Lek

Lek

środa, 21 czerwca 2017

Lek. Rozdział 4



        
 Dzwonek do drzwi oderwał Adę od walizek, które pieczołowicie wypełniła butami,  ubraniami i całą masą kosmetyków. Profesor Kos pobrał od wszystkich uczestników dokładne wymiary, twierdząc, że zapewni stroje odpowiednie do podróży na pustynię. Miały dotrzeć na miejsce w osobnych bagażach, tak, by w przypadku ewentualnej kontroli, nie wzbudzać podejrzeń u służb lotniskowych.
Porzuciwszy pakowanie, szybko ruszyła do holu, lecz zanim zdążyła otworzyć, drzwi uchyliły się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.  
- Czy mogę? – Bogdan stanął w wejściu niezdecydowany.
- To nadal także twoje mieszkanie – odparła chłodno i odwróciła się z zamiarem odejścia.
- Zaczekaj. Chcę porozmawiać… - Bogdan zamknął za sobą drzwi i zrobił dwa kroki w stronę żony. – Wiem, że wyjeżdżasz i pewnie ci przeszkadzam, ale musimy ustalić parę spraw.
            Ada skrzyżowała przed sobą ręce, przyjmując w ten sposób postawę obronną.  Zdawała sobie sprawę, że Bogdan omotał ją, osaczył i teraz z pewnością zamierzał znów to wykorzystać.  Od pamiętnego poranka, gdy odkryła zdradę, kontaktowali się wyłącznie przez telefon lub osobiście w obecności prawników.
- Nie uprzedziłeś mnie – zaczęła tonem, który jak miała nadzieję, brzmiał odpowiednio stanowczo. – Mój prawnik…
- Ada, proszę! – przerwał, podchodząc jeszcze bliżej. – Chcę rozmawiać z tobą! Tylko z tobą. – Zajrzał żonie w oczy, jakby szukał w nich cienia uczuć. – Wiem, że zawiniłem i masz prawo mnie nienawidzić, ale proszę cię, nie przekreślaj wszystkiego.
- Bogdan, już to przerabialiśmy – odparła powoli, dziwiąc się sobie, że zdołała jakimś sposobem zachować spokój. – Chcę rozwodu.
- Ale ja nie chcę! – wybuchnął. – Przemyślałem to jeszcze raz i… Ada, to był mój błąd! – Ostrożnie, jakby bojąc się reakcji zagniewanej kobiety, ujął łokcie wciąż splecionych na piersiach rąk i delikatnie pociągnął w swoją stronę.
            Ada wzdrygnęła się pod wpływem dotyku, który odebrała jako nieprzyjemny, ale pozostała na miejscu. Wbiła wzrok w tak dobrze, jak sądziła, znaną sobie twarz.
- Czego ty ode mnie chcesz? – Zmarszczyła brwi.
- Daj mi szansę – Wpatrywał się w oczy kobiety tak intensywnie, jakby od tego zależało jego życie. – Ten jeden, jedyny raz. Proszę – szepnął.
- Bogdan, ja nie mogę… Nie wyobrażam sobie nas razem. – Odwróciła wzrok. Mimo wszystko, nie była w stanie rzucić mu w twarz, że czuje obrzydzenie.
- A gdybyśmy zawiesili na razie negocjacje? – Nie ustępował. – Dajmy sobie czas. Odpoczniesz… Moglibyśmy potem pojechać gdzieś razem. Bahama? Nowa Zelandia? Gdzie zechcesz…
- Bogdan, – Ada wyzwoliła się zgrabnie z objęć męża. – Nie oszukuj się. Nie zmienię zdania. Chcę, żebyś zniknął z mojego prywatnego życia. Przecież ustaliliśmy z prawnikami, że nie dzielimy firmy. Nadal będziesz nią zarządzał, a ja otrzymam udział w zyskach. Będziesz miał to, co do tej pory, plus wolność. Ja chcę tego samego.
- Chcesz wolności? – Spojrzenie mężczyzny jakby stwardniało. – A co z nią zrobisz? Masz już jakiś pomysł?
- Zdaje się, że nie masz prawa o to pytać. – odparła chłodno.
- Jeszcze mam. Jeszcze nie jesteś wolna.
- A może mam ochotę się zabawić? Tak, jak ty? Może jestem ciekawa, jak to smakuje? – zadrwiła.
- To sprawdź i wróć. – Tym razem w głosie Bogdana dało się słyszeć dziwną stanowczość.
            Ada podniosła głowę i przyjrzała się mężowi. Adwokat byłby zachwycony obrotem sprawy. Musiała tylko mieć pewność, że chodziło o jej własnego adwokata. Wietrzyła podstęp. Bogdan naprawdę próbował ratować małżeństwo, albo „kupował czas”. Z drugiej strony, polubiła wygodne życie, a możliwość uzyskania lepszych warunków finansowych kusiła.
- Zastanowię się… - zaczęła ostrożnie.
- Wycofasz pozew?
- Wstrzymam – odparła po namyśle.
- Nie będziesz żałować. – Po raz pierwszy od pamiętnej rozmowy, ujrzała na twarzy męża uśmiech.
- Zobaczymy – westchnęła ciężko. – To nie zmienia niczego między nami – zaznaczyła.
- Pozwolisz mi wrócić do domu? – spytał z nadzieją w głosie.
- Jak wyjadę – odparła natychmiast.
            Bogdan skinął głową.
***
Samolot wydał się Adzie zatłoczonym, śmierdzącym autokarem. Od jakiegoś czasu podróżowała klasą bussines, albo i lepszą, więc powrót do „czarteru” odebrała jako przykry. Ostatnim razem podróżowała w podobnych warunkach, kiedy ojciec zafundował młodemu małżeństwu wakacje na Sycylii. Mimowolnie uśmiechnęła się do wspomnień. Jakże była wtedy zakochana. Od ślubu minął rok, ale czuli się z Bogdanem jak w podróży poślubnej. Może nawet lepiej? Pokój w niewielkim hotelu wydawał się spełnieniem marzeń. Najbardziej podobała się Adzie kamienna posadzka, identyczna we wszystkich pomieszczeniach, z łazienką włącznie.
- Chciałabym mieć taką – powiedziała któregoś razu Bogdanowi, kiedy klęcząc, pochyliła się i prawie dotknęła rozpalonym policzkiem zimnego kamienia.
- Jak sobie życzysz, księżniczko – rzucił bez zastanowienia, przywierając mocniej do pośladków żony i wpychając nabrzmiały członek aż po nasadę.
            Uzmysłowiła sobie, że Bogdan najbardziej lubił tę pozycję, choć zwykle uprawiali seks tak, jak tego chciała Ada. Mimowolnie zacisnęła uda, ale po chwili je rozluźniła i poprawiła się w fotelu. Wróciła myślami do posadzki. Zamówili szlifowany granit i kazali wyłożyć nim cały apartament. Nie przyczyniło się to do zwiększenia częstości ich zbliżeń, zauważyła zgryźliwie.
- Przyjemne myśli? – Głos Maxa wyrwał Adę z zadumy.
- Dlaczego tak sądzisz? – Podniosła wzrok na rozmówcę.
- Zarumieniłaś się. – Po twarzy mężczyzny błądził delikatny uśmiech. 
- Duszno tu i przeszkadza mi hałas. – Ada z trudem opanowała chęć odpowiedzenia uśmiechem. Z drugiej strony, płacz dzieci faktycznie jej przeszkadzał. – Nie rozumiem, jak ludzie mogą odpoczywać w takiej atmosferze?
- Nie masz własnych dzieci, więc faktycznie tego nie rozumiesz. – Mężczyzna ogarnął wzrokiem wnętrze samolotu. – Muszę jednak przyznać, że ja też uważam wyjazd z dziećmi w tym akurat kierunku za nietrafiony.
- Czyli, nie jesteśmy tam całkiem bezpieczni – stwierdziła, siląc się na obojętny ton. Przypominali o tym na każdym kroku.
- Dopóki przestrzegacie zasad, ryzyko jest minimalne, ale zawsze mogą się pojawić nieprzewidziane sytuacje – odparł poważnie. – Mogę się przysiąść? – Spojrzał na wolne miejsce obok swej rozmówczyni.
- Magda pewnie zaraz wróci. – Ada wyprostowała się w fotelu. Nie miała ochoty rozmawiać z tym człowiekiem.
- Siedzi na moim miejscu. Chciała pogadać z Piotrem. – Nie czekając na przyzwolenie, Max usadowił się w wolnym fotelu. – Ja też chcę zamienić parę słów. Z tobą – dodał cichym, poważnym tonem.
            Ada spojrzała swemu rozmówcy w twarz. Uśmiech zniknął, za to oczy przybrały ciemniejszą barwę, jakby podkreślając znaczenie słów.
- Stanowimy grupę, która ma do wykonania zadanie – zaczął Max. – Rozumiem jednak, że tu chodzi o duże pieniądze, a w takich przypadkach, nie ma miejsca na sentymenty…
- Co sugerujesz? – Ada pochyliła głowę i ściszyła głos.
- Sądziłem, że jesteś bardziej powściągliwa – zaczął ostrożnie.
- Co takiego? – Miała wrażenie, że się przesłyszała. – Poza tym… Sądziłeś? Na jakiej podstawie, jeśli wolno spytać? – Wyprostowała się gwałtownie.
- Nie znamy się zbyt dobrze, ale ja wiem o was dużo więcej, niż wy o mnie, czy o sobie nawzajem… - Max urwał, pozwalając Adzie przetrawić należycie słowa. – Nie ufałbym nikomu – zakończył z naciskiem. – Nikomu! – powtórzył.
- A tobie, na pierwszym miejscu?– odparowała obrażonym tonem.
- Mnie też nie, jeśli tak będzie ci łatwiej – odparł dziwnie spokojnie.
- Zdumiewa mnie twoja pewność siebie, żeby nie powiedzieć bezczelność. – Pochyliła głowę, nie spuszczając swego rozmówcy z oka. – Każdemu z nas to powiedziałeś?
            Max zawahał się, jakby nie był pewien, co ma odpowiedzieć.
- Po prostu uważaj co i komu mówisz – rzucił w końcu przyciszonym głosem, po czym umilkł i oparł się o zagłówek, jakby miał zamiar drzemać.
            Ada przyglądała się profilowi mężczyzny. Ostre rysy podkreślała jeszcze opalenizna. Nie widziała teraz jasnych bystrych oczu, co jednak nie ujmowało mu urody. –„Gdyby nie ten bezczelny ton…” - pomyślała, przebiegając szybko wzrokiem po dobrze wysklepionej klatce piersiowej i płaskim brzuchu, okrytymi przylegającą koszulką z jakimś głupim napisem. Mimowolnie spojrzała niżej. Luźne spodnie nie zdradzały zbyt wiele, ale wyobraźnia podrzuciła stosowny obraz. – „Chyba oszalałam!” – Zganiła się w myślach.  – „A co mi tam? To dupek, nikt! Tyle, że nieźle wygląda.” – To musiała przyznać.
            Max tkwił nieruchomo w fotelu, jakby kompletnie nieświadomy oględzin. Gdyby jednak Ada mogła ocenić tętno swego towarzysza, natychmiast pojęłaby, że zachowanie pozorów obojętności sporo go kosztuje. Dopiero słysząc, jak kobieta usadawia się na swoim miejscu, posłał jej ukradkowe spojrzenie. Po chwili przeniósł wzrok na wystający ponad zagłówek fotela trzy rzędy wcześniej, czubek głowy profesora Załawy. Od początku facet nie przypadł mu go gustu, ale profesjonalizm sprawił, że zdusił w sobie tę niechęć. Nie mógł się jednak powstrzymać przed małą demonstracją siły i zanim wstał, wyprężył całe ciało, dobywając ze stawów ciche trzeszczenia. Miał świadomość, że przewyższa Załawę pod względem wyglądu i tężyzny fizycznej, a co do innych spraw, musiał jeszcze poczekać z osądem. Miał jednak przeczucie, że obaj będą dążyli do konfrontacji i to na niejednym polu.
Ada odprowadziła mężczyznę wzrokiem. Zastanowiło ją, skąd ta nagła zmiana zachowania? No, może nie całkowita, ale Max najwyraźniej próbował okazać troskę. A może nie? Może po prostu szukał sposobu na nawiązanie kontaktu? Zwykle wyczuwała zainteresowanie mężczyzn. Przywołała z pamięci ich dotychczasowe spotkania. Choćby to z hotelowego holu, kiedy jeszcze nie wiedzieli, kim są. – „Szczeniak” – pomyślała, wydymając nieznacznie wargi. Nie wiedzieli? Ona nie wiedziała. Z drugiej strony, nieprzyjemna reakcja Maxa, kiedy profesor Kos ją przedstawił… Może teraz próbował zatrzeć niemiłe pierwsze wrażenie? Przecież doskonale wiedziała, że w tej grupie nikt nikomu nie ufał. Po co w takim razie te ostrzeżenia? Tak, to musiała być próba nawiązania dialogu. – „Albo szczeniacka rywalizacja z Załawą” – Adzie zaświtała nagła myśl. Niechęć obu mężczyzn nie uszła jej uwagi. Uśmiechnęła się do siebie z satysfakcją. Mimo niedogodności, ta wyprawa zaczynała jej się podobać.  
***
            Profesor Zaława miał wrażenie, że miękkie mokasyny, które nałożył do idealnych na podróż bawełnianych spodni, pękną w szwach od naporem obrzmiałych stóp. Kontrola na lotnisku ślimaczyła się niewyobrażalnie, mimo późnej pory i niewielkiej liczby turystów. Autokary podstawiono o czasie, ale kierowcy zupełnie się nie spieszyło. Jak się później okazało, słusznie, gdyż musiał czekać na obstawę egipskich wojskowych, którzy eskortowali kolumnę samochodów od hotelu do hotelu, pozostawiając w nich kolejne grupy gości. Złożony głównie z bungalowów i niewielkich zabudowań hotelowo-restauracyjnych „Hotel Coral Beach”, znajdował się na końcu listy, z racji swego peryferyjnego położenia, więc przed bramą znaleźli się około północy.
- Ado – Pokonując pulsujący ból stóp, Zaława uniósł się ze swego miejsca i nachylił nad drzemiącą na sąsiednich fotelach koleżanką. – Obudź się. Jesteśmy na miejscu.
            Śpiąca z trudem uniosła powieki i utkwiła w Załawie nieprzytomne spojrzenie.
- Co się stało? – zamruczała sennie, przechylając głowę na boki i próbując rozciągnąć obolałe mięśnie. – Och, to ty… - Uśmiechnęła się blado.
- Mocno spałaś. – Odgarnął ze zmęczonej twarzy Ady kosmyk jasnych włosów, po czym wykonał głową ruch w kierunku okna. – Popatrz – rzucił z westchnieniem.
            Przed bramą hotelu ustawiono solidnie wyglądający mur, zmuszający wszystkie pojazdy do objechania go z jednej lub drugiej strony z niewielką prędkością. Przed murem zauważyli dwa karabiny maszynowe, częściowo przysłonięte workami wypełnionymi najpewniej piaskiem, którego przecież nie brakowało na otaczającej enklawę hoteli pustyni. Kilku żołnierzy bez pośpiechu podeszło do przednich drzwi autokaru. Uwagę Ady przykuł trzymający się z tyłu mężczyzna w cywilu. Wyglądał na Egipcjanina, ale jego ubiór i fryzura utrzymane były w europejskim stylu. Tymczasem kierowca zwrócił się do swych pasażerów łamaną angielszczyzną, prosząc o okazanie paszportów.
- W innych hotelach nie prosili o dokumenty – zauważył szeptem Zaława.
            Ada zwróciła głowę w jego stronę i otworzyła szerzej oczy.
- Myślisz, że to ma związek z nami? – Poczuła lekki dreszczyk podniecenia.
- Nie wiem, ale to możliwe. – Zaława podał paszport kierowcy, siadając jednocześnie obok Ady, tak, by usunąć się z przejścia. – Na razie nie ma powodu do obaw.
- Ja się nie boję! – Żachnęła się. – Po prostu jestem ciekawa, dlaczego tak nas wyróżnili.
- Tak sądziłem. – Zaława ujął dłoń swojej towarzyszki. – Nie wyglądasz na strachliwą.
            Dwuznaczność słów, przy całej otoczce podziałała na Adę, jak zaproszenie do gry. Zacisnęła delikatnie palce na męskiej ręce.
- To zależy… - zawiesiła głos. – Nie jestem również typem ryzykantki.
- A jednak w naszej branży ryzyka nie da się uniknąć. – Oczy Załawy zalśniły żywiej. – Ważne tylko, by odpowiednio dobrać współpracowników. Te emocje… - Umilkł, pozwalając Adzie dopowiedzieć sobie resztę.
            Odetchnęła głębiej, czując gdzieś w okolicach pępka przyjemne drgania.  
- Kiedy odkrywamy dotychczas nieodkryte … - podchwyciła, utrzymując rozmowę w podobnym, niewinnym tonie. 
- Kiedy chwytamy nadarzającą się okazję. – Na twarzy Załawy pojawił się zagadkowy uśmiech.
- Możemy wychodzić. – Głos Maxa zabrzmiał niespodziewanie blisko i sprawił, że oboje aż podskoczyli. Pogrążeni w rozmowie naukowcy nie zauważyli, iż kontrola dobiegła końca.
            Zaława wstał pierwszy, robiąc Adzie przejście. Kobieta nawet nie próbowała sięgać po bagaż podręczny, który chwycili razem, Max i Zaława. Po krótkiej chwili ten pierwszy puścił walizkę i rzuciwszy jego właścicielce uważne spojrzenie, ruszył w kierunku wyjścia z autokaru. Choć tego nie chciała, Ada mimowolnie po raz kolejny porównała obu mężczyzn. Niewątpliwie młodszy i wysportowany Max przyciągał wzrok, lecz intelekt i maniery Załawy pociągały ją mocniej.
            Przejście od bramy wjazdowej do położonej w centralnym budynku recepcji zajęło całej grupie turystów zaledwie kilka minut i dzięki obsłudze, która zajęła się bagażami, odbyło się niezwykle sprawnie. Po doświadczeniach z lotniska, powitali tę odmianę z ulgą, a nawet zadowoleniem.
- Mieszkamy w bungalowach, w pierwszym rzędzie, licząc od plaży – zakomunikował swym podopiecznym Max. – Ada z Magdą. Będziecie mieć za ścianą Grzegorza i Sebę. Ja i Piotr zajmiemy pół sąsiedniego domku.
            Bez słów wzięli od Maxa klucze i ruszyli za nim, we wskazanym przez obsługę kierunku. Już po chwili szli wyłożoną jasnym kamieniem dróżką, wijącą się pomiędzy parterowymi domkami z identycznego jasnego kamienia. Tarasy oświetlono ciepłym żółtawym światłem, które wydobywało z mroku niskie palmy oraz obsypane kwiatami drzewka i krzewy. Gdzieniegdzie w obszernych terakotowych donicach pyszniły się krwistoczerwone pelargonie. Szmer zraszaczy polewających większe i mniejsze skrawki starannie przystrzyżonych trawników, mieszał się z dobiegającym zewsząd odgłosem cykad.
- Czuję się jak w raju – westchnęła Magda.
- A ja, jak w aptece, albo w sklepie zielarskim. – Ada trąciła niedbale gałąź jednego z krzewów. – Mogłabym wybić wszystkich mieszkańców hotelu używając tylko tego krzaka.
- Żartujesz? – Magda spojrzała na niewinnie wyglądające gałązki pokryte sporymi, mocno użyłkowanymi liśćmi.
- Raczej nie – roześmiał się Zaława. - Przypomnisz nam, co to jest? – zwrócił się do Ady.  
- Dichapetalum cymosum. Wytwarza fluorooctan sodowy – odparła tonem tak beznamiętnym, jakby podawała nazwę kosmetyku.
- Naprawdę?! – Magda zatrzymała się gwałtownie, po czym zawróciła i przyjrzała się uważnie roślinie. 
- O co chodzi z tym krzakiem? – Idący najbliżej dziewczyny Piotr również się zatrzymał. – Co on wytwarza? Fluoro… coś tam?
- Fluorooctan sodowy! Niesamowitą truciznę! Idealną! Bez smaku, bez zapachu… - Magda wpatrywała się w krzew, jak zahipnotyzowana. – Nie do wiary, że to tu rośnie. Tak po prostu!
- Myślę, że ten, kto go sadził, nie był naukowcem i nie wiedział, co robi. – Przerwał te zachwyty Max. - Powinniśmy iść spać.
            Zaława zmierzył mówiącego wzrokiem, który wyrażał absolutna pogardę dla jego ignorancji, ale nie wypowiedział ani jednego słowa. Ada miała ochotę głośno wyrazić coś podobnego, ale w ostatniej chwili wyhamowała. Zmęczenie brało górę nad chęcią wykazania Maxowi braku wyobraźni. Magda, jakby wyczuwając, że dalsze ciągnięcie tematu grozi konfliktem, potulnie ruszyła dalej. Po chwili cała grupa ujrzała swoje bagaże ustawione równiutko przed drzwiami odpowiednich bungalowów, a przy nich uśmiechniętego boya. Nagle wszyscy zamarzyli o wygodnym łóżku, zapominając o trującym krzaku.    

wtorek, 6 czerwca 2017

Lek. Rozdział 3




            Zebrawszy podpisane przez uczestników spotkania dokumenty, profesor Kos podszedł do rzutnika. Po chwili na ekranie ukazał się obraz otoczonego palmami szpitalnego budynku. Uwagę Ady przykuły angielskie i arabskie napisy nad wejściem.
- To Egipt – wyjaśnił Kos. - Kilka miesięcy temu, do jednego ze szpitali został przyjęty turysta z objawami ciężkiej infekcji płuc. To jeden z dwóch szpitali w mieście, prowadzony przez europejską, głównie niemiecką obsadę. Mimo leczenia, stan pacjenta się nie poprawiał, a nawet uległ pogorszeniu.
            Zgromadzonym ukazał się kolejny slajd z listą zastosowanych antybiotyków. Przy każdym z nich widniał czerwony minus. Tylko ostatni, o długiej i dziwnie brzmiącej nazwie, oprócz minusa miał dostawiony mały jasnozielony plusik.
- Oporność na wszystko? – Ada i Zaława zadali pytanie niemal równocześnie.
- Niestety tak. – Profesor rozłożył ręce. – Z posiewów udało się pozyskać szczep bakterii przypominających dwoinkę zapalenia płuc, ale jak widzieliście, zachowującą się nietypowo. Odizolowali pacjenta i właściwie czekali aż umrze, bo o transporcie nie mogło być mowy, ale wtedy jeden z egipskich pielęgniarzy zaoferował pomoc. Nie mieli nic do stracenia, więc podali choremu lek, który dostarczył…
- Chce nam pan powiedzieć, że zadziałał? – przerwał profesorowi Zaława.
- Owszem.
- Co to było? Jakiś glikopeptyd? – Ada uznała za stosowne włączyć się do dyskusji, zadając choćby tak banalne pytanie. Dla profesora i pozostałej dwójki naukowców, wrażliwość tej akurat bakterii na antybiotyki glikopeptydowe musiała być oczywista. Resztą uczestników zupełnie się nie przejmowała, nie traktując ich jako partnerów do rozmowy.  
- I tu pojawia się problem. – Profesor zwrócił się wprost do Ady. – Nie mamy pojęcia, co to było.
- Jak to? – tym razem do chórku dołączyła Magda i ku zaskoczeniu naukowców także Max. 
- Pielęgniarz, o którym mówiłem jest poprzez żonę związany z plemieniem osiadłym na pustyni, kilkadziesiąt kilometrów od miasta. Oni dostarczyli lek, ale podawali go sami i nie pozwolili zbadać.
- Nie zrobiono wcześniej antybiogramu?! – Ada poderwała się z krzesła.
- Nie było czasu, a kiedy po dwunastu godzinach nastąpiła poprawa, nikt nie odważył się ryzykować zaprzestania terapii…
- Zaprzestania terapii? Nie rozumiem…
- Taki widać postawili warunek. – Bardziej stwierdził, niż zapytał Max. – To dość typowe. Ludzie pustyni zazdrośnie strzegą swoich tajemnic.
- Ale tu chodziło o życie człowieka! – Ada pokręciła z niedowierzaniem głową. Spojrzała na Załawę, jakby szukała u niego wsparcia.
- O życie niewiernego. – Max nie ustępował. – I tak wykazali dobrą wolę.
- To niewyobrażalne! – W głosie profesora Załawy dało się słyszeć oburzenie. – A co na to władze szpitala? Lekarz prowadzący?
- Nie mieli wielkiego wyboru. Poza tym, nie znacie tamtejszych zwyczajów, układów… - Profesor spojrzał wymownie na Maxa, który tymczasem zsunął się nieco na krześle i kołysał nim w przód i w tył.
            Ada posłała mu uważne spojrzenie. Nonszalancja tego człowieka zaczynała naprawdę działać jej na nerwy. Odwróciła głowę w stronę Załawy. On także obserwował Maxa. 
- Pacjent przeżył? – spytała po chwili.
- Tak – odparł profesor.
- Dlaczego nic o tym nie wiedzieliśmy? To sensacja, a tymczasem… - Ada poczuła na przedramieniu dłoń Załawy i urwała w pół zdania. Zrozumiała bez słów, że powinna powściągnąć język.
- Całe zdarzenie udało się na razie utrzymać w tajemnicy dzięki hojnej darowiźnie dla dyrekcji szpitala, ale przede wszystkim, dzięki błyskawicznej reakcji jednego z lekarzy. – Pospieszył z wyjaśnieniem Kos. - Przebywał wcześniej na stażu w moim instytucie i nawiązała się między nami nic sympatii.  
 - Jakie w związku z tym przewidział pan dla nas zadanie? – Zaława utkwił w mówcy badawcze spojrzenie.
- Trzeba dotrzeć do ludzi, którzy mają lek i ustalić jego skład.
- Powiedział pan, że nie zgodzili się go podać – wpadła mu w słowo, milcząca dotąd Magda.
- Moja droga, przecież mnie znasz. – Profesor uśmiechnął się dobrotliwie, ale jego oczy zalśniły dziwnym blaskiem. – Pracuję nad tym od dwóch miesięcy. Nie dadzą wywieźć leku, ale pozwolą zbadać.
- Jeśli poznamy skład, to przecież tak, jakby nam go dali. – Ada zmarszczyła brwi.
- Oni tego nie rozumieją. – Usłyszała głos Maxa. Spojrzała w tamtą stronę i napotkała uważne spojrzenie szarych oczu. Nie wyrażały żadnych emocji, ani pozytywnych, ani negatywnych. Stwierdził fakt, ale nie opowiadał się po żadnej stronie.
- A co z tą bakterią? – Zainteresował się nagle Zaława. – Mamy ją?
- Niezupełnie… - Kos potarł otłuszczony podbródek. – W obawie przed epidemią dyrektor szpitala nakazał zniszczyć wszystko, co miało z nią styczność. Szalki z posiewami również…
            Siedząca naprzeciw Kosa trójka naukowców jęknęła zawiedziona.
- Spokojnie. – Profesor uniósł w górę dłonie, jakby chciał ich uciszyć. – Turysta był wcześniej w innym państwie, gdzie najprawdopodobniej się zaraził. W każdym razie wyizolowano tam od innych chorych podobne bakterie…
- Te same objawy? Czym ich leczono? – Ada znów zbyt późno ugryzła się w język. Na szczęście pozostałym udzieliła się jej ekscytacja.
- Podobne objawy i podobne leczenie. – Kos uśmiechnął się smutno. – Ale żaden z chorych nie przeżył.    
- Nadal uważa pan, że nie mamy prawa domagać się tego leku? – Zaława wychylił się do przodu i spojrzał na Maxa, wyraźnie go prowokując. Ten jednak nie podjął dyskusji, a tylko wzruszył ramionami.
- Czy ktoś jeszcze zachorował? Mam na myśli, czy ten turysta kogoś zaraził? – Magda, wyraźnie podekscytowana, przerwała kłopotliwą ciszę, która zapanowała po słowach Załawy.
- Z tego, co wiemy, nie. To również przyczyniło się do utrzymania wszystkiego w tajemnicy. – Kos wyraźnie się odprężył, widząc, że między Maxem i Załawą chwilowo zapanował rozejm. – A teraz jeszcze jedna sprawa – ciągnął. – Bardzo mi zależy na przyspieszeniu terminu wyjazdu. Spróbujmy… za dwa tygodnie? – Zaplótł ręce na brzuchu i czekał na reakcje zgromadzonych. Tak, jak przypuszczał, żadne z jego gości nie zaprotestowało. Magda pokiwała głową ze zrozumieniem, Ada i Zaława sięgnęli po telefony, by sprawdzić kalendarze, a Max odchylił się w tył i przymknął oczy, jakby w skupieniu analizował w pamięci rozkład swoich zleceń.
***
            Wychodząc ze spotkania Ada miała dziwne wrażenie, że dała się wciągnąć w spiralę zdarzeń, których do końca nie pojmowała. Kos nie powiedział im wszystkiego, ba, nawet tego nie ukrywał. Poza tym, że wszystko rozegrało się w Egipcie, nie wymienił miasta, gdzie stał szpital, ani nazwy kraju, z którego turysta przywlókł infekcję. Irytowało ją to, ale z drugiej strony, zdawała sobie sprawę, że sama postąpiłaby dokładnie tak samo. Już od dawna wiedziała, że w świecie nauki, zachowanie tajemnicy odgrywało kluczową rolę. Konkurencja nie spała nigdy, a przy współczesnych środkach komunikacji podkradanie pomysłów właściwie spowszedniało. Kiedyś takie zdarzenia budziły powszechne oburzenie i nierzadko stawały się przyczyną ostracyzmu wobec „złodzieja”. Tymczasem obecnie Amerykanie podkradali naukowców z całego świata, a Chińczycy fałszowali nagminnie badania. Nikt na to nie reagował. No, chyba, że ktoś odważył się wystąpić przeciwko któremuś z koncernów…
- Przepraszam. – Niski ciepło brzmiący męski głos i delikatne dotknięcie ramienia przerwało Adzie rozmyślania. – Może da się pani zaprosić na kawę? – Nie zauważyła, że Zaława poszedł za nią do lobby. – Chętnie zaproponowałbym coś mocniejszego, żeby łatwiej nam było przejść na „ty”, ale kawa wydaje mi się bardziej odpowiednia dla kierowcy.
- Nie jestem pewna… - Ada zawahała się, zerkając na maleńki złoty zegarek. Czas jednak nie naglił. – Właściwie, to czemu nie? – Posłała mężczyźnie przyjazne spojrzenie, okraszone delikatnym, prawie zalotnym uśmiechem. – W naszym przypadku, przejście do mniej oficjalnych form nie będzie trudne. – Uznała, że dorównywali sobie stopniem naukowym i pozycją zawodową. - Poza tym, rzeczywiście, zostawiłam na parkingu samochód, więc kawa musi wystarczyć.
            Weszli do oddzielonej taflą kolorowego szkła części barowej i zamówiwszy dwa espresso, usiedli przy niewielkim stoliczku. Oboje milczeli przez dłuższą chwilę.
- Wierzysz mu? – Zaława odezwał się pierwszy.
- Kosowi? Chyba tak. – Zastanowiła się. Dlaczego miałaby nie wierzyć? Rynek leków był jednym z najbardziej dochodowych, ale też pełnym patologii i wypaczeń. Odkrycie nowego skutecznego antybiotyku z pewnością dałoby gigantyczne dochody. Pod warunkiem wyłączności na okres ochrony patentowej. – Ty pewnie nie, skoro pytasz. – Przyjrzała się swemu rozmówcy dokładniej.
            Szczupły, choć nie wysportowany, lekko szpakowaty, gładko ogolony i do tego doskonale ubrany, robił dobre wrażenie. Odpowiedział na zainteresowanie swoją osobą śmiałym spojrzeniem.
- Profesor pominął sporo informacji – zaczął powoli. – Rozumiem to, ale… - Umilkł na widok kelnera, który postawił na stoliczku dwie filiżanki, małe szklaneczki z wodą i miseczkę drobnych ciasteczek.
- Och, Grzegorzu. – Ada z uśmiechem uniosła w górę maleńkie naczynie wypełnione ciemnym, parującym płynem. – Przecież żadne z nas nie podałoby takich informacji. – powiedziała. Upiła odrobinę i oblizała wargi koniuszkiem języka.
- Ado, czy raczej Adelajdo? – Zaława podążył wzrokiem do ust swojej towarzyszki.
- Ado, jeśli łaska. – Pochwyciwszy spojrzenie Załawy, przymrużyła zalotnie oczy. Jeszcze nie wiedziała do czego, ale zainteresowanie tego człowieka mogło się przydać. Jego spostrzegawczość także. – Przerwałam ci myśl – podjęła.
- Zastanawia mnie, czy wszystkim nam obiecał to samo? – Zaława uśmiechnął się chytrze. – Ma ogromny budżet, nawet jak na całkowicie nowy antybiotyk, a przy tym żadnych gwarancji powodzenia. Niepokoi mnie też ten Max. To nie jest prawdziwe imię. I jak on się właściwie nazywa? A słyszałaś, jak kręcił nosem na udział kobiet w badaniach?
- Nie w badaniach, tylko w wyjeździe. Skoro ma być odpowiedzialny za całą grupę, a jedziemy do Egiptu, to raczej zrozumiałe. – Spróbowała obiektywnie spojrzeć na sprawę. Upiła kolejny łyk kawy. – Ale masz rację, ma w sobie coś niepokojącego… - Nie była to szczera opinia. Młody, pewny siebie, nawet zarozumiały… Intrygował, chociaż chętnie utarłaby mu nosa…
- Chyba naprawdę ci podpadł. – Zaława dotknął delikatnie szczupłych palców Ady. – Aż się zaróżowiłaś.
- Nie żartuj! – Pokryła zmieszanie gniewnym wykrzywieniem ust, ale nie cofnęła ręki. Zauważyła, że Zaława nie nosił obrączki. – To działanie kofeiny, nic więcej. – Wzruszyła ramionami.
- To świetnie, bo zdaje się, że nasz tajemniczy „opiekun” właśnie tu idzie. – Zaława cofnął dłoń.
            Max nie podszedł jednak do rozmawiających, ale usiadł przy barze i zamówił piwo. Przyjacielska atmosfera, panująca dotychczas przy stoliku, gdzieś się jednak ulotniła. Ada nagle poczuła się skrępowana.
- Powinnam już wracać. – Posłała Załawie przepraszający uśmiech. – Wyjazd za dwa tygodnie, to w moim przypadku karkołomne przedsięwzięcie – westchnęła.
- Podobnie, jak w moim. – Zaława pokiwał głową.
            Wychodząc, zauważyli, że Max, na pozór zajęty rozmową z barmanem, dyskretnie im się przygląda. Fragmenty wolnej lustrzanej powierzchni, na tle której ustawiono butelki z alkoholem, doskonale się do tego nadawały.
- Dziękuję za kawę i miłe towarzystwo. – Ada wyciągnęła do Załawy dłoń, którą ten musnął ustami, przytrzymując jednocześnie dłużej, niż wypadało. Musiała przyznać, że sprawił jej tym przyjemność.
- Idę w tę samą stronę – odparł, spoglądając na przeszklone drzwi.
- Nie mówiłeś przypadkiem, że zostajesz do jutra? – Zmarszczyła leciutko brwi.
- Owszem. Miałem jednak nadzieję na hiszpańską kuchnię, a tu jej nie serwują, więc muszę się przejechać do centrum.
- W takim razie, chętnie cię podwiozę – powiedziała z czarującym uśmiechem i wziąwszy swego towarzysza pod ramię, skierowała się do windy, by zjechać do podziemnego parkingu. – Mamy niedaleko instytutu lokal z kuchnią andaluzyjską. Nie wyobrażasz sobie, jakie serwują cuda!
- Przypuszczam, że nie dasz się namówić na wspólny posiłek - westchnął, posyłając rozmówczyni tęskne spojrzenie. – A może jednak?
- Tym razem nie. – Roześmiała się odrobinę za głośno. – Ale zapamiętam sobie, że proponowałeś obiad. – Kiedy ostatni raz widziała w oczach mężczyzny pożądanie? Na pewno nie ostatnio i nie w domu. Na uczelni, owszem, jednak Załawy nie porównałaby z byle asystentem. Co to, to nie!
- Liczę na to – odparł tymczasem mężczyzna, przyciskając nieznacznie dłoń Ady do swego boku.

poniedziałek, 29 maja 2017

Wracam niedługo

Kochani,
Wkrótce wracam z dalszym ciągiem opowiadania. Wiem, że kazałam na siebie długo czekać, ale nie miałam innego wyjścia. No, ale dość leniuchowania. Mam nadzieję, że tym razem pójdzie mi jak z poprzednimi cyklami. Pozdrawiam wszystkich cierpliwych, Roksana

środa, 4 stycznia 2017

Drzodzy Czytelnicy

Wybaczcie mi drodzy Czytelnicy, ale muszę chwilowo zawiesić pisanie bloga. Czynię to z żalem i po wielu próbach pogodzenia ze sobą  sprzecznych interesów. Niestety, jak to zwykle bywa, życie wygrało. Nie wiem, jak długo to potrwa, ale z pewnością nie jest to koniec, a jedynie przerwa.
Wszystkim Wam bardzo dziękuję i mam nadzieję, że jeszcze się tutaj spotkamy.
Pozdrawiam ciepło,
Roksana.

czwartek, 15 grudnia 2016

Lek. Rozdział 2




Automat nastawiony na dziewiątą rano zaczął unosić żaluzje, zalewając stopniowo sypialnię jasnym światłem dnia. Ada przeciągnęła się sennie i już miała otworzyć oczy, kiedy poczuła obok siebie ruch i po chwili pokój zaczął na powrót pogrążać się w mroku.
-  Nie wstawaj jeszcze. – Głos Bogdana zabrzmiał blisko jej ucha.
            Uniosła niechętnie powieki i ujrzała męża wspartego na łokciu tuż obok swego boku. Musiał się położyć już po jej zaśnięciu. Trzymał w dłoni pilota, którym zatrzymał żaluzje, pozostawiając wąski pasek światła pomiędzy ich brzegiem i parapetem. Westchnęła i spróbowała odwrócić się do niego tyłem.
- Daj się przeprosić – wyszeptał błagalnie. – Jestem tylko człowiekiem i popełniam błędy…
- To jakaś nowość – odparła z sarkazmem, patrząc mu prosto w oczy.
- Proszę… – Bogdan odchylił rąbek kołdry i pochylił głowę, muskając dekolt i pierś Ady nosem. – Jeśli nie chcesz, to nie poprawiaj tej opinii. Przesadziłem. – Zwiesił głowę.
- To prawda. – Ada przyglądała się mężowi uważnie. Sprawiał wrażenie naprawdę przybitego.
- Wynagrodzę ci to, tylko już się na mnie nie złość. – Schylił się i pocałował ostrożnie najpierw jedno, a potem drugie oko Ady. – Nie chcę, żebyś przeze mnie płakała.
- To ze złości. – Spojrzała w bok nadąsana.
            Bogdan odgarnął ostrożnie niesforne kosmyki jasnych włosów, obserwując, jak napięcie w twarzy Ady powoli ustępuje.
- Daj się przeprosić… - Opuszki jego palców prześledziły linię żuchwy, szyję i zarys obojczyka, zsuwając niżej brzeg kołdry. – Masz takie piękne ciało… – Pocałował zagłębienie między piersiami.
            Początkowo Ada przyjmowała te hołdy biernie, ale służalcza postawa Bogdana w końcu wywarła na niej wrażenie. Poczuła przyjemny dreszczyk, który sprawił, że jej ciało pokryła „gęsia skórka”. Odetchnęła głębiej i przymknęła powieki.
- Mogę cię dotykać? Tak? – Usta Bogdana posuwały się systematycznie w dół, pokrywając pocałunkami delikatną jasną skórę. – Pokażę ci, jak bardzo mi się podobasz… - Uniósł się na rękach i nie przerywając pieszczot, przemieścił nad wyciągnięte leniwie ciało żony. – Jesteś naprawdę piękna! – W jego głosie dosłyszała szczery zachwyt. – Widziałem kimono… - Sięgnął językiem w zagłębienie pępka. Ada zachichotała, próbując odepchnąć głowę męża od swojego brzucha. – Na pewno wyglądasz w nim bosko! Szkoda, że tego nie widziałem.
- Sam tego chciałeś. – Westchnęła z cieniem wyrzutu w głosie.
- Można powiedzieć, że część kary już sobie wymierzyłem. – Język Bogdana podjął dalszą wędrówkę, przemieszczając się coraz niżej. – To niesamowite, że tu na dole też jesteś blondynką. – Pogładził z czułością maleńką kępkę włosków łonowych. – Ale jesteś apetyczna. Jak ty to robisz?   
- Dbam o siebie – szepnęła, unosząc kąciki ust w delikatnym uśmiechu.
- Mój klejnocik. – Rozchylił delikatne płatki i liznął ciemnoróżową wypukłość. Ada jęknęła przeciągle. – Jak to dobrze, że nic mi cię tutaj nie popsuło. – Objął ustami wrażliwe miejsce i puścił w ruch język i zęby.
Ada spięła się w sobie, chwytając gwałtownie powietrze, po czym jęcząc opadła na poduszki. Zacisnęła palce na kołdrze i wygięła się w łuk. Bezwiednie złączyła uda, ale po chwili poczuła, jak ciepła dłoń toruje sobie drogę pomiędzy nimi. Spróbowała się rozluźnić, ale Bogdan właśnie dopuszczał się takich występków wobec jej łechtaczki, że skapitulowała. Ogarniała ją słodka niemoc. Czułe słowa pieściły ucho. Zastanowiła się, co właściwie do niej mówił? Nie popsuło jej? Co? Pewnie myślał o ciąży. Zęby mężczyzny zacisnęły się mocniej i wyrwały z gardła oszołomionej dziewczyny głośny jęk. Myśli gdzieś odleciały. Mięśnie zareagowały gwałtownym skurczem i zaczęły drżeć. Jak w transie Ada rozsunęła szeroko uda, pozwalając na penetrację ociekającego wilgocią wnętrza. Wtargnięcie, choć powolne, zaparło jej dech w piersiach. Rozchyliła usta, zaciskając jednocześnie powieki. Wyprężone ciało pokryła cienka warstewka potu. Posuwisty ruch palców, raz po raz przerywał spazm zaciskających się wokół nich mięśni. Ada miała wrażenie, że język męża wwierca się w nią bezlitośnie i już, już chciała chwycić bujną czuprynę, by przerwać tę inwazję, gdy nowa fala rozkoszy pozbawiała ja woli i sił. Jęknęła głośno. Napięcie skłębiło się w podbrzuszu, grożąc rychłym wybuchem. Drżała na samą myśl o jego sile. Nagle poczuła coś z pogranicza bólu i rozkoszy. Bodziec tak silny, że zamarła w bezruchu i dopiero po chwili krzyknęła niewyraźnie. Maleńki fragment ciała, na moment skupił w sobie całe jej odczuwanie, a równocześnie sam pozostał nieczuły na jakikolwiek bodziec. – „Bryłka lodu w płomieniach” – przemknęło jej przez myśl. Krzyczała w ekstazie, nie panując nad sobą.
Bogdan uniósł głowę i z zachwytem obserwował swoje dzieło. Okrył spocone ciało i przygarnął do siebie. Poczuł przyjemny ciężar narastającego wzwodu. Ada drżała, nie mogąc się uspokoić. Wtuliła się ufnie w otaczające ją ramiona, z trudem łapiąc oddech.
- Moja księżniczka. – Bogdan gładził miękkie jak jedwab włosy.
            Jakby w odpowiedzi Ada pocałowała go w miejsce, gdzie szyja łączy się z klatką piersiową, tworząc małe zagłębienie i sięgnęła dłonią w dół, między dwa przytulone ciała. Bogdan przytrzymał szczupłą rękę, dociskając ją do swego biodra.
- Nie chcesz niczego w zamian? – Ada odchyliła głowę. Rozszerzone źrenice prawie zakrywały jej jasnoniebieskie tęczówki, potęgując wyraz zdumienia.
- To było na zgodę. – Roześmiał się w odpowiedzi. – Taki prezent tylko dla ciebie. Choć nie ukrywam, że dla mnie też przyjemny.
            Gdyby nie rumieniec niedawnych emocji, policzki Ady z pewnością przybrałyby intensywniejszy odcień. Pocałowała męża w usta i ukryła się na powrót w jego ramionach. Nagle uświadomiła sobie, że nie pamięta, kiedy ostatni raz tak się czuła. Uprawiali seks, ale to, co jej zafundował tego ranka, wykraczało daleko poza doznania, których zwykle doświadczała.
– Umówiłem się z chłopakami na squash’a. – Bogdan pocałował Adę w czoło i usiadł. – Muszę oszczędzać energię, ale wieczorem… - Zawiesił głos i spojrzał znacząco na przesuwane drzwi garderoby.
- Kimono? – Ada przeciągnęła się leniwie, obserwując męża spod półprzymkniętych powiek.
- Idę zrobić sobie koktajl. Przewidzieć i ciebie? – Bogdan poprawił luźne jedwabne spodenki od piżamy i pomaszerował do kuchni.
- Mhm… - zamruczała.
            Wkrótce do Ady dotarły odgłosy otwieranej i zamykanej lodówki, ciche postukiwania magnetycznych zatrzasków kuchennych szafek, a na koniec grzechot miksera. Tymczasem Bogdan przemieścił się do łazienki i do kuchennych hałasów dołączyło bzyczenie elektrycznej golarki. Ada skrzyżowała ręce za głową i wbiła wzrok w sufit. Niewiele brakowało, a przyjęłaby propozycję Kosa. Co prawda, mogłaby się potem wycofać, ale  zdawała sobie sprawę, że to dość mocno podważyłoby jej wiarygodność. Nie zamierzała od razu darować Bogdanowi całej winy, ale nie miało sensu planować zemsty. Wystarczyło pozbyć się nielojalnej sekretarki i zadbać o to, by nowa wiedziała, kto jest szefem. Uśmiechnęła się do siebie, dochodząc do wniosku, że być może warto było się pokłócić.   
- Muszę lecieć. Podać ci śniadanko? – Bogdan, już w stroju sportowym stanął w drzwiach sypialni, poruszając szklanym pojemnikiem, wypełnionym gęstą jasną breją.
- Nie. Wstaw do lodówki.
            Nie było takiej siły, która wyrwałaby Adę z łóżka w weekend przed jedenastą. Słyszała, jak Bogdan kręci się jeszcze przez chwilę w kuchni, potem wychodzi, uderzając sportową torbą o drzwi, wreszcie wsiada do windy. Z jakiegoś powodu nie mogła jednak ponownie zasnąć. Łóżko wydało jej się nagle niewygodne. Pomyślała o książce i rozejrzała się po sypialni. Jej wzrok padł na pozostawiony na komodzie smartfon.  Westchnęła ciężko i wstała. Po chwili przeglądała pocztę, szukając maila otrzymanego od profesora Kosa. Pomiędzy nią i wyciągiem z konta bankowego napotkała dziwną wiadomość z wykrzyknikiem. Nie znała nadawcy. Zawahała się w obawie przed wirusem. W tytule zamieszczono jednak jej imię. Było rzadkie, więc zbieg okoliczności raczej nie wchodził w grę. W końcu ciekawość wzięła górę.
- „To powinno panią zainteresować. Z wyrazami sympatii, Przyjaciel” – przeczytała.
Otworzyła pierwszy z załączników i zamarła. Nie wierzyła własnym oczom! Mimo, iż na zdjęciu widniały dwie postaci, przez nieodpowiednie kadrowanie pozbawione głów, natychmiast rozpoznała jedną z nich. Męskie przedramię obejmowało dół pleców, a dłoń tkwiła w kieszeni dżinsów. Określenie „tkwiła”, nie oddawało w pełni sytuacji. Palce zaciskały się na pośladku przez materiał spodni. Męskich spodni! Przełknęła głośno ślinę. Otworzyła kolejne zdjęcie. Szczupły chłopak o delikatnych rysach i blond czuprynie sączył przez słomkę błękitnawego drinka, wpatrując się w twarz jej męża. Zapewne tak było, bo Ada widziała tylko plecy i tył głowy Bogdana. Bez trudu rozpoznała jego i jasny lniany garnitur, który ona sama kupiła. Kolejne zdjęcie. Pozycja jak na poprzednim, nieco zbliżona, dłoń Bogdana odgarniająca kosmyk jasnych włosów. Następne zrobiono z innej perspektywy. Chłopak podawał Bogdanowi wisienkę wyłowioną z drinka. Ada poczuła mdłości.
- Ty… - wycedziła przez zęby, nie mogąc znaleźć odpowiedniego określenia.
            Drżącymi rękoma przewijała kolejne ujęcia: objęci przy barze, szepczący do ucha, objęci przy bramce z białego drewna… całujący się! Ostatnie zdjęcie sprawiło, że poczuła w żołądku dziwny ciężar. Słabo doświetlone, zrobione z ukrycia, bez lampy, a jednak Ada widziała dokładnie zarys obu mężczyzn. Wyobraźnia podsunęła jej obraz Bogdana wsuwającego język do ust chłopaka. Ten sam język, którym przed chwilą pieścił jej…
- Ohyda! – Upuściła telefon na łóżko i odrzuciła kołdrę.
            Biegnąc do łazienki pragnęła tylko jednego, zmyć każdy najmniejszy ślad, najlżejszy dotyk pozostawiony przez Bogdana na jej ciele.
***
            Szczupły, na oko czterdziestoletni mężczyzna, w ciemnym prostym stroju, stał przy oknie eleganckiego apartamentu i obserwował lekko pomarszczoną taflę Jeziora Genewskiego. W pewnej chwili westchnął i przeczesał dłonią proste kruczoczarne włosy, ścięte równo na wysokości karku. Na nadgarstku błysnął ciężki złoty zegarek, jedyna ozdoba, poza prostym złotym sygnetem z grawerunkiem kilku przecinających się pod różnymi kontami linii. Pociągła twarz o smagłej cerze, naznaczonej gdzieniegdzie głębokimi bliznami, prawdopodobnie po przebytej ospie, nie wyrażała żadnych emocji.
            Nagle drzwi do apartamentu uchyliły się i do wnętrza wsunął się bezszelestnie mężczyzna, wyglądający prawie identycznie, jak ten przy oknie. Dopiero po dłuższej chwili można było dostrzec, że nowoprzybyły jest nieco młodszy, a jego wygolonych policzków nie szpecą blizny.
            Mężczyzna przy oknie, jakby wyczuwając przybysza, odwrócił się.
- Sahid – powiedział zadziwiająco niskim głosem, o niemal ciepłym brzmieniu.
            Nazwany Sahidem skłonił z szacunkiem głowę, dotykając opuszkami palców czoła, ust i piersi, i czekał. Jego dłoń także zdobił sygnet z dziwacznym rysunkiem.
            Powoli, jakby z ociąganiem, mężczyzna z bliznami podszedł do antycznego złoconego biurka, wybrał jeden z czterech telefonów komórkowych i podał go Sahidowi.
- Mamy człowieka w grupie Kosa – zaczął. – Będziesz jego cieniem. W telefonie jest numer komórki i dane, a jeszcze dziś dostaniesz pozostałe informacje. Za dwa tygodnie mają spotkanie w Polsce, w Warszawie. Polecisz tam na wypadek, gdyby chciał się skontaktować osobiście.
- Rozumiem.
- Nie jest oddany sprawie, ale będzie naszymi oczami i uszami. Jeśli Allach pozwoli, dostarczy lek.
- Co mam robić?
- Masz być blisko, ale nie wolno ci się kontaktować. On to zrobi, kiedy będzie bezpiecznie. Ty masz być na każde jego wezwanie. Jest dla nas cenny – zaznaczył.
            Sahid skinął ze zrozumieniem głową.
- Ale jeśli zdradzi… - Zawiesił głos, a w pokoju jakby powiało chłodem. – Zabij.
            Sahid ponownie się skłonił, po czym widząc, że rozmowa zakończona, dotknął palcami piersi, ust i czoła. Mężczyzna z bliznami powtórzył ten sam gest i odwrócił się do okna.
***
- Adelajda! – Bogdan chwycił żonę za ramię i odkręcił w swoją stronę – Robisz duży błąd!
- Mówi się „popełniasz” – wysyczała, wyrywając się z uścisku. – Błąd się popełnia. A ja popełniłam go, obdarzając cię ślepym zaufaniem!. – Zacisnęła szczęki. Zastanowiła się, co zabolało bardziej? Sam fakt zdrady, czy związane z nią upokorzenie? – Jak wrócę, ma cię tu nie być.
- Ada…
- Nie dotykaj mnie! – krzyknęła, odskakując od męża, który najwyraźniej miał zamiar ją zatrzymać. – Brzydzę się tobą.
            Jadąc do ojca, na Żoliborz, Ada wciąż jeszcze dygotała z emocji. Sytuacja ją przerosła. Gdyby zrobił to z inną kobietą, młodszą, ładniejszą, może z koleżanką z pracy, ale z facetem? Przecież nie był gejem. Wiedziałaby… Zastanowiła się nad tym. Zawsze podziwiała Bogdana za doskonały gust. Dobrze się ubierał, uwielbiał nowoczesne wzornictwo, znał najnowsze trendy, potrafił kupić jej buty… Nagle uświadomiła sobie, że kieruje się stereotypami. Przecież to nie miało wiele wspólnego z orientacją seksualną. Skupiła się na samym fakcie zdrady. Chciała sobie wyobrazić, że nadal są małżeństwem, ale w żaden sposób nie mogła. Zaparkowała na chodniku przed pomalowaną na biało kamienicą. Zanim zadzwoniła do ojca, spróbowała odbyć rozmowę z którąś z koleżanek, ale po krótkim namyśle odrzuciła ten pomysł. Wszyscy znajomi byli „wspólni” i wszyscy w jakiś sposób powiązani zależnościami. Choć niechętnie, musiała przyznać, że w obecnej sytuacji, najlepszym rozwiązaniem było zwrócenie się do własnego ojca.
- Dzień dobry, Anno. – Ada uścisnęła lekko dłoń kobiety, która otworzyła jej drzwi. Samodzielnie powiesiła płaszcz na wieszaku.
- Dzień dobry. Generał jest w dużym pokoju. – Anna uśmiechnęła się nieśmiało.
- Co się stało? - Okolona równo przystrzyżoną brodą twarz ojca ukazała się w drzwiach salonu, zanim Ada zdążyła tam wejść.
- Potrzebuję dobrego prawnika. Najlepiej takiego spoza kręgów Bogdana – powiedziała bez zbędnych wstępów. Kontakty z ojcem nie należały do jej mocnych stron, ale układały się dość poprawnie. Natomiast ubrania ich konwersacji w eleganckie formy mijała się w tym przypadku z celem.
- Co zrobił? – Nie było tajemnicą, że generał nie darzył zięcia sympatią.
- Nieważne. - Ada zagryzła wargi. – Zresztą…, zdradza mnie. To znaczy, twierdzi, że tylko raz i niby do niczego nie doszło, ale mu nie wierzę!
- Mówiłem, że w końcu znajdzie sobie jakąś młodą dupę, która urodzi mu dziecko – rzucił w odpowiedzi, marszcząc brwi.
- Generale! – Anna właśnie wchodziła, niosąc imbryk z herbatą. – Tak nie można.
- Daj spokój, Anno. – Ada nawet nie starała się ukryć rozdrażnienia. – I nie musisz przy mnie udawać. Przecież wiem, że nie jesteś tylko gospodynią. – Posłała ojcu przeciągłe spojrzenie.
            Generał milczał, jakby przetrawiając słowa córki. Choć dobiegał siedemdziesiątki, trzymał się zadziwiająco dobrze. Na tyle dobrze, że zamieszkała z nim kobieta młodsza o dwadzieścia lat. Pokaźny brzuch nie przeszkadzał mu ani w codziennej aktywności, ani w czynnym udziale w polowaniach, ani w innych sprawach. Rumiana twarz, po trosze z powodu uszkodzonych mrozem naczynek, po trosze objaw nadciśnienia, przywodziła na myśl Świętego Mikołaja. Ada wiedziała jednak doskonale, że jej ojciec ze świętym niewiele miał wspólnego.
- Masz takiego, czy nie? – powtórzyła chłodnym tonem. – Chyba, że już nic nie możesz… - zawiesiła głos.
- Niewiele wiesz o życiu emerytowanych wojskowych, prawda? – spytał nagle, jakby zbudzony ze snu.          
- To może ja podam ciasto? – Anna pospiesznie wycofywała się z pokoju.
            Ada zastanowiła się nad słowami ojca. Co wiedziała o jego życiu? Rozstali się z matką, gdy miała czternaście lat, ale nigdy nie wzięli rozwodu. Kiedy matka umierała, ojca przy niej nie było. Przyjechał dopiero tuż przed jej śmiercią. Nie związał się na stałe z żadną kobietą, dopiero kilka lat temu, kiedy pojawiła się Anna…
- Ada, opowiedz mi wszystko po kolei. -  W głosie ojca dosłyszała troskę. – Skąd wiesz o zdradzie i co ci powiedział Bogdan.
            Westchnęła ciężko i opadła na jeden z foteli. Bez słowa wyjęła z torebki komórkę, odszukała zdjęcia i podała ojcu. Przeglądał je przez chwilę.
- Zabiję skurwysyna – wycedził przez zęby.
- Ty? – Wyobraziła sobie obu mężczyzn naprzecie siebie. Może ojciec i miał siedemdziesiątkę na karku, ale postawiłaby wszystkie pieniądze na to, że w bezpośrednim starciu Bogdan nie miałby szans. Inaczej w sądzie… - Wystarczy dobry prawnik – powiedziała z rezygnacją w głosie.
***
            Lato wybuchło nagle. Po deszczowym maju, nadszedł gorący i słoneczny czerwiec. Roślinność bujnie krzewiła się na nawet najskromniejszym spłachetku niezaasfaltowanej ziemi. Warszawa na chwilę upodobniła się do Barcelony, czy Rzymu, z ich donicami wypełnionymi ziołami i kwiatami we wszystkich kolorach tęczy.   
Ada nie zwracała jednak uwagi na otaczającą ją przyrodę. Idąc na spotkanie z profesorem Kosem i pozostałymi członkami zespołu badawczego, miała dziwne myśli. Zgodziła się na udział w projekcie z poczuciem, że ucieka. Adwokat, „stary wyjadacz” i przyjaciel generała, nie krył przed Adą, że czeka ich batalia o majątek. Doradzał odwlekanie rozwodu i gromadzenie informacji. Zastanawiała się, jak ma przemóc odrazę i dać Bogdanowi złudną nadzieję na przebaczenie?
Dojechała na miejsce i z ulgą powitała wjazd do podziemnego parkingu. Jadąc samotnie windą, wygładziła sukienkę i obejrzała się w lustrach ze wszystkich stron. W holu panował spory ruch, ale przy recepcyjnym stole zauważyła tylko jednego człowieka.
- W czym mogę pomóc? – Szpakowaty recepcjonista spojrzał na Adę wyczekująco.
- Jestem umówiona na spotkanie „Grupy Farmakologów” – wyrecytowała ustalona wczesniej formułkę.
- Sala zielona. Pierwsze piętro, od windy na prawo – odparł z uśmiechem.
            Stojący nieopodal mężczyzna, niby od niechcenia otaksował Adę wzrokiem. Uniosła wyżej głowę, posyłając mu obojętne spojrzenie. Wyglądał na południowca i mógł mieć najwyżej trzydziestkę. Nie interesowała się takimi. Ruszyła do schodów, uznając jazdę windą na pierwsze piętro za kompletną głupotę. Po drodze minęła jeszcze jednego, wyraźnie zaintrygowanego nią faceta. Ten wydawał się jeszcze młodszy, ale musiała przyznać, że należał do typu mężczyzn, którzy przyciągali jej uwagę. Przyzwyczaiła się już dawno do wrażenia, jakie robiła na przeciwnej płci. Traktowała to jak coś absolutnie naturalnego i tylko czasami, w największej skrytości ducha drżała na myśl, że kiedyś to przeminie. 
            Drzwi do Sali zielonej pozostawiono uchylone, ale tuż za nimi stał młody, dobrze zbudowany mężczyzna, najwyraźniej w roli ochroniarza.
- Dzień dobry, jestem… - zaczęła Ada.
- Dzień dobry, wiem kim pani jest. – Mężczyzna przerwał jej spokojnym, ale zdecydowanym tonem. – Proszę do środka. – Przepuścił ją i wrócił na swoją pozycję, obserwując bacznie korytarz.
            Zachowanie ochroniarza wydało się Adzie mocno przesadzone, ale postanowiła tego nie komentować. Tym bardziej, że z głębi sali już podążał do niej pokaźnych rozmiarów mężczyzna, w którym z niejakim trudem rozpoznała profesora Kosa. Od czasu gdy wykonano dostępne w internecie zdjęcia, wyraźnie przytył. Gładko wygoloną twarz z podwójnym podbródkiem i śladami niewyspania, na widok Ady, rozjaśnił  szczery uśmiech.            
- Pani profesor, jestem szczęśliwy, że pani dotarła! Mirosław Kos. Zaraz panią przedstawię – powiedział głośno i wyciągnął na powitanie rękę. Mówił po polsku z dość silnym akcentem, ale bez większych trudności. 
            Ada sztywno podała Kosowi dłoń. Jego brak manier zbytnio jej nie zdziwił, w końcu od dawna mieszkał w Ameryce. Kątem oka ujrzała wysokiego szczupłego mężczyznę w jasnej marynarce, który zbliżywszy się, przystanął  jakiś metr za Kosem.
- Przedstawi mnie pan? – spytał głosem, który Ada natychmiast uznała za co najmniej interesujący.
- Oczywiście! – Kos przesunął się w bok o pół kroku. – Profesor Grzegorz Zaława, a to pani profesor Ada Brzezińska-Tyc.
- Miałem okazję czytać pani publikacje, ale widzę, że moje wyobrażenie o autorze nie przystawało w najmniejszym stopniu do rzeczywistości – powiedział swobodnie, patrząc Adzie prosto w oczy.
            Poczuła się mile połechtana niezbyt wyszukanym komplementem.
- Miło mi – Wyciągnęła dłoń do mężczyzny, który nie odrywał od niej wzroku. – Proszę wybaczyć, ale nie jestem w stanie odwdzięczyć się panu podobną znajomością pańskich publikacji. – Posłała swemu rozmówcy przepraszający uśmiech.
- Ależ, nic nie szkodzi. Z przyjemnością wybiorę jakąś pozycję, która mogłaby panią zainteresować…
- Moi drodzy – Przerwał im bezceremonialnie Kos. – Chciałbym was poznać z pozostałymi członkami naszego zespołu.
            Pogrążona w rozmowie Ada, dopiero teraz zauważyła młodą kobietę, stojącą przy stoliku z napojami i mężczyznę podobnej postury do tego, który powitał ją w drzwiach. Oboje pogrążeni byli w rozmowie, ale po słowach Kosa przerwali i podeszli do pozostałych.
- Doktor Magda Zdyb. Pracuje u mnie w instytucie. – Kos spojrzał pytająco na towarzysza Magdy – Gdzie Max?
- Sprawdzę – rzucił tamten krótko i kiwnąwszy głową Adzie, po prostu sobie poszedł.
- Miło mi – Nie uznała za stosowne przedstawiać się po raz kolejny. Wyciągnęła dłoń do dziewczyny. – Jaka specjalność?
- Analityka – odparła natychmiast i spojrzała na Kosa, jakby szukała jego aprobaty.
- Magda jest królową pracowni analitycznej. – Zażartował. – Wsławiła się zorganizowaniem laboratorium tuż po przejściu tsunami. Poradzi sobie w każdych warunkach.
- Jestem pod wrażeniem. – Ada spojrzała na Magdę łaskawiej.
- Wolontariuszka? – zainteresował się Zaława.
- Nie. Pojechałam na wakacje, a wylądowałam w piekle. – Westchnęła w odpowiedzi dziewczyna i potrząsnęła burzą kasztanowych loków. -  Jakoś tak wyszło, że potrzebowali pomocy, a profesor przedłużył mi urlop.
- To była dobra robota. – W głosie Kosa zabrzmiała duma. – No, jest wreszcie! – wykrzyknął nagle, odwracając się w stronę drzwi. – Przedstawiam państwu Maxa, szefa całej ekspedycji.
            Ada ze zdumieniem ujrzała mężczyznę, który kilka minut wcześniej przykuł jej uwagę w holu. Posturą zbliżony do ochroniarzy, przewyższał ich nieco wzrostem, choć nie dorównywał Załawie. Jasne, krótko przycięte włosy kontrastowały z opalenizną gładko wygolonej twarzy. Dopiero teraz zwróciła uwagę, że pozostali dwaj ochroniarze również byli opaleni. Może ich ciemne włosy, a może opuszczone do połowy żaluzje okienne sprawiły, że jej to umknęło?
            Max obrzucił wszystkich uważnym spojrzeniem, na końcu zatrzymując się nieco dłużej na Adzie. Zauważyła, że bezczelnie zjechał spojrzeniem w dół, do jej odsłoniętych nóg, obutych w niebotycznie wysokie szpilki. Odpowiedziała mu krytycznym spojrzeniem. Max rzucił coś do stojącego przy drzwiach towarzysza, po czym westchnąwszy ciężko, podszedł do stojącej razem czwórki naukowców.
- Dwie kobiety – stwierdził, posyłając Kosowi posępne spojrzenie.
- Ma pan coś przeciwko kobietom? – W Adzie drgnęła czuła struna.
- Generalnie nie, ale w tym konkretnym przypadku będzie to pewne utrudnienie…
- Och, doprawdy? Możemy korzystać ze wspólnej toalety, jeśli o to chodzi. Ja nie widzę problemu. – Ada zmrużyła oczy do wąskich szparek. – Może powinien pan zatrudnić kogoś starszego? – zwróciła się do Kosa.
            Max w lot pojął aluzję, ale powstrzymał się od riposty, zaciskając jedynie zęby.
- Pani profesor jest uznanym naukowcem i dużo podróżuje. – Wtrącił się nagle do rozmowy Zaława – Nie sadzę, by jej udział sprawił więcej kłopotów, niż mój.
            Ada posłała mu ciepłe spojrzenie. Nie potrzebowała wsparcia, by „usadzić” takiego młokosa, ale doceniła dobre chęci kolegi.
- Skoro mamy uchodzić za grupę przyjaciół na wakacjach, powinniśmy mówić sobie po imieniu – cierpko stwierdził w odpowiedzi Max. –            Mimo „młodego” wieku, mam w tych sprawach niejakie doświadczenie.
- Moi drodzy – Kos uniósł w górę dłonie. – Obsada jest najwyższej jakości. Nie ma wśród nas przypadkowych osób. Państwa kwalifikacje nie podlegają dyskusji. – Zwrócił się do trójki naukowców. – A Max jest specjalistą w organizacji przedsięwzięć na terenach pustynnych. Chyba wystarczy, jeśli powiem, że pracował nie tylko dla cywili… - Zawiesił głos, pozwalając by słuchacze należycie przetrawili jego słowa.
            Podczas całej tej przemowy Max stał spokojnie z założonymi rękami. Obserwował jednak bacznie słuchachy. Pozostali dwaj ochroniarze zbliżyli się do dyskutującej grupy i również obserwowali bacznie całe zajście.
- Jak już mówiłem – ciągnął Kos – Nie ma wśród nas przypadkowych osób. Zespół stał skompletowany tak, by maksymalnie wykorzystać wasze umiejętności, jednocześnie zachowując pełną dyskrecję i bezpieczeństwo. Proszę o zajęcie miejsc – Wskazał dwa rzędy krzeseł ustawione  przed przenośnym ekranem. – Chciałbym prosić o przeczytanie i podpisanie zobowiązań, które określają dokładnie jakich informacji nie wolno państwu od tej chwili udzielać nikomu spoza tego grona. – Spoważniał. – Wszystko, co od tej chwili powiem jest absolutną tajemnicą. Przekazanie ich komukolwiek postronnemu spotka się z konsekwencjami prawnymi i finansowymi.
            Wszyscy zebrami, spojrzeli na Kosa z lekkim zdziwieniem. Wszyscy, poza Maxem, którego twarz nie wyrażała niczego, ponad zainteresowanie. Podeszli do krzeseł, na których ułożono teczki podpisane imionami i nazwiskami. Ada z zadowoleniem usadowiła się pomiędzy Magdą, a Załawą. Kątem oka zauważyła, że na teczce Maxa widniało tylko imię. Otworzyła tekturową okładkę i zaczęła czytać. Stronami zawierającymi umowę miała być w tym przypadku ona i profesor Mirosław Kos, reprezentujący Teksaski Instytut Naukowy przy aprobacie i wsparciu Rządu Stanów Zjednoczonych. Uniosła głowę zaskoczona.
Kos uśmiechał się do niej tajemniczo.