Grecja. Grudzień
2014
Swen stracił
równowagę. Nie upadł jednak, a dosłownie poleciał na
ścianę.
- Co to, kurwa...? -
nie dokończył, zszokowany.
Oskar ochłonął pierwszy. Nagle poczuł w sobie energię, która nie tylko uśmierzyła ból, ale dała mu siłę, by wstać. Zerwał się na równe nogi. Swen zrobił to samo. Wciąż miał w ręku broń, wycelował więc i strzelił.
Oskar uchylił się
bez trudu. Swen rzucił pistolet na kamienną posadzkę i wyciągnął
przed siebie dłonie. Oskar już na niego czekał, gotów do
walki.
- Niech mój
ród i moja krew staną za mną – wypowiadając słowa, Oskar
odchylił głowę, śledząc Swena spod półprzymkniętych
powiek.
- To niemożliwe! -
Swen rozczapierzył palce, jak drapieżny ptak – Nie śnimy!
- Swenie ... ,
zabiłeś mego ojca..., niech teraz... jego krew... – Oskar czuł,
jak energia ucieka z jego ciała. Uświadomił sobie, że ubranie na
jego piersi nasiąka krwią. Słabł. Zebrał się w sobie i zdrową
ręką przytrzymał krwawiące miejsce. Poczuł się nieco lepiej.
- Nie uzdrowisz się
– zimny śmiech Swena odbił się od ścian – Nie zdążysz.
Umysł Oskara
podpowiadał mu, że Swen ma rację. Postanowił jednak podjąć
desperacką próbę. Skoro wszystko było tak, jakby śnili,
stał za nim nie tylko jego Ród, ale całe Zgromadzenie.
- Mistrz was wzywa –
wyszeptał bezgłośnie – Władza Mistrza was wzywa.
Twarz Swena
wykrzywił okropny grymas. Wokół Oskara pojawiły się
pojedyncze złociste drobiny. Poczuł, jak Dar Oskara przybiera na
sile.
- Niech mój
Ród stanie za mną – wydyszał.
Sytuacja była
patowa. Obaj dysponowali taką samą siłą. Gdyby Oskar nie był
ranny, z łatwością pokonałby Swena, ale... Było ale, i to jakie!
- Pomóż mi!
- wrzasnął Swen, słysząc dochodzące z korytarza odgłosy –
Uderz go!
Nagle
do komnaty wpadł pomocnik Swena. Wpadł, to właściwie nie było
odpowiednie określenie. Coś cisnęło nim o ziemię, z taką siłą,
że przeleciał po wypolerowanym kamieniu i zatrzymał się pod
ścianą, znów tracąc przytomność.
- To miałeś na
myśli? - drżący z emocji głos należał do Majki.
Zanim
którykolwiek z mężczyzn zdążył zareagować, przyskoczyła
do Oskara i przycisnęła obie dłonie do jego ramienia, tamując
krwawienie. Z całej siły pragnęła uśmierzyć jego ból,
który sama odczuwała niemal fizycznie.
- Ty suko! -
wycharczał Swen, zanim zwalił się na ziemię, jak rażony
piorunem.
- Nie zabijaj! -
krzyknęła – Nie zabijaj... – powtórzyła błagalnie.
- Nie mam zamiaru –
Oskar spojrzał jej w oczy.
W
tym jednym spojrzeniu było tyle emocji i tyle rożnych uczuć, że
żadne słowa nie byłyby w stanie tego wyrazić. Łzy napłynęły
jej do oczu. Oskar się zachwiał.
- Zwiążmy ich,
zanim się ockną – powiedział przytomnie – Nie rozumiem, co się
dzieje, i nie wiem, jak długo to potrwa, więc wykorzystajmy
przewagę - zarzucił niewidzialne pęta na Swena i jego draba – A
teraz tradycyjny sposób.
Związanie
dwóch rosłych mężczyzn przy pomocy czterech pasków
nie było prostą sprawą, biorąc pod uwagę, że Oskar nadal
potrzebował pomocy. Oboje mieli ręce w jego krwi.
- Jak to zatamować?
- Majka ściągnęła z siebie bluzkę i zrobiła z niej
prowizoryczny opatrunek.
- Nie mogę
uwierzyć, że już po wszystkim – powiedział nagle Oskar –
Myślałem, że stoczymy walkę, że...
- Jeszcze ci mało?
- oburzyła się – A co ty niby zrobiłeś? To nie była walka?
Jesteś ranny! - wyrzuciła w górę ręce.
- Masz rację –
zgodził się potulnie – Miałem na myśli, że w sumie łatwo
poszło...
- Niezupełnie. Nie
umiem stąd wyjść – powiedziała z rozpaczą w głosie,
wyciągając z kieszeni kamień i pokazując go Oskarowi.
- Zamknęłaś nas?
- szepnął ze zdumieniem – Skąd ci to przyszło do głowy?
- To dość zawiłe
– westchnęła – Babcia Rosanna mi pokazała. Chyba ją jakoś
przywołałam... Oskar?
- Muszę usiąść –
osunął się powoli, opierając się plecami o ścianę – Ta rana
mnie osłabia. Muszę odpocząć...
- Coś wymyślę –
Majka wytarła ręce w strzępy pozostałe z jej bluzki – Jesteś
strasznie blady.
- Przeżyję –
słaby uśmiech rozjaśnił jego twarz – Mów do mnie.
- Kiedy zobaczyłam,
jak wchodzą, zaczęłam błagać w myślach o pomoc i wtedy mi się
pokazała. Weszła do tunelu, wyjęła kamień i... - Majka rozłożyła
ręce – Ja zrobiłam to samo. Kiedy drzwi się zamknęły, kamień
się rozgrzał, a ja poczułam swój Dar.
- Widocznie tak
trzeba zrobić, żeby komnata... stała się... żebyśmy byli, jak
we śnie – Oskar walczył z opadającymi powiekami – Może można
kogoś przywołać? Spróbuj.
- Już próbowałam
tam na górze, jak się zorientowałam, że po zamknięciu
komnaty czuję energię – przyznała.
- Ale było przed
zachodem słońca, a teraz jest noc. Spróbuj jeszcze raz. Ja
też spróbuję...
- Nie! Oszczędzaj
siły. Nie wiadomo jak długo tu posiedzimy.
Swen jęknął.
Majka wstała i sprawdziła jego więzy. Trzymały mocno. U drugiego
więźnia podobnie. Podniosła latarki i po sprawdzeniu ich stanu,
zgasiła dwie z nich. Śniący nie potrzebowali światła, by
widzieć. Ona, w tej chwili też nie. Oskar siedział z przymkniętymi
powiekami. Oddychał płytko. Wyjęła kamień i obeszła całą
komnatę, szukając miejsca, gdzie mogłaby go przyłożyć. Potem
sprawdziła w prostym odcinku korytarza.
- Oskar, słyszysz
mnie? - kucnęła obok niego – Pójdę na górę, do
drzwi.
- Mhm – wymruczał
sennie.
Mając
do dyspozycji Dar, nie zaprzątała sobie głowy wspinaniem się.
Poleciała jak w plastikowych rurach, które montuje się na
basenach dla uciechy dzieciaków, tylko w odwrotnym kierunku.
Spróbowała przywołać któregoś ze strażników
kluczy, potem Maksa, a wreszcie Margaret. Na próżno. Obmacała
drzwi i ich sąsiedztwo, ale i to na niewiele się zdało. Byli w
pułapce.
- I co? Po to
ratowałaś ukochanego, żeby teraz patrzeć, jak zdycha? - w
komnacie przywitał ją zimny głos Swena.
- Zamknij się –
warknęła.
- Wszyscy przez
ciebie zdechniemy – Swen ją zignorował – Na pociechę powiem
ci, że on umrze pierwszy.
- Nie umrze! -
krzyknęła, ale był to krzyk rozpaczy – Nie umrze – powtórzyła
z uporem.
- Nie? - w tym
krótkim słowie Swen zawarł chyba cały swój jad.
Majka stanęła nad
nim z zaciśniętymi pięściami. Jej wzrok padł na broń leżącą
obok Oskara.
- Śmiało –
zachęcił ją Swen – Zabij mnie.
W tej chwili
nienawidziła go tak strasznie! Powoli odwróciła się i
podeszła do Oskara. Spał. Położyła mu dłoń na czole. Było
ciepłe i pokryte potem. Nawet ona wiedziała, że to niedobrze.
Zajrzała do opatrunku. Przesiąkł krwią, ale wyglądało na to, że
wszystko się ustabilizowało. Zastanowiła się, nad ich
położeniem. Skoro na górze byli ludzie Swena, to otwarcie
drzwi nie poprawiłoby ich sytuacji. Nikt nie wiedział, gdzie
pojechali. Mogły minąć dni, zanim grupa Agnieszki znajdzie to
miejsce.
- Spójrzmy
prawdzie w oczy – Swen znów się odezwał – Myślałaś,
że jesteś taka sprytna, taka wspaniała, a wpakowałaś nas
wszystkich do tego grobu.
- No, dla ciebie to
i tak za mała kara – odcięła się. Co on powiedział? Grobu?
Majka zerwała się
na równe nogi. Oskar odetchnął głęboko. Na jego twarzy
pojawił się delikatny uśmiech. Spał głębokim spokojnym snem.
Podeszła do niego i kucnęła obok.
- Kocham cię –
wyszeptała – Przepraszam, że nas tu zamknęłam, ale gdybym
zrobiła tak, jak chciałeś, byłoby jeszcze gorzej. Nie mogłam cię
zostawić samego na pastwę tych... - urwała i otarła łzy
wierzchem dłoni – Nie wierzę, że nas tu porzuci. Po prostu nie
wierzę – głos jej się załamał.
- Otarłbym łzę,
gdybym mógł – zakpił Swen.
- A gadaj sobie –
prychnęła.
Podeszła do
wyjścia z komnaty i dokładnie obejrzała miejsce, gdzie skała
stykała się z czarnym kamieniem. Przywarła do jasnej skalnej
ściany i przymknęła oczy. Stała tak dłuższą chwilę.
- Co przegapiłam?
Czego nie rozumiem? - mruczała do siebie.
Weszła do komnaty
i zrobiła to samo. Tym razem, kiedy przywarła do ściany, poczuła
w całym ciele dziwne mrowienie. Obróciła się i rozkładając
ręce przycisnęła piersi i policzek do kamienia.
- To czakram –
szepnęła do siebie i odwróciła się.
Jej wzrok padł na
zagłębienie pośrodku komnaty. Było jak płytka misa. Jak gniazdo,
pomyślała i usiadła w nim. Objęła podkulone kolana i oparła na
nich głowę. Jeśli to czakram, a my jesteśmy w środku, to teraz
znajduję się w samym centrum, dedukowała. Spojrzała na Oskara.
Nadal był pogrążony we śnie. Swen próbował się przesunąć
do swego towarzysza, ale więzy mocno trzymały.
- Leż spokojnie, bo
inaczej ja cię uspokoję – zagroziła.
- A co mi zrobisz? -
odwrócił głowę i spojrzał jej w oczy – Nie jesteś
zdolna do morderstwa – szyderczy uśmiech wykrzywił jego usta.
- Oczywiście, że
nie – oczy Majki zwęziły się do szparek – Ale mocny cios w
potylicę albo w splot słoneczny...? - zawiesiła głos.
Uśmiech Swena
zbladł. Majka przymknęła powieki i rozluźniła mięśnie.
- Babciu Rosanno,
pokaż mi, co dalej – zamruczała do siebie – Słowa... Proszę
cię słowami... ale nie zwykłymi, tylko takimi prosto z serca.
Swen patrzył na
nią z rosnącym niepokojem.
---
Manzanares el real.
Grudzień 2014.
Dziedziniec
zamku tonął w gęstym mroku, podczas gdy podcienia oświetlały
latarnie przypominające kute pochodnie. Specjalnie tak je
zaprojektowano, by nie zaburzyć harmonijnej całości. Podobnie
miała się rzecz z podjazdem dla samochodów. Parking
znajdował się w bocznej części, tak by zarówno z zewnątrz,
jak i po wejściu w obrąb zamku, widok nowoczesnych aut nie
kontrastował ze starymi murami.
Juan miał spory
kawałek od swojej sypialni do miejsca, gdzie mieli na niego czekać
jego goście. Przybyli w czasie, gdy on odbierał od ojca klucz.
Dotknął ciążącego mu na szyi skórzanego woreczka z
kamieniem. Pragnął go od chwili, gdy się o nim dowiedział, marzył
o nim, a teraz miał go na szyi. Tak szczęśliwy czuł się tylko w
dniu, gdy otrzymał klucze do zamku. Spojrzał z dumą na stare mury.
Od chwili, gdy tu zamieszkał, zaczął przywracać im blask. Nic
dziwnego, że zamek zrobił wrażenie na Konstancji. Swoją drogą,
ciekawe, czego ta pyskata mała mogła chcieć? Zastanowił się, czy
to przypadkiem nie będzie jakaś sztuczka Timothy'ego? Wszyscy
wiedzieli, że szczerze się z Raulem nienawidzą. Nie! Odrzucił tę
myśl. Nie, on miał Dar siły i tylko to uznawał. Jeśli już, to
robota Anastazji. Tyle, że nakrycie ich razem byłoby większym
problemem dla niej, niż dla niego. Zwłaszcza w JEGO zamku. Wszedł
do pomieszczenia, które kiedyś było komnatą straży, a
teraz połączeniem poczekalni z wygodnym salonem.
- Witajcie –
zwrócił się do starszej pani i jej nastoletniej wnuczki.
- Witaj, don Juan –
ukłoniła mu się z szacunkiem.
- Mam nadzieję, że
nie czekacie długo – z zadowoleniem zauważył, że podano im nie
tylko napoje, ale też tapas, drobne przekąski.
- Ależ skąd? -
kobieta potrząsnęła głową.
- W takim razie,
proszę za mną – uśmiechnął się do dziewczynki i wyciągnął
do niej dłoń – Jestem Juan, a ty jak masz na imię?
- Gloria –
szepnęła, dygając.
- Pięknie –
mrugnął do niej – Idziemy?
Wyszli
razem i skierowali się do piwnic. O drodze Juan objaśnił obu, co
mają zrobić w komnacie, prosząc jednocześnie, by obie złożyły
przysięgę, że nie ujawnią nikomu treści rozmowy. Na miejscu
otworzył komnatę i zaprosił swoje towarzyszki do środka.
- Połóżcie
dłonie na tej skale – poprosił.
Uczyniły to z
pewnym wahaniem.
- I co? - spytał po
chwili.
- Nie wiem, czego
się spodziewać – starsza pani była wyraźnie zakłopotana.
- Gdyby zadziałało,
wiedziałabyś – westchnął – Trudno... - urwał nagle.
Coś go dotknęło,
a właściwie jakby musnęło jego umysł. Coś nieuchwytnego.
- Don Juan? - Gloria
przyglądała mu się z uwagą – Co ci się stało?
- Gloria! - skarciła
ją babka.
- W porządku –
uspokoił ją Juan – Dziękuję wam, że przybyłyście. Mój
kierowca odwiezie was do domu.
- Przykro mi –
kobieta rozłożyła ręce.
Juan znów to
poczuł. Jakby czyjąś obecność. Rozejrzał się po komnacie, ale
przecież byli sami.
- Wyjdźmy stąd –
wskazał im wyjście – Odprowadzę was.
Zamknął
pospiesznie komnatę i wsunął kamień do kieszeni z postanowieniem,
że za chwilę tu wróci.
Idąc dziedzińcem
dosłyszał sygnał swojej komórki. Zaklął w duchu. Musiał
zostawić ją w sypialni. Jeszcze raz podziękował swoim gościom.
Na koniec wręczył Glorii pięknie zdobiony, oprawiony w tłoczoną
skórę kodeks i pożegnał się.
Komnata,
czy telefon? Stał wahając się. Nagle uświadomił sobie, że to
może być Konstancja. Dotknął kamienia, spoczywającego spokojnie
w jego kieszeni. Wydał mu się ciepły, ale przecież miał go w
kieszeni dość obcisłych spodni. Westchnął zniecierpliwiony i
pobiegł do sypialni.
---
Kornwalia.
Grudzień 2014.
Salon Anastazji
i Timothy'ego Cavendishów został pospiesznie zamieniony na
centrum operacyjne. Gospodarze, Maksymilian Lowrens i Laura Spera
wpatrywali się w Doriana, sekretarza starego Mistrza. Wszyscy byli
skonsternowani.
- Co się dzieje?
- Juan wszedł do salonu i zaskoczony spojrzał na zgromadzonych –
Dostałem wiadomość...
- Sam jest
szpiegiem Swena – rzucił Timothy – Dorian to odkrył i chciał
przekazać wiadomość Oskarowi, ale się spóźnił. Ludzie
Swena pojmali albo zabili naszych. Greg i reszta już tam jadą.
- A Oskar? A
Maryann? - Juan stanął, jak wryty – Gdzie oni są?
- Nie mogłem
niczego dostrzec – odparł Dorian – Weszli do azylu, którego
nie byłem w stanie pokonać. Wiem tylko, że jest tam również
Swen i chyba któryś z jego ludzi. Otoczył azylem samochód
swoich, ale nie bardzo silnym, choć dla mnie nie do przejścia –
rozłożył ręce - Sam siedzi na platformie windy...
- Plan jest taki
– przerwał mu Timothy – Ruszamy tam natychmiast. Przełamiemy
azyl Swena i uwolnimy ludzi, a jak przyjedzie Greg z chłopakami, to
wejdzie tam, gdzie jest ten silny azyl.
- Sir Covendish –
Dorian podniósł ręce, jakby chciał go powstrzymać –
Pozwól mi powiedzieć...
- Co jeszcze?! -
rzucił niecierpliwie Timothy.
- W tej chwili są
tam już pewnie nasi ludzie z innych grup – zaczął – Tak, są
jeszcze dwa inne zespoły. Jeden pilnuje Mistrza i jego towarzyszy z
ukrycia, a drugi czatował w pobliżu grupy Agnes i Grega.
Liczyliśmy, że Swen się ujawni i wtedy go złapiemy. Nie
przewidzieliśmy tylko, że szpieg jest tak blisko Mistrza...
- Ujmiemy?! -
ryknął Timothy – Kto? Kto o tym wiedział?
- Tylko ja i
Mistrz, i... - zawahał się, zerkając na Maksymiliana Lowrensa.
- Oddałem
Doriana do dyspozycji Oskarowi – powiedział spokojnie ten ostatni
– Nie chciałem znać szczegółów, żeby niczego nie
zdradzić nawet przypadkiem.
Timothy
przymknął oczy z trudem zapanowując nad furią. Dorian pobladł.
Wszyscy jakby się skulili, czekając na wybuch. Nic takiego jednak
nie nastąpiło.
- Tak, czy
inaczej trzeba sprawdzić – rzucił nagle Timothy, a wszyscy
odetchnęli z ulgą – zawiadom Margaret – zwrócił się do
żony, po czym spojrzał na Juana.
- Jestem gotów
– odparł tamten.
- Przydam się? -
spytała z prostotą Laura.
- Tak. Ty
również, jeśli masz takie życzenie – Timothy spojrzał na
swego teścia.
- Już myślałem,
że jestem za stary – usłyszał w odpowiedzi – Dorianie,
prowadź.