Ewa
z uwagą słuchała, kiedy Kaśka ze szczegółami przekazywała
jej swoją rozmowę z Krzyśkiem. Na koniec wsparła brodę na ręce
i zamyśliła się głęboko. Chcąc, nie chcąc,Kaśka musiała się
uzbroić w cierpliwość. W pierwszej chwili miała ochotę objąć
Młodego i płakać z radości na jego ramieniu, potem jednak dopadły
ją wątpliwości. To wszystko wydawało jej się tak
nieprawdopodobne, że bała się podjąć decyzję bez porozumienia z
Ewą. Teraz siedziała i wpatrywała się w nią z niepokojem.
- Jeśli jest tak, jak mówi ten
Twój Młody... - Ewa zawiesiła głos – to on Cię naprawdę
kocha – dokończyła.
-
Co to znaczy? - spytała niepewnie – Myślisz, że to wymyślił?
Ale po co miałby to robić? O Boże, Ewa...
- Cicho bądź, daj pomyśleć! –
machnęła ręką jakby odganiała natrętną muchę – muszę
podjąć ważną decyzję.
- Ty? - No chyba przesadziła, to ja
mam podjąć decyzję, przemknęło jej przez myśl.
- Słuchaj, to nie jest takie
oczywiste, że on rezygnuje z miłości dla Twojego dobra – kręciła
głową z powątpiewaniem – To młody chłopak... cholera, sama nie
wiem. To jego brat... - myślała na głos – Ufasz mu?
- Młodemu? - spojrzała na Ewę,
upewniając się, że właśnie jego ma na myśli – Chyba tak...
- Chyba?
- Tak, ufam mu. Za to ich matce, ani
trochę! - wydęła usta – Tylko, że oni to przed nią ukrywają...
Kurde, Ewa, co ja mam robić?!
- Słuchaj, co czujesz? Chcesz jechać?
- Ewa położyła jej dłonie na ramionach.
- Kurcze, no pewnie, że chcę! -
jeszcze jak, dodała w myślach – tylko że nie wiem, co zastanę –
westchnęła – A jak on mnie nie chce? Jak nie da się przekonać?
- Nie gadaj głupot! Twoja w tym
głowa, żeby się dał – Ewa wypuściła głośno powietrze z płuc
– Bardziej mnie martwi to, że ma kłopoty finansowe. Jak jest taki
honorowy, to nie zechce przyjąć pomocy...
- I tak nie mam tyle, żeby mu pomóc
– Kaśka przerwała jej z niechęcią w głosie.
- Dlatego właśnie muszę podjąć
decyzję – Ewa uśmiechnęła się przelotnie.
- Nie przyjmę od Ciebie pieniędzy...
- Kaśka wyprostowała się gwałtownie.
- Nie musisz – Ewa wstała i
podeszła do biblioteczki. Poszperała w jakichś papierach i po
chwili wróciła do Kaśki z tekturową teczką przewiązaną
tasiemką – Marianna pewnie nie będzie zachwycona, ale gówno
mnie to obchodzi. Jej sprawa, co zrobi ze swoim życiem, ale jestem
Twoją chrzestną matką i nie zamierzam patrzeć jak cierpisz –
otworzyła teczkę i wyciągnęła z niej jeden z dokumentów –
To Twoje – podała go Kaśce.
- Co to jest? - spytała podejrzliwie.
Wyglądało na wyciąg bankowy. U góry widniał numer konta i
nazwa banku, a u dołu... O cholera! - pięćset dwadzieścia pięć
milionów – przeczytała na głos. Zdumiona spojrzała na
Ewę.
- Ojciec Ci to dał, ale byłaś mała,
więc wpłaciłyśmy to do banku na nas dwie – podała jej kolejny
papier – Każda z nas może zarządzać kontem, więc np. podjąć
pieniądze.
Kaśka siedziała, jak
zahipnotyzowana. Ojciec zostawił jej majątek. Jak to możliwe, że
nie dał jej nazwiska, a dał tyle pieniędzy? - Jak...? - wydukała
z trudem – Jakim sposobem?
-
Ksiądz Andrzej sprzedał jego dom i przekazał pieniądze dla
Ciebie. Myślę, że wypełniał jego wolę – dodała Ewa, widząc
zdumienie Kaśki – Uważam, że nadeszła pora, by Ci powiedzieć.
Żeby była jasność – zaznaczyła – Nie dostaniesz teraz tych
pieniędzy, ale są do Twojej dyspozycji. Jedź i zorientuj się, na
czym stoisz. Jeśli będziesz ich potrzebowała, jeśli będzie
warto... wracaj i bierz! A potem żyjcie długo i szczęśliwie –
uśmiechnęła się, ale zaraz spoważniała – Jeśli jednak ten
dupek złamie Ci serce jeszcze raz, to go załatwię gołymi rękami!
No, może jeszcze odrobiną arszeniku. Jasne?
- Kocham Cię, kocham Cię, kocham! -
Kaśka rzuciła się Ewce na szyję, upuszczając na ziemię papiery
i teczkę – Jesteś najcudowniejszą, najukochańszą ciocią na
świecie!
- Powtórz to publicznie, a
pożałujesz... - głos dziwnie jej się załamał, a w oczach
zalśniły łzy – Ja bym się na Twoim miejscu spakowała i
zadzwoniła na informację PKP i PKS. Na to zadupie nie będzie łatwo
dojechać – gderała.
---
Szaro zielonkawa tafla jeziora
marszczyła się delikatnie, ale górą wiatr był znacznie
silniejszy. Można to było zauważyć, obserwując wydęte żagle
niewielkich jachtów i szybkie ślizgi pojedynczych desek
windsurfingowych. Tylko w silnych podmuchach mogły tak wyglądać.
Na tle białych żagli wyróżniał się jeden, barwny jak
skrzydła egzotycznego motyla. Rzucał się w oczy nie tylko z
powodu kolorów, ale też umiejętności surfera. Okrążał
inne jednostki pływające z gracją, jakby nie pływał, lecz
tańczył nad powierzchnią wody. W pewnej chwili obrał kierunek na
plażę i pochylając się na wiatr nabrał prędkości. Przód
deski uniósł się nieznacznie rozcinając wodę, a z tyłu
utworzyła się jasna linia kilwateru. Rósł w oczach, tak, że
po chwili widać było rozwianą jasną czuprynę żeglarza.
Podpłynął do pomostu zwalniając nieco i zgrabnie zeskoczył na
deski nie zamaczając nawet stopy.
- Artur! – wrzasnął do niego
krótko ostrzyżony osiłek w mocno wyciętej spłowiałej
koszulce i wystrzępionych dżinsach do kolan – Ty się tu bawisz,
a tam na górze towary nam stygną – wyszczerzył go niego
zęby – Wiesz jakie laski przyjechały w pierwszym turnusie? Stary,
coś dla Ciebie!
- Odwal się, Paweł! - Artur posłał
mu ponure spojrzenie – Naprawiłeś ster?
- Kurwa, daj spokój. Potem to
zrobię – Paweł doskonale wiedział, że Artur mu nie odpuści,
puki robota nie będzie skończona – Przysięgam, że to zrobię
dzisiaj, ale teraz trzeba się przyjrzeć, bo po południu będziemy
dzielić załogi. Chcę mieć przynajmniej jedną fajną laskę na
jachcie.
- Jesteś instruktorem – Artur
posłał mu spojrzenie pełne politowania – masz je nauczyć, a nie
gapić się na ich tyłki.
- Słuszna uwaga – usłyszeli za
plecami. Gośka, jedna z instruktorek właśnie ich mijała i
musiała usłyszeć rozmowę – postaram się zadbać, żeby wszyscy
byli zadowoleni.
Paweł zaklął pod nosem. Gośka
była odpowiedzialna za kursantów, więc sporo od niej
zależało – Gocha, daj spokój – spróbował ją
obłaskawić – nawet dla najładniejszej dupeczki nie będzie
taryfy ulgowej. Przecież mnie znasz.
- Jasne! - prychnęła – Lepiej się
zajmij przydziałem namiotów. Nie wiem, dlaczego jeszcze tu
stoisz?
Paweł wyminął ją szybko i zbliżył
się do linii drzew, gdzie poprzedniego dnia rozbili kilkanaście
namiotów. Niedaleko od nich, pod jedną z sosen, ustawiony był
niewielki stolik i krzesło, na którym rozsiadł się
kierownik obozu, jeden z dwóch magistrów WF-u.
Sprawdzał na liście kolejne osoby z jakiejś dwudziestki młodych
ludzi. Jedna z dziewczyn, wysoka zgrabna blondynka coś mu
tłumaczyła, wskazując na listę i kartkę, którą trzymała
w dłoni. W pewnym oddaleniu stał Maciek, również instruktor
i bacznie jej się przyglądał.
- Fajna, co? - Paweł podkradł się
do niego z tyłu – Biorę ją.
- Zapomnij! - Maciek wyszczerzył do
niego zęby – Ja ją pierwszy zobaczyłem.
- Co jest panowie? - Gośka przyjrzała
się dziewczynie. Wyglądała na energiczną. Ubrana w dżinsy i
prosty T- shirt, nie pozowała na seksbombę, choć była naprawdę
atrakcyjna – Ja ją biorę – stwierdziła krótko – i tę
czarnulkę na końcu – wskazała głową niedużą dziewczynę z
burzą niesfornych kręconych włosów.
- Wzięłaś najlepsze laski! Robisz
to specjalnie! - Maciek nawet nie próbował ukryć oburzenia –
Artur, powiedz jej. Jesteś najstarszy - zwrócił się do
jedynej osoby, z którą liczyli się wszyscy, nawet Gośka.
Nie tylko był najstarszy wiekiem, ale też stopniem i
doświadczeniem. W naturalny sposób przejął przywództwo
wśród instruktorów - Hej, ducha zobaczyłeś? - trącił
łokciem Artura, wpatrującego się w dziewczynę przy stoliku z
dziwnym wyrazem twarzy.
- Nie – powiedział, odwracając
głowę do chłopaków – Gośka jest odpowiedzialna za ludzi,
więc dzieli załogi – rzucił jeszcze jedno spojrzenie w kierunku
kursantów. Nie mylił się, przy stoliku stała Kaśka. W
pierwszej chwili myślał, że to przywidzenie. Tętno natychmiast mu
przyspieszyło. Cholera! Co ona tu robiła? Najgorsze było to, że
nie potrafił zachować obojętności – Weź się za ten ster! -
rzucił ze złością do Pawła i ruszył w dół, do plaży,
gdzie rozbity był duży wojskowy namiot, służący za magazyn na
sprzęt.
- Wpadła Ci w oko, co? - Gośka
ruszyła za nim – Jak chcesz, to weź ją do siebie.
- Nie – odparł szybko, nie patrząc
na nią – Ale dobrze zrobiłaś – Mimo wszystko wolał, żeby
Kaśka była w załodze Gośki, a nie któregoś z chłopaków.
Przecież dlatego się rozstali, dlatego, żeby mogła znaleźć
kogoś innego, lepszego... Nie przy mnie, nie na moich oczach, błagał
w duchu. To nie był przypadek, że tu była. Czyżby postanowiła
się zemścić? To nie było w jej stylu, a jednak...
- Artur, w porządku? - Gośka
przyjrzała mu się uważnie.
- Tak – głos miał spokojny i
opanowany jak zwykle – Cały dzień siedziałem przy żywicy. Chyba
się nawąchałem tego syfu. Przejdzie mi – Wiedział, że nie
ucieknie od rozmowy z Kaśką. Już miał odejść, kiedy nagle
przyszło mu go głowy, jak to załatwić – przyślij ich potem do
magazynu, to powiem im parę słów na temat sprzętu –
rzucił obojętnym tonem. Tylko on wiedział, ile go ta obojętność
kosztowała.
