Dzwonek do drzwi oderwał Adę od
walizek, które pieczołowicie wypełniła butami,
ubraniami i całą masą kosmetyków. Profesor Kos pobrał od wszystkich
uczestników dokładne wymiary, twierdząc, że zapewni stroje odpowiednie do
podróży na pustynię. Miały dotrzeć na miejsce w osobnych bagażach, tak, by w
przypadku ewentualnej kontroli, nie wzbudzać podejrzeń u służb lotniskowych.
Porzuciwszy pakowanie, szybko
ruszyła do holu, lecz zanim zdążyła otworzyć, drzwi uchyliły się jak za
dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
-
Czy mogę? – Bogdan stanął w wejściu niezdecydowany.
-
To nadal także twoje mieszkanie – odparła chłodno i odwróciła się z zamiarem
odejścia.
-
Zaczekaj. Chcę porozmawiać… - Bogdan zamknął za sobą drzwi i zrobił dwa kroki w
stronę żony. – Wiem, że wyjeżdżasz i pewnie ci przeszkadzam, ale musimy ustalić
parę spraw.
Ada skrzyżowała przed sobą ręce,
przyjmując w ten sposób postawę obronną.
Zdawała sobie sprawę, że Bogdan omotał ją, osaczył i teraz z pewnością
zamierzał znów to wykorzystać. Od pamiętnego
poranka, gdy odkryła zdradę, kontaktowali się wyłącznie przez telefon lub
osobiście w obecności prawników.
-
Nie uprzedziłeś mnie – zaczęła tonem, który jak miała nadzieję, brzmiał
odpowiednio stanowczo. – Mój prawnik…
-
Ada, proszę! – przerwał, podchodząc jeszcze bliżej. – Chcę rozmawiać z tobą!
Tylko z tobą. – Zajrzał żonie w oczy, jakby szukał w nich cienia uczuć. – Wiem,
że zawiniłem i masz prawo mnie nienawidzić, ale proszę cię, nie przekreślaj
wszystkiego.
-
Bogdan, już to przerabialiśmy – odparła powoli, dziwiąc się sobie, że zdołała jakimś
sposobem zachować spokój. – Chcę rozwodu.
-
Ale ja nie chcę! – wybuchnął. – Przemyślałem to jeszcze raz i… Ada, to był mój
błąd! – Ostrożnie, jakby bojąc się reakcji zagniewanej kobiety, ujął łokcie
wciąż splecionych na piersiach rąk i delikatnie pociągnął w swoją stronę.
Ada wzdrygnęła się pod wpływem
dotyku, który odebrała jako nieprzyjemny, ale pozostała na miejscu. Wbiła wzrok
w tak dobrze, jak sądziła, znaną sobie twarz.
-
Czego ty ode mnie chcesz? – Zmarszczyła brwi.
-
Daj mi szansę – Wpatrywał się w oczy kobiety tak intensywnie, jakby od tego
zależało jego życie. – Ten jeden, jedyny raz. Proszę – szepnął.
-
Bogdan, ja nie mogę… Nie wyobrażam sobie nas razem. – Odwróciła wzrok. Mimo
wszystko, nie była w stanie rzucić mu w twarz, że czuje obrzydzenie.
-
A gdybyśmy zawiesili na razie negocjacje? – Nie ustępował. – Dajmy sobie czas.
Odpoczniesz… Moglibyśmy potem pojechać gdzieś razem. Bahama? Nowa Zelandia?
Gdzie zechcesz…
-
Bogdan, – Ada wyzwoliła się zgrabnie z objęć męża. – Nie oszukuj się. Nie
zmienię zdania. Chcę, żebyś zniknął z mojego prywatnego życia. Przecież
ustaliliśmy z prawnikami, że nie dzielimy firmy. Nadal będziesz nią zarządzał,
a ja otrzymam udział w zyskach. Będziesz miał to, co do tej pory, plus wolność.
Ja chcę tego samego.
-
Chcesz wolności? – Spojrzenie mężczyzny jakby stwardniało. – A co z nią
zrobisz? Masz już jakiś pomysł?
-
Zdaje się, że nie masz prawa o to pytać. – odparła chłodno.
-
Jeszcze mam. Jeszcze nie jesteś wolna.
-
A może mam ochotę się zabawić? Tak, jak ty? Może jestem ciekawa, jak to
smakuje? – zadrwiła.
-
To sprawdź i wróć. – Tym razem w głosie Bogdana dało się słyszeć dziwną
stanowczość.
Ada podniosła głowę i przyjrzała się
mężowi. Adwokat byłby zachwycony obrotem sprawy. Musiała tylko mieć pewność, że
chodziło o jej własnego adwokata. Wietrzyła podstęp. Bogdan naprawdę próbował
ratować małżeństwo, albo „kupował czas”. Z drugiej strony, polubiła wygodne
życie, a możliwość uzyskania lepszych warunków finansowych kusiła.
-
Zastanowię się… - zaczęła ostrożnie.
-
Wycofasz pozew?
-
Wstrzymam – odparła po namyśle.
-
Nie będziesz żałować. – Po raz pierwszy od pamiętnej rozmowy, ujrzała na twarzy
męża uśmiech.
-
Zobaczymy – westchnęła ciężko. – To nie zmienia niczego między nami –
zaznaczyła.
-
Pozwolisz mi wrócić do domu? – spytał z nadzieją w głosie.
-
Jak wyjadę – odparła natychmiast.
Bogdan skinął głową.
***
Samolot wydał się Adzie
zatłoczonym, śmierdzącym autokarem. Od jakiegoś czasu podróżowała klasą
bussines, albo i lepszą, więc powrót do „czarteru” odebrała jako przykry.
Ostatnim razem podróżowała w podobnych warunkach, kiedy ojciec zafundował
młodemu małżeństwu wakacje na Sycylii. Mimowolnie uśmiechnęła się do wspomnień.
Jakże była wtedy zakochana. Od ślubu minął rok, ale czuli się z Bogdanem jak w
podróży poślubnej. Może nawet lepiej? Pokój w niewielkim hotelu wydawał się
spełnieniem marzeń. Najbardziej podobała się Adzie kamienna posadzka, identyczna
we wszystkich pomieszczeniach, z łazienką włącznie.
-
Chciałabym mieć taką – powiedziała któregoś razu Bogdanowi, kiedy klęcząc,
pochyliła się i prawie dotknęła rozpalonym policzkiem zimnego kamienia.
-
Jak sobie życzysz, księżniczko – rzucił bez zastanowienia, przywierając mocniej
do pośladków żony i wpychając nabrzmiały członek aż po nasadę.
Uzmysłowiła sobie, że Bogdan
najbardziej lubił tę pozycję, choć zwykle uprawiali seks tak, jak tego chciała
Ada. Mimowolnie zacisnęła uda, ale po chwili je rozluźniła i poprawiła się w
fotelu. Wróciła myślami do posadzki. Zamówili szlifowany granit i kazali
wyłożyć nim cały apartament. Nie przyczyniło się to do zwiększenia częstości
ich zbliżeń, zauważyła zgryźliwie.
-
Przyjemne myśli? – Głos Maxa wyrwał Adę z zadumy.
-
Dlaczego tak sądzisz? – Podniosła wzrok na rozmówcę.
-
Zarumieniłaś się. – Po twarzy mężczyzny błądził delikatny uśmiech.
-
Duszno tu i przeszkadza mi hałas. – Ada z trudem opanowała chęć odpowiedzenia
uśmiechem. Z drugiej strony, płacz dzieci faktycznie jej przeszkadzał. – Nie
rozumiem, jak ludzie mogą odpoczywać w takiej atmosferze?
-
Nie masz własnych dzieci, więc faktycznie tego nie rozumiesz. – Mężczyzna
ogarnął wzrokiem wnętrze samolotu. – Muszę jednak przyznać, że ja też uważam
wyjazd z dziećmi w tym akurat kierunku za nietrafiony.
-
Czyli, nie jesteśmy tam całkiem bezpieczni – stwierdziła, siląc się na obojętny
ton. Przypominali o tym na każdym kroku.
-
Dopóki przestrzegacie zasad, ryzyko jest minimalne, ale zawsze mogą się pojawić
nieprzewidziane sytuacje – odparł poważnie. – Mogę się przysiąść? – Spojrzał na
wolne miejsce obok swej rozmówczyni.
-
Magda pewnie zaraz wróci. – Ada wyprostowała się w fotelu. Nie miała ochoty
rozmawiać z tym człowiekiem.
-
Siedzi na moim miejscu. Chciała pogadać z Piotrem. – Nie czekając na
przyzwolenie, Max usadowił się w wolnym fotelu. – Ja też chcę zamienić parę
słów. Z tobą – dodał cichym, poważnym tonem.
Ada spojrzała swemu rozmówcy w
twarz. Uśmiech zniknął, za to oczy przybrały ciemniejszą barwę, jakby
podkreślając znaczenie słów.
-
Stanowimy grupę, która ma do wykonania zadanie – zaczął Max. – Rozumiem jednak,
że tu chodzi o duże pieniądze, a w takich przypadkach, nie ma miejsca na
sentymenty…
-
Co sugerujesz? – Ada pochyliła głowę i ściszyła głos.
-
Sądziłem, że jesteś bardziej powściągliwa – zaczął ostrożnie.
-
Co takiego? – Miała wrażenie, że się przesłyszała. – Poza tym… Sądziłeś? Na
jakiej podstawie, jeśli wolno spytać? – Wyprostowała się gwałtownie.
-
Nie znamy się zbyt dobrze, ale ja wiem o was dużo więcej, niż wy o mnie, czy o
sobie nawzajem… - Max urwał, pozwalając Adzie przetrawić należycie słowa. – Nie
ufałbym nikomu – zakończył z naciskiem. – Nikomu! – powtórzył.
-
A tobie, na pierwszym miejscu?– odparowała obrażonym tonem.
-
Mnie też nie, jeśli tak będzie ci łatwiej – odparł dziwnie spokojnie.
-
Zdumiewa mnie twoja pewność siebie, żeby nie powiedzieć bezczelność. – Pochyliła
głowę, nie spuszczając swego rozmówcy z oka. – Każdemu z nas to powiedziałeś?
Max zawahał się, jakby nie był pewien,
co ma odpowiedzieć.
-
Po prostu uważaj co i komu mówisz – rzucił w końcu przyciszonym głosem, po czym
umilkł i oparł się o zagłówek, jakby miał zamiar drzemać.
Ada przyglądała się profilowi
mężczyzny. Ostre rysy podkreślała jeszcze opalenizna. Nie widziała teraz
jasnych bystrych oczu, co jednak nie ujmowało mu urody. –„Gdyby nie ten
bezczelny ton…” - pomyślała, przebiegając szybko wzrokiem po dobrze
wysklepionej klatce piersiowej i płaskim brzuchu, okrytymi przylegającą
koszulką z jakimś głupim napisem. Mimowolnie spojrzała niżej. Luźne spodnie nie
zdradzały zbyt wiele, ale wyobraźnia podrzuciła stosowny obraz. – „Chyba
oszalałam!” – Zganiła się w myślach. – „A
co mi tam? To dupek, nikt! Tyle, że nieźle wygląda.” – To musiała przyznać.
Max tkwił nieruchomo w fotelu, jakby
kompletnie nieświadomy oględzin. Gdyby jednak Ada mogła ocenić tętno swego
towarzysza, natychmiast pojęłaby, że zachowanie pozorów obojętności sporo go
kosztuje. Dopiero słysząc, jak kobieta usadawia się na swoim miejscu, posłał
jej ukradkowe spojrzenie. Po chwili przeniósł wzrok na wystający ponad zagłówek
fotela trzy rzędy wcześniej, czubek głowy profesora Załawy. Od początku facet
nie przypadł mu go gustu, ale profesjonalizm sprawił, że zdusił w sobie tę
niechęć. Nie mógł się jednak powstrzymać przed małą demonstracją siły i zanim
wstał, wyprężył całe ciało, dobywając ze stawów ciche trzeszczenia. Miał
świadomość, że przewyższa Załawę pod względem wyglądu i tężyzny fizycznej, a co
do innych spraw, musiał jeszcze poczekać z osądem. Miał jednak przeczucie, że
obaj będą dążyli do konfrontacji i to na niejednym polu.
Ada odprowadziła mężczyznę
wzrokiem. Zastanowiło ją, skąd ta nagła zmiana zachowania? No, może nie
całkowita, ale Max najwyraźniej próbował okazać troskę. A może nie? Może po
prostu szukał sposobu na nawiązanie kontaktu? Zwykle wyczuwała zainteresowanie
mężczyzn. Przywołała z pamięci ich dotychczasowe spotkania. Choćby to z
hotelowego holu, kiedy jeszcze nie wiedzieli, kim są. – „Szczeniak” –
pomyślała, wydymając nieznacznie wargi. Nie wiedzieli? Ona nie wiedziała. Z
drugiej strony, nieprzyjemna reakcja Maxa, kiedy profesor Kos ją przedstawił…
Może teraz próbował zatrzeć niemiłe pierwsze wrażenie? Przecież doskonale
wiedziała, że w tej grupie nikt nikomu nie ufał. Po co w takim razie te
ostrzeżenia? Tak, to musiała być próba nawiązania dialogu. – „Albo szczeniacka
rywalizacja z Załawą” – Adzie zaświtała nagła myśl. Niechęć obu mężczyzn nie
uszła jej uwagi. Uśmiechnęła się do siebie z satysfakcją. Mimo niedogodności,
ta wyprawa zaczynała jej się podobać.
***
Profesor Zaława miał wrażenie, że
miękkie mokasyny, które nałożył do idealnych na podróż bawełnianych spodni,
pękną w szwach od naporem obrzmiałych stóp. Kontrola na lotnisku ślimaczyła się
niewyobrażalnie, mimo późnej pory i niewielkiej liczby turystów. Autokary
podstawiono o czasie, ale kierowcy zupełnie się nie spieszyło. Jak się później
okazało, słusznie, gdyż musiał czekać na obstawę egipskich wojskowych, którzy
eskortowali kolumnę samochodów od hotelu do hotelu, pozostawiając w nich
kolejne grupy gości. Złożony głównie z bungalowów i niewielkich zabudowań
hotelowo-restauracyjnych „Hotel Coral
Beach”, znajdował się na końcu listy, z racji swego peryferyjnego
położenia, więc przed bramą znaleźli się około północy.
-
Ado – Pokonując pulsujący ból stóp, Zaława uniósł się ze swego miejsca i
nachylił nad drzemiącą na sąsiednich fotelach koleżanką. – Obudź się. Jesteśmy
na miejscu.
Śpiąca z trudem uniosła powieki i
utkwiła w Załawie nieprzytomne spojrzenie.
-
Co się stało? – zamruczała sennie, przechylając głowę na boki i próbując
rozciągnąć obolałe mięśnie. – Och, to ty… - Uśmiechnęła się blado.
-
Mocno spałaś. – Odgarnął ze zmęczonej twarzy Ady kosmyk jasnych włosów, po czym
wykonał głową ruch w kierunku okna. – Popatrz – rzucił z westchnieniem.
Przed bramą hotelu ustawiono
solidnie wyglądający mur, zmuszający wszystkie pojazdy do objechania go z
jednej lub drugiej strony z niewielką prędkością. Przed murem zauważyli dwa
karabiny maszynowe, częściowo przysłonięte workami wypełnionymi najpewniej
piaskiem, którego przecież nie brakowało na otaczającej enklawę hoteli pustyni.
Kilku żołnierzy bez pośpiechu podeszło do przednich drzwi autokaru. Uwagę Ady
przykuł trzymający się z tyłu mężczyzna w cywilu. Wyglądał na Egipcjanina, ale
jego ubiór i fryzura utrzymane były w europejskim stylu. Tymczasem kierowca
zwrócił się do swych pasażerów łamaną angielszczyzną, prosząc o okazanie
paszportów.
-
W innych hotelach nie prosili o dokumenty – zauważył szeptem Zaława.
Ada zwróciła głowę w jego stronę i
otworzyła szerzej oczy.
-
Myślisz, że to ma związek z nami? – Poczuła lekki dreszczyk podniecenia.
-
Nie wiem, ale to możliwe. – Zaława podał paszport kierowcy, siadając
jednocześnie obok Ady, tak, by usunąć się z przejścia. – Na razie nie ma powodu
do obaw.
-
Ja się nie boję! – Żachnęła się. – Po prostu jestem ciekawa, dlaczego tak nas
wyróżnili.
-
Tak sądziłem. – Zaława ujął dłoń swojej towarzyszki. – Nie wyglądasz na
strachliwą.
Dwuznaczność słów, przy całej
otoczce podziałała na Adę, jak zaproszenie do gry. Zacisnęła delikatnie palce
na męskiej ręce.
-
To zależy… - zawiesiła głos. – Nie jestem również typem ryzykantki.
-
A jednak w naszej branży ryzyka nie da się uniknąć. – Oczy Załawy zalśniły
żywiej. – Ważne tylko, by odpowiednio dobrać współpracowników. Te emocje… -
Umilkł, pozwalając Adzie dopowiedzieć sobie resztę.
Odetchnęła głębiej, czując gdzieś w
okolicach pępka przyjemne drgania.
-
Kiedy odkrywamy dotychczas nieodkryte … - podchwyciła, utrzymując rozmowę w podobnym,
niewinnym tonie.
-
Kiedy chwytamy nadarzającą się okazję. – Na twarzy Załawy pojawił się zagadkowy
uśmiech.
-
Możemy wychodzić. – Głos Maxa zabrzmiał niespodziewanie blisko i sprawił, że
oboje aż podskoczyli. Pogrążeni w rozmowie naukowcy nie zauważyli, iż kontrola
dobiegła końca.
Zaława wstał pierwszy, robiąc Adzie
przejście. Kobieta nawet nie próbowała sięgać po bagaż podręczny, który
chwycili razem, Max i Zaława. Po krótkiej chwili ten pierwszy puścił walizkę i
rzuciwszy jego właścicielce uważne spojrzenie, ruszył w kierunku wyjścia z
autokaru. Choć tego nie chciała, Ada mimowolnie po raz kolejny porównała obu
mężczyzn. Niewątpliwie młodszy i wysportowany Max przyciągał wzrok, lecz
intelekt i maniery Załawy pociągały ją mocniej.
Przejście od bramy wjazdowej do
położonej w centralnym budynku recepcji zajęło całej grupie turystów zaledwie
kilka minut i dzięki obsłudze, która zajęła się bagażami, odbyło się niezwykle sprawnie.
Po doświadczeniach z lotniska, powitali tę odmianę z ulgą, a nawet
zadowoleniem.
-
Mieszkamy w bungalowach, w pierwszym rzędzie, licząc od plaży – zakomunikował
swym podopiecznym Max. – Ada z Magdą. Będziecie mieć za ścianą Grzegorza i
Sebę. Ja i Piotr zajmiemy pół sąsiedniego domku.
Bez słów wzięli od Maxa klucze i
ruszyli za nim, we wskazanym przez obsługę kierunku. Już po chwili szli
wyłożoną jasnym kamieniem dróżką, wijącą się pomiędzy parterowymi domkami z
identycznego jasnego kamienia. Tarasy oświetlono ciepłym żółtawym światłem,
które wydobywało z mroku niskie palmy oraz obsypane kwiatami drzewka i krzewy.
Gdzieniegdzie w obszernych terakotowych donicach pyszniły się krwistoczerwone
pelargonie. Szmer zraszaczy polewających większe i mniejsze skrawki starannie
przystrzyżonych trawników, mieszał się z dobiegającym zewsząd odgłosem cykad.
-
Czuję się jak w raju – westchnęła Magda.
-
A ja, jak w aptece, albo w sklepie zielarskim. – Ada trąciła niedbale gałąź
jednego z krzewów. – Mogłabym wybić wszystkich mieszkańców hotelu używając
tylko tego krzaka.
-
Żartujesz? – Magda spojrzała na niewinnie wyglądające gałązki pokryte sporymi,
mocno użyłkowanymi liśćmi.
-
Raczej nie – roześmiał się Zaława. - Przypomnisz nam, co to jest? – zwrócił się
do Ady.
-
Dichapetalum cymosum. Wytwarza
fluorooctan sodowy – odparła tonem tak beznamiętnym, jakby podawała nazwę
kosmetyku.
-
Naprawdę?! – Magda zatrzymała się gwałtownie, po czym zawróciła i przyjrzała
się uważnie roślinie.
-
O co chodzi z tym krzakiem? – Idący najbliżej dziewczyny Piotr również się
zatrzymał. – Co on wytwarza? Fluoro… coś tam?
-
Fluorooctan sodowy! Niesamowitą truciznę! Idealną! Bez smaku, bez zapachu… -
Magda wpatrywała się w krzew, jak zahipnotyzowana. – Nie do wiary, że to tu
rośnie. Tak po prostu!
-
Myślę, że ten, kto go sadził, nie był naukowcem i nie wiedział, co robi. – Przerwał
te zachwyty Max. - Powinniśmy iść spać.
Zaława zmierzył mówiącego wzrokiem,
który wyrażał absolutna pogardę dla jego ignorancji, ale nie wypowiedział ani jednego
słowa. Ada miała ochotę głośno wyrazić coś podobnego, ale w ostatniej chwili
wyhamowała. Zmęczenie brało górę nad chęcią wykazania Maxowi braku wyobraźni.
Magda, jakby wyczuwając, że dalsze ciągnięcie tematu grozi konfliktem, potulnie
ruszyła dalej. Po chwili cała grupa ujrzała swoje bagaże ustawione równiutko
przed drzwiami odpowiednich bungalowów, a przy nich uśmiechniętego boya. Nagle
wszyscy zamarzyli o wygodnym łóżku, zapominając o trującym krzaku.