Lek

Lek

niedziela, 30 listopada 2014

Moje marzenie. Rozdział 19

Osiedlowy sklep spożywczy mieścił się w niskim blaszanym budynku z mnóstwem wiecznie zakurzonych okien. Pamiętał jeszcze czasy Gierka, kiedy przed Bożym Narodzeniem można było kupić zielone niedojrzałe banany i kwaśne kubańskie pomarańcze. Potem z jego półek zniknęło wszystko i tylko od czasu do czasu, na wieść, że coś „rzucili” przed sklepem ustawiała się długa kolejka. Kaśka doskonale pamiętała tamte czasy. Zwykle przychodziła z mamą wieczorem i nie do głównego wejścia, tylko z tyłu do drzwi dla personelu. Kierowniczka sklepu podawała im siatkę, wymieniała kwotę, płaciły, a w domu dowiadywały się, co kupiły. Zawsze się zastanawiała, jak to jest, że zwykle było tam to, czego potrzebowały. Myślała, że mama dzwoni do kierowniczki z pracy i jakoś się umawia, ale prawda była taka, że mama brała to, co akurat było. Tylko, że wtedy nikt nie kupował niczego na konkretną potrawę. Po prostu gotowała to, co miała w domu. Potem wszystko zaczęło się zmieniać. Kaśka nie potrafiłaby w tej chwili powiedzieć, kiedy znów na półkach pojawiły się produkty. Daleko im było do paryskich supermarketów, ale mogła kupić mięso, mąkę czy banany... Wracała normalność.
Tym razem postanowiła sama ugotować obiad i w związku z tym potrzebowała składników. I tak musiała sobie zorganizować jakieś zajęcie na czas, kiedy Artur tłumaczył dokumenty dla Krzysztofa. Doskonale zdawała sobie sprawę, dlaczego to robił, ale i tak złościł ją fakt, że przejawiał taki entuzjazm. Przed wyjściem przekartkowała książkę z przepisami i przyszły jej do głowy pomidory nadziewane mięsem i posypane ostrym żółtym serem. Podane z chrupiącymi bułeczkami mogły spokojnie konkurować z pieczonym mięsem pani Szmyt. Jakaś kolorowa surówka w stylu tych, które jadła w Paryżu... Oblizała się na samą myśl. Zapełnienie koszyka nie zajęło jej wiele czasu. Stanęła w kolejce do kasy. Była chyba najmłodszą osobą w sklepie, nie biorąc pod uwagę dzieci i ekspedientek. Wraz z nastaniem wakacji mieszkający w okolicy studenci rozjechali się do domów, a uczniowie siedzieli pewnie nad wodą albo na koloniach.
Wychodząc ze sklepu spojrzała na zegarek. Dochodziła jedenasta, więc miała sporo czasu. Skręciła między bloki w kierunku szarego budynku przychodni lekarskiej. Skoro nadal nie miała miesiączki, nie wiedziała, kiedy ma zacząć łykać tabletki, a poza tym wolała ustalić przed wyjazdem, czy te wahania hormonów to coś poważnego, czy nie.
Za kontuarem z szybą siedziała kobieta około czterdziestki ze znudzoną miną i mocno utlenionymi na blond włosami. Ciemne odrosty z pojedynczymi siwymi włosami odcinały się od skóry jak opaska. Biały fartuch założony na gołe ciało opinał ją dość mocno, uwidaczniając koronkowy stanik na szerokich ramiączkach. Wachlowała się szarą kopertą z wypisanym flamastrem imieniem i nazwiskiem pacjenta.
- Słucham? - zwróciła się do Kaśki opryskliwym tonem.
- Dzień dobry, chciałabym się dowiedzieć, kiedy mogłabym przyjść do ginekologa – starała się by jej głos zabrzmiał pewnie i spokojnie. Zawsze czuła się nieswojo, pytając o ginekologa. Zawsze? Była tu raptem dwa razy: po pierwsze tabletki i po przedłużenie recepty.
- Dzisiaj można – odparła kobieta, świdrując Kaśkę wzrokiem – Jest jedna pacjentka, ale pewnie zaraz wyjdzie.
- Dzisiaj wolałabym nie... - zaczęła. Doktor pewnie będzie chciał ją zbadać, a po porannych igraszkach nie czuła się komfortowo.
- Jutro doktor jest w szpitalu – przerwała jej kobieta dość nieuprzejmie – Potem idzie na urlop na dwa tygodnie.
- A ktoś go będzie zastępował? - spytała z nadzieją, czując, że jeśli chce sprawę załatwić szybko, to musi to zrobić dzisiaj.
- Wakacje są – kobieta spojrzała na Kaśkę tak, jakby rozmawiała z kimś niespełna rozumu – Z nagłymi sprawami można iść do sąsiedniego rejonu, tylko kartę trzeba u nas wyciągnąć – stwierdziła i znów zaczęła się wachlować.
- To proszę mi wyciągnąć kartę. Pójdę dziś – odparła zrezygnowana. Z drugiej strony, ma to swoje zalety, pomyślała, w końcu w Paryżu trzeba by potem płacić za wizytę i to pewnie niemało. Usiadła w poczekalni, kładąc reklamówkę z zakupami i kartę na krzesełku obok i wyciągnęła z torebki mały kalendarzyk i długopis. Zaczęła liczyć dni i zaznaczać te z tabletkami i te bez. Ledwie skończyła, kiedy drzwi się otworzyły i z gabinetu wyszła kobieta z pokaźnym brzuchem.
- Proszę! - rozległo się zza jej pleców.
Kaśka westchnęła ciężko i wstała. Minęła kobietę i zatrzymała się w drzwiach. Pamiętała doskonale rozkład sprzętów: biurko na wprost drzwi, po prawej parawan, a za nim okropny żelazny fotel. Stanęła niezdecydowana. Doktor przerwał pisanie i podniósł głowę. Przyglądał się przez chwilę, jakby szukał czegoś w pamięci.
- Dzień dobry – Kaśka zamknęła za sobą drzwi i ruszyła w stronę krzesła, które doktor wskazał jej bez słowa. Dopisał coś jeszcze, po czym złożył kilka kartek i wsunął je do szarej koperty, identycznej jak ta, którą wręczyła Kaśce pani w rejestracji – Przepraszam, panie doktorze, ale mam pewien problem... - zaczęła siadając na samym brzeżku krzesła.
- Taak? - doktor spojrzał na kartę, która mu podała i obdarzył ją ciepłym uśmiechem. Opowiedziała w skrócie historię z przerwą w tabletkach i wyciągnęła kalendarzyk, w którym pozaznaczała daty. Doktor obejrzał go i potarł dłonią czoło – proszę zaznaczyć daty stosunków bez zabezpieczenia – polecił.
Lekko drżącą dłonią dopisała kilka kółeczek wokół dat. Czuła, że policzki zaczynają ją piec, kiedy z kółeczek ułożył się równiutki łańcuszek.
- Musimy się zbadać – doktor pokiwał głową – Test testem, ale sprawdzić nie zawadzi. Chociaż ciąża jest tu mało prawdopodobna... - wskazał Kaśce parawan.
- Panie doktorze, ja nie do końca jestem przygotowana na badanie – zaczęła niepewnie - bo właściwie to przyszłam się tylko dowiedzieć, ale pani w rejestracji powiedziała, ze pana nie będzie...
- Słuchaj dziecko, jeśli mam Ci powiedzieć, czy możesz wziąć następne opakowanie, czy nie, to muszę sprawdzić, czy na pewno nie jesteś w ciąży. Miesiączki nie masz, więc o co chodzi?
- No, o to, że my... - wykręcała palce, czując, że jeszcze bardziej się czerwieni.
- Ach to – uśmiechnął się wyrozumiale – to mi nie przeszkadza. No, jazda!
Wstała ociągając się.
- A mama dalej prowadzi aptekę? - spytał nagle, kiedy Kaśka sadowiła się już na fotelu.
- Jest we Włoszech, ale dalej jest współwłaścicielką – odparła odruchowo, po czym zaczerwieniła się aż po cebulki włosów. I jeszcze na dodatek znajomy mamy, pomyślała z desperacją.
- Zobaczmy, co się dzieje – cały czas mówił spokojnie, jakby dla niego to było cos najzwyklejszego w świecie i Kaśka poczuła, że stres jakoś jej odpuścił.
Badanie nie było przyjemne, ale na szczęście krótkie i bez metalowego wziernika, którego Kaśka szczerze nienawidziła. W pewnej chwili doktor nacisnął jej dół brzucha, trzymając jednocześnie palce w pochwie. Syknęła cicho.
- No dobrze... - zsunął rękawiczkę i skubiąc palcami dolną wargę ruszył w stronę biurka – można się ubrać – dodał nie odwracając się.
- To znaczy, że mogę zacząć brać tabletki? - spytała zza parawanu.
- Właśnie się zastanawiam, jak to zrobić... jutro jestem w klinice... - zastanawiał się głośno.
Kaśka zamarła. Co zrobić? Cholera jasna! Szybko naciągnęła majtki i wyszła zza parawanu.
- Co się dzieje? - spytała przez ściśnięte gardło.
- Na razie nic. Spokojnie – doktor poruszył dłońmi tak, jakby chciał jej nakazać, by zwolniła – musimy zrobić jeszcze jedno badanie. Wydaje się, że macica jest powiększona i tkliwa. To może być ciąża, ale niekoniecznie – mówił bardzo spokojnie – Przyjdziesz jutro do mnie, do kliniki. Pobierzemy krew i zrobię USG, tylko musisz mieć pełny pęcherz...
- O, Boże! - jęknęła i zakryła dłonią usta – Czy to znaczy, że jestem w ciąży?
- Nic na to nie wskazuje, ale nie mamy pewności. To mogą być zaburzenia hormonalne... ale może być też coś innego – dodał ostrożnie – Trzeba sprawdzić.
- Coś innego? - nagle uświadomiła sobie, co do niej mówił – Panie doktorze, co to znaczy?
- Jutro o 10.00 w klinice. To proszę dać pani Jadzi, to nasza oddziałowa. Będzie wiedziała, co ma zrobić – wręczył zszokowanej Kaśce niewielką karteczkę z nabazgranym jej imieniem i nazwiskiem, i dwoma niewyraźnymi linijkami tekstu – Może trzeba będzie na mnie trochę poczekać.
- Panie doktorze... - zaczęła błagalnym tonem.
- Nic się nie dzieje – starał się ją uspokoić – To tylko badania. I proszę pozdrowić przy okazji mamę. Byliśmy kiedyś sąsiadami – mrugnął do Kaśki.
Wyszła z gabinetu na miękkich nogach. „Coś innego” kołatało jej się po głowie jak pszczoła, która wpada do domu i nie może zrozumieć, że przeźroczysta bariera szyby, w którą uderza raz po raz, jest niepokonana. „Coś innego”! A wydawało jej się, że ciąża jest dramatem. Nie, pomyślała, nie dam się zwariować. To są zaburzenia hormonalne, a to powiększenie, to po prostu... wynik seksu. Tak! Dzisiaj zero pukania i wszystko wróci do normy, postanowiła. Przyspieszyła kroku, chcąc jak najszybciej zająć się gotowaniem.
- Jestem! - krzyknęła w stronę swojego pokoju i przemknęła się do kuchni.
- Co tak długo? - Artur oparł się o futrynę drzwi.
- Długo? - udała zdziwienie – nie zauważyłam. Może dlatego, że byłam w trzech sklepach?
- Co będzie na obiad? - spytał, zerkając na kuchenny blat, który Kaśka zapełniała zakupami.
- Niespodzianka – wypchnęła go z kuchni – Nie przeszkadzaj! – fuknęła gniewnie i rzuciła się gorączkowo do przygotowywania obiadu.
Artur wrócił do swojego tłumaczenia i wyszedł z pokoju dopiero, kiedy Kaśka stwierdziła, że wszystko jest gotowe. Niby wszystko było w porządku, ale odniósł wrażenie, że jest na niego zła. Była dziwnie milcząca, a kiedy próbował ją zaczepiać, reagowała nerwowo. Dał spokój.
- Słuchaj, muszę jutro skoczyć do domu i przepisać to na komputerze – zaczął, kiedy kończyli jeść.
- O której? - w jej głosie słychać było napięcie.
- Nie wiem. Może przed południem – odparł marszcząc brwi.
- Przed dziesiątą muszę być w szpitalu klinicznym... - rzuciła, odgarniając grzywkę nerwowym ruchem. Boję się, boje się, boję się, łkała w myślach.
- Coś się stało? - przyglądał jej się badawczo.
- Co? Nie... – odparła z roztargnieniem – Po prostu mam tam sprawę do załatwienia przed wyjazdem – Boże, tak bym chciała, żebyś tam ze mną był.
- Ale...? - uniósł brwi. Gdzieś z daleka dobiegał go sygnał alarmowy.
- Nie, nie! Nic takiego – sięgnęła po szklankę z wodą – Praktyki wakacyjne – skłamała.
- OK. To podrzucę Cię i pojadę do starszych. Tylko nie wiem, ile mi to zajmie... - zawahał się.
- Nieważne – machnęła ręką – Sama wrócę.
Po obiedzie Kaśka postanowiła pozmywać, mimo, że Artur proponował pomoc. Potem prała, prasowała, porządkowała jakieś dokumenty, aż wreszcie zmęczona stwierdziła, że nie da rady nic jeść i musi się położyć.
Jedząc kolację Artur słuchał szumu prysznica, hałasu spadających co chwila plastikowych butelek z szamponem, czy płynem i przekleństw Kaśki. Była zła, to pewne, ale o co?
- Dobranoc! - usłyszał z przedpokoju.
- Dobranoc – rzucił.
Siedział jeszcze przez chwilę bez ruchu. Co ją ugryzło? Albo się dowiem, albo mnie szlag trafi, postanowił i wstał gwałtownie. Szybki prysznic, rzut oka do faceta w lustrze i... Miał niezawodny sposób na babskie humory.
Kaśka leżała w łóżku twarzą do ściany, zwinięta w kłębek. Spodziewał się, że będzie czytała książkę, tymczasem ona nawet nie zapaliła lampki. Cały dzień go unikała, ale teraz nie miała dokąd uciec. Wsunął się pod kołdrę i przywarł do jej ciepłych pleców i...
Miała na sobie majtki! Cholera, zupełnie o tym zapomniał. Do tej pory, jak laska miała okres, to po prostu się nie spotykali. Zastanowił się, czy Kaśka kiedykolwiek powiedziała mu, że to właśnie te dni? Nie! Mówiła, że nie ma czasu i mieli kilka dni przerwy... No tak, ale teraz mieszkali razem. Całkiem go skołowała.
- Skarbie – szepnął i delikatnie odsunął dłonią włosy z jej karku. Pocałował pachnącą miękką skórę, muskał ją ustami, pieścił oddechem i językiem – Pomasuje Ci plecy, chcesz?
- Nie – burknęła, ale nie odsunęła się od niego.
- Będzie przyjemnie, zobaczysz – kusił ciepłym, niskim głosem, sunąc opuszkami palców wzdłuż kręgosłupa - Napracowałaś się przez cały dzień – całował jej ramię, by po chwili wrócić do karku i łopatki – Kocham Cię.
Odpowiedziało mu głębokie westchnienie.
- Wiem, co Cię złości – ugryzł ją lekko – Siedzę nad tym, bo naprawdę chcę to przetłumaczyć. Potrafię to zrobić lepiej niż on, a poza tym zarobię parę złotych – znów przesunął palcami wzdłuż jej pleców – Nie chcę na wszystko brać kasy od Ciebie. Uwiera mnie to... zrozum... Poza tym i tak nie mam nic do roboty – wypuścił głośno powietrze z płuc – No, chyba, ze Krzysiek mi zaproponuje posadę – zażartował.
- Imponuje Ci, co? - spytała z irytacją. Wolałaby rozmawiać o czymś zupełnie innym. Wolałaby? Nie!
- Pewnie, że tak – przyznał – Facet jest niesamowity! Sam to wszystko zorganizował!
- Sam? - uderzyła go kpina w jej głosie – A nie zastanawiałeś się, jakim cudem to zrobił? Pomyśl tylko, zaczynał w 1985... no, może 86. Pamiętasz, jak wtedy było? - zawiesiła głos.
Nie odpowiedział. Krzysztof twierdził, że pojechał do Chin na praktyki, a potem zaczął przywozić stamtąd firany, nici i inne duperele...
- Jego ciotka pracowała w naszej ambasadzie w Pekinie. Miała paszport dyplomatyczny i jemu załatwiła taki sam – ciągnęła, nie doczekawszy się odpowiedzi – Dlatego mógł sobie jeździć w tę i z powrotem z całym towarem – prychnęła – Dalej tak Ci imponuje? - spytała – Może teraz przestaniesz wreszcie opowiadać, jak bardzo ciąży Ci moja pomoc?
- Skarbie, nie denerwuj się – zaczął ugodowo. Nie miało sensu z nią dyskutować – A propos „nie ciążyć” - dodał wesoło i przesunął palcami po jej pośladku wzdłuż koronki majtek. Miał wrażenie, że przeszył ją dreszcz – Może dzisiaj po prostu Cię pogłaskam przed snem, żebyś się odprężyła?
Kaśka skuliła się w sobie i mruknęła coś nieartykułowanego. Artur przyjął to za dobrą monetę i powrócił do pieszczot. Westchnęła i rozluźniła mięśnie, ale nadal leżała odwrócona. Nie chciała by widział w jej oczach łzy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz