Lek

Lek

sobota, 3 grudnia 2016

Lek. Rozdział 1




  

         Grupa elegancko ubranych kobiet i mężczyzn przemieszczała się szerokim, jasno oświetlonym korytarzem, zaglądając do położonych po obu stronach pracowni i gabinetów. Szmer cichych rozmów nakładał się na dyskretną, płynącą z ukrytych gdzieś w suficie głośników muzykę.
- Adelajdo, czy zechcesz pokazać naszym gościom swój najnowszy nabytek? – Przystojny, lekko szpakowaty mężczyzna, idący na czele, zwrócił się do smukłej blondynki w nienagannie skrojonym błękitnym fartuchu. Gdyby nie wyhaftowany na niewielkiej kieszonce emblemat, można by sądzić, że jest to raczej sukienka.
            Odwróciła się i na moment ufiksowała wzrok w jego twarzy. Nie cierpiała, gdy tak ją nazywał, ale nie okazała tego nawet najmniejszym grymasem. Jej zjawiskowo piękna twarz o regularnych, delikatnych rysach mogła zmylić każdego, kto chciałby odgadnąć jej wiek.
- Oczywiście. – Uśmiechnęła się czarująco i wskazała przeszklone drzwi do pracowni w końcu korytarza. – To chromatograf najnowszej generacji. – „Cokolwiek wam to mówi” - dodała w duchu. – Umożliwia badanie śladowych ilości substancji. Udało nam się pozyskać fundusze europejskie na jego zakup.
            Rozległy się aprobujące szepty.
- Pani profesor mówi o tym urządzeniu, jak o dziecku. – Starsza, mocno upudrowana kobieta o siwych, misternie ułożonych włosach wbiła w Adelajdę uważne spojrzenie szarych oczu.
- Nie mieliśmy z mężem tego szczęścia i nie zostaliśmy rodzicami – odparła z udawanym smutkiem. – Dlatego staramy się cieszyć każdym nowym nabytkiem, który pozwala nam pomagać innym rodzicom i ich dzieciom.
            Kobieta wyraźnie się zmieszała. Pozostali wydawali się poruszeni tą wymianą zdań.
- Proszę sobie tego nie brać do serca. – Adelajda znów przywołała na usta pogodny uśmiech. – Przy naszych możliwościach brak dziecka budzi zdziwienie. To naturalne - Otworzyła drzwi do pracowni. Siedzący przy długim laboratoryjnym stole pracownik zerwał się na widok wchodzących. - Pawle, czy będziesz tak dobry i pokażesz państwu nasz chromatograf? – spytała uprzejmie, jakby mógł jej odmówić. - Proszę mi wybaczyć, ale obowiązki wzywają.
            Kiedy wszyscy oglądali z zaciekawieniem urządzenie, podeszła do męża.
- Doskonale wybrnęłaś – pochwalił ją.
- Zostawiam was. – Zignorowała jego słowa. – Mam wykład. – Spojrzała znacząco za zegarek. – Bogdan, postaraj się wrócić zanim zasnę – poprosiła łagodniejszym tonem. 
- Spróbuję. – Musnął jej policzek i ruszył do swoich gości.
            „Profesor Ada Brzezińska-Tyc. Kierownik Zakładu Farmakodynamiki”. Dopiero wychodząc, zauważyła nową tabliczkę. Jej pracownicy musieli ją umieścić, kiedy oprowadzała gości. Trochę się pospieszyli, pomyślała, ale napis sprawił jej przyjemność. Od dwóch lat pełniła obowiązki kierownika, ale dopiero teraz mogła to robić oficjalnie. Wygładziła strój na biodrach. Ciekawe, kim są ci ludzie? Wróciła myślami do Bogdana. Nadskakiwał im, aż mdliło. Skrzywiła się. Jeden z mężczyzn, wysoli i chudy mówił z akcentem przywodzącym na myśl Szwajcarię. Kobieta o latynoskim wyglądzie mogła być Hiszpanką albo Meksykanką, ale równie dobrze Amerykanką. Chociaż, sepleniła lekko, jak Hiszpanie z Andaluzji. Druga z kobiet przywodziła na myśl Angielkę i mówiła z nienagannym akcentem. Za to pozostali dwaj mężczyźni wyglądali na Niemców, a ponieważ nie odezwali się ani słowem, poza powitaniami, nie potrafiła odgadnąć ich narodowości. Dopiero teraz uzmysłowiła sobie, że Bogdan przedstawił ich jako grupę naukowców, o bliżej nieokreślonej specjalności. Oglądali wszystko uważnie, ale szybko zorientowała się, że mieli raczej mętne pojęcie o jej pracy. Musiała poczekać do wieczora, by się dowiedzieć więcej. Jakie zresztą znaczenie miała ich profesja? Bogdan ciągle się z kimś spotykał i od czasu do czasu chwalił się żoną i jej osiągnięciami na polu farmakologii. Gdyby chciała się interesować wszystkimi jego gośćmi! Skupiła się na wykładzie, który miała wygłosić.  
  
***
            Profesor Mirosław Kos siedział za swoim ulubionym starym biurkiem ze wzrokiem utkwionym gdzieś za oknem. Wiosna przechodziła już prawie w lato. Która to już, odkąd objął stanowisko dyrektora instytutu? Szósta? Siódma? Siódma… Westchnął głęboko. Kto by pomyślał? On, polski emigrant, w ciągu trzydziestu lat zrównał swoje szanse z rodowitymi Amerykanami. Stanął w szranki i wygrał.
- Kto by pomyślał? – Powiedział do siebie i potarł pulchny podbródek. Przytył ostatnio.
Wstał i podszedł do okna. Pracownicy instytutu wyszli właśnie na lunch. Słoneczne dni pozwalały im oderwać się od biurek i pracowni, i zaczerpnąć świeżego powietrza. Niektórzy przynieśli nawet koce i lunch-boxy na ogromny trawnik, rozciągający się na tyłach budynku. Posłał im tęskne spojrzenie. W innych warunkach pewnie poszedłby w ich ślady, ale nie tym razem. Lista naukowców, których mógł nakłonić do współpracy, nie narażając się na podejrzenia, obejmowała już tylko kilka nazwisk. Przejrzał ją kilka razy i po wnikliwej analizie, wykreślił wszystkich Amerykanów i większość Niemców. Zostali Polacy, Czesi i Francuz. Z fizjologami nie było problemu, ale farmakologów zostało mu dwoje. Czech, jako mężczyzna miał przewagę, tyle, że niechętnie podróżował, co wynikało z jego licznych alergii. Polka, Ada Brzezińska-Tyc, jako kobieta sprawiłaby dodatkowe problemy, ale za to dużo podróżowała, więc kolejny jej wyjazd nie byłby niczym niezwykłym. Mógłby wtedy wybrać fizjologa z Polski, włączyć do grupy Magdę, która miała podwójne obywatelstwo… 
            Oczami wyobraźni Kos ujrzał grupę przyjaciół na wakacjach w Egipcie. Nic podejrzanego, bo Polacy, w odróżnieniu od turystów z zachodniej Europy, nadal tam jeździli. Zatarł ręce i spojrzał na ścienny zegar. W Warszawie zapadał zmierzch. Miał jeszcze sporo czasu.
- Emma! – krzyknął w kierunku drzwi i poczekał, aż sekretarka je otworzy. – Zamów dwie kanapki i sok. Zjemy na zewnątrz.
- Właśnie miałam połączyć rozmowę. – Pokaźnych rozmiarów Afroamerykanka wyszczerzyła w uśmiechu zęby. – Dzwoni Max.
- To łącz! Dobre czy złe wieści? – Kos cofnął się do biurka.
            Emma rozłożyła ręce.
- Profesor Kos? – Głos Maxa zniekształcał dziwny pogłos. – Przepraszam za jakość połączenia, ale zależało panu na czasie.
- W porządku. Jaka decyzja? – Kos wstrzymał oddech. Naprawdę nie potrzebował dalszych komplikacji.
- Zanim odpowiem, chcę wiedzieć, jak bardzo ta wyprawa jest nielegalna.
- Skąd ci to przyszło do głowy? – Pytanie zadane w taki sposób kompletnie profesora zaskoczyło.
- Świadczy o tym wysokość honorarium – usłyszał.
Kosowi przemknęło przez myśl, że Max się roześmiał. Zastanowił się, co ma odpowiedzieć.
- Nie jest nielegalna, ale masz rację, to ma tylko wyglądać na wypoczynek – zaczął ostrożnie. – Na pewno nie trafisz za to do więzienia – zapewnił.
- Po prostu chcę wiedzieć. – Głos Maxa zabrzmiał poważnie.
- Poznasz szczegóły na spotkaniu. Nie będziemy niczego omawiać przez telefon, ale jeśli stawka ci odpowiada… - Kos zawiesił głos i czekał.
- Podaj termin i miejsce. Powiedzmy, że wstępnie się zgadzam.
- Wspaniale. Warszawa, za jakieś dwa tygodnie, ale dokładny czas i adres podam ci mailowo.
- Poznam wtedy uczestników?
- Tak.  

***
Ada podeszła do rozsuniętych drzwi garderoby i utkwiła wzrok w bladoróżowym kimonie, które miała zamiar nałożyć tego wieczoru. Przywiozła je z ostatniej wyprawy do Japonii. Zjazd był banalny, ale lokalizacja już nie, więc poleciała. Bogdan, jak zawsze, zaakceptował jej decyzję bez zastrzeżeń. Podeszła do łóżka i odchyliła róg lekkiej jak piórko kołdry. Na jej wykonanie chińskie prządki zużyły kilkaset podwójnych kokonów jedwabników. Oglądając, jak rozciągają je na cieniuśką pajęczynę i układają warstwa po warstwie, postanowiła zafundować sobie takie cudo. Przewodniczka mówiła prawdę, latem taka kołdra chłodziła, a zimą grzała. To był udany zjazd, pomyślała, i naukowo, i krajoznawczo. Jeszcze raz rzuciła okiem na kimono. Bogdan lubił, kiedy okrywała się jedwabiem i satyną. Szczególnie interesowało go miejsce, gdzie talia przechodziła łagodnymi łukami w biodra i pośladki. Odruchowo przegięła się w tył. Miała nadzieję, że tego wieczoru wygra z jego zmęczeniem. Już miała przejść do łazienki, kiedy dotarł do niej krótki ostry dźwięk telefonu  
- Nie spóźniaj się – poprosiła, myśląc o mężu i sięgnęła po smartfona – I znowu ty! – Zmarszczyła leciutko zadarty nosek.
            Otrzymała kolejny mail od profesora Kosa. Odmówiła już po pierwszym, lecz on nalegał. Sączył informacje oszczędnie, ale zręcznie podsycał jej zainteresowanie. Nie miała zamiaru dla niego pracować, a jednak otwierała kolejne wiadomości. Zawahała się, a jednak po chwili odłożyła telefon.
- Poczeka pan sobie tym razem – zapowiedziała swemu niewidzialnemu rozmówcy. Kąpiel już czekała. Nim jednak zdążyła zdjąć ubranie, dotarł do niej cichy klik zamka u wejściowych drzwi.
- Bogdan? – Wychyliła się zza framugi, zalotnie przekrzywiając głowę. Miała zamiar zaproponować, by do niej dołączył.
- Czy możesz tu przyjść? – Głos jej męża brzmiał szorstko i nie wróżył wspólnej kąpieli.
- Dobry wieczór. – Spróbowała zignorować jego niestosowne zachowanie. – O co chodzi?
- Wysłałaś opinię na temat insuliny? – Wyglądało na to, iż Bogdan zapomniał tego wieczoru o dobrych manierach. – Tak, czy nie?
- Wysłałam – odparła spokojnie – Czy mógłbyś…
- Czemu mi jej nie pokazałaś? – przerwał jej.
- Dlaczego miałabym to zrobić? – Ada straciła cierpliwość.
- Zdajesz sobie sprawę, co to znaczy dla firm, które ją produkują w penach?! – Bogdan mówił zdecydowanie za głośno.
- Mogą je przystosować do podajników aerozolu. – Ada rozłożyła ręce – Zresztą, co mnie to obchodzi? Pytanie było proste: „Czy insulina podana w sprayu będzie tak samo skuteczna?” Z punktu widzenia farmakodynamiki…
- Oprzytomniej! – Bogdan przyskoczył do niej, jakby miał zamiar uderzyć. - Mamy z nimi umowy! Od ich zysków zależy nasze finansowanie, a ty kopiesz w stołek, na którym wszyscy siedzimy!
            Ada otworzyła szeroko oczy. Czegoś takiego się nie spodziewała.
- Ja nie mam z nimi żadnej umowy. Jestem niezależnym ekspertem – wysyczała. Im bardziej Bogdan się wściekał, tym bardziej ona ściszała głos. – Doskonale wiesz, że właśnie dlatego moja opinia jest coś warta w świecie. Nie byłabym recenzentem dwóch renomowanych czasopism, gdybym pozwoliła wpływać na siebie…
- Czy ty, kurwa, nic nie rozumiesz?! – Bogdan poczerwieniał. – Rozejrzyj się! Zarobiłaś na to wszystko jako ekspert? Metr tego apartamentu kosztuje więcej niż dobra pensja w klasie średniej! Jeździsz samochodem za pół miliona. Myślisz, że skąd na to mamy?! – Wyszarpnął z teczki grubą szarą kopertę i rzucił ją do stóp żony. – Popraw to – wycedził przez zęby.
            W oczach Ady odbiło się zdumienie, które po chwili przeszło w gniew.
- Skąd to masz? – Z trudem panowała nad drżeniem głosu.
- Na szczęście twoja sekretarka ma więcej rozumu, niż ty – rzucił jej prosto w twarz.
- Niczego. Nie. Poprawię. – Własny głos wydał jej się obcy, bezbarwny. Marta? Dała mu opinię. Dlaczego? Na co liczyła?
- Ada… – W oczach Bogdana dojrzała wahanie. – Ochłoń i porozmawiamy.
- Nie będę o tym rozmawiać. – Spojrzała na kopertę. Dlaczego obraz się rozmazał? - Nie będę niczego poprawiać! – Podniosła głos. - Nie pozwolę sobą pomiatać! – Kopnęła pakunek i odwróciła się na pięcie. Zamrugała by pozbyć się łez.
- Ada! – Nim zdążyła umknąć do łazienki, Bogdan pochwycił ramię żony. – Przepraszam. – Spróbował odwrócić ją i przyciągnąć do siebie. – Przepraszam cię.
- Nie mów do mnie. – Oparła dłonie o pierś męża i usztywniła łokcie. – I nie dotykaj!
- Przeprosiłem. – Nie ustępował mimo napotkanego oporu. – Oboje musimy ochłonąć. Miałem ciężki dzień. Ci goście, których do ciebie przywiozłem, są ważni. Naprawdę mi na nich zależy…  - ciągnął, siląc się na łagodny ton. – Ci z góry dopytują się o szczegóły ustawy. – Przymknął na moment powieki, jakby walczył ze zmęczeniem. – I na koniec to. – Spojrzał jej w oczy. – Myślałem, że przynajmniej z twojej strony mam spokój. Że ty mnie nie zdradzisz!
- Zdradzić cię? Ja? – krzyknęła. – To ty mnie zdradziłeś! I to z kim? Z moją własną sekretarką! Teraz rozumiem, dlaczego zamiast wysłać list, poleciała z nim do ciebie! – Wyrwała się z objęć męża i odskoczyła, jakby się bała zarazy.
- Ada, o czym ty mówisz? Myślisz, że to romans? – Zrezygnowany, opuścił ramiona. - Z Martą?! Oddała mi to, bo tak jej kazałem.
- Odkąd to ty rozkazujesz mojej sekretarce?! – Ledwie panowała nad emocjami.
- Od czasu, kiedy załatwiłem jej pracę – odparł szybko. - Widzisz? Nie ukrywam tego, chociaż mógłbym. A wiesz dlaczego? Bo jestem wobec ciebie lojalny.
- Szpiegujesz mnie przy pomocy mojej sekretarki? – Nagle ujrzała swego męża w zupełnie innym świetle. – Ja chyba śnię?! – Zakryła oczy dłońmi i odchyliła głowę.
-  Nie szpieguję, tylko nad tobą czuwam – powiedział już prawie spokojnie. – Świat nie jest taki, jak ci się wydaje. Czy ty myślisz, że ta opinia coś zmieni? Nie pochwalą się nią publicznie, ale my zyskamy wroga.
            Ada stanęła niezdecydowana. Wciąż walczyła z emocjami, jakie w niej wyzwolił swoim wybuchem, ale powoli docierała do niej myśl, że może miał trochę racji. Oboje przecież korzystali z pieniędzy, jakie przynosiła ich firma. Nie mogła zaprzeczyć. Jednak, ani zmęczenie, ani stres nie tłumaczyły takiego zachowania. Tego nie mogła zignorować.
- To, co powiedziałeś – zaczęła. – I sposób, w jaki to zrobiłeś... – Pokręciła głową i umilkła, nie mogąc znaleźć odpowiednich słów.
- Masz rację. – Spuścił głowę. – Wybacz.
- Nie zmienię swojej opinii – stwierdziła z naciskiem. – Nie wiem, co z tym zrobisz, ale nie mogę inaczej. Musisz to zrozumieć. Nie sprzedam się. Nie ma takich pieniędzy! – Zacisnęła dłonie w pięści. - Tylko dzięki takiej postawie się liczę.
- Kochanie, masz pozycję, bo zadbałem o finansowanie twoich badań. Nie przeczę, że ciężko pracowałaś – dodał szybko, widząc, że Ada ma zamiar mu przerwać - Ale inni też pracowali i też mieli świetne pomysły… – Wyciągnął do niej ręce.
- Chcesz powiedzieć, że wszystko zawdzięczam tobie? – Tego już było za wiele!
- Nie! Absolutnie nie! Tyle, że usunąłem ci spod nóg przeszkody, których sama byś nie pokonała. – Spojrzał na nią z wyrzutem – Mogłabyś to czasem zauważyć.
- Jestem zmęczona. – Nagle poczuła się upokorzona i bezsilna. – Mam gotową kąpiel.
- Przyjdę do ciebie. – Bogdan zrobił mały krok w jej stronę.
- Nie! – Odwróciła się szybko – Chcę być sama.
            Po raz pierwszy od niepamiętnych czasów zamknęła drzwi łazienki na klucz. Stanęła przed lustrem i wpatrzyła się w swoje zamglone odbicie. Myśli kłębiły jej się pod czaszką. Co to miało być? Jak on mógł? Marta! Jutro wyrzucę tę… zdzirę, pomyślała, zaciskając zęby. Nigdy nie przeklinała, ale tym razem poczuła jakąś nieodpartą potrzebę.
- Kurde – powiedziała cicho. Za słabo. - Kurwa. -  Lepiej – Kurwa mać! - Nabrała powietrza do płuc, po czym walnęła pięściami w kamienny blat. – Kurwa jego mać!
- Ada? Wszystko w porządku? – Zza drzwi dobiegł ją pełen niepokoju głos Bogdana. – Ty przeklinasz?
- Zostaw mnie w spokoju – rzuciła. - Nic nie jest w porządku – dodała ciszej.
            Pozwoliła Bogdanowi zawładnąć swoim życiem, a on niepostrzeżenie oplótł ją, niczym pająk. Podrzucał smakowite kąski, żeby zawsze była syta i zadowolona, i aby nie zwracała uwagi na sieć. Przyzwyczaiła się, że to on decydował. Pytała go o zdanie prawie w każdej dziedzinie. Oprócz tej jednej. Praca i zakład były jej. Tylko jej! A teraz okazało się, że wtargnął nawet tam. Z drugiej strony…
            Zrzuciła szlafrok i bieliznę, i wśliznęła się do wanny. Pachnąca piana otuliła ją z sykiem, ale Ada nie odczuła przyjemności. Woda była za ciepła, a piana wydała jej się lepka. Zgarnęła ją z obrzydzeniem. Jak prawdziwa pajęczyna, pomyślała z niechęcią. Zamiast rozłożyć się wygodnie, sięgnęła po rękawicę z szorstkiej frotte i zaczęła energicznie masować ciało.
- To jakaś paranoja. – Mruczała do siebie. – Jak mógł? I Marta! – Takiego upokorzenia nie mogła darować. Bogdanowi też nie miała zamiaru odpuścić. Potraktował ją jak swoją własność! Krzyknął na nią.
            Napuściła na rękę żelu do mycia twarzy. Zignorowała szczypanie oczu.
- Ciekawe, co byś powiedział, gdybym przestała cię pytać o zdanie? – Wydęła usta.
            Prychając, zmywała twarz i obmyślała jednocześnie, jak dopiec mężowi, nie robiąc sobie przy tym zbytniego kłopotu. Mogłaby na przykład zaakceptować propozycję Kosa. Dobrze płacił, był gotów dopasować terminy do jej kalendarza i, co nie umknęło jej uwadze, na każdym kroku podkreślał, jak bardzo Adę ceni. Bogdan byłby wściekły. Spłukała oczy czystą wodą. Powoli oswajała się z myślą o kolejnej podróży.
***
- Magda! – niewysoki, ale ładnie zbudowany blondyn szedł raźnym krokiem w kierunku ciemnowłosej, nieco pulchnej dziewczyny w białym fartuchu – Magda, zaczekaj, zjemy razem.
            Dziewczyna obejrzała się przez ramię, ale nie zwolniła kroku. Wybrawszy miejsce pod niedużym platanem, zrzuciła ze stóp klapki na podeszwie z gumowej pianki i usadowiła się na nich, wyciągając przed siebie nogi.
- Ian, nic jeszcze nie wiem – rzuciła do nadchodzącego chłopaka. – A nawet, gdybym wiedziała… - Urwała wpół zdania i przewróciła oczami.
- Daj spokój. – Nazwany Ianem chłopak wyszczerzył żeby w uśmiechu – To raczej pewne, że ja pojadę.
- Jeśli w grupie będzie kobieta, to jednak ja. – Magda zerwała sreberko z podwójnego opakowania jogurtu i przesypała suchą zawartość jednej przegródki do drugiej, pełnej białej ciapy.
- Znowu jesteś na diecie? – Ian obdarzył dziewczynę pobłażliwym spojrzeniem. – Przecież wiesz, że podobasz mi się taka, jak teraz. – Usiadł na trawie tuż obok.
- Nie jestem zainteresowana. – Prychnęła, lekko się czerwieniąc. – Niepotrzebnie się przymilasz.
- Chcę ci osłodzić gorycz zawodu. – Ian wyjął z lunch-boxu kanapkę z kurczakiem i sosem majonezowym. – Chcesz gryza?
- Nie! – Magda szybko pokręciła głową. Jego pewność siebie wprawiała ją w konsternację.
- Szkoda, bo jest wyborna. – Chłopak zatopił zęby w chlebie tostowym, starając się nie dopuścić do wypłynięcia sosu. – Mmmm. 
            Powoli odwróciła głowę w stronę Iana. Pod wpływem bystrego spojrzeniem jej ciemnych oczu, kęs uwiązł mu w gardle. Chrząknął raz i drugi. Magda klepnęła go w plecy.
- Sorry, takie jest życie – wydukał, przełykając z trudem.
            Dziewczyna sięgnęła nagle do kieszeni i spojrzała na wyświetlacz swojej komórki.
- Przepraszam, muszę odebrać. – Wstała, odstawiając na bok niezbyt apetyczna mieszaninę jogurtu i rozmiękłych płatków. – Tak, słucham? – Ściszyła głos, oddalając się równocześnie od swojego towarzysza.
- Bądź gotowa. Zostaniesz włączona do grupy badawczej. – Usłyszała znajomy głos.
- Zgodziła się? – W głosie Magdy dało się słyszeć niedowierzanie.
- Jeszcze nie, ale dostała coś, co pomoże jej podjąć decyzję. Bądź gotowa.
- Jestem gotowa od dawna – zapewniła gorliwie.
- Tak przypuszczam. – Dosłyszała w głosie rozmówcy cień sympatii. A może tylko chciała, by tak było? – Reszta informacji w stosownym czasie. Jak zawsze.
- Dziękuję. – Rozłączyła się i spojrzała na siedzącego pod drzewem chłopaka. Z trudem stłumiła uśmiech. – Daj spróbować. – Rzuciła ugodowo, podchodząc. Sięgnęła po resztę niedojedzonej kanapki. Nie mogła się przyznać, że to na osłodę goryczy zawodu.
***
            Profesor Grzegorz Zaława kolejny raz prześledził wzrokiem kilka linijek tekstu załączonego do maila od tajemniczego profesora Kosa. Kiedy otrzymał pierwszą wiadomość, pomyślał, że to jakiś żart. Odpowiedział jednak ostrożnie i sprawdził nadawcę w sieci. Kos istniał naprawdę i posiadał na koncie całkiem pokaźną liczbę publikacji. Co prawda, w ostatnim czasie publikował niewiele, ale tłumaczyło go objęcie stanowiska dyrektora jednego z licznych teksańskich instytutów. Za to lista firm, dla których pracował jego instytut, zrobiła na Załawie duże wrażenie. Imponowała mu szczególnie jedna, kojarząca się z Hajfą. Kos wyglądał na „łepskiego” i dobrze osadzonego w skomplikowanym świecie farmaceutyków. Jeden z największych rynków świata upomniał się o Załawę w odpowiednim momencie. Jego wspaniale rozwijająca się kariera gwałtownie zjechała z głównej drogi i wchodziła w niebezpieczny zakręt. Jeśli chciał się utrzymać na powierzchni, potrzebował spektakularnego sukcesu. Powoli zbliżał się do pięćdziesiątki i nie mógł sobie pozwolić na kolejny błąd. Przeniósł wzrok na zdjęcie syna, przystojnego dwudziestopięciolatka w stroju motocyklisty. Kończył studia inżynierskie i wybierał się na staż na jedną z platform wiertniczych w Zatoce Meksykańskiej. Gdyby nie była żona, Zaława nie miałby pojęcia o jego decyzji. Kontakty ojca z synem trudno było nazwać choćby poprawnymi. Zdawał sobie sprawę, że wydatnie się do tego przyczynił. Rozpad związku rodziców musiał być dla nastolatka traumatyczny. Wystąpienie w sądzie przeciwko ojcu, tym bardziej. Nie rozmawiali o tym, choć Zaława podejmował takie próby w ciągu tych dziesięciu lat, jakie upłynęły od rozwodu. Była żona nie ułatwiała mu zadania.
            Ciche pukanie do drzwi przerwało Załawie rozważania.
- Proszę. – Uniósł głowę, zrzucając szybko obraz otwartej skrzynki mailowej na pasek.
- Dzień dobry. – W drzwiach pojawiła się niewysoka blondynka o pełnych kształtach i ogromnych, podkreślonych długimi rzęsami oczach.
- Spóźniłaś się – warknął na jej widok.
- Byłam na zajęciach. – wydęła usta -  Złościsz się na mnie?
- Tutaj, to ja jestem dla ciebie panem profesorem – powiedział powoli, akcentując każde słowo. – Czy to jasne?
- Tak – przytaknęła natychmiast.
            Zaława uniósł brwi, jakby odpowiedź go nie usatysfakcjonowała.
- Tak, panie profesorze. – Dziewczyna spuściła wzrok.
- Muszę zmienić plany wakacyjne – zaczął, udobruchany odpowiedzią – Pod koniec lipca wyjeżdżam służbowo.
- O! A dokąd? – zaciekawiła się.
- To cię nie powinno interesować – odburknął. – Zabiorę cię gdzieś zaraz po sesji.
- A powiesz mi… przepraszam, a powie mi pan, gdzie pojedziemy? – zaszczebiotała.
- W swoim czasie. – Zaława ufiksował wzrok na rozchylonej koszuli dziewczyny, ukazującej chwilami brzeg koronkowego stanika. – Zapnij się!
- Jesteś zazdrosny? – szepnęła, robiąc słodkie oczy.
- Nie! Nie chcę ściągać na siebie podejrzeń. – W głosie profesora można było dosłyszeć cień irytacji. – Możesz iść, tylko wieczorem się nie spóźnij, bo będę musiał wyciągnąć konsekwencje.
            Dziewczyna zrobiła mały krok ku wyjściu i zatrzymała się niepewnie, jakby na coś czekała. Zaława obserwował ją spod na wpół przymkniętych powiek.
- Zaliczyłaś na czwórkę – rzucił wreszcie.
            Twarz blondyneczki rozjaśnił szeroki uśmiech. Posłała Załawie całusa i szybko opuściła gabinet.
- Mała ździra – mruknął do siebie. Była jego czwartą studentką. Niespecjalnie bystrą, ale wystarczająco, by zrozumieć jego intencje, kiedy zasugerował, że potrzebuje korepetycji. Okazała się chętna i bezpruderyjna. Imponował jej, a to go kręciło, jak mało co. Nie miał jednak złudzeń. Jeszcze jeden semestr i będzie musiał szukać nowej kochanki. Na szczęście podobał się kobietom, także dużo młodszym. Rozsiadł się wygodnie i wrócił do przerwanej korespondencji. Tymczasem powinien zadbać o swoją karierę.

10 komentarzy:

  1. Witaj Roksano!!!. Muszę powiedzieć że ta część jest trochę nudnawa, ale widocznie n ma tak być poznać poszczególnych bohaterów i jak to się stało że tak postąpili
    Roksano kocham Twoje opowiadania i już nie mogłem się doczekać następnegi .
    Zobaczymy co nam wymyśliiłaś.
    Blogowicze myślę że tych komentarzy choć troszkę przybędzie. Roksana pisze, a my czytelnicy komentujemy. To takie nasze przejmowanie za pisanie
    Pozdrawiam Was Wiktor

    OdpowiedzUsuń
  2. :D o jaki prezencik :D No coz, musze sie zgodzic z Wiktorem, ze wstep troszke moze nie koniecznie nudny ale takii malo dynamiczny. No ale i tak mnie zaciekawilo to, wiec czekam na wiecej :-*

    Ania

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj!!!. Aniu może nie tak chciałem by mnie zrozumiano. Chodziło mi o tę pierwszą część, że taka charakterystyka postaci jest troszkę przy nudnawa. Widocznie tak ma być, by zapoznać czytelnika z postaciami w opowiadaniu. Coś myślę żę to będzie świetne opowiadanie. A Bogdan jest jakiś "lewy", po co ma "szpiega"w postaci sekretarki, dlaczego jej nie ufa. coś myślę, że będzie się działo w opowiadaniu.
      Roksano czekamy na następną część.
      Aniu wielkie dzięki za koma. Tak mało tu komentarzy!!!
      Pozdrawiam Wiktor

      Usuń
  3. :D ja mam problem z dodawaniem komentarzy na telefonie... wiec nie pisze czesto bo mnie zniecheca wlasnie ten problem.

    Wiktorze, czasem wstep musi byc taki, by reszta mogla strzelic z kopyta :D co nie zmienia faktu, ze czesc i tak zaciekawila ;)

    Ania

    OdpowiedzUsuń
  4. Zgadzam sie z poprzednikami zw ta część nie wzbudza wielkich emocji jednak znając poprzednie opowiadania spodziewam ze niedługo akcja ruszy z kopyta. Pozdrawiam Natalia

    OdpowiedzUsuń
  5. Kochani,
    No cóż, nie liczyłam na pochlebne komentarze, ale mam, czego chciałam. Zachciało mi się mianowicie sensacji, a jak wiadomo, akcja powinna się rozkręcać stopniowo ;) Potraktujcie to, jak rozbieg.
    Pozdrawiam, Roksana

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj Roksano. Będzie dobrze!!!!. To jest taki prolog. Opisy i wstęp. Znając Twój styl pisania to rozwiniesz akcję że szczęki opadną. Roksano to będzie sensacja?. To tym bardziej czekam na next. Chciałbym poczytać sensację w Twoim wykonaniu. Roksano nie martw się!!!!. Zobaczymy jak to będzie wyglądać w pozostałych częściach. Roksano a ja później pomyślałem że celowo tak robisz by fabuła była nieprzewidywalna. Roksano tak że czekamy na te "kopyto". Pozdrawiam Wiktor

      Usuń
  6. Mimo że to sensacja to mam nadzieję na jakiś wątek miłosny bo wręcz uwielbiam je w twoim wykonaniu :) Natalia

    OdpowiedzUsuń
  7. Witaj Roksana i wszyscy komentarzowicze. Juz nie moglam sie doczekac. Bedzie super, jak zawsze u Ciebie Roksana. Pozdrawiam Inez.

    OdpowiedzUsuń