Osiedlowy sklep
spożywczy mieścił się w niskim blaszanym budynku z mnóstwem
wiecznie zakurzonych okien. Pamiętał jeszcze czasy Gierka, kiedy
przed Bożym Narodzeniem można było kupić zielone niedojrzałe
banany i kwaśne kubańskie pomarańcze. Potem z jego półek
zniknęło wszystko i tylko od czasu do czasu, na wieść, że coś
„rzucili” przed sklepem ustawiała się długa kolejka. Kaśka
doskonale pamiętała tamte czasy. Zwykle przychodziła z mamą
wieczorem i nie do głównego wejścia, tylko z tyłu do drzwi
dla personelu. Kierowniczka sklepu podawała im siatkę, wymieniała
kwotę, płaciły, a w domu dowiadywały się, co kupiły. Zawsze się
zastanawiała, jak to jest, że zwykle było tam to, czego
potrzebowały. Myślała, że mama dzwoni do kierowniczki z pracy i
jakoś się umawia, ale prawda była taka, że mama brała to, co
akurat było. Tylko, że wtedy nikt nie kupował niczego na konkretną
potrawę. Po prostu gotowała to, co miała w domu. Potem wszystko
zaczęło się zmieniać. Kaśka nie potrafiłaby w tej chwili
powiedzieć, kiedy znów na półkach pojawiły się
produkty. Daleko im było do paryskich supermarketów, ale
mogła kupić mięso, mąkę czy banany... Wracała normalność.
Tym razem
postanowiła sama ugotować obiad i w związku z tym potrzebowała
składników. I tak musiała sobie zorganizować jakieś
zajęcie na czas, kiedy Artur tłumaczył dokumenty dla Krzysztofa.
Doskonale zdawała sobie sprawę, dlaczego to robił, ale i tak
złościł ją fakt, że przejawiał taki entuzjazm. Przed wyjściem
przekartkowała książkę z przepisami i przyszły jej do głowy
pomidory nadziewane mięsem i posypane ostrym żółtym serem.
Podane z chrupiącymi bułeczkami mogły spokojnie konkurować z
pieczonym mięsem pani Szmyt. Jakaś kolorowa surówka w stylu
tych, które jadła w Paryżu... Oblizała się na samą myśl.
Zapełnienie koszyka nie zajęło jej wiele czasu. Stanęła w
kolejce do kasy. Była chyba najmłodszą osobą w sklepie, nie
biorąc pod uwagę dzieci i ekspedientek. Wraz z nastaniem wakacji
mieszkający w okolicy studenci rozjechali się do domów, a
uczniowie siedzieli pewnie nad wodą albo na koloniach.
Wychodząc ze
sklepu spojrzała na zegarek. Dochodziła jedenasta, więc miała
sporo czasu. Skręciła między bloki w kierunku szarego budynku
przychodni lekarskiej. Skoro nadal nie miała miesiączki, nie
wiedziała, kiedy ma zacząć łykać tabletki, a poza tym wolała
ustalić przed wyjazdem, czy te wahania hormonów to coś
poważnego, czy nie.
Za kontuarem z
szybą siedziała kobieta około czterdziestki ze znudzoną miną i
mocno utlenionymi na blond włosami. Ciemne odrosty z pojedynczymi
siwymi włosami odcinały się od skóry jak opaska. Biały
fartuch założony na gołe ciało opinał ją dość mocno,
uwidaczniając koronkowy stanik na szerokich ramiączkach. Wachlowała
się szarą kopertą z wypisanym flamastrem imieniem i nazwiskiem
pacjenta.
- Słucham? -
zwróciła się do Kaśki opryskliwym tonem.
- Dzień dobry,
chciałabym się dowiedzieć, kiedy mogłabym przyjść do ginekologa
– starała się by jej głos zabrzmiał pewnie i spokojnie. Zawsze
czuła się nieswojo, pytając o ginekologa. Zawsze? Była tu raptem
dwa razy: po pierwsze tabletki i po przedłużenie recepty.
- Dzisiaj można
– odparła kobieta, świdrując Kaśkę wzrokiem – Jest jedna
pacjentka, ale pewnie zaraz wyjdzie.
- Dzisiaj
wolałabym nie... - zaczęła. Doktor pewnie będzie chciał ją
zbadać, a po porannych igraszkach nie czuła się komfortowo.
- Jutro doktor
jest w szpitalu – przerwała jej kobieta dość nieuprzejmie –
Potem idzie na urlop na dwa tygodnie.
- A ktoś go
będzie zastępował? - spytała z nadzieją, czując, że jeśli
chce sprawę załatwić szybko, to musi to zrobić dzisiaj.
- Wakacje są –
kobieta spojrzała na Kaśkę tak, jakby rozmawiała z kimś
niespełna rozumu – Z nagłymi sprawami można iść do sąsiedniego
rejonu, tylko kartę trzeba u nas wyciągnąć – stwierdziła i
znów zaczęła się wachlować.
- To proszę mi
wyciągnąć kartę. Pójdę dziś – odparła zrezygnowana. Z
drugiej strony, ma to swoje zalety, pomyślała, w końcu w Paryżu
trzeba by potem płacić za wizytę i to pewnie niemało. Usiadła w
poczekalni, kładąc reklamówkę z zakupami i kartę na
krzesełku obok i wyciągnęła z torebki mały kalendarzyk i
długopis. Zaczęła liczyć dni i zaznaczać te z tabletkami i te
bez. Ledwie skończyła, kiedy drzwi się otworzyły i z gabinetu
wyszła kobieta z pokaźnym brzuchem.
- Proszę! -
rozległo się zza jej pleców.
Kaśka
westchnęła ciężko i wstała. Minęła kobietę i zatrzymała się
w drzwiach. Pamiętała doskonale rozkład sprzętów: biurko
na wprost drzwi, po prawej parawan, a za nim okropny żelazny fotel.
Stanęła niezdecydowana. Doktor przerwał pisanie i podniósł
głowę. Przyglądał się przez chwilę, jakby szukał czegoś w
pamięci.
- Dzień dobry –
Kaśka zamknęła za sobą drzwi i ruszyła w stronę krzesła, które
doktor wskazał jej bez słowa. Dopisał coś jeszcze, po czym złożył
kilka kartek i wsunął je do szarej koperty, identycznej jak ta,
którą wręczyła Kaśce pani w rejestracji – Przepraszam,
panie doktorze, ale mam pewien problem... - zaczęła siadając na
samym brzeżku krzesła.
- Taak? - doktor
spojrzał na kartę, która mu podała i obdarzył ją ciepłym
uśmiechem. Opowiedziała w skrócie historię z przerwą w
tabletkach i wyciągnęła kalendarzyk, w którym pozaznaczała
daty. Doktor obejrzał go i potarł dłonią czoło – proszę
zaznaczyć daty stosunków bez zabezpieczenia – polecił.
Lekko drżącą
dłonią dopisała kilka kółeczek wokół dat. Czuła,
że policzki zaczynają ją piec, kiedy z kółeczek ułożył
się równiutki łańcuszek.
- Musimy się
zbadać – doktor pokiwał głową – Test testem, ale sprawdzić
nie zawadzi. Chociaż ciąża jest tu mało prawdopodobna... -
wskazał Kaśce parawan.
- Panie
doktorze, ja nie do końca jestem przygotowana na badanie – zaczęła
niepewnie - bo właściwie to przyszłam się tylko dowiedzieć, ale
pani w rejestracji powiedziała, ze pana nie będzie...
- Słuchaj
dziecko, jeśli mam Ci powiedzieć, czy możesz wziąć następne
opakowanie, czy nie, to muszę sprawdzić, czy na pewno nie jesteś w
ciąży. Miesiączki nie masz, więc o co chodzi?
- No, o to, że my... - wykręcała
palce, czując, że jeszcze bardziej się czerwieni.
- Ach to – uśmiechnął się
wyrozumiale – to mi nie przeszkadza. No, jazda!
Wstała ociągając się.
- A mama dalej prowadzi aptekę? -
spytał nagle, kiedy Kaśka sadowiła się już na fotelu.
- Jest we Włoszech, ale dalej jest
współwłaścicielką – odparła odruchowo, po czym
zaczerwieniła się aż po cebulki włosów. I jeszcze na
dodatek znajomy mamy, pomyślała z desperacją.
- Zobaczmy, co się dzieje – cały
czas mówił spokojnie, jakby dla niego to było cos
najzwyklejszego w świecie i Kaśka poczuła, że stres jakoś jej
odpuścił.
Badanie nie było przyjemne, ale na
szczęście krótkie i bez metalowego wziernika, którego
Kaśka szczerze nienawidziła. W pewnej chwili doktor nacisnął jej
dół brzucha, trzymając jednocześnie palce w pochwie.
Syknęła cicho.
- No dobrze... - zsunął rękawiczkę
i skubiąc palcami dolną wargę ruszył w stronę biurka – można
się ubrać – dodał nie odwracając się.
- To znaczy, że mogę zacząć brać
tabletki? - spytała zza parawanu.
- Właśnie się zastanawiam, jak to
zrobić... jutro jestem w klinice... - zastanawiał się głośno.
Kaśka zamarła. Co zrobić? Cholera
jasna! Szybko naciągnęła majtki i wyszła zza parawanu.
- Co się dzieje? - spytała przez
ściśnięte gardło.
- Na razie nic. Spokojnie – doktor
poruszył dłońmi tak, jakby chciał jej nakazać, by zwolniła –
musimy zrobić jeszcze jedno badanie. Wydaje się, że macica jest
powiększona i tkliwa. To może być ciąża, ale niekoniecznie –
mówił bardzo spokojnie – Przyjdziesz jutro do mnie, do
kliniki. Pobierzemy krew i zrobię USG, tylko musisz mieć pełny
pęcherz...
- O, Boże! - jęknęła i zakryła
dłonią usta – Czy to znaczy, że jestem w ciąży?
- Nic na to nie wskazuje, ale nie mamy
pewności. To mogą być zaburzenia hormonalne... ale może być też
coś innego – dodał ostrożnie – Trzeba sprawdzić.
- Coś innego? - nagle uświadomiła
sobie, co do niej mówił – Panie doktorze, co to znaczy?
- Jutro o 10.00 w klinice. To proszę
dać pani Jadzi, to nasza oddziałowa. Będzie wiedziała, co ma
zrobić – wręczył zszokowanej Kaśce niewielką karteczkę z
nabazgranym jej imieniem i nazwiskiem, i dwoma niewyraźnymi
linijkami tekstu – Może trzeba będzie na mnie trochę poczekać.
- Panie doktorze... - zaczęła
błagalnym tonem.
- Nic się nie dzieje – starał się
ją uspokoić – To tylko badania. I proszę pozdrowić przy okazji
mamę. Byliśmy kiedyś sąsiadami – mrugnął do Kaśki.
Wyszła z gabinetu na miękkich
nogach. „Coś innego” kołatało jej się po głowie jak
pszczoła, która wpada do domu i nie może zrozumieć, że
przeźroczysta bariera szyby, w którą uderza raz po raz, jest
niepokonana. „Coś innego”! A wydawało jej się, że ciąża
jest dramatem. Nie, pomyślała, nie dam się zwariować. To są
zaburzenia hormonalne, a to powiększenie, to po prostu... wynik
seksu. Tak! Dzisiaj zero pukania i wszystko wróci do normy,
postanowiła. Przyspieszyła kroku, chcąc jak najszybciej zająć
się gotowaniem.
- Jestem! - krzyknęła w stronę
swojego pokoju i przemknęła się do kuchni.
- Co tak długo? - Artur oparł się o
futrynę drzwi.
- Długo? - udała zdziwienie – nie
zauważyłam. Może dlatego, że byłam w trzech sklepach?
- Co będzie na obiad? - spytał,
zerkając na kuchenny blat, który Kaśka zapełniała
zakupami.
- Niespodzianka – wypchnęła go z
kuchni – Nie przeszkadzaj! – fuknęła gniewnie i rzuciła się
gorączkowo do przygotowywania obiadu.
Artur wrócił do swojego
tłumaczenia i wyszedł z pokoju dopiero, kiedy Kaśka stwierdziła,
że wszystko jest gotowe. Niby wszystko było w porządku, ale
odniósł wrażenie, że jest na niego zła. Była dziwnie
milcząca, a kiedy próbował ją zaczepiać, reagowała
nerwowo. Dał spokój.
- Słuchaj, muszę jutro skoczyć do
domu i przepisać to na komputerze – zaczął, kiedy kończyli
jeść.
- O której? - w jej głosie
słychać było napięcie.
- Nie wiem. Może przed południem –
odparł marszcząc brwi.
- Przed dziesiątą muszę być w
szpitalu klinicznym... - rzuciła, odgarniając grzywkę nerwowym
ruchem. Boję się, boje się, boję się, łkała w myślach.
- Coś się stało? - przyglądał jej
się badawczo.
- Co? Nie... – odparła z
roztargnieniem – Po prostu mam tam sprawę do załatwienia przed
wyjazdem – Boże, tak bym chciała, żebyś tam ze mną był.
- Ale...? - uniósł brwi.
Gdzieś z daleka dobiegał go sygnał alarmowy.
- Nie, nie! Nic takiego – sięgnęła
po szklankę z wodą – Praktyki wakacyjne – skłamała.
- OK. To podrzucę Cię i pojadę do
starszych. Tylko nie wiem, ile mi to zajmie... - zawahał się.
- Nieważne – machnęła ręką –
Sama wrócę.
Po obiedzie Kaśka postanowiła
pozmywać, mimo, że Artur proponował pomoc. Potem prała,
prasowała, porządkowała jakieś dokumenty, aż wreszcie zmęczona
stwierdziła, że nie da rady nic jeść i musi się położyć.
Jedząc kolację Artur słuchał
szumu prysznica, hałasu spadających co chwila plastikowych butelek
z szamponem, czy płynem i przekleństw Kaśki. Była zła, to pewne,
ale o co?
- Dobranoc! - usłyszał z
przedpokoju.
- Dobranoc – rzucił.
Siedział jeszcze przez chwilę bez
ruchu. Co ją ugryzło? Albo się dowiem, albo mnie szlag trafi,
postanowił i wstał gwałtownie. Szybki prysznic, rzut oka do faceta
w lustrze i... Miał niezawodny sposób na babskie humory.
Kaśka leżała w łóżku
twarzą do ściany, zwinięta w kłębek. Spodziewał się, że
będzie czytała książkę, tymczasem ona nawet nie zapaliła
lampki. Cały dzień go unikała, ale teraz nie miała dokąd uciec.
Wsunął się pod kołdrę i przywarł do jej ciepłych pleców
i...
Miała na sobie majtki! Cholera,
zupełnie o tym zapomniał. Do tej pory, jak laska miała okres, to
po prostu się nie spotykali. Zastanowił się, czy Kaśka
kiedykolwiek powiedziała mu, że to właśnie te dni? Nie! Mówiła,
że nie ma czasu i mieli kilka dni przerwy... No tak, ale teraz
mieszkali razem. Całkiem go skołowała.
- Skarbie – szepnął i delikatnie
odsunął dłonią włosy z jej karku. Pocałował pachnącą miękką
skórę, muskał ją ustami, pieścił oddechem i językiem –
Pomasuje Ci plecy, chcesz?
- Nie – burknęła, ale nie odsunęła
się od niego.
- Będzie przyjemnie, zobaczysz –
kusił ciepłym, niskim głosem, sunąc opuszkami palców
wzdłuż kręgosłupa - Napracowałaś się przez cały dzień –
całował jej ramię, by po chwili wrócić do karku i łopatki
– Kocham Cię.
Odpowiedziało mu głębokie
westchnienie.
- Wiem, co Cię złości – ugryzł
ją lekko – Siedzę nad tym, bo naprawdę chcę to przetłumaczyć.
Potrafię to zrobić lepiej niż on, a poza tym zarobię parę
złotych – znów przesunął palcami wzdłuż jej pleców
– Nie chcę na wszystko brać kasy od Ciebie. Uwiera mnie to...
zrozum... Poza tym i tak nie mam nic do roboty – wypuścił głośno
powietrze z płuc – No, chyba, ze Krzysiek mi zaproponuje posadę –
zażartował.
- Imponuje Ci, co? - spytała z
irytacją. Wolałaby rozmawiać o czymś zupełnie innym. Wolałaby?
Nie!
- Pewnie, że tak – przyznał –
Facet jest niesamowity! Sam to wszystko zorganizował!
- Sam? - uderzyła go kpina w jej
głosie – A nie zastanawiałeś się, jakim cudem to zrobił?
Pomyśl tylko, zaczynał w 1985... no, może 86. Pamiętasz, jak
wtedy było? - zawiesiła głos.
Nie odpowiedział. Krzysztof
twierdził, że pojechał do Chin na praktyki, a potem zaczął
przywozić stamtąd firany, nici i inne duperele...
- Jego ciotka pracowała w naszej
ambasadzie w Pekinie. Miała paszport dyplomatyczny i jemu załatwiła
taki sam – ciągnęła, nie doczekawszy się odpowiedzi – Dlatego
mógł sobie jeździć w tę i z powrotem z całym towarem –
prychnęła – Dalej tak Ci imponuje? - spytała – Może teraz
przestaniesz wreszcie opowiadać, jak bardzo ciąży Ci moja pomoc?
- Skarbie, nie denerwuj się –
zaczął ugodowo. Nie miało sensu z nią dyskutować – A propos
„nie ciążyć” - dodał wesoło i przesunął palcami po jej
pośladku wzdłuż koronki majtek. Miał wrażenie, że przeszył ją
dreszcz – Może dzisiaj po prostu Cię pogłaskam przed snem, żebyś
się odprężyła?
Kaśka skuliła się w sobie i
mruknęła coś nieartykułowanego. Artur przyjął to za dobrą
monetę i powrócił do pieszczot. Westchnęła i rozluźniła
mięśnie, ale nadal leżała odwrócona. Nie chciała by
widział w jej oczach łzy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz