-
Młody, nie widziałeś gdzieś tej saszetki na kasę? Tej od Adama?
- rzucił Artur w stronę drzwi swojego pokoju, gdzie oparty o
futrynę stał jego młodszy brat.
Od
dobrych piętnastu minut zbierał swoje rzeczy do torby leżącej na
łóżku. Po obiedzie zostawił Kaśkę z rodzicami w altanie,
a sam ruszył na górę. Miał nadzieję, że Krzysiek dotrzyma
Kaśce towarzystwa, ale ten dupek polazł za nim na górę,
zżymał się. I jeszcze zabierał jego rzeczy! Ta torebeczka była
doskonałą skrytką na gotówkę. Co prawda Artur wiedział
jak posługiwać się kontem, czekami i kartami płatniczymi, ale
wyjazd do Włoch wiązał się z przekraczaniem kilku granic,
używaniem co najmniej dwóch rodzajów pieniędzy i, co
najważniejsze, to nie były Stany. Potrzebna była gotówka.
-
Jest u mnie. Miałem ją na mazurach – Krzysiek okręcił się na
pięcie i zniknął, by po chwili pojawić się z niewielką
materiałową torebeczką z paskiem w cielistym kolorze – Po co Ty
tam właściwie jedziesz? - zadał wreszcie dręczące go pytanie.
-
Kaśka chce się spotkać z mamą zanim pojedzie do Paryża –
odparł Artur nie patrząc na brata – Poprosiła, żebym z nią
pojechał. Poza tym nie byłem nigdy we Włoszech – wzruszył
ramionami.
-
Bujać to my, a nie nas – najeżył się Krzysiek – Ona to
rozumiem, jedzie do matki, ale Ty?
-
Młody, chciałeś czegoś, czy tak gadasz, żeby mnie wkurzyć? -
burknął.
-
Nie, po prostu byłem ciekawy – zamiast się odgryźć, złagodził
ton swojego głosu – To już tak poważnie? - spytał znienacka.
-
Ty chyba dawno nie dostałeś ode mnie w łeb? - zrobił krok w
kierunku brata, ale ten nie ruszył się z miejsca. Groźny ton i
ostre słowa nie były w stanie zmylić Młodego. W oczach Artura
igrały wesołe błyski – A jak myślisz? - spytał, opierając się
o futrynę po drugiej stronie drzwi – Mam nadzieję, że jej nie
wykończą? - dorzucił z lekkim sarkazmem, zerkając w kierunku,
gdzie powinna znajdować się altana.
-
Spoko, ojciec ją lubi. Wczoraj powiedział mamie, że chyba jest
niespełna rozumu, skoro chce takiego darmozjada, jak Ty – Krzysiek
wyszczerzył do brata zęby.
-
Tak powiedział? - Artur poczuł się odrobinę dotknięty.
-
No, może nie dosłownie, ale sens był taki – odparł.
-
A mama? Co ona na to? - zdał sobie sprawę, że zależy mu na jej
opinii bardziej, niż był
gotów przyznać.
-
Złagodziła wygłaszane sądy – Młody uniósł brew
dokładnie tak samo, jak Artur. Bracia spojrzeli na siebie i
roześmiali się równocześnie – Masz – Krzysiek wyciągnął
z kieszeni dwa pięćdziesięciomarkowe banknoty – No bierz! To
pożyczka na „czarną godzinę” - mrugnał do Artura – Oddasz,
jak będziesz miał. A tak naprawdę, to ojciec jest pod wrażeniem.
Ja też – przyznał – Masz jaja.
Artur
poczuł drapanie w gardle. Nienawidził tego uczucia, a ostatnimi
czasy pojawiało się ono wyjątkowo często – Dzięki – burknął
chowając pieniądze do materiałowej saszetki. Klepnął Młodego po
plecach, zasunął zamek w torbie i zarzucił ją sobie na ramię –
Idę ratować moją dziewczynę ze szponów smoka – rzucił,
wychodząc z pokoju.
-
Zaraz przyjdę – Krzysiek poczekał, aż kroki Artura ucichły,
podszedł do biurka i ostrożnie odsunął szufladę. Na jego twarzy
pojawił się domyślny uśmieszek, kiedy zauważył w
rogu puste miejsce.
---
Wyjazd
w nocy okazał się doskonałym pomysłem. Granicę w Cieszynie
pokonali bez większych problemów, bo udało im się dojechać
o północy, tuż
przed zmianą obsady, Celnikom nawet nie chciało się oglądać ich
bagażnika. Gorzej szło im przez Czechy, gdzie co i raz natrafiali
na odcinki drobi w budowie. Mimo wszystko jednak, niewielki ruch
samochodowy zrekompensował im jazdę na światłach. Wreszcie nad
ranem znaleźli się na austriackiej granicy. Tu dokładnie
sprawdzono ich paszporty, ale byli może dziesiątym samochodem w
kolejce, więc nie czekali dłużej, niż pół godziny.
Początkowo Artur miał nadzieję, że pojadą dalej, ale kiedy
znaleźli się w niewielkim miasteczku o wdzięcznej nazwie Poisdorf,
zmęczenie dało o sobie znać. Okrążyli więc niewielkie rondo
wyłożone granitowym brukiem, potem skręcili w kierunku placyku z
figurą jakiegoś świętego na kamiennym cokole wysokości człowieka
i wreszcie zaparkowali na jednym z miejsc przed samoobsługowym
sklepem spożywczym. Artur rozłożył sobie fotel, a Kaśka zwinęła
się w kłębek na tylnym siedzeniu. Obudzili sie po trzech
godzinach, kiedy pierwsi klienci zaczęli hałasować wózkami
na zakupy.
W
sklepie kupili sobie świeże bułeczki i po jogurcie, a na stacji
benzynowej za miastem dokupili jeszcze po kawie z mlekiem.
Pokrzepieni śniadaniem pojechali dalej. Przed Wiedniem wjechali na
autostradę i Artur od razu poczuł się lepiej. Przejeżdżając
przez miasto obiecywali sobie, że w drodze powrotnej zrobią chociaż
dwugodzinny przystanek, żeby zobaczyć katedrę św. Szczepana i
Hofburg. Monotonna jazda ukołysała w końcu Kaśkę, tak że
przespała dojazd do Alp i obudziła się dopiero, kiedy zatrzymali
się na granicy.
-
Która to już? - spytała sennie, rozciągając zdrętwiałe
mięśnie.
-
Trzecia i na szczęście ostatnia – odparł Artur, wyciągając po
raz kolejny paszporty, dokumenty samochodu i zieloną kartę, czyli
dowód ubezpieczenia pojazdu na wyjazd zagraniczny.
-
Dlaczego Austriacy i Włosi tak sobie przejeżdżają i nikt nawet im
nie zagląda do papierów? - spytała z frustracją w głosie
Kaśka.
-
Pewnie mieszkają przy granicy – odparł Artur, wzruszając
ramionami. Wolał teraz o tym nie myśleć. Pamiętał, jak go
wkurzało, kiedy Adam posiadający amerykański paszport przekraczał
granice bez najmniejszych problemów, podczas gdy on musiał
wszędzie odstać swoje.
-
Niemcy też? - w głosie Kaśki dało się słyszeć niechęć
pomieszaną ze zniecierpliwieniem. - Co poradzisz? - Artur odsunął
szybę i podał mężczyźnie w mundurze dokumenty. Ten obejrzał je
dokładnie, wyraził po niemiecku zdziwienie, że tył samochodu nie
jest pełen bagaży i kazał im jechać.
-
A to nie był Włoch? - zdziwiła się Kaśka. Była gotowa przysiąc,
że celnik miał na mundurze włoską flagę.
-
Był, ale oni pewnie wszyscy są dwujęzyczni. Zresztą, z tego co
wiem, to ta część Włoch dość długo należała do Austrii –
Artur zastanowił się chwilę, ale zaraz jego uwagę przykuły
mijające ich samochody – Och, teraz to się napatrzymy! Włosi
mają takie wózki... - pokręcił głową z zachwytem –
Gdybym mógł je sprowadzać do Polski! Każdy chciałby mieć
taką alfę – wskazał głową wyprzedzający ich samochód.
-
Tylko, czy każdego byłoby na to stać? - spytała z powątpiewaniem.
Musiała jednak przyznać, że samochód był piękny. Nawet na
autostradzie prezentował się świetnie, a co dopiero pośród
polonezów i maluchów.
-
Dla tych, co ich nie stać, sprowadziłoby się fiaty – rzucił
lekko, jakby miał w głowie cały plan dopracowany ze szczegółami
– Ale nie takie jak nasze, tylko cinquecento, punto...
-
A po czym by te cuda techniki jeździły? - drążyła, choć wizja
Artura wydawała jej się sensowna. Zwłaszcza z punktu widzenia
osoby, która mogłaby na tym zarobić – Tutaj mają
autostrady, a my?
-
My też będziemy mieć, zobaczysz! - uśmiechnął się. Domknął
swoje okno i skierował na siebie strumień powietrza z otworu
wentylacji – Cholera, przy tej prędkości nie da się rozmawiać,
przy otwartym oknie.
-
No nie, Twój optymizm jest rozbrajający – roześmiała się
szczerze.
-
Myśl pozytywnie to ten most tam będzie – zażartował.
-
Żeby to było takie proste, jak w filmie – Była pewna, że cytat
pochodził ze „Złota dla zuchwałych” - Ja tak chyba nie
potrafię – Czuła jednak ulgę, że Artur jakoś się pozbierał.
-
Nie? - rzucił jej rozbawione spojrzenie – To dlaczego postawiłaś
na przegranego faceta i nie pozwoliłaś mu zginąć w Afryce?
-
Bo go kocham i wcale nie jest przegrany! - odparła z przekonaniem –
Założę się, że już coś kombinujesz.
-
Akcje delikatnie drgnęły, więc gdybym sprzedał samochód,
to jestem w tej chwili goły, ale bez długów – powiedział
powoli.
-
Boże, to najpiękniejsza wiadomość, jaką mogłam usłyszeć –
aż zaniemówiła z wrażenia – I nie powiedziałeś mi od
razu? Ty wstrętny krętaczu! - wydęła usta, ale w oczach
zaiskrzyły jej wesołe ogniki.
-
Kasiu, to nie takie proste – powiedział poważnie – Nie
rozmawiajmy o tym teraz – skupił się na drodze.
Kaśka
otworzyła już usta, by zaprotestować, ale w ostatniej chwili
zmieniła zdanie. Czyżby się pomyliła? Zrozumiała, że nie
planował ślubu z powodów finansowych, pogodziła się z
tym... Teraz sytuacja się zmieniła, a on nadal... Nie, cholera! To
niemożliwe! Kochał ją, przecież to czuła, mówił to tyle
razy! Pogrążyła się w ponurych myślach. Wizja rodziców
Artura, którzy jej nie zaakceptują, stawała się bardziej
realna niż sądziła. Więc on po prostu nie chciał jej tego
powiedzieć, pomyślała z goryczą. Nagle też straciła ochotę do
rozmowy. Ułożyła się wygodnie na siedzeniu i przymknęła
powieki, udając, że śpi.
Artur
zastanawiał się, czy powinien jej wytłumaczyć, pod jak wielką
presją żył od dwóch dni. Miał dwa wyjścia: sprzedać
akcje natychmiast, nie ryzykując kolejnego spadku lub czekać. Jeśli
czekać, to jak długo? Czy do chwili, gdy odzyska włożone
pieniądze, czy dłużej? Zaryzykować po raz drugi czy nie? Był na
siebie zły, że powiedział
o wzroście. Niepotrzebnie rozbudził w niej nadzieję... Z drugiej
strony, i tak tkwiła w tym po uszy. Spojrzał na drzemiącą obok
niego dziewczynę. Dobrze, że zasnęła, pomyślał i westchnął
ciężko.
Zatrzymali
się na stacji benzynowej połączonej z barem. Co prawda, mieli ze
sobą kanapki i jabłka, ale potrzebowali planu miasta, bo Arturowi
nie udało się go zdobyć w
żadnej księgarni. Na szczęście obok „Autogrila” był sklep, w
którym znaleźli plany Rzymu w różnych językach.
Kupili anglojęzyczne wydanie i rozłożyli je na jednym ze stolików.
Odszukanie ulicy przyszło im dość łatwo.
-
Niezła dzielnica – Artur jeszcze raz sprawdził nazwę – Jesteś
pewna, że Twoja mama tam
mieszka?
-
To adres, na który wysyłam jej listy. Może mieszka u ludzi,
którym sprząta? - przyznała z niechęcią, przypatrując się
krzyżykowi namalowanemu na planie przez Artura – Nie zapytałam...
– dodała, wyrzucając sobie brak przezorności.
-
A jak jej nie zastaniemy? - Artur pocierał brodę palcami –
Przydałby się jakiś namiar na hotel, bo jak zaczniemy szukać w
pobliżu tej ulicy, to podejrzewam, że się zrujnujemy! To samo
centrum!
-
Widzę! - prychnęła, starając się opanować emocje – Na
szczęście zadzwoniłam do Nadii i mam dwa adresy małych hotelików
w pobliżu dworca Termini. Nie są drogie.
-
Zuch dziewczynka! - pochwalił ją, starając się rozładować
sytuację – Chodź, kupimy talerz makaronu, bo na miejscu będziemy
dopiero za jakieś dwie godziny.
Złożył
plan i pociągnął Kaśkę do baru.
Nie
pomylił się wiele, jeśli chodzi o czas dojazdu, z tym, że nie
mogli dojechać na miejsce samochodem. Strefa była zamknięta dla
ruchu samochodowego. Dwie ulice wcześniej znaleźli parking dla
autokarów i zostawili tam auto, upewniwszy się u pilnującego
strażnika, że za drobną opłatą bez rachunku auto może stać do
dwóch godzin.
-
To nam powinno wystarczyć – stwierdziła pogodnie Kaśka i ruszyli
piechotą we wskazanym przez strażnika kierunku.
Bliskość
Watykanu i Pałacu Świętego Anioła sprawiały, że ulice były
pełne turystów. Wokół nich rozbrzmiewały chyba
wszystkie języki świata. Kilka razy wydało im się nawet, że
słyszą polskie słowa. Artur trzymał Kaśkę mocno za rękę, żeby
grupki mijających ich ludzi przypadkiem ich
nie rozdzieliły.
-
Nie martw się, jak się zgubię, to pójdę na most przed
zamkiem i będę tam na Ciebie czekać – roześmiała się, kiedy w
pewnej chwili musieli się zatrzymać, bo wąski chodnik
uniemożliwiał im wyminięcie we dwoje amerykańskich turystów,
a Artur za nic w świecie nie chciał jej puścić – Mama mi
mówiła, że z sąsiedniego mostu ludzie skaczą do wody i z
tego przed zamkiem jest najlepszy widok – wyjaśniła, stojąc tuż
obok Artura, otoczona jego ramieniem.
-
Ja tam wolę mieć Cię na oku – sprawiał wrażenie
zestresowanego.
-
Boisz się reakcji mamy? – spytała, zanim zdążyła ugryźć się
w język.
Posłał
jej spojrzenie pt „Nie bądź głupia”, ale ona i tak wiedziała
swoje. Denerwował się jak cholera!
Szli
w stronę przeciwną niż zamek i Watykan, starając się zapamiętać
drogę powrotną. Co prawda Artur poprosił strażnika na parkingu,
żeby ten zaznaczył im na planie, gdzie się znajdują, ale i tak
zwracali uwagę na mijane domy. Kamienice dość szybko się
skończyły, a zamiast nich pojawiły się niższe budynki z
okazałymi ciężkimi drzwiami. Podejrzewali, że mają też wejścia
od drugiej strony, albo może małe miejskie ogródki na
tyłach. Ruch był tu nieco mniejszy, ale nadal trudno było się
poruszać nawet skuterem, a co dopiero samochodem. Zresztą, mijały
ich tylko eleganckie samochody na rzymskich numerach albo z dziwnymi
rejestracjami z herbami i flagami.
-
Co to jest? Jakaś dzielnica dyplomatów, czy co? – Kaśka aż
odwróciła głowę śledząc czarną lśniącą lancię.
-
To tu! – Artur zatrzymał się tak gwałtownie, że prawie na niego
wpadła.
Stali przed dwuskrzydłowymi drzwiami
z ciemnego drewna. Mosiężny przycisk dzwonka nie miał żadnej
tabliczki. Dwa razy sprawdzili adres, ale wszystko się zgadzało.
Ten dom nie mógł należeć do Marianny, tego Kaśka była
pewna. Spojrzała na Artura, szukając u niego wsparcia i nacisnęła
dzwonek. Upłynęła prawie minuta, zanim usłyszeli szczęk zamka i
drzwi otworzyły się prawie bezszelestnie. Stała w nich starsza
kobieta o obfitych kształtach i ciemnych włosach przyprószonych
siwizną. Miała na sobie prostą ciemną sukienkę i biały fartuch.
-
Buon Giorno, sono Caterina, figlia di Marianna Nowicka –
Kaśka wyrecytowała zdanie, którego nauczyła ją mama. Na
tym jej włoski się zakończył.
Na
twarzy kobiety najpierw pojawiło się zdumienie, ale po chwili
rozjaśnił ją szeroki uśmiech – O mio Dio! Caterina! Santo
celo! – trajkotała – Entra! (wchodź)– pociągnęła
ją za rękę do środka – Sono Maria. Signora non ce, ma torna
presto. (Jestem Maria. Pani nie ma, ale wróci niedługo).
-
I’m sorry. I don’t understand – Kaśka weszła za Marią do
środka i odwróciła się, żeby sprawdzić, czy Artur jej
towarzyszy – This is my boyfriend, Artur – zaprezentowała go
wciąż trajkoczącej coś kobiecie.
-
Och! Fidanzato!(narzeczony) Signora Marianna za godżina
tu – powiedziała w końcu łamanym polskim – Ja… - szukała
słów – cuccina, cafe, jeszcz? Ty jeszcz? – spojrzała na
nich z nadzieją.
-
Chyba chce nas poczęstować – Artur ochłonął po pierwszym
zderzeniu z włoską rzeczywistością – Zdaje się, że jeśli nie
znamy włoskiego to kicha! Może poprosić o kawę i deser?
-
Cafe e dolce! (kawa i coś słodkiego) – ucieszyła się
Maria, wpatrując się w Artura, jak w obraz – Ty tam – wskazała
im obszerny hol.
-
Chciałbym zadzwonić, jeśli mamy tu czekać godzinę – Artur
spojrzał na Kaśkę – Niezły dom. Jak ona powiedziała? Pani nie
ma?
-
Zamknij się – wyszeptała i odwróciła się do Marii –
telefon? – spytała – On… - wskazała Artura i przyłożyła
dłoń do ucha, jakby miała w niej słuchawkę.
-
Si, si! Tam – Maria wskazała schody wiodące na piętro.
-
Toaleta? – pytała dalej Kaśka.
-
Tam – Maria wskazała jej drzwi z ciemnego drewna po prawej
stronie.
-
Ja pierwsza – Kaśka ruszyła we wskazanym kierunku. Musiała
ochłonąć i uporządkować myśli. „Pani Marianna” nic nie
znaczy, tłumaczyła sobie. Weszła do niewielkiej, ale bardzo
eleganckiej toalety. Zza drzwi docierały do niej nieudolne próby
Artura dogadania się z Marią za pomocą prostych polskich słów.
Usiadła na sedesie wciąż nadstawiając ucha. Nestety niewiele
słyszała przez ciężkie drzwi. Umyła szybko ręce.
-
Maria, gdzie jest Marianna? – spytała oddzielając od siebie
słowa, kiedy Artur zniknął w łazience.
-
Nie ma – kobieta rozłożyła ręce z wyrazem bezsilności na
twarzy.
Kaśka
westchnęła ciężko. To nie miało sensu. Przynajmniej wiedziała,
że trafiła pod właściwy adres i wkrótce miała się
spotkać z mamą. Zaraz się wszystko wyjaśni, pomyślała i
uśmiechnęła się do Marii. Ta odpowiedziała promiennym uśmiechem
i wskazała Kaśce hol.
-
Poczekam tutaj – powiedziała do Artura, który ukazał się
w drzwiach toalety – jak chcesz, to idź dzwonić.
-
Na pewno? – stanął niezdecydowany.
-
Na pewno – odparła z uśmiechem – Tutaj się nie zgubię.
Artur
ruszył za Marią, która poprowadziła go na piętro po
schodach wyłożonych połyskującym jasnobrązowym kamieniem. Po
chwili wróciła, potrajkotała cos o kuchni i zniknęła za
jednymi z drzwi w głębi holu.
Kaśka
została na parterze sama. Z zainteresowaniem przyglądała się
obrazom rozwieszonym na ścianach holu, a właściwie otwartego
salonu, jak go w myślach nazwała. Kremowe kanapy i pufy rozstawione
wokół dwóch identycznych stolików ze szklanymi
blatami dodawały przytulności tej przestrzeni. Drzewka oliwne w
pękatych kamiennych donicach rozstawiono tak, by odgradzały umowną
barierą część do siedzenia od reszty pomieszczenia. Nie znała
się na sztuce nowoczesnej, ale obrazy wyglądały na drogie, a już
na pewno drogie były ich ramy.
Nagle
do jej uszu dotarł dźwięk otwieranych drzwi, kroki i męski głos,
który podśpiewywał. Wstała, by zobaczyć, kto to.
– A
ona śpi i śpi i nigdy nie ma dość, Maryniko, Maryni... -
wysoki szpakowaty mężczyzna w czarnym garniturze z koloratką urwał
w połowie słowa i stanął jak wryty.
Zobaczyła
w jego oczach coś, co sprawiło, że nie mogła ruszyć się z
miejsca. Wpatrywała się w niego. Te oczy, nos, usta... to musi być
ksiądz Andrzej, pomyślała. Ale dlaczego jej widok go przeraził?
No dobra, kłamali oboje z mamą na temat jego brata, czy wuja,
ale...
-
Boże! - Marianna wbiegła do pomieszczenia od strony kuchni i
zatrzymała się na ich widok – Kasiu, wszystko Ci wyjaśnię... –
wykrztusiła.
Kaśka
poczuła, że podłoga usuwa jej się spod nóg. Otworzyła
usta, by coś powiedzieć, ale wydobył się z nich tylko cichy jęk.
Nagle wszystko się do siebie dopasowało, jak w układance dla
dzieci. Wystarczyło zebrać wszystkie elementy razem. Bez słowa
obróciła się w miejscu i rzuciła się pędem do drzwi.
Zanim ktokolwiek zdołał zareagować, wypadła na ulicę. Nie miała
pojęcia dokąd biegnie. Chciała znaleźć się daleko od tego
miejsca, od tych ludzi, od wszystkiego! Miała wrażenie, że biegną
za nią, wykrzykując jej imię. Skręciła w pierwszą napotkaną
uliczkę w bok i nie oglądając się za siebie, wmieszała się w
tłum przechodniów. Po chwili zwolniła kroku i znów
skręciła, tym razem w przeciwną stronę. Dopiero za czwartym razem
odważyła się spojrzeć za siebie. Napotkała tylko obce twarze
ludzi, mijających ją z obu stron. Niektórzy zerkali na nią
z uśmiechem, inni nie zwracali zupełnie uwagi. Była sama.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz