Majka śledziła
krajobraz przesuwający się za okienkiem samolotu.
- Nie denerwujesz
się? - Agnieszka ścisnęła ją za rękę.
- Nie – wzruszyła
ramionami – A ty się denerwujesz?
- Nie lubię
lądowań, startów zresztą też nie. Szkoda, że nie można
latać bez tego – westchnęła.
Samolot usiadł na
płycie lotniska miękko, jakby miał pod kołami poduszki. Nie
zdążył jeszcze ustawić się przy rękawie, a już pierwsi
pasażerowie poderwali się ze swoich miejsc. Dziwnym trafem Marek
znalazł się w pobliżu dokładnie w chwili, gdy Majka postanowiła
wyciągnąć ze schowka plecak.
- Będziesz teraz w
Warszawie? - spytał podając jej bagaż.
- Na razie tak,
chyba, że rodzice coś wymyślą. - Co mu się nagle stało?
- Odezwę się,
dobrze? - szedł tuż za nią.
- Jasne. Jeśli
znajdziesz czas... - zawiesiła głos.
- Znajdę – w jego
szarych oczach igrały wesołe ogniki.
- Zobaczymy –
posłała mu spojrzenie spod rzęs, uśmiechając się jednocześnie.
Wciągnął
powietrze z głośnym świstem. Chyba zrobiłam wrażenie, pomyślała
z satysfakcją.
Kręcił się w
pobliżu, aż do chwili, gdy rozsunęły się przed nimi szklane
drzwi wyjścia z terminalu przylotów.
- Tato! - Majka
wpadła w objęcia ojca – A gdzie mama?
- U babci Jasi. -
uściskał ją – Babcia złamała rękę i mama musi z nią trochę
pomieszkać.
- O, rany! Kiedy to
się stało?
- Dwa dni temu. Nie
mówiliśmy ci, żebyś się nie martwiła – w jego głosie
słychać było zatroskanie – Musimy zjeść na mieście, bo jak
wiesz, nie mam smykałki do gotowania. Chyba, że rozmrozimy pierogi?
- Jak wolisz. Możemy
rozmrozić – westchnęła – A co z babcią?
- Już dobrze, ale
ma gips i trzeba jej pomóc... - zawahał się – Powinienem
do nich pojechać.
- Chcesz, żebym
pojechała z tobą? - spytała bez entuzjazmu. Nie dogadywały się z
babcią.
- Nie sądzę, żeby
to był dobry pomysł – roześmiał się trochę wymuszenie –
Trzy kobiety w jednym mieszkaniu?
- Nie martw się.
Poradzę sobie – odetchnęła z ulgą – I tak przez najbliższe
dwa dni będę prała.
Wyjęła z torebki
telefon i wyłączyła tryb samolotowy, po czym zadzwoniła do mamy.
Po zjedzeniu
pierogów i wielokrotnych zapewnieniach, że nie czuję się
opuszczona, wyprawiła wreszcie ojca z domu. Kochała ich, ale
dopiero wyjazd uświadomił jej, jak bardzo potrzebowała swobody.
Odetchnęła, kiedy na klatce schodowej ucichły kroki. Rozpakowała
swoje rzeczy i wstawiła pranie. Normalność. Nie, rutyna,
przemknęło jej przez myśl, kiedy zbierała ze stołu naczynia. Nie
chciała takiego życia. Jaką odmianą był pobyt na słonecznej
wyspie, a przecież istniały miejsca sto razy ciekawsze! Choć nawet
tam mogło być naprawdę super, gdyby na przykład mogła
żeglować... Zaraz! Zupełnie zapomniała...
„Insomnia
katamaran” wpisała w google'u i czekała, aż przeglądarka
zareaguje na hasła. Na wyświetlaczu smartfonu zobaczyła znajomą
łódź. Powiększyła obraz i przyjrzała jej się uważnie.
Przesunęła palcem, by zobaczyć następne. „Insomnia”,
przeczytała na jednym ze zbliżeń.
-
O ja pieprzę! – zaklęła pod nosem. Gdzieś między zdjęciami
znalazła jedno niewyraźne z wnętrza. Znała je? Było strasznie
małe. Poczuła, że robi jej się gorąco. Szybko wpisała „Insomnia
właściciel” i czekała. - Szybciej! - stuknęła w obudowę
telefonu. Po chwili na ekranie zamigotał tekst. Był wyjątkowo
krótki: „Właścicielem katamaranu „Insomnia” jest
Maximilian Lowrence, francuski szlachcic, nestor rodu...” bla, bla
bla... „jest również właścicielem zamku...” No, jasne!
Zdjęcie! Gdzie zdjęcie? Przesunęła tekst w górę i po
chwili ukazała jej się poorana zmarszczkami ogorzała twarz, w
której migotały jasnoniebieskie oczy. Nigdy w życiu nie
widziała tego człowieka, ani naprawdę, a ni we śnie. Może jednak
nie zwariowałam, pomyślała oddychając z ulgą. Może to wszystko
wynika z podświadomego buntu, zastanowiła się?
---
Helena
wpatrywała się w owalne okienko samolotu, śledząc białe
cumulusy, oświetlane z góry łagodnym różowawym
blaskiem słońca. Wszystko zaczynało się komplikować. Wiedziała,
że w końcu pojawią się problemy, ale odsuwała od siebie tę myśl
jak najdalej, licząc podświadomie, że za którymś razem nie
powróci. Kiedy odcięła się od Mistrza i Zgromadzenia,
odetchnęła. Poczuła się uwolniona od obowiązków, na które
nie miała najmniejszej ochoty. Co prawda nadal musiała przestrzegać
zasad, ale to nie było aż takie trudne. Choć cena buntu była
wysoka, to jednak jej się opłaciło. Rosanna, jej matka, opuściła
ją na dziesięć długich lat. Helena podejrzewała, że odwiedzała
ją potajemnie we śnie, ale nie rozmawiały ze sobą. Nigdy nie
wybaczyła córce, że ta zataiła przed nią ciążę. Helena
doskonale wiedziała, jak cenne są dla Obdarowanych dzieci. Rodziły
się rzadko, a jeszcze rzadziej dziedziczyły zdolności po
rodzicach. Dla niej fakt, że Julia prawie nie miała Daru, był
triumfem, dla Rosanny musiał być bolesnym doświadczeniem.
-
Coś do picia? - uśmiechnięta stewardesa. Popychała przed sobą
wózek wypakowany napojami i przekąskami.
-
Białe wino poproszę – sięgnęła do torebki w poszukiwaniu
tabletki nasennej. Chciała mieć choć trochę świętego spokoju.
Rozmowa z Mistrzem napawała ją niepokojem. Nowy młody Mistrz to
zmiany, a zmiany to niepokój.
-
Proszę bardzo – stewardesa postawiła przed nią plastikowy
kieliszek wypełniony jasnym płynem.
Helena
potrzymała w ręce tabletki, po czym schowała je do torebki. Może
jednak nie powinna? Ostatnim razem, kiedy chciała sprawdzić, co u
Marianny, ta skutecznie ją zablokowała. Zadziwiająco skutecznie,
jak na kogoś, kto nie ma pojęcia o posiadanej mocy.
Nad
siedzeniami zapaliły się lampki oznaczające konieczność zapięcia
pasów. Samolot zadrgał kilka razy. Turbulencje, pomyślała i
sięgnęła po kieliszek. Nie czuła niebezpieczeństwa, a
przynajmniej nie ze strony samolotu. Kiedy ostatni raz czuła taki
niepokój? Zastanowiła się. Chyba przed tym, jak doszło do
zamachu na młodego Lowrence'a. Wieść o śpiączce syna samego
Mistrza obiegła wszystkich i napełniła ich serca strachem. Nigdy
wcześniej nikt nie ośmielił się zaatakować Obdarowanego tak
otwarcie. Swen nie miał w sobie lęku swego dziadka. To po tym
fakcie Rosanna powróciła. Zachowywała się, jak zwyczajna
babcia, ale Helena wiedziała, że chodziło o zapewnienie
bezpieczeństwa jej i jej córce. Julia była już za duża na
bajki, ale Rosanna znalazła inny sposób. Wycieczki. Nie było
tak szalonej eskapady, w której nie zgodziłaby się
uczestniczyć. Zbyt późno Helena zorientowała się, że nie
chodziło tylko o bezpieczeństwo. Ale jak Rosanna mogła ją
przechytrzyć?! Zadała sobie to pytanie chyba tysiąc razy, ale
nadal nie znała odpowiedzi.
Pociągnęła
z kieliszka spoty łyk. Podświadomie czuła, że nadciąga burza.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz