Lek

Lek

piątek, 28 sierpnia 2015

Meteory. Po zachodzie słonca 5

Majka śledziła krajobraz przesuwający się za okienkiem samolotu.
- Nie denerwujesz się? - Agnieszka ścisnęła ją za rękę.
- Nie – wzruszyła ramionami – A ty się denerwujesz?
- Nie lubię lądowań, startów zresztą też nie. Szkoda, że nie można latać bez tego – westchnęła.
Samolot usiadł na płycie lotniska miękko, jakby miał pod kołami poduszki. Nie zdążył jeszcze ustawić się przy rękawie, a już pierwsi pasażerowie poderwali się ze swoich miejsc. Dziwnym trafem Marek znalazł się w pobliżu dokładnie w chwili, gdy Majka postanowiła wyciągnąć ze schowka plecak.
- Będziesz teraz w Warszawie? - spytał podając jej bagaż.
- Na razie tak, chyba, że rodzice coś wymyślą. - Co mu się nagle stało?
- Odezwę się, dobrze? - szedł tuż za nią.
- Jasne. Jeśli znajdziesz czas... - zawiesiła głos.
- Znajdę – w jego szarych oczach igrały wesołe ogniki.
- Zobaczymy – posłała mu spojrzenie spod rzęs, uśmiechając się jednocześnie.
Wciągnął powietrze z głośnym świstem. Chyba zrobiłam wrażenie, pomyślała z satysfakcją.
Kręcił się w pobliżu, aż do chwili, gdy rozsunęły się przed nimi szklane drzwi wyjścia z terminalu przylotów.
- Tato! - Majka wpadła w objęcia ojca – A gdzie mama?
- U babci Jasi. - uściskał ją – Babcia złamała rękę i mama musi z nią trochę pomieszkać.
- O, rany! Kiedy to się stało?
- Dwa dni temu. Nie mówiliśmy ci, żebyś się nie martwiła – w jego głosie słychać było zatroskanie – Musimy zjeść na mieście, bo jak wiesz, nie mam smykałki do gotowania. Chyba, że rozmrozimy pierogi?
- Jak wolisz. Możemy rozmrozić – westchnęła – A co z babcią?
- Już dobrze, ale ma gips i trzeba jej pomóc... - zawahał się – Powinienem do nich pojechać.
- Chcesz, żebym pojechała z tobą? - spytała bez entuzjazmu. Nie dogadywały się z babcią.
- Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł – roześmiał się trochę wymuszenie – Trzy kobiety w jednym mieszkaniu?
- Nie martw się. Poradzę sobie – odetchnęła z ulgą – I tak przez najbliższe dwa dni będę prała.
Wyjęła z torebki telefon i wyłączyła tryb samolotowy, po czym zadzwoniła do mamy.
Po zjedzeniu pierogów i wielokrotnych zapewnieniach, że nie czuję się opuszczona, wyprawiła wreszcie ojca z domu. Kochała ich, ale dopiero wyjazd uświadomił jej, jak bardzo potrzebowała swobody. Odetchnęła, kiedy na klatce schodowej ucichły kroki. Rozpakowała swoje rzeczy i wstawiła pranie. Normalność. Nie, rutyna, przemknęło jej przez myśl, kiedy zbierała ze stołu naczynia. Nie chciała takiego życia. Jaką odmianą był pobyt na słonecznej wyspie, a przecież istniały miejsca sto razy ciekawsze! Choć nawet tam mogło być naprawdę super, gdyby na przykład mogła żeglować... Zaraz! Zupełnie zapomniała...
„Insomnia katamaran” wpisała w google'u i czekała, aż przeglądarka zareaguje na hasła. Na wyświetlaczu smartfonu zobaczyła znajomą łódź. Powiększyła obraz i przyjrzała jej się uważnie. Przesunęła palcem, by zobaczyć następne. „Insomnia”, przeczytała na jednym ze zbliżeń.
- O ja pieprzę! – zaklęła pod nosem. Gdzieś między zdjęciami znalazła jedno niewyraźne z wnętrza. Znała je? Było strasznie małe. Poczuła, że robi jej się gorąco. Szybko wpisała „Insomnia właściciel” i czekała. - Szybciej! - stuknęła w obudowę telefonu. Po chwili na ekranie zamigotał tekst. Był wyjątkowo krótki: „Właścicielem katamaranu „Insomnia” jest Maximilian Lowrence, francuski szlachcic, nestor rodu...” bla, bla bla... „jest również właścicielem zamku...” No, jasne! Zdjęcie! Gdzie zdjęcie? Przesunęła tekst w górę i po chwili ukazała jej się poorana zmarszczkami ogorzała twarz, w której migotały jasnoniebieskie oczy. Nigdy w życiu nie widziała tego człowieka, ani naprawdę, a ni we śnie. Może jednak nie zwariowałam, pomyślała oddychając z ulgą. Może to wszystko wynika z podświadomego buntu, zastanowiła się?
---
Helena wpatrywała się w owalne okienko samolotu, śledząc białe cumulusy, oświetlane z góry łagodnym różowawym blaskiem słońca. Wszystko zaczynało się komplikować. Wiedziała, że w końcu pojawią się problemy, ale odsuwała od siebie tę myśl jak najdalej, licząc podświadomie, że za którymś razem nie powróci. Kiedy odcięła się od Mistrza i Zgromadzenia, odetchnęła. Poczuła się uwolniona od obowiązków, na które nie miała najmniejszej ochoty. Co prawda nadal musiała przestrzegać zasad, ale to nie było aż takie trudne. Choć cena buntu była wysoka, to jednak jej się opłaciło. Rosanna, jej matka, opuściła ją na dziesięć długich lat. Helena podejrzewała, że odwiedzała ją potajemnie we śnie, ale nie rozmawiały ze sobą. Nigdy nie wybaczyła córce, że ta zataiła przed nią ciążę. Helena doskonale wiedziała, jak cenne są dla Obdarowanych dzieci. Rodziły się rzadko, a jeszcze rzadziej dziedziczyły zdolności po rodzicach. Dla niej fakt, że Julia prawie nie miała Daru, był triumfem, dla Rosanny musiał być bolesnym doświadczeniem.
- Coś do picia? - uśmiechnięta stewardesa. Popychała przed sobą wózek wypakowany napojami i przekąskami.
- Białe wino poproszę – sięgnęła do torebki w poszukiwaniu tabletki nasennej. Chciała mieć choć trochę świętego spokoju. Rozmowa z Mistrzem napawała ją niepokojem. Nowy młody Mistrz to zmiany, a zmiany to niepokój.
- Proszę bardzo – stewardesa postawiła przed nią plastikowy kieliszek wypełniony jasnym płynem.
Helena potrzymała w ręce tabletki, po czym schowała je do torebki. Może jednak nie powinna? Ostatnim razem, kiedy chciała sprawdzić, co u Marianny, ta skutecznie ją zablokowała. Zadziwiająco skutecznie, jak na kogoś, kto nie ma pojęcia o posiadanej mocy.
Nad siedzeniami zapaliły się lampki oznaczające konieczność zapięcia pasów. Samolot zadrgał kilka razy. Turbulencje, pomyślała i sięgnęła po kieliszek. Nie czuła niebezpieczeństwa, a przynajmniej nie ze strony samolotu. Kiedy ostatni raz czuła taki niepokój? Zastanowiła się. Chyba przed tym, jak doszło do zamachu na młodego Lowrence'a. Wieść o śpiączce syna samego Mistrza obiegła wszystkich i napełniła ich serca strachem. Nigdy wcześniej nikt nie ośmielił się zaatakować Obdarowanego tak otwarcie. Swen nie miał w sobie lęku swego dziadka. To po tym fakcie Rosanna powróciła. Zachowywała się, jak zwyczajna babcia, ale Helena wiedziała, że chodziło o zapewnienie bezpieczeństwa jej i jej córce. Julia była już za duża na bajki, ale Rosanna znalazła inny sposób. Wycieczki. Nie było tak szalonej eskapady, w której nie zgodziłaby się uczestniczyć. Zbyt późno Helena zorientowała się, że nie chodziło tylko o bezpieczeństwo. Ale jak Rosanna mogła ją przechytrzyć?! Zadała sobie to pytanie chyba tysiąc razy, ale nadal nie znała odpowiedzi.
Pociągnęła z kieliszka spoty łyk. Podświadomie czuła, że nadciąga burza.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz