Lek

Lek

poniedziałek, 1 grudnia 2014

Moje marzenie. Rozdział 20

Kaśka szła po wytartych kamiennych schodach szpitalnej klatki najwolniej jak się dało. Im była bliżej wejścia do kliniki ginekologii, tym bardziej się bała. Dopiero teraz pożałowała, że poprzedniego wieczoru nie zdobyła się na szczerość wobec Artura. A była już tak blisko! Gdyby nie to fatalne zestawienie słów! On nawet przez chwile nie brał pod uwagę, że mogłaby być w ciąży, pomyślała z goryczą. Zaraz jednak przyszło jej do głowy, że przecież nie dała mu cienia szansy. Skąd miał wiedzieć, co się dzieje?
Stanęła przed wysokimi przeszklonymi drzwiami i nacisnęła dzwonek. Po chwili rozległ się stukot szybkich kroków i w uchylonych drzwiach ukazała się rumiana twarz z bystrymi ciemnymi oczami – Słucham? - ostry ale uprzejmy ton natychmiast ją otrzeźwił.
- Dzień dobry. Mam to oddać pani Jadwidze, oddziałowej – zaczęła i wyciągnęła przed siebie dłoń z karteczką.
Spojrzenie pielęgniarki, która jej otworzyła złagodniało, kiedy spojrzała na kartkę.
- Można wejść – spojrzała wymownie na obute w sandałki stopy Kaśki – ale powinna pani mieć ochraniacze na buty.
- To ja zejdę na dół i kupię – miała ochotę rzucić się do ucieczki.
- Nie – roześmiała się dziewczyna – Przecież na dworze jest czysto – poprowadziła Kaśkę słabo oświetlonym korytarzem do dyżurki pielęgniarskiej. Po drodze mijały sale zastawione łóżkami na których siedziały lub leżały kobiety w różnym wieku. Zawsze ginekologia kojarzyła jej się z ciążą, tymczasem nie zauważyła żadnej kobiety z brzuchem. Nie miała jednak czasu, by się nad tym zastanawiać, bo dziewczyna wprowadziła ją do niewielkiego pomieszczenia wyłożonego zielonymi kafelkami i wskazała taboret obok pomalowanego na biało biurka - Pani Jadziu, ta dziewczyna od doktora! - zawołala w stronę wysokiej postawnej kobiety stojącej obok szklanej szafy pełnej pudełek z lekami i jakimiś medycznymi urządzeniami.
- Powierz krew na co tam doktor napisał i daj na cito do laboratorium – poleciła rzucając Kaśce przelotne spojrzenie.
Wszystko odbyło się dość sprawnie, po czym dziewczyna kazała jej przejść na koniec korytarza, gdzie przy oknie ustawiono ogromną donicę z podsychającą palmą. Usiadła posłusznie na jednym z trzech obdrapanych krzeseł. Siedziała tak bezmyślnie gapiąc się na poszarzałą firanę w oknie. Docierały do niej odgłosy kroków, przyciszonych rozmów, szczęk talerzy i inne dziwne stukania. Od czasu do czasu któraś z pielęgniarek głośno wywoływała jakieś nazwisko, albo przekazywała koleżankom jakieś krótkie polecenia. Podskakiwała wtedy z wrażenia ale po chwili znów popadała w coś w rodzaju letargu.
- Nowińska! - nagle usłyszała swoje nazwisko i zerwała się na równe nogi – Proszę tu podejść! - Zza kontuaru oddzielającego dyżurkę od korytarza wyglądała oddziałowa. Zniecierpliwienie w jej głosie zmusiło Kaśkę do poruszenia się. Podeszła niepewnym krokiem do wołającej ja kobiety. Wyglądała trochę jak sarna wpatrująca się ogromnymi, pełnymi zdumienia oczami w nadjeżdżający samochód – Musi pani zejść na radiologię. Doktor tam przyjdzie za jakieś pięć minut. Wie pani gdzie to jest?
- Tak – wykrztusiła – miałam tu w laboratorium zajęcia...
- O proszę! – oddziałowa rozchmurzyła się nieco – To proszę iść, żeby doktor nie czekał.
Podziękowała słabym głosem i przeszła przez korytarz starając się nie zaglądać do sal. Złośliwa podświadomość ukazywała jej obraz własnej osoby leżącej na jednym z łóżek. Gdy już prawie dochodziła do drzwi, te nagle otworzyły się i ujrzała przeraźliwie bladą młodą kobietę na łóżku popychanym przez dwie pielęgniarki. Musiała być tuż po operacji, bo miała podłączoną kroplówkę i pojękiwała cicho przy każdym szarpnięciu łóżka, choć wyglądała na uśpioną.
Sama nie wiedziała jak znalazła się na radiologii. Czuła, ze jeszcze chwila i ucieknie z tego miejsca.
- No, jest moja pacjentka – spokojny głos doktora dotarł do niej jakby z opóźnieniem – raz dwa, bo mamy mało czasu – ponaglił ją i wskazał leżankę obok czegoś co przypominało duży komputer z małym monitorem – Pęcherz pełny? - spytał, a gdy kiwnęła głową usiadł na obrotowym krześle przy urządzeniu – Proszę odsłonić brzuch. Niżej.
- Panie doktorze... – zaczęła, ale uciszył ją i zaczął jeździć po brzuchu mokrą głowicą, wpatrując się usilnie w ekran. Zerkała również na monitor, ale widziała tylko szare przemieszczające się plamy. Czuła, że gdzieś w środku cała dygocze.
Całe badanie trwało może z dziesięć minut, po czym doktor poprosił z sąsiedniego pokoju swojego kolegę - Co myślisz? - spytał i przesunął głowicą kilka razy po jej brzuchu. Tamten przyglądał się przez chwilę – Albo ciąża, albo mięśniak – wzruszył ramionami – G tu widać! - skwitował w końcu.
- Dzięki – doktor nie wyglądał na zachwyconego – Proszę – podał Kaśce kawałek czegoś podobnego do papieru toaletowego – No to wygląda na to, że jednak zrobiliście sobie dziecko – uśmiechnął się do niej – Zaraz zadzwonimy do laboratorium.
- To znaczy, że jednak jestem w ciąży? - spytała, czując, że robi jej się słabo – O, cholera!
- Biorąc pod uwagę, że podejrzewałem coś znacznie gorszego... - zawiesił głos – zaraz się upewnimy – dodał i podszedł do biurka, na którym stał aparat telefoniczny.
---
Wchodziła do domu jakby szła na ścięcie. Drzwi wejściowe nie były zamknięte, co mogło oznaczać tylko jedno. Zawiesiła torebkę na wieszaku i ruszyła do swojego pokoju.
- Artur, muszę Ci coś powiedzieć – zaczęła niepewnie – właściwie, to już od wczoraj próbuję...
- Taak?- uniósł głowę znad papierów.
- Jestem w ciąży – powiedziała, patrząc mu prosto w oczy. Wyrzuciła to z siebie i poczuła ulgę.
- O, kurwa! - Artur wyprostował się i zaniemówił.
- Artur! - prawie krzyknęła. Spodziewała się, że będzie to dla niego szok, ale nie sądziła, że tak zareaguje – Dla mnie też to było zaskoczeniem, ale stało się – rozłożyła ręce.
- Ale jak? Kiedy? - wstał z miejsca i wbił w nią twarde spojrzenie – Myślałem, że masz okres. Możesz mi to jakoś wyjaśnić?
- Jak się rozstaliśmy, to zapomniałam o tabletkach... no, na kilka dni. Potem chciałam zacząć na nowo, ale nie wiedziałam jak i po prostu zaczęłam je łykać tak, jakbym je normalnie brała – zwiesiła głowę – Jak się kochaliśmy wtedy na obozie, to myślałam, że jest bezpiecznie...
- Cholera! - Artur potarł twarz dłońmi – Wiesz na pewno?
- Na pewno. Zrobiłam test i był ujemny... ale poszłam do lekarza... – głos jej drżał, ona też zaczęła drżeć – Artur, przepraszam. Wzięłam całe opakowanie i czekałam na okres, myślałam, że jestem zabezpieczona... Boże, nie zrobiłam tego specjalnie! Nie złość się – Przecież wiedziała, że się nie ucieszy, ale nie sądziła, że aż tak źle to przyjmie.
- Kaśka, nie mówię, że zrobiłaś to specjalnie, ale wiesz, jaką mam sytuację – uniósł głowę i zajrzał jej w oczy – Nie jestem zły, tylko... cholera! - Odwrócił się i ruszył do drzwi.
- Artur, zaczekaj! - ruszyła za nim, ale zatrzymała się w przedpokoju, kiedy bez słowa wyszedł z mieszkania. Wróciła do pokoju i usiadła na brzegu łóżka ukrywając twarz w dłoniach..
Artur zbiegł po schodach i ruszył przed siebie. Wzburzenie nie pozwalało mu trzeźwo myśleć. Klął w duchu na swoją bezsilność wobec tego, co się stało. Ciąża! Jeszcze tylko tego brakowało! Jak to się mogło stać? Przecież nie była idiotką. Specjalnie też tego nie zrobiła... Cholera!
Szedł, a właściwie prawie biegł, aż do chwili, gdy nie wiadomo skąd tuż przed nim pojawiło się drzewo i kamienny murek. Zatrzymał się gwałtownie, nie wiedząc, co ma dalej zrobić. Szedł bez celu, po to by iść, by ochłonąć.
- Miau – zza drzewa dobiegło ciche miauknięcie i po chwili spory bury kot wyszedł bez pośpiechu zza drzewa i wskoczył na murek, nie zawracając na Artura najmniejszej uwagi.
- Psik! - rzucił odruchowo w jego kierunku. Ten jednak odwrócił tylko głowę w jego stronę i wbił w niego urażone spojrzenie bursztynowych oczu. Artur poczuł się nieswojo – Czego chcesz? - spytał i rozejrzał się szybko dokoła – Gadam z kotem – uświadomił sobie na głos. Kot wciąż się w niego wpatrywał. Artur zrobił krok w przód, ale kot się nie poruszył – Idź sobie – stanął tuż obok murka. Wydało mu się, że kot czuje się tu panem sytuacji, a on najzwyczajniej w świecie mu przeszkadza – A to siedź! - już miał odejść, kiedy gdzieś z góry dobiegł go cichy śmiech. Podniósł głowę. Na najniższym balkonie stała mała dziewczynka, mogła mieć najwyżej pięć lat.
- Gadasz z kotką – powiedziała poważnym tonem – Ona jest dziewczyną i jest u siebie.
- No dobra, niech Ci będzie. To Twój kot? Kotka? - poprawił się.
- Tak, nazywa się Hrabina – na dźwięk imienia kotka podniosła głowę i spojrzała na dziewczynkę, po czym znów utkwiła oczy w Arturze. Wyciągnął do niej rękę – Uważaj! - krzyknęła cicho dziewczynka – Ona nie lubi obcych, a poza tym psiknąłeś na nią.
- Przepraszam – No nie! Odbiło mi. Najpierw kot, teraz dziecko. Spojrzał w oczy kotki. Przypominały mozaikę z bursztynu. Piękną mozaikę... - zaryzykuję – stwierdził i delikatnie, opuszkami palców dotknął grzbietu kotki. Zmrużyła oczy i wygięła się lekko. Zaskoczyło go, jak miękkie i jedwabiste miała futerko. Coś mu przypominało. Podobnie jak jej oczy.
- Lubi Cię – w głosie dziewczynki słychać było zdziwienie – podrap ją po łebku albo pod bródką.
Artur wykonał polecenie dziewczynki, a kotka zamruczała przyjaźnie. Nagle przypomniał sobie, dlaczego się tu znalazł. Cofnął rękę. Kotka wstała i posłała mu obrażone spojrzenie, po czym ruszyła w kierunku balkonu nerwowo poruszając na boki ogonem. Stał i patrzył jak idzie do końca murka i jednym płynnym skokiem bez wysiłku wskakuje na balkon, a następnie nie zaszczycając go już uwagą, wchodzi do mieszkania.
- Ma Cię dość – westchnęła mała – Jest kapryśna, jak to kobieta – rozłożyła ręce.
Roześmiał się, słysząc z ust dziecka takie słowa. Gniew mu minął, za to pojawiło się poczucie winy - Muszę iść – powiedział powoli – Zostawiłem w domu swojego kota i chyba jest mu smutno.
- Nie martw się, koty lubią czasem pobyć same – stwierdziła ze znawstwem – ale tylko wtedy, kiedy same chcą. Po prostu go przeproś. Jak pozwoli się pogłaskać, to znaczy, że Ci wybaczył.
Dźwięk naciskanej klamki i otwieranych drzwi był cichy, ale Kaśka usłyszała je natychmiast - Jesteś – jej oczy wypełniły się łzami, choć bardzo starała się nad sobą panować – Przepraszam – wyszeptała.
- Za co? - nagle zdał sobie sprawę, jak bardzo musi być w tej chwili nieszczęśliwa – Chodź tutaj – rozłożył ramiona, a po chwili przyciągnął ją do siebie – Nie płacz, głuptasie! To nie jest powód do płaczu, tylko do radości.
- Ale Ty się nie cieszysz - pociągnęła nosem – No, ja też się nie cieszyłam, jak się dowiedziałam – przyznała – ale, co mam zrobić? Przecież to nasze dziecko! - łzy popłynęły jej po policzkach.
- Nasze dziecko... – powtórzył powoli, jakby chciał się oswoić z tą myślą – Mały Szmyt – uśmiechnął się kącikiem ust.
- Albo mała – otarła łzy wierzchem dłoni – na razie nie wiadomo. Doktor powiedział, że jesteśmy wyjątkowo zdolni, jak udało nam się zrobić dziecko w takich warunkach – dodała ponuro.
- Opowiadałaś mu, jak się kochaliśmy? - spytał skonsternowany.
- No, nie ze szczegółami, ale dla ginekologa to jest ważne: kiedy? jak często? Zawsze o to pyta – przełknęła głośno ślinę. Na samo wspomnienie poczuła się nieswojo – To jest okropne, że trzeba się tak ze wszystkiego wyspowiadać – przyznała.
Nie mógł się nie roześmiać. Objął Kaśkę mocniej i przytulił do siebie. Mimo ogarniającego go niepokoju, czuł coś w rodzaju dumy. Źle się stało, ale nie mieli już na to wpływu.
- Niepotrzebnie władowałaś pieniądze w te akcje – pokręcił głową z dezaprobatą – No i z Paryżem też będzie problem – dodał.
- To najlepszy dowód, że tego nie zaplanowałam – odchyliła się i ujęła jego twarz w dłonie – Spokojnie. Na razie nic nie będzie widać i mogę pracować. Jakoś sobie poradzimy.
- Będę musiał poprosić o pomoc rodziców – ta myśl chyba najbardziej go uwierała.
- Nie mów im na razie, co? - utkwiła w nim błagalne spojrzenie – Twoja mama i tak mnie nie lubi, a teraz to już w ogóle!
- Kocie, przecież w końcu będę musiał im powiedzieć. Zostaną dziadkami – westchnął – A mamą się nie przejmuj. Po prostu ciężko jej się pogodzić z tym, że nie jest już najważniejszą kobietą w moim życiu. Przejdzie jej, zobaczysz!
- Ale na razie nie mów, dobrze? Chciałabym najpierw powiedzieć mojej mamie – wyprostowała się – Chciałabym pojechać do niej do Rzymu – spojrzała na niego błagalnie.
Zastanowił się nad jej prośbą. To kosztowało, ale z drugiej strony, czy mógł jej odmówić? Właśnie zapłaciła ratę jego kredytu, choć w obecnej sytuacji, powinna raczej liczyć się z każdym groszem – No dobrze, ale pojedziemy samochodem – powiedział powoli.
- Kocham Cię! - objęła go za szyję.
- To dobrze, bo chyba powinniśmy omówić jeszcze jedną sprawę – przełknął głośno ślinę. Nagle poczuł, że zaschło mu w gardle – wiem, że oczekujesz ode mnie teraz konkretnej deklaracji, ale... - zawahał się – uważam, że ślub nie będzie dobrym pomysłem – powiedział powoli – oczywiście, to jest moje dziecko i ja je uznaję – dodał szybko - ale małżeństwo to poważna sprawa, a ja mam długi.
- Artur, jeśli to jedyny powód... - zaczęła, ale widząc jego minę, zmieniła zdanie – Słuchaj, ja wcale tego nie oczekuję – skłamała - Sama chowałam się bez ojca i jakoś mnie to nie zabiło – Czuła, że coś się w niej załamuje.
- Kocie, będę przy Tobie przez cały czas, dam mu nazwisko, albo jej... - spojrzał w bok. Nie mógł znieść jej wzroku, bólu, jaki miała w oczach – Chodzi tylko o to, żeby Ciebie nie obciążać, gdyby...
- Cicho, nic już nie mów – wyszeptała połykając łzy – Będzie dobrze. Najważniejsze, że wróciłeś.
- Myślałaś, że odejdę? Że się przestraszę? - jego szare oczy zalśniły jak płynne srebro.
- Nie! - odparła szybko – Ale... Artur, tak strasznie się bałam – wybuchnęła płaczem – Siedziałam w tym szpitalu i czekałam... a doktor nie przychodził... a wcześniej powiedział, że to chyba nie ciąża, tylko coś gorszego! - łkała – I pomyślałam, że mogę nigdy nie mieć dzieci, a wtedy Ty... - głos uwiązł jej w gardle.
- Chryste, Kaśka! - chwycił ją za ramiona – Dlaczego mi nie powiedziałaś? - wpatrywał się w jej zapłakaną twarz – Siedziałaś tam sama? Przecież mogłem pojechać z Tobą. Powinienem tam z Tobą być!
- Nie wiedziałam jak Ci powiedzieć i nie miałam pojęcia, co – przyznała słabym głosem. Stała taka biedna i skulona, ocierając mokre policzki wierzchem dłoni – Bałam się!
- Bałaś się mnie? Kocie mój kochany! – objął ją i przytulił mocno – Nigdy się mnie nie bój. Nigdy! - czuł, że coś dławi go w gardle. Myśl, że bała się jego reakcji, wydała mu się niedorzeczna. A jednak... Pokręcił głową z niedowierzaniem – Posłuchaj – jego głos brzmiał ciepło i miękko – Od dzisiaj mówisz mi, jeśli się czegoś boisz, albo dzieje się coś niedobrego, OK? - zajrzał jej w oczy. Kiwnęła głową kilka razy i wtuliła się w jego szyję.
Artur oparł brodę o jej głowę. Była w tej chwili taka bezbronna, zdana na niego... - Wiesz co? - nagle dotarło do niego, czego się obawiała – Daj mi trochę czasu, jakoś to załatwię.

2 komentarze:

  1. Chyba nigdy nie będę miała dość tej historii! Ciągle pragnę więcej i więcej i nadal mi mało. Mam nadzieję, że części będą się często ukazywać :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Witam tu byl kiedys blog w ktorym bo opisywane losy dziewczyny ktora stracila przyjaciółke i zakochala sie w jej bracie wolal on na nia mala pomuzcie martyna :)

    OdpowiedzUsuń