---
- Nie boisz się myszy? - dziewczyna z
kasztanowym kucykiem zagadnęła Kaśkę, kiedy po „zrzuceniu”
bagaży do namiotów zebrali się ponownie na obszernej
polanie, pełniącej rolę placu apelowego i boiska do siatkówki
– Może trzeba było spać w dwuosobowym? Aha, Mariolka jestem, a
Ty?
- Kaśka. Nie znam nikogo, a myszy idą
tam, gdzie jest jedzenie – prychnęła – Im jest wszystko jedno,
czy w namiocie śpi jedna, czy dwie osoby. Wolę spać sama – a
najlepiej z Arturem, dodała w myślach. Od samego początku
rozglądała się za nim, ale nigdzie nie było go widać. Cholera,
jak Młody mnie wystawił, to go zabiję, pomyślała.
- No dobra, uciszcie się na chwilę –
podeszła do nich dobrze zbudowana dziewczyna z jasnymi włosami do
ramion – jestem Gośka, ale wszyscy nazywają mnie Gocha.
Odpowiadam za szkolenie, to znaczy za podział na załogi, sprawy
międzyludzkie i takie tam bajery. Jak opuszczacie teren obozu to
zgłaszacie to do mnie. Jak mnie nie ma, to do kogoś z kadry.
Kierownika i magistra angażujemy w sprawach bardzo ważnych z
naciskiem na „bardzo”, czyli nigdy – uśmiechnęła się do
nich szeroko – Aha, ja ustalam wachty w kuchni. Ty, ty i ty –
wskazała Kaśkę, Mariolkę i jednego z chłopaków stojących
w pobliżu – dziasiaj pomagacie przy posiłkach, OK?
- OK – odparli chórem,
czując, że polecenie było tylko grzecznościowo sformułowane jak
pytanie.
- Super! Idziecie teraz do tego
namiotu koło plaży. Artur powie Wam parę słów na temat
sprzętu. Wachta idzie potem do tamtego drewnianego budynku –
wskazała coś w rodzaju solidnej szopy bez jednej ściany – to
jest nasza kuchnia, a w czasie deszczu także jadalnia i świetlica.
Reszta ma potem wolne.
Kaśka szła z bijącym sercem. Chyba
wreszcie znalazła Artura! Jak zareaguje na jej widok? Jak ona
powinna się zachować? Ewa doradzała, żeby poczekać na jego
ruch... Czuła, że serce jej za chwilę wyskoczy spod bluzki.
- Cześć, jestem Artur i odpowiadam
za sprzęt – poznała natychmiast jego głos. Przesunęła się w
bok, tak, że mogła go zobaczyć i sama stała się widoczna. Dobrze
wyglądał z lekką opalenizną i jasnymi, nieco zmierzwionymi
włosami. Koszulka bez rękawów odsłaniała jego umięśnione
ramiona. Przesunął wzrokiem po twarzach stojących przed nim
kursantów. Na ułamek sekundy ich oczy się spotkały, lecz
Kaśka nie zdołała zatrzymać jego spojrzenia. Zachowywał się,
jakby jej nie znał! – Jeśli cokolwiek zgubicie, zepsujecie,
utopicie – wyliczał – jak najszybciej zgłaszacie to do mnie.
Tak samo robicie, jeśli odkryjecie jakieś uszkodzenie. Na jachcie
wszystko musi być sprawne. Jak czegoś nie sprawdzicie, to na pewno
się to na was zemści na wodzie. Jasne? - mówił spokojnie,
patrząc wprost na nich. Znów spojrzał na Kaśkę, a ona
lekko się uśmiechnęła. Nie odpowiedział uśmiechem – Wejdźcie
do namiotu i zorientujcie się gdzie co leży. Odkładacie wszystko
na miejsce, tak, żeby inni nie musieli szukać.
Kaśka umyślnie pozostała z tyłu.
Już do niej dotarło, że Artur nie był zachwycony jej przyjazdem.
No, ale nie wie, dlaczego tu jestem, tłumaczyła sobie w myślach.
Czekała z niepokojem na rozwój wypadków. Nie trwało
to długo. Kiedy wszyscy ruszyli do namiotu, Artur podszedł do niej
– Co Ty tu robisz? - spytał szorstko – Powinnaś być w Paryżu!
- rozejrzał się na boki.
- Nie złość się. Chciałam z Tobą
porozmawiać, a nie odbierałeś telefonu... - urwała, widząc ruch
przy wejściu.
- Potem pogadamy – rzucił ponuro i
wszedł do namiotu.
Wypuściła głośno powietrze z płuc
i ruszyła za nim. Trochę inaczej sobie wyobrażała ich spotkanie.
A jeśli Młody nie powiedział jej wszystkiego? A może było coś
jeszcze? Coś, czego nie wiedział? A jeśli to Daria miała rację?
Jeśli, jeśli, jeśli...! Wewnątrz namiotu było gorąco, mimo że
jedną ze ścian pozostawiono otwartą. Wyszła stamtąd pospiesznie.
Po chwili dołączyła do niej Mariolka i chłopak wybrany przez
Gośkę. Poszli do kuchni, gdzie przywitała ich Wioleta, również
instruktorka, wyznaczona na odpowiedzialną za prowiant. Dowiedzieli
się, że śniadania i kolacje robione są we własnym zakresie przez
wyznaczoną wachtę, a obiady przywozi w termosach jeden z magistrów
z pobliskiej gospody. Trzeba je tylko podać. Kursantów jest
trzydziestu, sześciu instruktorów, dwóch magistrów,
czyli kierownik obozu i jego zastępca oraz niejaka pani Bożena,
siostra kierownika, która nie pełni żadnej funkcji.
Kaśka wróciła do swojego
namiotu w niewesołym nastroju. Rozpakowała się bez pośpiechu. Jej
namiot stał niedaleko namiotów kadry, więc gdyby Artur
postanowił tu przyjść, na pewno by go zauważyła przez tropik.
Nie pojawił się jednak, za to usłyszała, jak Wioleta wali
drewnianą łyżką w patelnię, wzywając w ten sposób wachtę
do kuchni.
- Zjedzcie zupę, bo Wam wystygnie –
wskazała stertę talerzy na blacie pod ścianą wiaty – mamy tylko
kuchenkę na gaz z butli, więc odgrzewanie jest możliwe, ale lepiej
sobie nie dokładać roboty.
Usiedli na taboretach przy małym
stoliku nakrytym ceratą. Był to chyba ten sam, przy którym
kilka godzin wcześniej siedział kierownik obozu. Kaśka z trudem
przełknęła gorący wywar. Co ja tu robię, pytała samą siebie.
Uczepiła się myśli, że wtedy w Krakowie Artur nie powiedział jej
prawdy, a przecież tak nie musiało być...
- No, jazda! - Wioleta zdjęła ze
ściany chochlę z długim trzonkiem – ja nalewam, Wy roznosicie.
Tylko się nie potknąć, tylko się
nie wywalić! Kaśka powtarzała to w myślach, jak mantrę,
roznosząc talerze z parującą zupą. Stoły ustawione były w
podkowę, więc nie miała daleko. Ustawiły się z Mariolką tak, że
jedna szła w prawo, druga w lewo. Krzysio, chłopak, który
miał z nimi wachtę, stał obok Wiolety i podawał nakrycia. Szło
im sprawnie, bo wszyscy byli głodni po podróży i szybko
przyjmowali od nich pełne talerze. Kaśka zauważyła, że Artur
siedzi na szczycie stołu obok na oko czterdziestoletniej kobiety z
ciemnymi włosami, która wyraźnie była nim zainteresowana.
Może w innej sytuacji by jej to nie denerwowało, ale teraz? Na
dodatek nie tylko był dla niej uprzejmy, ale się do niej uśmiechał
w taki sposób... - Uważaj! - Mariolka o mało jej nie
potrąciła.
- Przepraszam – bąknęła i
odwróciła się na pięcie – Zamieńmy się stronami na
drugie danie – poprosiła Mariolkę, kiedy skończyły roznosić
talerze.
Drugie danie szło oporniej, bo
trzeba było nakładać z dwóch termo-garów, osobno
ziemniaki i mielonego. Krzyś dokładał surówkę z białej
kapusty.
- Smacznego – uśmiechnęła się
czarująco do ciemnowłosej kobiety. Oględziny z bliska wypadły na
jej niekorzyść, co bardzo poprawiło Kaśce humor – smacznego –
podała talerz Arturowi. Ich palce spotkały się na ułamek sekundy.
Poczuła to, jakby przeskoczyła między nimi niewidzialna iskra.
Wydało jej się, że on poczuł coś podobnego, bo talerz zadrżał,
kiedy go puściła. Nie podniósł wzroku, ale była pewna, że
„dziękuję” wypowiedział z trudem. Co za głupota, łajała się
w myślach, roznosząc dalej obiady. Zamiast po prostu porozmawiać,
zabawiamy się w jakieś podchody!
Po obiedzie okazało się, że czeka
ich najbardziej nieprzyjemna część wachty, czyli zmywanie. Kaśka
za nic nie chciała się zgodzić na mycie talerzy zimną wodą, więc
nabrali wody z jeziora i zagrzali ją w największym garze na
kuchence.
- Zabraknie nam gazu – zrzędziła
Wioleta, ale zmieniła zdanie, widząc, jak sprawnie poradzili sobie
z ogromną emaliowaną miednicą, w której urządzili
zmywalnię - Obiad był późny, więc dzisiaj na kolację
kiełbasa na ognisku i odpada zmywanie – zakomunikowała im na
koniec.
- Kurde, skąd wy macie takie
zaopatrzenie? Kotlety, kiełbasa... niezła wyżerka! - Krzysio był
pod wrażeniem.
- Niejaka pani Bożena, siostra
kierownika, jest kierowniczką pss-u w Augustowie – Wioleta
najwyraźniej nie darzyła jej sympatią – a ponieważ spędza tu
całe wakacje, to zapewnia nam dostęp do zaopatrzenia – rozłożyła
ręce – Minusem jest to, że traktuje nas, jak coś w rodzaju
służby. No, może z drobnymi wyjątkami – dodała zjadliwie,
rzucając znaczące spojrzenie w kierunku ciemnowłosej kobiety
rozmawiającej z Arturem.
Kaśka poczuła, jak krew napływa
jej do policzków, kiedy zauważyła, jak pani Bożena
strzepuje z ramienia Artura jakieś paproszki. Ja Ci jeszcze pokażę
wstrętna babo, rzuciła jej w myślach wyzwanie. Kręciła się bez
celu po terenie całego obozu, szukając sposobu na przydybanie
Artura samego. On natomiast, jakby umyślnie cały czas z kimś
gadał. Wreszcie dała za wygraną i zeszła nad jezioro. Brzeg z
jednej strony przechodził w kawałek piaszczystej plaży, a dalej w
gęste trzcinowisko. Z drugiej strony trzciny wycięto i postawiono
pomost w kształcie litery L. Przy dłuższym ramieniu kołysały się
na wodzie przycumowane jachty: cztery „omegi” i dwa kabinowe
„oriony”. Wszystko było perfekcyjnie sklarowane i poukładane,
nawet cumy ułożono w równiutkie okręgi. Kilku chłopaków
stało na pomoście przechwalając się swoimi umiejętnościami
żeglarskimi. Nie miała ochoty tego słuchać. Prym wodził osiłek
z kilkudniowym zarostem, Grzesiek. Był hałaśliwy i pewny siebie.
Reszta najwyraźniej była pod jego wrażeniem. Ominęła pomost i
ruszyła w lewo. Przeszła jakieś trzydzieści metrów i
doszła do siatkowego płotu. Nie dochodził on do samego brzegu,
więc minęła słupek i wyszła poza teren obozu. W oddali między
drzewami zamajaczyły drewniane domki kempingowe. To pewnie tam
mieszkała pani Bożena, przypomniała sobie, co im mówiła
Wioleta.
- Nie wolno wychodzić poza teren bez
informowania kadry – usłyszała za sobą niski głęboki głos i
nogi się pod nią ugięły.
- I przyszedłeś specjalnie po to,
żeby mi o tym przypomnieć – powiedziała miękko, odwracając się
powoli w stronę Artura – jestem pod wrażeniem – miała ochotę
podbiec i zarzucić mu ręce na szyję, ale wyraz jego twarzy ją
powstrzymał.
- Po co przyjechałaś? - patrzył na
nią pociemniałym, gniewnym wzrokiem – Powinnaś być teraz we
Francji.
- Sama decyduję, co powinnam –
nagle poczuła złość. Jakim prawem pytał ją w ten sposób?
Kiedyś tak, ale teraz? Sam je sobie odebrał! - To wolny kraj.
Zapłaciłam za obóz i chcę się szkolić.
- Naprawdę Ci to potrzebne? - ta
rozmowa schodziła na niebezpieczne tory. Czuł to.
- Jak już zarobię na jacht, to będę
pływać po lazurowym wybrzeżu – powiedziała chłodno. Co ja
robię? Nie tak chciałam z Tobą rozmawiać!
- Więc jednak wyjedziesz? - spytał.
Powinien czuć ulgę, więc dlaczego jej słowa go zabolały?
- Czy jest powód, dla którego
nie powinnam tego robić? - zaryzykowała – Albo... - zawahała
się. Czuła jak serce jej wali – Czy to coś zmieni, jeśli
powiem, że rozmawiałam z kimś, kto powiedział mi... - cholera,
Młody wybacz! - Jeśli rozmawiałam z Młodym?
- Nie! - szybkość jego reakcji i
twardy ton, jakim odpowiedział, sprawił, że aż podskoczyła –
Niczego to nie zmienia. Nie jesteśmy razem i nie będziemy – w
miarę, jak mówił w jego piersi narastał ucisk, przeradzał
się w ból – Zabieraj się stąd i jedź tam, gdzie możesz
coś osiągnąć!
- Nie mów mi, co mam robić! –
rzuciła się w przód z zaciśniętymi pięściami, ale
zatrzymała się jakiś metr przed Arturem – Skoro nie jestem z
Tobą, to mogę robić, co chcę! Zresztą, wiele razy mi to
powtarzałeś – z trudem hamowała łzy.
Stała tak przed nim z pałającym
wzrokiem, z zaróżowionymi policzkami i drżącymi ustami.
Bliskość sprawiła, że poczuł jej zapach, poczuł jej ciepło,
jakby niewidzialną energię, którą emanowała, przyciągała
go, wabiła... Była taka piękna! Nigdy nie widział jej w takiej
furii, nawet wtedy, gdy wyrzuciła go z domu. Przełknął głośno
ślinę. Musiał coś zrobić i to natychmiast, bo gotów był
rzucić się na nią i całować te usta, te lśniące gniewem
oczy... zacisnął szczęki, aż poczuł w skroniach ból.
Od strony obozu dobiegły ich wesołe
krzyki. Ktoś zawołał „Artur”, po chwili jeszcze raz, bliżej
nich. Otrząsnął się pierwszy – Jedź do Paryża, bardzo Cię
proszę – wycedził przez zęby
- Zrobię, co zechcę – rzuciła ze
złością. Poczuła się zawiedziona. Przez chwilę wydawało jej
się, że widzi w jego oczach coś... jakby czułość, a może
pożądanie? Przez ułamek sekundy!
- Artur! - kobiecy głos.
- Idź tam – powiedział, wskazując
kierunek, z którego dobiegało wołanie, a sam ruszył wzdłuż
płotu, oddalając się od jeziora.
Bez słowa wykonała polecenie,
minęła słupek i po kilkunastu metrach natknęła się na panią
Bożenę – Nie było tu Artura? - spytała, rozglądając się.
- Nie – rzuciła krótko i
szybko ruszyła w stronę namiotów. A właśnie, że nigdzie
nie pojadę, postanowiła, nie pojadę i już!
Więcej, więcej, błagaaam więcej! :)
OdpowiedzUsuń