton, jego brutalność... choć nie zadał jej bólu. Wystarczyła groźba i pozwoliła mu przejąć kontrolę. Nigdy w życiu nie czuła czegoś takiego. Zawsze strach ją paraliżował, a w obecności Artura, w jego rękach był narzędziem do sprawienia rozkoszy. To była kompletna sprzeczność, która nie mieściła jej się w głowie, a jednak on potrafił to pogodzić. Wątpiła, by ktokolwiek inny byłby w stanie dać jej choćby namiastkę takich wrażeń.
- Hej, Kocie, ślinka Ci cieknie – mrugnął do niej.
W odpowiedzi fuknęła gniewnie i sięgnęła ręką po nóżkę kurczaka. Zaczęła ogryzać ją z pasją, udając, że nie widzi rozbawionego wzroku Artura. Kiedy skończyła i wytarła serwetką ręce, jak spod ziemi pojawiła się dziewczyna z baru ze swoim chłopakiem. Chcąc nie chcąc, Kaśka zrobiła sobie z obojgiem zdjęcia. Mogli ruszyć w dalszą drogę.
- Jak chcesz, to się zdrzemnij, wyglądasz na zmęczoną – Artur przyjrzał jej się uważnie – Aha, zapomniałem Ci powiedzieć, poznasz moją babcię Helenę, bo będzie na kolacji.
- To mama twojej mamy? - upewniła się – Żona dziadka Stefana?
- Ale masz pamięć – roześmiał się – Nie gotuje tak, jak babcia Adama, ale też jest niezła.
- Trzeba mi było powiedzieć, to zjadłabym tylko surówkę – stwierdziła ziewając i ułożyła się wygodniej na siedzeniu.

- Śpiochu! - słowa docierały do Kaśki powoli – Jesteśmy w Krakowie.
Otworzyła oczy i przeciągnęła się, mrucząc sennie. Zanim dojechali na miejsce, zdążyła dojść do siebie na tyle, żeby przygładzić włosy i poprawić rozmazany makijaż. Artur wjechał na podwórko przez otwartą bramę. Gdy tylko zgasił silnik, w drzwiach ukazał się pan Szmyt.
- Cześć tato! – zawołał w jego stronę Artur, czekając aż Kaśka wysiądzie z samochodu.
- Dzień dobry – przywitała się z uśmiechem – Przepraszam za kłopot, ale...
- Jaki kłopot? Zapraszamy – rozłożył szeroko ręce. Poczuła się raźniej.
Artur ujął Kaśkę za rękę i poprowadził za sobą. Wzruszyła ją taka opiekuńczość. W przedpokoju czekała na nich starsza pani o bystrych oczach, zupełnie nie pasujących do starzejącej się twarzy pokrytej drobniutką siatką zmarszczek. Kaśka od razu skojarzyła ją z jednym ze zdjęć, które oglądała w pokoju Artura. Nadal widać było ślady dawnej urody. Poza tym, że miała starannie ufarbowane na kasztanowo włosy, trzymała się prosto i poruszała energicznie.
- Babciu, to jest Kaśka, moja dziewczyna – przedstawił ją Artur.
- Dzień dobry, bardzo mi miło – starała się odgadnąć nastawienie starszej pani. Miała nadzieję, że przyjmie ją cieplej niż jej córka.
- Dzień dobry, Kasiu. Mogę tak mówić? - utkwiła w Kaśce badawcze spojrzenie - Mam tyle lat, że chyba mogę, choć, nie przyznaję się do konkretnej daty – zaznaczyła.
- Tak, bardzo proszę – odetchnęła z ulgą. Od razu polubiła te kobietę.
Artur objął babcię i podniósł w górę jak piórko. Zaniosła się zadziwiająco dziewczęcym perlistym śmiechem, nie broniąc się wcale przed wnukiem. Od razu było widać, że jest w nim zakochana. Kaśka westchnęła cicho. Kobiety w tym domu miały słabość do Artura.
- Dzień dobry, jak droga? - powitanie mamy Artura było zdecydowanie chłodniejsze, ale uprzejme.
- Dzień dobry. Dziękuję za zaproszenie – Kaśka starała się przywołać na twarz ciepły uśmiech – Artur tak świetnie prowadzi, że prawie nie odczułam, jak to daleko.
Artur mrugnął do niej i ruszył do matki. Objął ją ramieniem za szyję i pocałował w policzek, a potem odwrócił głowę w kierunku kuchni i wciągnął nosem dochodzące stamtąd zapachy.
- Ale pachnie – uwolnił mamę z objęć i wrócił do Kaśki – idziemy myć ręce – wskazał jej kierunek, który doskonale znała.
- Fajna ta Twoja babcia – powiedziała cicho, kiedy znaleźli się sami w niewielkiej łazience.
- Mamą się nie przejmuj – od razu się zorientował, co ją gryzło – Ona ma taki styl bycia. Jak dziadek - dodał.
- Jak Ty – roześmiała się cicho – Ale przy bliższym poznaniu zyskujesz, więc Twoja mama pewnie też.
- Jasne, że tak – trącił nosem jej policzek – Daj jej trochę czasu.
Kaśka spojrzała w lustro na odbicie Artura. Mówił to tak lekko, jakby dla niego było oczywiste, że jego mama w końcu ją zaakceptuje. On mnie traktuje naprawdę poważnie, przemknęło jej przez myśl. Uśmiechnęła się do siebie.
Kolacja, której Kaśka początkowo się obawiała, okazała się całkiem przyjemna. Mama Artura była dobrą kucharką i naprawdę się postarała. Podała trzy różne sałatki i pierś indyka pieczoną z jabłkami i suszonymi śliwkami. W sam raz na wczesną letnią kolację.
- Latem jadamy czasem z żoną na tarasie, ale jak dzieci podrosły, okazało się, że mamy za mało miejsca – ojciec Artura siedział naprzeciw Kaśki, więc siłą rzeczy wciąż ją zagadywał – Może wina? - podniósł butelkę.
- Dziękuję, ale chyba już wystarczy – uśmiechnęła się do niego.
- Ale od tego roku będziemy mieli altanę – kontynuował – Właściwie to już mamy, tylko muszę skończyć oświetlenie – spojrzał na Artura – Miałem nadzieję, że syn mi pomoże.
- Nie ma sprawy, mogę podskoczyć po południu – Artur posłał Kaśce pytające spojrzenie – Nie mamy planów na popołudnie? - upewnił się.
- Nie mamy – przytaknęła. Cholera, zaklęła w duchu, widząc minę jego mamy.
- Znowu nocujesz poza domem? - spytała, obdarzając syna wymownym spojrzeniem.
- Mamo, jestem dorosły – roześmiał się – Właściwie, to miałem zamiar wziąć parę rzeczy i przeprowadzić się na razie do Kaśki – stwierdził beztroskim tonem, ale jednocześnie przysunął pod stołem nogę tak, że dotknął kolanem uda siedzącej obok niego Kaśki.
- Potem porozmawiamy - odparła chłodno pani Szmyt i posłała mężowi spojrzenie pt. „ A nie mówiłam?” - A co na to Twoja mama? - spojrzała na Kaśkę bez sympatii.
- Mieszkam sama, a poza tym niedługo wyjeżdżam... - ugryzła się w język, ale było za późno.
- Och, naprawdę? A dokąd? - tym razem jej głos zabrzmiał zdecydowanie przyjaźniej - Jeśli oczywiście można spytać.
- Do Paryża – odparła z wahaniem – To dalszy ciąg kontraktu, który dostałam – poczuła, że robi jej się ciepło.
- Ach tak! To ta reklama bielizny – pani Szmyt prześliznęła się spojrzeniem po Arturze, ale nadal się uśmiechała – To wspaniale! A kiedy jedziesz?
- No właśnie, jeszcze tego nie ustaliliśmy – Kaśka ochłonęła nieco i posłała Arturowi spanikowane spojrzenie – Na pewno muszę tam być we wrześniu, bo tak mówi kontrakt, ale być może, że wcześniej...
- Artur nic nie mówił, że jesteś modelką – starsza pani wydawała się zaskoczona.
- Bo to jest tylko dodatkowe zajęcie – kluczyła – studiuję analitykę i teraz muszę podjąć decyzję, czy brać urlop, czy tylko prosić o indywidualny tok studiów.
- Podam lody – mama Artura była w wyraźnie lepszym humorze.
- Może pomogę? - Kaśka modliła się w duchu, by usłyszeć, że nie ma takiej potrzeby.
- Jeśli nie jesteś zbyt zmęczona, to bardzo proszę – pani Szmyt wskazała ręką kuchnię.
Wstając, Kaśka zauważyła ponure spojrzenie Artura. O co mu chodzi? Przecież mogło być gorzej, ba, można powiedzieć, że było całkiem nieźle! Ruszyła do kuchni.
- Paryż to piękne miejsce – zaczęła mama Artura – Byłam na wycieczce, ale tylko jeden dzień. No, ale zamieszkać tam... - pokiwała głową.
Co za zmiana! Kaśka spojrzała na nią z zaciekawieniem – Muszę porozmawiać z Arturem... - zaczęła ostrożnie – Zależy mi na jego opinii. Myślałam, że może mnie odwiedzi, albo pojedzie ze mną we wrześniu na zdjęcia?
- Świetny pomysł. Dobrze mu zrobi, jak zobaczy kawałek świata. Może wtedy zrozumie, że pieniądze nigdzie nie spadają z nieba – odparła i energicznie otworzyła drzwiczki zamrażarki, wyjmując trzy opakowania lodów – A ten Twój wyjazd?
- Dostałam propozycję pracy w agencji modelek, ale musiałabym wziąć urlop – zawahała się. Może to dobry moment, by powiedzieć jej o ich wspólnych planach?
- Oczywiście, to nie moja sprawa, ale wydaje mi się, że to prawdziwa okazja – podała Kaśce łyżkę do lodów, a sama zaczęła rozstawiać szklane pucharki – Urlop dziekański to nic strasznego, a czas szybko mija. Jesteście młodzi i wszystko jeszcze przed Wami. Ani się obejrzycie, a rok minie. No, i Paryż nie jest znowu tak daleko, żebyście nie mogli się czasem spotkać.
Kaśka podziękowała w duchu swojej intuicji, która kazała jej trzymać język za zębami. Pani Szmyt najwyraźniej nie miała pojęcia o planach syna i chyba nie należało tego zmieniać. Z drugiej strony, nawet Artur nie był do tego przekonany, a co dopiero ona!
Nakładały lody, przechodząc na neutralne tematy. Kiedy wszystko było gotowe, zaniosły pucharki do salonu i Kaśka zajęła swoje miejsce obok Artura – W porządku? - spytał cicho.
- Tak, spokojnie – roześmiała się, choć w gruncie rzeczy, wcale nie było jej tak wesoło – doszłyśmy do wspólnego wniosku, że Paryż jest piękny.
Po kolacji postanowili przenieść się na taras, gdzie stał niewielki stolik i cztery zgrabne krzesełka nakryte poduszkami w drobne różyczki.
- To Wy sobie tu odpoczywajcie, a ja wezmę parę rzeczy – Artur mrugnął do Kaśki – skoro jutro mam dłubać przy kablach, to muszę się wyspać – zażartował.
- A mogłabym zobaczyć tę altankę zanim pojedziemy? - była naprawdę ciekawa, a poza tym, postanowiła unikać dalszej rozmowy z panią Szmyt.
Artur stał jeszcze przez chwilę, obserwując jak jego ojciec prowadzi Kaśkę alejką w głąb ogrodu do miejsca, gdzie spędził najpiękniejsze beztroskie chwile dzieciństwa, do piaskownicy! Oczywiście teraz była tam altana, a obok od dobrych dziesięciu lat, ukochana sadzawka jego matki. Była prezentem dla żony na piętnastą rocznicę ślubu. Pamiętał, jak ojciec, zapalony wędkarz z obrzydzeniem wpuszczał tam czerwone karasie, zdobyte jakimś jemu tylko znanym sposobem. Pamiętał też zachwyt matki, kiedy wróciła po dwutygodniowym pobycie u Baśki, mamy Adama i zaprowadzili ją do ogrodu... Otrząsnął się z tych myśli i ruszył do siebie.
Pokój był wysprzątany i przewietrzony, na biurku znalazł formularz podania o pracę w hucie z wypełnionymi rubrykami dotyczącymi miejsca i stanowiska. Według niego starał się o posadę na wydziale stalowni. Właściwie, mógł się tego spodziewać. Szefem był tam przyjaciel ojca, a niedawno jego syn dostał etat na wydziale kierowanym przez pana Szmyta. Odłożył kartkę na miejsce i wyciągnął z szafy sportową torbę, której używał na treningach. Właśnie wkładał do niej koszulki i bieliznę, kiedy rozległo się ciche skrzypnięcie schodów i po chwili w drzwiach stanęła jego matka.
- Mamo, co to miało być? - spytał cichym spokojnym głosem, wskazując leżący na biurku formularz - Dlaczego namawiałaś Kaśkę do wyjazdu, a mnie do pójścia do pracy?
- Wcale jej nie namawiałam... - spojrzała na syna z uśmiechem, ale widząc jego minę, spoważniała natychmiast – No dobrze, chciałam żeby pojechała. Niech tam sobie robi tę swoją karierę! Do czego Ci ona? - wzruszyła ramionami.
- Mamo – w jego cichym głosie było coś złowrogiego – nie próbuj ze mną walczyć. Przegramy oboje...
- Kochanie, ja wcale z Tobą nie walczę – jej głos nagle stał się miękki i ciepły – Po prostu się o Ciebie martwię. To nie jest odpowiednia dziewczyna dla Ciebie.
- A skąd Ty to możesz wiedzieć? Widziałaś ją dwa razy – zmarszczył brwi. Nie dam się nabrać na ten lep, pomyślał ze złością – Nie masz porównania, bo nigdy wcześniej nikogo nie przyprowadziłem.
- No właśnie... - zaczęła.
- No właśnie – przerwał jej – mogłabyś docenić to, że wreszcie znalazłem kogoś, kto mi odpowiada nie tylko... - szukał odpowiedniego słowa, ale nie znalazł – A może właśnie o to chodzi? Że odpowiada mi pod każdym względem?
- Skarbie, przecież wiesz, że chcę tylko Twojego dobra. Skoro ona Ci się podoba to w porządku, ale przecież nie musisz się z nią żenić – wzruszyła ramionami – Spotykaj się, ale żeby od razu się wyprowadzać?
Artur poczuł, że krew odpływa mu z twarzy. Miał traktować Kaśkę jak którąś kolejną laskę? Przecież ona była wyjątkowa. Chciał tylko, żeby rodzice ją poznali, zaakceptowali, przyjęli tak, jak mama Adama przyjęła Olę. - Zaraz, co powiedziałaś? - spojrzał na matkę spode łba – Nie muszę się z nią żenić? - powtórzył. No, nie muszę, ale... to nie jest takie głupie. Oczywiście, teraz nie, ale gdyby sytuacja się zmieniła... gdyby nie długi?
- Tylko mi nie mów, że zamierzasz się żenić – matka prawie usiadła z wrażenia.
- Nie, nie zamierzam – odparował dziwnie spokojnym i chłodnym tonem – A wiesz, dlaczego? Bo nie zgotowałbym kochanej kobiecie takiego losu, jaki miałaby ze mną.
- Cooo? - oczy pani Szmyt zrobiły się okrągłe – Cooo?
- To, co słyszysz – mówił spokojnie, choć w środku kipiał ze złości – Zainwestowałem całe pieniądze w akcje, wziąłem gigantyczny kredyt i... - roześmiał się kpiąco – jestem bankrutem! Nie mam nic, poza długami. Takimi, że nawet Wam się nie śni. I wiesz co? Gdyby nie Kaśka, to biegałbym teraz po poligonie na Pomorzu, szykując się do wyjazdu do Afryki – odczekał chwilę, żeby pozwolić matce ochłonąć – A teraz to ona spłaca mój dług.
- Ja... nie wiedziałam – wykrztusiła, ale zaraz ochłonęła – Przecież my możemy Ci pomóc! Dlaczego nic nam nie powiedziałeś?
- Bo nie chcę Waszej pomocy. Macie jeszcze Krzyśka na głowie, a ja powinienem sam sobie radzić – odparł, ledwie panując nad emocjami – Poza tym, nie chcę pracować w hucie, niezależnie od tego, jak Ci na tym zależy.
- Boże, ale Ty jesteś uparty! Jak Twój dziadek – w jej głosie słychać było zniecierpliwienie – Nie rozumiem, dlaczego nie chcesz pomocy rodziny, a od obcej osoby przyjmujesz ją bez oporów!
- Nie jest obca... - może ona jedna mnie rozumie, dodał w myślach - Naprawdę mi na niej zależy.
- Ale ona jest nieodpowiednia...
- Nadal tak uważasz? Po tym, co Ci powiedziałem? - spytał - Co ma nieodpowiedniego? Brak ojca? Pracę modelki? Co?
- Nie umiem Ci tak od razu powiedzieć – stwierdziła wymijająco – ale... jakoś mi nie pasuje.
- To ja Ci powiem, co – zrobił krok w jej stronę i spojrzał na nią z góry – Jest dziewczyną, którą kocham i którą przyprowadziłem od domu. Ty nie zaakceptujesz żadnej – uśmiechnął się kącikiem ust – Trudno, jakoś to przeżyję – odwrócił się i zaczął zbierać rzeczy rozłożone na łóżku i układać je w torbie.
- Artur, nie wygłupiaj się! Przecież jesteś moim synem, nie wyrzucam Cię – patrzyła zszokowana, jak opróżnia szufladę biurka – Nie chcę żebyś się wyprowadzał. Kocham Cię.
- Mamo, jestem dorosły. Kiedyś i tak bym się wyprowadził – wyprostował się na chwilę – Teraz wszystko zależy od Ciebie – spojrzał jej w oczy i przełknął głośno ślinę – Ja też Cię kocham, ale nie dajesz mi wyboru.
- Ja? - zmarszczyła brwi.
- Ja też palnąłem głupstwo, myśląc, że robię to z miłości – powiedział, zasuwając torbę i zarzucając ją na plecy – Jak się kogoś kocha, to najlepiej nie uszczęśliwiać go na siłę – dodał.
- To już nie będziesz przychodził na obiad? - spytała z desperacją.
- Ależ skąd? Z przyjemnością – przystanął obok matki i pocałował ją w czoło – Jeśli tylko nas zaprosisz.
Stojąc na szczycie schodów patrzyła, jak Artur całuje babcię Helenę i wychodzi. Dopiero, kiedy drzwi się zamknęły, zeszła powoli na dół. Matka i córka stanęły naprzeciw siebie.
- Co za uparty osioł! - pani Szmyt tupnęła nogą.
- Jak Twój ojciec – starsza pani poprawiła włosy, rzucając przelotne spojrzenie w kierunku lustra – Oj, Małgosiu, jesteś moją córką, ale czasami Cię nie rozumiem. Jak hulali obaj z Adamem, to umierałaś ze strachu...
- Ja? - przerwała matce w pół zdania.
- A pamiętasz, jak jechałyśmy do szpitala? Kto mdlał po drodze? Bo chyba nie ja! - fuknęła gniewnie babcia Helena – Najwyższy czas, żeby się ustatkował. Ta dziewczyna ma na niego dobry wpływ.
- Jakoś tego nie widzę! - odparła gniewnie – Słyszałaś, w co się wpakował!
- Znając mojego wnuka, to wcale jej nie pytał. Was zresztą też nie – rozłożyła ręce – Cały dziadek! On też mnie nigdy o nic nie pytał, tylko informował po czasie. Genów nie oszukasz! - kiwnęła głową, jakby chciała wzmocnić swoje słowa.
- Ale on jest taki młody – próbowała postawić na swoim - Musi się wyszumieć.
- Coś mi się zdaje, że już się wyszumiał – usłyszała w odpowiedzi – I wiesz co? Cieszę się. Zresztą, porozmawiaj ze swoim mężem. Z przykrością muszę stwierdzić, że w tej kwestii okazuje się o wiele rozsądniejszy od Ciebie.
- No, co też Ty mówisz? - aż się zakrztusiła własnym oburzeniem - On gotów się z tą Kasią ożenić!
- No to co? - starsza pani wzruszyła ramionami - A Ty mnie pytałaś? Zaręczyłaś się i tyle. Zresztą, wiedziałam, że za niego wyjdziesz – dodała z politowaniem – I wiesz co? Ja bym na Twoim miejscu zaczęła zbierać na wesele.
- Chyba żartujesz? - cofnęła się o krok i oparła o ścianę.
- Ani trochę – odparła z uśmiechem – Ja zrobiłam co do mnie należy. Już dawno dostał ode mnie pierścionek. Krzysio zresztą też, tylko od Halinki. Podzieliłyśmy się wnukami. W końcu nie będą się zaręczali byle czym!
- Ja chyba zwariuję – głos jej się łamał.
- No, pojechali – w drzwiach ukazał się pan Szmyt senior – Swoją drogą, to przynajmniej teraz sprawa jest jasna, a nie takie udawanie: mieszka, nie mieszka! Co Ci jest, skarbie? - spytał, gdy nagle zauważył, że żona jest dziwnie blada – Mamo, coś się stało?
- E tam, zaraz stało – prychnęła – Wspominamy Wasze zaręczyny – klepnęła go przyjaźnie po ramieniu – Nalej no nam po kieliszeczku, bo Małgosia się chyba przejadła.

Kaśka stała przed lustrem i kończyła się wycierać. Czuła się okropnie zmęczona. Nie chodziło jednak o odbytą podróż. To było bardziej znużenie i psychiczny „dołek”. Artur nie odzywał się przez całą drogę do domu, ale czuła, że coś go trapiło, choć się nie skarżył. Sama już nie wiedziała, czy powinna go wypytywać, czy raczej dać mu czas.
Drzwi do łazienki uchylały się powoli – Twój ręcznik – starała się, żeby jej głos zabrzmiał neutralnie, ale ciepło – wystarczy Ci tyle miejsca? - otworzyła szafkę obok lustra, gdzie opróżniła połowę jednej z półek.
- Kocham Cię, wiesz? - stanął za nią, obejmując ją rękami i wtulając twarz w kąt między jej szyją i ramieniem.
- Wiem – wymruczała, kładąc dłonie na jego przedramionach.
Przesunął ręce w górę i objął jej pełne piersi. Syknęła cicho, kiedy zacisnął palce. Rozluźnił uścisk i zaczął masować twardniejące ciało. Odchyliła głowę i przymknęła oczy, rozkoszując się doznaniami płynącymi z drażnionych brodawek.
- Wezmę prysznic – zamruczał jej do ucha. W jego głosie usłyszała znużenie.
- Coś się stało – bardziej stwierdziła, niż spytała.
Nie odpowiadał przez dłuższą chwilę, unikając jej spojrzenia - Nie wiem, jak im to powiedzieć – przyznał w końcu.
- Wiesz, co myślę? - nagle ją olśniło – Ty sam nie jesteś przekonany.
Uniósł głowę i spojrzał w oczy jej odbiciu w lustrze. To były najsmutniejsze szare oczy, jakie kiedykolwiek widziała. Był nieszczęśliwy, choć nie chciał jej tego powiedzieć. Zgodził się, bo nie miał wyjścia, ale to nie była jego decyzja. Zastanowiła się, czy mówiąc, że nie chce pracować z ojcem, powiedział prawdę. Mogła tylko przypuszczać, że stanął przy niej, przeciw własnej rodzinie. Powinna skakać z radości, a tymczasem zwycięstwo smakowało goryczą.
- Boję się... - mówił tak cicho, że ledwie go słyszała – że będę tam nikim. Będę od Ciebie zależny we wszystkim... Już jestem... i nie jest to dla mnie łatwe.
- Co Ty mówisz? - spróbowała się do niego odwrócić przodem, ale nadal ją trzymał tak, że musiała pozostać w dotychczasowej pozycji – Wcale ode mnie nie zależysz! Jesteś silnym facetem! Wiem, że chcesz dominować i mnie to odpowiada – zapewniła gorąco – Nie tylko w łóżku... chociaż tam najbardziej – Więc to o to chodziło! Dotarło do niej, jak bardzo stresowała go zaistniała sytuacja – To, że trochę Ci pomagam, to normalne. Artur, nie mieszaj seksu z pieniędzmi – może zabrzmiało to głupio, ale tylko to przyszło jej do głowy.
- Nie wiem, czy potrafię – pochylił głowę, uciekając przed jej spojrzeniem.
- Dosyć tego! – zmarszczyła czoło – weź prysznic i chodź do mnie. Pokaż mi, jakim facetem jesteś w łóżku. Nie rozmawiajmy na razie o wyjeździe. Jutro pójdziemy na obiad do Ewy. Ona ma czasem naprawdę niezłe pomysły i zna kupę ciekawych ludzi. No, i nie może się doczekać, żeby poznać Ciebie.