- Denerwujesz się? - Piotr sam
wyglądał na zdenerwowanego. Kurczowo trzymał dłoń Kaśki przy
starcie, a teraz, kiedy zbliżało się lądowanie, znów cały
dygotał.
- Trochę, ale bardziej tym, co
będzie, niż samym lotem – przyznała – Chyba lubię latać. Ty
nie?
- Lubiłem, póki nie poleciałem
do byłej Jugosławii – Piotr przymknął oczy – Widziałem jak
rozbił się samolot. Na naszych oczach.
- Zestrzelony?! - Kaśka poczuła na
plecach zimny dreszcz.
- Nie, ale pas był uszkodzony i
zawadzili kołami... coś makabrycznego – zauważyła, że zacisnął
powieki – Zapalił się.
- Piotr – powiedziała spokojnie i
pogładziła jego dłoń – To duże lotnisko w bogatym kraju, gdzie
nie ma wojny. Jestem pewna, że nic się nie stanie.
- Dzięki – spojrzał na nią z
wdzięcznością. Lądowali. Samolot bez najmniejszego trudu usiadł
na pasie i powiózł ich w pobliże dużego przeszkolonego
budynku.
- Ale ogromny! – Kaśka ze
zdumieniem przyglądała się portowi lotniczemu. Okęcie wydawało
jej się imponujące, póki nie zobaczyła paryskiego lotniska.
- Poczekaj, jak zobaczysz Wieżę
Eiffela – Piotr odzyskał humor, kiedy znaleźli się na ziemi i
teraz doskonale się bawił, obserwując Kaśkę.
Okazało się, że Piotr jest nie
tylko świetnym fotografem, ale także wyśmienitym przewodnikiem i
tłumaczem. Szybko ustalił, skąd odbierają bagaże i zorganizował
taksówkę. Jednak nawet on oniemiał na widok ich hotelu. Dwa
razy sprawdził adres, ale wszystko się zgadzało. Zapłacił za
taksówkę, pamiętając o rachunku dla agencji i poprowadził
zachwyconą Kaśkę do recepcji. Wkrótce jechali na górę
windą wyłożoną polerowanym kamieniem i lustrami.
- Ja chyba śnię? Uszczypnij mnie –
Kaśka wyciągnęła do Piotra dłoń. Nawet brelok klucza był
elegancki, czarny i lśniący.
- Postarali się – Piotr pokiwał
głową z uznaniem – mamy pokoje ze śniadaniem, ale kolację
musimy sobie zorganizować.
- Ja dziś odpuszczam – pokręciła
głową - Mam jeszcze kanapkę i wodę.
- Po cichu na to liczyłem – Piotr
wyraźnie się ucieszył – Tu jest drogo, więc zanim się
zorientujemy, gdzie jeść, lepiej nie wydawać za dużo. Jutro rano
podjedziemy do tej agencji, którą wynajęli i może nas
gdzieś zaproszą?
- Dobrze – zgodziła się szybko –
Jak nie, to kupimy sobie jogurt i torbę płatków.
- Dobra z Ciebie dziewczyna –
cmoknął ją w policzek – mieszkam naprzeciwko – zatrzymał się
przed jednymi z ciemnych drzwiami.
Otworzyła drzwi do siebie i zaparło
jej dech. Spodziewała się luksusu, ale to, co zobaczyła trochę ją
zszokowało. Postawiła walizkę i obeszła cały pokój,
zajrzała do łazienki i do szafy w przedsionku. Wreszcie sięgnęła
po telefon i wykręciła numer.
- Halo – usłyszała znajomy ciepły
głos.
- Artur? Jestem na miejscu!
- Super! Już się martwiłem, że Cię
porwali – zakpił – Wszystko w porządku? Jak tam jest?
- Pięknie! - nawet nie próbowała
ukryć zachwytu - Mieszkam w Hotelu Banke, który wygląda jak
pałac. Mam pokój, jak salon, z takim łóżkiem, że
mogę spać wzdłuż i w szerz! Och, jaka szkoda, że Cię tu nie
ma... - westchnęła z żalem.
- No, nie wiem – rzucił wesoło –
wiecznie byś się spóźniała na zdjęcia, jak masz takie
łóżko.
- Już za Tobą tęsknię. Jak ja
wytrzymam tyle czasu? - popatrzyła na bransoletkę połyskującą na
jej kostce, a potem uniosła głowę - Och! - okrzyk zachwytu zamarł
jej na ustach.
- Co jest? - zaniepokojony głos
Artura sprowadził ją na ziemię.
- O Boże! Mam widok na Montmarte!
Artur, tu jest cudownie! - podeszła do okna na tyle, na ile pozwalał
kabel telefonu – Ile świateł...
- Widzę, że już się zakochałaś w
tym miejscu – zaśmiał się do słuchawki. Może pojedziemy tam
razem, pomyślał.
- Jutro zadzwonię do tej Nadii,
koleżanki Oli i może pokaże nam miasto? Piotr powiedział, że
zdjęcia będą dopiero pojutrze. Najpierw mam odpocząć –
patrzyła na swoje odbicie w szybie, za którą rozciągał się
nieziemski wprost widok na wzgórze poorane wąskimi uliczkami,
usiane wąskimi kamienicami, których dachy mogła podziwiać z
góry – dachy Paryża – powiedziała zamyślona.
- Co mówiłaś? - Usłyszała
głos Artura. Nagle zdała sobie sprawę, że przecież trzyma przy
uchu słuchawkę.
- Przepraszam, zamyśliłam się –
szybko odwróciła się od okna.
- Idź spać, a jutro obejrzyj ile się
tylko da. Nie chcę Cie naciągać na koszty – usłyszała ciche
cmoknięcie – Dobranoc, Kocie.
Tego wieczoru zasypiała przy
odsłoniętych zasłonach. Mimo, iż leżąc w łóżku, nie
mogła widzieć, co jest za oknem, wystarczyła jej sama świadomość,
że w każdej chwili może tam spojrzeć. Dwa tygodnie w Paryżu. Dwa
tygodnie bez Artura. Nie rozmawiali o wakacjach, a przecież powinni.
Jak wróci musi zdać dwa egzaminy i ma wolne. No tak, ale on
pewnie pójdzie do pracy... dlaczego jeszcze tego nie
zrobił?... Oczy jej się kleiły.
Obudziła się gwałtownie, jakby coś
ją zaniepokoiło. Usłyszała dziwny hałas i dopiero po chwili
dotarło do niej, że to winda, a ona jest w paryskim hotelu. Za
oknem widziała jasne niebo zaróżowione od porannego słońca.
Przeciągnęła się. Coś jej się przyśniło... coś
nieprzyjemnego... zamknęła oczy i spróbowała sobie
przypomnieć. Była na Rynku z Arturem... był ktoś jeszcze... Ola?
Nie, nie Ola... Daria! Wołała Artura, ale on nie chciał iść...
Ciągnęła go za rękę i prosiła, a on się wahał... - Nie idź –
zbudził ją jej własny krzyk. Usiadła. Musiała znów zasnąć
– Co za głupi sen! - powiedziała na głos, chcąc odgonić od
siebie niedorzeczne myśli.
- Wierzysz w sny? - spytała Piotra,
kiedy zjeżdżali na śniadanie.
- W niektóre, tak – popatrzył
na nią przekrzywiając zabawnie głowę – Jestem przesądny,
wierzę w przeznaczenie i chodzę do zaprzyjaźnionej wróżki,
kiedy mam podjąć ważną decyzję, więc przy mnie nie żartuj z
tych spraw – zaznaczył.
- Nie miałam zamiaru – obruszyła
się – po prostu miałam dziwny sen.
- Na nowym miejscu. Spełni się –
powiedział z przekonaniem.
- Chyba żartujesz? Był okropny!
Chociaż – zastanowiła się – nie wiem, jak się skończył.
- To niedobrze – Piotr podał numery
ich pokoi kelnerowi, stojącemu obok wejścia do restauracji –
Dowiesz się dopiero, jak zacznie się spełniać.
- Ale mnie pocieszyłeś – burknęła,
podchodząc do bufetu zastawionego wędlinami i serami. Nałożyła
sobie plasterek szynki, pomidory i łyżkę twarożku ze
szczypiorkiem – Ja wcale nie chcę, żeby się spełnił. Coś mi
się zdaje, że zakończenie mi się nie spodoba.
- Zawsze możesz przyjąć, że w to
nie wierzysz – stwierdził filozoficznie – pospieszmy się. Na
planie wyglądało, że to niedaleko i możemy pójść
piechotą, ale trochę nam to jednak zajmie.
Jedli śniadanie w milczeniu,
pogrążeni w myślach. Kaśka jadła niewiele, choć zwykle z rana
była głodna – Pójdę zadzwonić do Nadii – stwierdziła
wreszcie, nie mogąc się doczekać, kiedy Piotr skończy śniadanie.
---
Paryż w maju. Czy można sobie
wyobrazić coś równie pięknego i romantycznego?
- Przestań się gapić, bo nigdy nie
dojdziemy na miejsce – Piotr pociągnął Kaśkę za rękę, kiedy
po raz kolejny przystanęła, by nasycić się widokiem maleńkich
kawiarenek i sklepików, przed które wystawiono donice z
kwiatami i ziołami, okrągłe stoliczki i składane krzesełka,
które bardziej przypominały dziecięce mebelki, niż
wyposażenie lokalu gastronomicznego.
- Och, nie pędź tak – błagała –
Tu jest tak pięknie!
- Jutro też będziemy tędy
przechodzić – ofuknął ją – Jazda!
Przyspieszyli kroku i po kilku
minutach skręcili w stronę schodów pnących się stromo w
górę. Posadzone po obu stronach krzewy bzu i róż,
stanowiły malownicze tło dla starodawnych żeliwnych latarni i
żelaznej barierki pomalowanej na czarno. Gdzieniegdzie spod rys i
obdrapań wyglądały kolejne warstwy farby w kolorze niebieskim,
bordowym i ciemnozielonym. Lawirowali zgrabnie w kolorowym tłumie
pokonującym schody w górę i w dół. Mimo pozornego
bałaganu, udało im się wpasować w rytm tego potoku ludzkich
postaci. Nie było czasu na przyglądanie się mijanym osobom, ale od
czasu do czasu Kaśce udawało się wyłowić z tłumu jakąś
wyjątkową postać. A to chłopaka o podkrążonych oczach i w
wymiętym garniturze, wracającego chwiejnym krokiem z całonocnej
imprezy, a to dziewczynę w bajecznie kolorowej spódnicy,
dźwigającą ogromną płaską teczkę i chlebak wypełniony farbami
i pędzlami, a to elegancką starszą panią z maleńkim pieskiem
ubranym w kraciaste wdzianko. Cały ten korowód spieszył się
gdzieś, potrącał albo wymijał tanecznym krokiem, starając się
nie zwalniać przy tym tempa.
- Prawie jesteśmy – wysapał Piotr
– teraz zwolnimy, bo muszę złapać oddech. Szli jedną z
szerszych uliczek i tym razem to Piotr zostawał z tyłu – Fajnie
byłoby zrobić zdjęcia tutaj, albo w podobnym miejscu.
- Na ulicy? - rozejrzała się dokoła
z niedowierzaniem.
- A dlaczego nie? - przesunął ręką
po fasadzie otynkowanej na różowoszary kolor – to by było
doskonałe tło i od razu wiadomo, że to Paryż, a nie Rzym czy
Warszawa.
- Jak sobie życzysz – perspektywa
pozowania w bieliźnie wśród tylu przechodniów jakoś
jej nie zachwyciła, ale w końcu nikt jej tu nie znał.
- To tu – Piotr zatrzymał się
przed drzwiami pomalowanymi na biało. W witrynie obok umieszczono
manekin ubrany w krótką czarną sukieneczkę i perły –
Cholera, nawet to jest takie... paryskie – zachwycił się.
Weszli do jasnego pomieszczenia
umeblowanego białymi nowoczesnymi sprzętami. Jedynym ciemnym
akcentem była ogromna czarna tablica pełna najróżniejszych
wpisów godzin, miejsc i imion.
- Bonjour – drobna dziewczyna o
ostrych rysach, podkreślonych jeszcze kruczoczarnymi włosami
uśmiechała się do nich uprzejmie.
- Bonjour – odpowiedzieli chórem,
po czym Piotr przedstawił ich i przeszedł płynnie na angielski –
Byliśmy umówieni z Suzanne – zakończył.
- Och, tak! Już na was czeka –
dziewczyna przyjrzała się Kaśce z zainteresowaniem, po czym
wskazała im kręcone schody z żeliwną ozdobną balustradą
pomalowaną na kremowo-biało. Stopnie wiły się wokół szybu
windowego, ale zakratowana ciasna klatka nie zachęcała do użycia.
Ruszyli w górę – drugie piętro! – zawołała do nich
jeszcze dziewczyna.
Po drodze minęła ich grupka trzech
dziewczyn o azjatyckich rysach z krzykliwym makijażem i patykowaty
mężczyzna z kucykiem, dźwigający aluminiową walizkę. Wyszli z
jednego z pokoi mieszczących się na pierwszym piętrze.
Prawdopodobnie była tam charakteryzatornia, garderoba i jakieś
studio fotograficzne. Ruszyli w górę. Od razu zauważyli
białe drzwi z wymalowaną ogromną różą w ciemnośliwkowym
kolorze i napisem „Suzanne”. Zapukali. Drzwi otworzyła im
kobieta około trzydziestki o delikatnej urodzie, kasztanowych
włosach z jasnymi pasemkami i przenikliwym spojrzeniem orzechowych
oczu – Piotrh i Katrin?Jesteście!
Nie będzie tak źle, przemknęło
przez myśl Kaśce, skoro wszyscy witają nas z takim entuzjazmem.
Suzanne miała do dyspozycji duży
pokój z wysokimi oknami, a właściwie drzwiami balkonowymi z
widokiem na Montemarte. Balkon nie był szeroki, ale za to przebiegał
wzdłuż całego budynku i miał balustradę identyczną, jak ta na
klatce schodowej. Całe umeblowanie balkonu stanowił żeliwny stolik
i cztery niewielkie krzesełka oraz dwie donice. W jednej rósł
pokaźny krzak lawendy, a w drugim jakaś nieznana Kaśce roślina o
dużych jasnozielonych liściach. Ściany pokoju w odcieniu
seledynowej zieleni stanowiły doskonałe tło dla białych mebli z
obiciami w szare i jasnoróżowe paski. Całe wnętrze
sprawiało wrażenie eleganckiego saloniku i tylko ogromne biurko
pełne zdjęć, żurnali i klisz fotograficznych świadczyło o tym,
że jest to miejsce pracy.
- Znam Twoje zdjęcia – Suzanne w
bardzo bezpośredni sposób odniosła się do Piotra – Ale
Twojej modelki nie znam – podeszła do Kaśki i wyciągnęła do
niej dłoń. Zamiast się po prostu przywitać, okręciła ją wokół
własnej osi, jak w tańcu – Dobrze – stwierdziła zadowolona –
Tylko włosy trochę przyciemnimy, żeby wyglądały naturalnie.
Kawy? - i nie czekając na ich odpowiedź, uniosła słuchawkę
telefonu. Z potoku francuskich słów udało im się wyłowić
tylko to, oznaczające kawę.
- Ale widok – Kaśka stanęła
naprzeciw okna – myślałam, że są czerwone, jak dachówki
– wskazała szare dachy z ocynkowanej blachy.
- Widocznie wczoraj oświetliło je
zachodzące słońce – Piotr z zainteresowaniem oglądał widok za
oknem – Czy moglibyśmy wykorzystać Twój balkon, jako część
planu zdjęciowego? - zwrócił się do Suzanne, gdy ta
skończyła rozmawiać.
- Właśnie o tym chciałam
porozmawiać – otworzyła okno i wskazała im stolik – możemy
posiedzieć tutaj, jeśli chcecie. Rano nie ma takiego hałasu, jak
wieczorem. Z tego, co wiem, zależy Ci, żeby było
charakterystycznie dla Paryża. Mam kilka propozycji...
Kaśka wyłączyła się, zapatrzona
w przepiękną panoramę. Uliczki w dole tętniły życiem. Na górę
docierał gwar rozmów, klaksony skuterów i stukanie
stolików rozstawianych na pobliskim placyku. Przechyliła się
przez balustradę. Para młodych ludzi przysiadła przy jednym ze
stolików z filiżankami kawy i coissantami w dłoniach. W
pewnej chwili chłopak nachylił się do dziewczyny, jakby chciał
zlizać z jej ust cukier puder. Coś ścisnęło ją w piersi.
Ciekawe, co Artur teraz robi, pomyślała. Odwróciła szybko
głowę, napotykając spojrzenie Piotra.
- Tylko popatrz – zwrócił
się do Suzanne – idealna dziewczyna w idealnym miejscu!
- Nie mnie to oceniać – odparła
dyplomatycznie – wynajęli nas do tego, żebyśmy Ci wszystko
zorganizowali tu na miejscu. Powiedz tylko, czego Ci potrzeba.
Dalszą rozmowę przerwało im
nadejście dwóch osób. Dziewczyna podobna do tej z dołu
wniosła tacę z kawą, a za nią wszedł siwy mężczyzna około
czterdziestki. Był ubrany na czarno, miał w uchu lśniący kolczyk,
a na nogach biało-czarne buty jak z amerykańskiego filmu
gangsterskiego.
- Piotrh! - rozłożył szeroko ręce.
- Louis! - Piotr zerwał się z
miejsca i podbiegł do mężczyzny – myślałem, że jesteś w
Mediolanie.
- Paris, mon amour – przybysz
pokręcił głową. Na jego twarzy pojawił się melancholijny
uśmiech – Nie mogę żyć gdzie indziej – dodał z
westchnieniem.
- Poznaj najlepszego fryzjera w
Paryżu, Louis'a – przedstawił go Kaśce – A to moja modelka,
Kasia. Dzięki niej tu jestem.
- Nie przesadzaj – uśmiechnęła
się, by ukryć zakłopotanie. Wyglądało na to, że Piotr był
bardziej znany niż sądziła.
- Czy mam to cudo zmienić w jeszcze
lepsze cudo? - wyciągnął do niej dłoń. Była miękka i
delikatna, jak dłoń dziewczyny. Uścisk również był...
miękki. Louis wydął usta, oglądając jej fryzurę, a raczej to,
co z niej pozostało.
- Bałam się coś zmienić –
poczuła się w obowiązku wytłumaczyć ciemne odrosty i niezbyt
staranne uczesanie.
-
Merveilleux
– kiwał
głową
i cmokał
– Cudowne.
Macie
czas? Mam wolną godzinkę – spojrzał pytająco na Piotra.
- Ja podjadę z asystentką Suzanne
obejrzeć kilka miejsc... - Piotr zwrócił się do Kaśki po
polsku – A Ty? Możesz zostać?
- Oczywiście. Nadia powiedziała, że
zajrzy tu około jedenastej trzydzieści, więc i tak muszę czekać
– Mam nadzieję, że się rozpoznam po tej metamorfozie. Posłała
Louisowi podejrzliwe spojrzenie.
Piotr, Suzanne i
Louis zaczęli omawiać, jak mają wyglądać jej włosy, gdy
tymczasem ona znów wyjrzała na placyk. Para młodych ludzi
zniknęła, za to pojawili się inni. Przeważnie pili kawę, albo
jedli jakieś ciastko. Patrząc na nich, poczuła nagle tęsknotę za
ciepłą pachnącą bułeczką z powidłami, a może za czymś
jeszcze? Czas szybko minie, odegnała z myśli smutek. W końcu
Suzanne wręczyła jej filiżankę z kawą i odrobiną mleka i
posłała razem z Louisem piętro niżej.
Przekraczając próg, Kaśka
znalazła się nagle w zupełnie innym świecie. Uderzył ją zapach
kosmetyków pomieszany z aromatem kawy i swądem przypalonych
włosów. Zaskoczyło ją, że woń nie była przykra. Wręcz
przeciwnie, mała w sobie coś egzotycznego i jedynego w swoim
rodzaju. Louis kroczył przed nią tanecznym krokiem, torując jej
drogę do jednego ze stanowisk przed lustrem. Mijając szeroko
otwarte boczne drzwi, zauważyła podobny pokój pełen
stolików na kółkach zastawionych cieniami, szminkami,
tubkami z podkładami i Bóg jeden wie, czym jeszcze. Spomiędzy
nich, jak pióropusze sterczały pędzle różnej
wielkości powtykane do porcelanowych kubków. Uwijały się
tam dwie korpulentne dziewczyny, malując siedzące na obrotowych
fotelach modelki. Jedna z kosmetyczek szczególnie zwracała na
siebie uwagę burzą potarganych czarnych włosów, które
co chwila przerzucała z jednej strony głowy na drugą. Kaśka
chłonęła zapachy i atmosferę tego miejsca jak gąbka. Panujący
tu gwar, pozorny bałagan i jakieś radosne podniecenie, wkrótce
sprawiło, że zapomniała o bożym świecie i oddała się bez
oporów w ręce Louisa. Ten osobiście się nią zajął, co
musiało być sporym wyróżnieniem, bo zauważyła, że
wszyscy schodzili mu z drogi.
Kaśka siedziała z głową oblepioną
aluminiowymi paskami i przeglądała jedną z podanych jej gazet,
kiedy w drzwiach stanęła wysoka bardzo ładna dziewczyna o
płomiennorudych włosach. Dokładnie odpowiadała opisowi Nadii,
przekazanemu jej przez Olę. Podeszła śmiało do Louisa i
zaszczebiotała coś do niego po francusku. W odpowiedzi nadstawił
policzek do całusa, a potem wskazał Kaśkę.
- Jestem Nadia – podeszła do Kaśki
i odsłoniła w uśmiechu drobne lśniące ząbki – Ola
twierdziła, że jesteś skończoną pięknością, a Louis i tak
znalazł coś do poprawienia?
- Ty też tu pracujesz, czy po prostu
wszyscy się znacie w tej branży? - z zazdrością patrzyła, jak
swobodnie Nadia czuje się w tym miejscu.
- Daj spokój, Louis po prostu
czesał chyba wszystkie modelki w Paryżu – zachichotała,
zasłaniając usta dłonią.
- Tylko te najładniejsze –
odwdzięczył się za komplement – Mon amour, idziemy myć –
zabrał gazetę z kolan Kaśki i wskazał jej jedną z umywalek.
- Widzę, że już kończycie –
ucieszyła się Nadia – poczęstuję się kawą u dziewczyn na
dole, a potem porwę Cię na lunch – uśmiechnęła się do Kaśki
– Ola prosiła, żebym się Tobą zajęła, a ja poważnie traktuję
prośby przyjaciół.
Zanim zniknęła za drzwiami,
zaczepiła jeszcze kilka osób, wymieniając z nimi uściski i
rozdając uśmiechy.
- Aż trudno uwierzyć, że to ta sama
dziewczyna – Louis westchnął rozmarzony, podążając wzrokiem za
Nadią – Taka była smutna i wylękniona, a teraz? Proszę bardzo!
Kaśka już miała spytać, co się
stało, że tak się zmieniła, kiedy spojrzała w lustro – O
kurde! - dotknęła ciemnych kosmyków na swojej głowie.
- Będą jaśniejsze, jak wyschną –
uspokoił ją Louis, sięgając po suszarkę.
Rzeczywiście, w miarę jak
wysychały, jej włosy przybierały miodowy odcień, podkreślając
barwę oczu.
- Super! - powrót Nadii
sprawił, że wszyscy się ożywili. Zupełnie, jakby do klatki z
wróblami nagle wleciała kolorowa papużka – Louis, jesteś
boski! Muszę się wpisać do Twojego kalendarza – dotknęła
swoich wijących się miękkimi splotami włosów. Cmoknęła
powietrze obok nadstawionego policzka i już ciągnęła Kaśkę do
klatki schodowej.
- Zaraz! A ja? - Louis nadstawił
Kaśce policzek, który ucałowała z przejęciem – Do
zobaczenia przed zdjęciami – mrugnął do niej.
- Powinnam powiedzieć Suzanne, że
wychodzę. Nie umówiłam się z Piotrem... - stanęła
niezdecydowana u szczytu schodów.
- Jest zajęta i ma Cię w nosie, a
Piotr nie wróci przed wieczorem. Mają do obejrzenia chyba z
tuzin miejsc – Nadia pokonała kilka schodków - Chodź!
Włóczyły się po
zatłoczonych uliczkach, gadając, zaglądając do barów i
kawiarenek. Weszły do jednego z barów na cieniusieńkie
naleśniki podawane z dżemem lub orzechami i syropem klonowym.
Obejrzały kościół Sacre
Core i pospacerowały boso po trawniku u jego podnóża,
omijając wylegujących się studentów i turystów.
Potem ruszyły brzegiem Sekwany, przyglądając się małym straganom
ze starociami, książkami i kwiatami.
- Idziemy do mnie – zakomenderowała
w końcu Nadia – moje nogi potrzebują odpoczynku, więc Twoje
pewnie też.
- Mam coś dla Ciebie, ale zostało w
hotelu – Kaśka rozejrzała się wokół – to po drugiej
stronie – westchnęła.
- Masz dobrą orientację w terenie –
stwierdziła z uznaniem Nadia – dasz mi to przy okazji.
Przeszły przez ulicę i znalazły
się przed dużą kamienicą w stylu secesyjnym, pomalowaną na
kremowo-żółty kolor. Pokonały kilka schodków i
stanęły przed ciężkimi ciemnobrązowymi drzwiami. Nadia nacisnęła
domofon i wymieniła kilka zdań z uprzejmym kobiecym głosem. Zamek
puścił i drzwi otworzyły się bezszelestnie. - Nie lubię klucza
od tych drzwi, a pani Marais jest taka uprzejma... - Nadia weszła
pierwsza. Kaśka podążyła za nią do obszernego holu z kamienną
posadzką. Drzwi w głębi otworzyły się i korpulentna kobieta o
rumianej twarzy wyjrzała na korytarz. Na widok Nadii i jej gościa
uśmiechnęła się ciepło i cofnęła do mieszkania – Jest bardzo
dyskretna, ale wszystko musi wiedzieć. Była ciekawa jak wyglądasz
- wyjaśniła Kaśce zachowanie gospodyni.
Pojechały windą na samą górę.
Były tam tylko jedne drzwi, podobne do wejściowych, ale mniejsze.
Tym razem Nadia szybko poradziła sobie z kluczem – Zapraszam –
otworzyła szeroko drzwi.
Kaśka zrobiła krok i znalazła się
w eleganckim apartamencie umeblowanym w nowoczesnym stylu. Naprzeciw
wejścia zauważyła ogromne czarno-białe zdjęcie nagiej Nadii.
Była tak ustawiona, że niby niczego nie było widać, ale... była
naga. Wygięta w baletowej pozie, z dłonią na piersi emanowała
delikatnym erotyzmem – Ale piękne – westchnęła z zachwytem.
- Pierre też je lubi – Nadia
rzuciła klucze na białą komodę na wysoki połysk – dlatego tu
wisi.
- To Twoje mieszkanie? - Kaśka
rozejrzała się po ogromnym pomieszczeniu, gdzie o przeznaczeniu
poszczególnych obszarów decydowały tylko meble.
- Pierre'a – Nadia podeszła do
lodówki i sięgnęła po butelkę z sokiem pomarańczowym –
chociaż właściwie, to nasze. Wprowadziłam się tu jakiś rok temu
i tak już chyba zostanie. Chodźmy na balkon – wzięła z szafki
dwie szklanki.
To, co nazwała balkonem, było w
rzeczywistości obszernym tarasem z widokiem na Sekwanę. Stały tam
leżanki z szarego, jakby postarzonego drewna, przykryte białymi
poduszkami i szklany stół z krzesłami z giętej lśniącej
stali. Wszystko było wysmakowane i pewnie nieziemsko drogie. - Co on
robi? - Kaśka pociągnęła mały łyczek soku – To znaczy, kim on
jest? - poprawiła się.
-
Piłkarzem. Gra w Paris Saint-Germain. – Nadia
cofnęła się do wnętrza i o chwili przyniosła zdjęcie mocno
zbudowanego chłopaka o śniadej cerze – To mój Pierre –
powiedziała z dumą - Jest teraz na jakichś zabiegach, bo miał
kontuzję. Może Cię odwiedzimy na planie, bo on się okropnie
nudzi, jak nie gra.
Wypiły sok leżąc na tarasie z
wyciągniętymi nogami i obserwowały przepływające po rzece łodzie
i barki. Nadia opowiedziała jej, jak się zaprzyjaźniła z Olą i
jak ta starała się jej pomóc, kiedy brat szefowej agencji
okazał się sutenerem. - Mam wobec niej dług wdzięczności –
zakończyła.
- Ola nie opowiadała z takimi
szczegółami – przyznała Kaśka.
- Tym bardziej ją cenię – Nadia
była wyraźnie wzruszona – Mam nadzieję, że jest szczęśliwa.
- Och, bądź spokojna –
zachichotała – Adam całuje ziemię, po której stąpa jego
ukochana!
- To dobrze... - chciała coś jeszcze
powiedzieć, ale umilkła. Przez jakiś czas obserwowały rzekę –
Odwiozę Cię do hotelu, bo jecie dziś kolację z Suzanne. Załóż
coś prostego i nie przesadzaj z makijażem – dodała – Bądź
dla niej miła, ale bez przesady. Od niej wiele zależy.
---
Artur krążył po korytarzu, jak
zwierzę zamknięte w zbyt ciasnej klatce. Tego nie przewidział.
Tego nikt nie przewidział! Co będzie, jeśli nie odblokują
sprzedaży na czas? Jedną ratę kredytu zapłacił, ale drugiej nie
miał z czego. Mógł renegocjować warunki, ale co to da?
Odroczą spłatę najwyżej na miesiąc, ale akcje nie są notowane.
Nie wiadomo, czy w ogóle będą. W najlepszym razie oddadzą
kasę, w najgorszym... Nawet nie chciał myśleć, co będzie, jeśli
spadną.
- Cześć – szczupły chłopak w
szarym garniturze rozluźnił bordowy krawat – Chodźmy stąd –
rozejrzał się – Nie powinien nas nikt widzieć.
Przeszli do końca korytarza, a potem
schodami w dół, nie odzywając się do siebie. Dopiero na
dworze chłopak zrównał się z Arturem. - Nie mam pojęcia co
jest grane, ale prawdopodobnie takich cwaniaków, jak Ty, było
więcej – powiedział, wsuwając ręce do kieszeni.
- Przecież to nie jest nielegalne –
Artur wzruszył ramionami – Powiedz mi lepiej, kiedy odblokują
sprzedaż, bo mam problem ze spłatą kredytu.
- Ktoś z góry to zarządził –
pokręcił głową – I wiesz co, stary? Ja bym nie liczył na
szybki zysk. Cała ta operacja śmierdzi na kilometr. Albo coś jest
nie tak z tym bankiem, albo ktoś nie zdążył się obłowić i chce
Was zmusić do sprzedaży za bezcen.
- Nie mogę sprzedać poniżej ceny
zakupu – Artur poczuł, jak włosy stają mu dęba.
- Jeśli wziąłeś „lewar” to nie
będziesz miał wyjścia – stwierdził tamten grobowym głosem.
- Wiesz, co to znaczy? Jestem
bankrutem! Nie mam nic! Gorzej, mam długi i to potężne –
Arturowi wydało się, że ma w gardle piasek.
-To czekaj – jego rozmówca
najwyraźniej nie zdawał sobie sprawy z jego położenia.
- Nie mogę – nagle dotarło do
niego, że świat wali mu się na głowę. Wszystkie jego plany,
marzenia... Rany boskie! Zakrył twarz dłońmi. Na myśl, ze
wciągnął w ten interes jeszcze Maćka i Jacka, poczuł jak coś mu
się przewraca w żołądku.
- Słuchaj, jeśli do końca tygodnia
nic się nie zmieni, to szukaj innego wyjścia – chłopak wyciągnął
do niego dłoń – Przykro mi, stary, ale nic nie poradzę.
- OK, dzięki, że w ogóle
wyszedłeś – uśmiechnął się gorzko – jesteś jedynym
maklerem z sercem, jakiego znam.
Poklepali się po ramionach i Artur
został na chodniku sam. Tydzień. Siedem dni. Chyba najdłuższych
dni w jego życiu. Jak to się mogło stać?
---
- Witaj, Kocie – głos Artura
zabrzmiał tak przyjemnie blisko, że Kaśka odruchowo się obróciła
– wydasz majątek na telefony.
- Nie martw się. Dam radę – był
taki słodki, kiedy się o nią troszczył – Muszę Ci opowiedzieć,
co robiłam, ale tyle tego jest, że chyba usiądę i napiszę list.
Chcesz list ode mnie?
- Wolałbym Ciebie – głos jakby się
obniżył i lekko zachrypł – ale list też może być – dodał
szybko.
- Po pierwsze nadal jestem blondynką,
tylko trochę ciemniejszą. Spotkałam się też z Nadią. Och, nie
masz pojęcia w jakim cudownym miejscu mieszka. Jej chłopak jest
piłkarzem i mają apartament z widokiem na Sekwanę... - rozmarzyła
się – Taka szkoda, że nie możesz tego zobaczyć, ale wiesz co?
Poproszę ich, żeby pozwolili mi zrobić zdjęcia – trajkotała –
Artur? Jesteś tam?
- Jestem, tylko słucham z zapartym
tchem – wydało jej się, że słyszy w jego głosie coś
nieprzyjemnego.
- Nie drwij ze mnie – ofuknęła go
– Tu jest inny świat! Inni ludzie! Wszystko jest inne!
- Nie drwię – przerwał jej – Po
prostu... Kaśka, ja wiem, jak to jest, pojechać za granicę. Byłem
z Adamem w Stanach – Tracę Cię, Kocie, pomyślał z niepokojem –
A jak agencja? W porządku?
- Są mili – stwierdziła
udobruchana – Może mnie zechcą na dłużej?
- Na dłużej? - powtórzył jak
echo. Jego głos zabrzmiał dziwnie.
- Och, to nic pewnego! Poza tym, mam
przecież egzaminy do zdania i jeszcze jeden rok przed sobą... -
urwała – Kocham Cię.
- Ja też Cię kocham – wciągnął
do płuc powietrze pełne zapachu bzu i konwalii. Wiatr poruszył
delikatnymi firankami. Nigdy nie zwracał uwagi na to, ze za oknem
gabinetu rósł bez – Nie myśl teraz o mnie, tylko o
zdjęciach. To jest szansa, więc jej nie zmarnuj – przykazał –
Zdasz egzaminy, a potem będziemy się zastanawiać, co dalej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz