Lek

Lek

środa, 17 grudnia 2014

Moje marzenie. Rozdział 23

Artur skończył rozmawiać, odłożył słuchawkę na bazę telefonu i spojrzał na swoje odbicie w szybkach eleganckiej szafki z ciemnego drewna. Patrzył na zadowolonego z siebie faceta. Rozejrzał się po pokoju. Był to gustownie umeblowany gabinet, bardziej damski, biorąc pod uwagę delikatne meble, jasne kolory obić lekkich foteli na wygiętych nogach i bukiet świeżych kwiatów na małym stoliczku ustawionym między fotelami. W powietrzu unosił się zapach cytrusów i Artur szybko zlokalizował jego źródło. To maleńki szklany flakonik z kilkoma drewnianymi patyczkami emanował tą wonią. Natychmiast przyszło mu do głowy, że Kaśka byłaby zachwycona. Flakonik i telefon stały na przystawionym do ściany sekretarzyku z mnóstwem szufladek i przegródek. W jednej z nich Artur zauważył coś znajomego. Obejrzał się za siebie, a nie widząc nikogo, szybko sięgnął po fotografię. Było to zdjęcie Kaśki z jednej z paryskich sesji. Stała w bieliźnie i lekkim szlafroku oparta o balustradę balkonu, wpatrzona przed siebie. W oddali widać było panoramę Paryża. Wydało mu się, że słyszy kroki, więc szybko odłożył zdjęcie na miejsce i nadstawił ucha, ale kroki ucichły. Już miał wyjść, kiedy nagle dobiegły go głosy z dołu. Męski? Kobiecy?
- Zaczekaj! - teraz usłyszał wyraźnie podniesiony kobiecy głos – Zaczekaj!
Rozległy się szybkie kroki i po chwili wszystko ucichło. Nie czekając, wybiegł z pokoju i szybko pokonał kawałek korytarza i schody. W holu nie było nikogo, za to w drzwiach kuchni zauważył bladą Marię. Rzut oka na białe fotele. Leżała tam torebka Kaśki, ale jej samej nigdzie nie było.
- Kaśka! - zawołał – Gdzie Kasia? - zwrócił się do Marii – Where is Kasia? - powtórzył po angielsku, zanim zdał sobie sprawę, że kobieta go nie rozumie. Nagle wybuchnęła płaczem i zaczęła lamentować po włosku.
Tego było już za wiele. Artur skoczył do drzwi i w jednej chwili znalazł się na ulicy pełnej przechodniów. Stanął niezdecydowany, nie wiedząc, w którą stronę powinien pójść. Wydało mu się, ze słyszy głośne wołanie: „Kasiu!” Zrobił kilka kroków w tamtą stronę. Wysoki mężczyzna w czarnym ubraniu szedł szybko środkiem ulicy, nie zważając na przechodniów ani samochody. To on wołał. Artur rzucił się biegiem w jego kierunku. Musiał uskoczyć przed nadjeżdżającym skuterem, ale nie stracił z oczu celu. Mężczyzna poruszał się wyjątkowo szybko, ponieważ ludzie schodzili mu z drogi, natomiast Arturowi szło znacznie gorzej. Wymijał z trudem grupki ludzi i pojedyncze osoby, ale systematycznie zbliżał się do mężczyzny.
W jakim języku mam go zapytać, przemknęło mu przez myśl, i czy on na pewno szuka Kaśki? Nagle mężczyzna zatrzymał się i Artur o mało nie wpadł na jego plecy. Wyminął go i już miał się odwrócić, gdy...
- Artur! Dzięki bogu – Marianna wykrzyknęła jego imię z wyraźną ulgą – Dokąd ona mogła pójść? - podbiegła do niego.
- Jak to pójść? - poczuł, że włosy stają mu dęba – Co tu się do cholery dzieje? Gdzie jest Kasia?
- Nie wiemy. Wybiegła z domu – mężczyzna za jego plecami miał spokojny głos, ale można w nim było wyczuć napięcie – Próbowaliśmy ją zatrzymać...
- Ale dlaczego w ogóle wyszła? - Artur odwrócił się powoli i stanął jak wryty. Patrzyły na niego brązowe, jakby złożone z bursztynowej mozaiki oczy. Przełknął głośno ślinę, czując, że za chwilę zwariuje, ale zaraz się pozbierał. Strój mężczyzny świadczył o tym, że był księdzem i to nie byle jakim, biorąc pod uwagę elegancki jedwabny garnitur i złoty sygnet z czarnym kamieniem – Czy ktoś mi powie, co się stało? - zwrócił się już spokojniej do Marianny, obserwując jednocześnie nad jej głową, czy gdzieś nie dostrzeże Kaśki.
- Teraz nie ma czasu na wyjaśnienia. Trzeba ją znaleźć – mężczyzna wyciągnął do Marianny dłoń – Nie martw się – powiedział wyjątkowo miękkim, wręcz aksamitnie brzmiącym głosem. Następnie wyjął z kieszeni marynarki telefon komórkowy i szybko wybrał numer – Felipe? Torna subito a casa mia. (Filip? Wracaj szybko do mego domu).
- Artur, to jest ksiądz Andrzej. Może Kasia mówiła Ci o nim? My... - Marianna zawiesiła głos i spojrzała mu w oczy. Artur poczuł się nieswojo, kiedy zdał sobie sprawę, co ona próbuje mu powiedzieć.
- Tak, Kasia coś mówiła – przerwał jej szybko – Może poszła do samochodu? Zostawiliśmy go niedaleko, bo tu nie można było wjechać bez pozwolenia – zmienił temat rozmowy.
- Gdzie dokładnie jest ten samochód? - ksiądz Andrzej zdążył schować komórkę do kieszeni.
- Zaznaczyłem miejsce na planie. Jest w torebce u Kasi. Leży na fotelu w domu – dodał szybko widząc miny swoich rozmówców – mogę stąd dojść, ale nie pamiętam nazwy ulicy.
- Bardzo mądrze – pochwalił go ksiądz i odwrócił się do Marianny – Zostań tu, na wypadek, gdyby zawróciła. Zaraz przyjedzie Felipe i pojedziecie na ten parking, a my pokręcimy się po uliczkach, kierując się w tamtą stronę. Spotkamy się przy samochodzie Artura? - upewnił się, czy dobrze zapamiętał imię.
- Od razu pójdę jej szukać – Artur chciał ruszyć w stronę, którą wskazała mu Marianna.
- To nie ma sensu. Zaraz oboje się zgubicie, a poza tym ja mam telefon, a w samochodzie jest drugi. Chyba, że Ty też masz komórkę? - zatrzymał go ksiądz.
- Nie mam – przyznał niechętnie Artur – No dobra, chodźmy – ponaglił.
Wrócili do salonu, z którego wybiegła Kaśka, wydobyli z jej torebki plan i ksiądz Andrzej natychmiast zadzwonił do Marianny podając jej nazwę ulicy, na której został zaparkowany samochód oraz jego rejestrację. Następnie przeprowadził Artura na drugą stronę domu do „kuchennego” wejścia. Znaleźli się w obszernym garażu na dwa samochody. Teraz stała tam granatowa lancia i kremowobiała Vespa, kultowy skuter.
- Pojedziemy tym, jest bardziej zwrotna i wszędzie wjedzie – ksiądz zdjął marynarkę i na chwilę zawrócił do holu. Zawołał coś do Marii.
Artur potarł dłońmi twarz. Co jej strzeliło do głowy, pomyślał z dezaprobatą. Z drugiej strony, dla niego też sytuacja była, delikatnie mówiąc, dość kłopotliwa. Nie miał jednak czasu na rozważania, bo oto pojawił się jego towarzysz. Tym razem miał na sobie krótką kurtkę z ciemnego zamszu, a w ręce niósł granatowy sweter z białymi wykończeniami. - Załóż to – podał go Arturowi – nie wiadomo jak długo będziemy szukać, a wieczorem robi się chłodno, szczególnie nad rzeką.
Artur bez słowa naciągnął sweter na swój T- shirt. Wyprowadzenie skutera zajęło im chwilę. Zrezygnowali z kasków, żeby nie ograniczać sobie pola widzenia. Objechali rząd domów i po kilku minutach Artur rozpoznał znajome drzwi i fragment ulicy. Jechali teraz powoli, przyglądając się ludziom po obu stronach ulicy. Byli już prawie przy samochodzie, ale nie udało im się nigdzie zauważyć Kaśki. Z daleka Artur zauważył czarny lśniący samochód i na jego tle jasną sukienkę Marianny.
- Nic – rozłożyła ręce i kiedy zatrzymali się obok niej, spojrzała na nich z desperacją.
- Spokojnie, to duża dziewczyna, poradzi sobie. Jak się zorientuje, że nie zabrała pieniędzy to przyjdzie tu, a jak nie trafi, to zawróci. Twój adres na pewno zna na pamięć – ksiądz Andrzej ujął jej dłoń i gładził ją przez chwilę – Powiem parkingowemu, żeby ją tu zatrzymał i dał natychmiast znać, gdyby się pojawiła – Sięgnął do kieszeni i ruszył w kierunku przyglądającego im się strażnika.
- Artur, dlaczego nie zadzwoniliście? - Marianna z trudem powstrzymywała łzy – miałabym szansę się przygotować... wytłumaczyć jej.
- Kaśka chciała zrobić pani niespodziankę – odparł ostrożnie. Było sporo czasu na załatwienie tej sprawy, dorzucił w myślach, ale nie odważył się powiedzieć tego głośno – Znajdę ją, choćbym miał szukać całą noc – dodał, zaciskając bezwiednie pięści.
- Nie ma takiej potrzeby – usłyszał z boku niski przyjemny głos – Parkingowy ją pamięta. Myślę, że najbardziej prawdopodobne, że przyjdzie tutaj? - ks. Andrzej spojrzał pytająco na Artura – Przejedźcie kilka razy ulicami prowadzącymi do domu – zwrócił się do Marianny - a potem czekaj tam. My poczekamy tutaj, pokręcimy się tu w pobliżu...
- Może ja tu poczekam, a Wy poszukacie jeszcze wśród ludzi? - w głosie Marianny przebijał niepokój.
Zrobili tak, jak prosiła, ale Kaśka jakby zapadła się pod ziemię. W końcu zaczęło zmierzchać, więc ksiądz Andrzej przywołał Felipe, polecając mu wcześniej odwieźć Mariannę do domu.
- Mam jeszcze jeden pomysł – powiedział ostrożnie Artur, kiedy zostali sami – Myślę, że powinienem czekać na moście Świętego Anioła. Gadaliśmy w drodze o skokach do Tybru.
- Już tam byliśmy – głos księdza już nie był taki spokojny – a poza tym skaczą z Mostu Cavour, a nie Świętego Anioła.
- Tak, ale nie wiedzieliśmy. Mówiliśmy o moście Świętego Anioła. Cholera, mam nadzieję, że nie zrobi jakiegoś głupstwa! - Artur potarł twarz dłońmi – Sprawdzę oba. Faktycznie robi się chłodno, a ona jest w byle czym.
- Najwyżej będzie miała katar – ksiądz Andrzej położył mu dłoń na ramieniu – Bardzo się o nią troszczysz. Bardziej niż my... - dodał w zamyśleniu. W jego głosie słychać było smutek i jakąś tęsknotę.
Artur spojrzał mu głęboko w oczy. Poczuł się dziwnie, widząc jak bardzo były podobne do oczu Kaśki. Pomimo spokoju, jakim emanował ksiądz, jego spojrzenie wyrażało najwyższy niepokój. Artur głośno wypuścił powietrze z płuc.
- Nie o to chodzi... – zaczął. Jego rozmówca uniósł brwi w wyrazie zdziwienia – Czy dochowa ksiądz tajemnicy? - spytał – Powiedzmy, że tak, jak na spowiedzi?
- Oczywiście – teraz niepokój pojawił się również w jego głosie – Wiesz... może mów mi po imieniu? - wyciągnął do Artura dłoń – Jestem księdzem, ale pewnie już się zorientowałeś... - przełknął głośno ślinę.
- Właśnie dlatego wybiegła? - upewnił się.
W odpowiedzi ksiądz Andrzej kiwnął mu głową, ale nie spuścił wzroku - Dochowam tajemnicy – dodał. Nagle Artur ujrzał przed sobą nie księdza, lecz człowieka pełnego obaw i poczucia winy.
- Ona jest w ciąży - Arturowi wydało się, że powietrze między nimi nagle zgęstniało – Chyba nie zachowałem się tak, jak oczekiwała... - ciągnął z trudem – A teraz jeszcze spadło na nią to - bezwiednie zacisnął szczęki - Boję się o nią i tyle!
- Porka Ewa! - ksiądz Andrzej wyglądał na wstrząśniętego.
- To przekleństwo? - spytał Artur zanim zdążył się ugryźć w język. Ten facet coraz bardziej go zaskakiwał.
- Nie gorsze niż „o kurcze”. Zakładam, że to Twoje dziecko? – wbił w Artura ponury wzrok.
- To chyba oczywiste! - poczuł się dotknięty samym pytaniem. Po chwili jednak się opanował – Powiedziałem jej tyle głupich rzeczy, ale nie sądziłem... Cholera! Przepraszam – odwrócił wzrok – Muszę sprawdzić jeszcze raz na tym moście.
- Poradzisz sobie z tym? - ksiądz Andrzej podał mu kluczyki od skutera i swoją komórkę – Ja poczekam tutaj na Felipe i sprawdzę most Cavour na wypadek, gdybyś się mylił.
- Jeśli ją znajdę, to zadzwonię, a jeśli nie, to będę tam czekał – odparł z determinacją i podał księdzu kluczyki od golfa.
Pożegnali się krótkim ale mocnym uściskiem dłoni, jakby nawzajem chcieli sobie dodać otuchy. Dojechanie do zamku nie było trudne, ale zajęło Arturowi prawie dziesięć minut. Z bijącym sercem zatrzymał się na skraju ulicy, przy której rozpoczynał się most. Nie było jeszcze ciemno, jednak zapalono już latarnie, które oświetliły ciepłym żółtym blaskiem rzeźby ustawione na balustradzie wzdłuż całego mostu. W tle rysowała się monumentalna ciemna bryła zamku Świętego Anioła. Artur zsiadł ze skutera i poprowadził go obok siebie. Najchętniej skręciłby po prostu w bok i ominął żelazne słupki wbite w chodnik, ale zdawał sobie sprawę, że natychmiast miałby do czynienia z karabinierami, a nie chciał tracić czasu na tłumaczenia. Był prawie w połowie, kiedy wydało mu się, że obok jednej z rzeźb widzi skuloną postać ukrytą w cieniu kamiennej barierki. Po kilku krokach miał pewność. Nie zastanawiając się ani chwili, położył skuter na chodniku i rzucił się biegiem do przodu.
- Kocie! - opadł na kolana tuż obok zaskoczonej Kaśki – Tak mnie wystraszyć – chwycił ją w ramiona.
- Jesteś... - ledwie dosłyszał cichy szept. Jej ciałem wstrząsnął dreszcz.
Artur bez słowa gładził jej głowę i plecy. - Coś Ty sobie myślała? - spytał z wyrzutem, kiedy trochę się uspokoiła – Zdajesz sobie sprawę, że umierałem ze strachu? Zresztą nie tylko ja – dodał i czekał na jej reakcję.
- Nie wrócę tam – załkała – Nie chcę ich widzieć!
- Jak chcesz, ale tam została Twoja torebka, a kluczyki od samochodu ma ksiądz Andrzej – powiedział powoli - Mamy tylko to – wskazał porzucony na ziemi skuter.
Ukryła się w jego ramionach i nie odpowiadała przez dłuższą chwilę. W jej głowie panował kompletny chaos. Bez trudu odnalazła drogę do samochodu, ale gdy z daleka zobaczyła sylwetkę matki na tle eleganckiej limuzyny, natychmiast zawróciła. Domyśliła się, że będą jej szukać na drodze między domem a samochodem, więc odeszła w zupełnie innym kierunku. Dopiero, kiedy ochłonęła z pierwszego szoku, zdała sobie sprawę, że bez spotkania z Marianną albo księdzem Andrzejem, nie uda jej się dostać do Artura. Chyba, że... - zapamiętałeś naszą rozmowę – powiedziała cicho.
- Ty głuptasie – Artur odsunął ją od siebie i ściągnął sweter – Załóż to natychmiast. Chcesz przeziębić moje dziecko?
Kaśka utkwiła w nim uważne spojrzenie bursztynowych oczu. Broda zaczęła jej drżeć. Mówił to takim tonem, jakby nic się nie stało. Wzięła jednak sweter i zaczęła niezdarnie naciągać go na ręce. Zmarzła istotnie.
- Chodź – Artur pomógł jej stanąć na nogach – Jeśli nie chcesz wrócić do mamy, to trudno, ale obiecałem, że zadzwonię, jeśli Cię znajdę. Oboje są przerażeni...
- Artur! Ty nic nie rozumiesz! - wybuchnęła – Wiesz, co to znaczy? Wiesz, kim ja jestem? Kim jest mój ojciec? - łkała – Jak ja stanę przed Twoimi rodzicami? O Boże! - ukryła twarz w dłoniach.
- Kochanie – starał się ją uspokoić – To nie ma nic wspólnego z nami – przekonywał.
- Ale on jest księdzem! - wyrzuciła z siebie z trudem.
- Kaśka, to ich sprawa. My do tego nie mamy nic – objął ją ramieniem i poprowadził do skutera. Postawił go bez trudu na rozkładanych nóżkach – Siadaj i posłuchaj – polecił tonem nieznoszącym sprzeciwu – Twój ojciec nazywał się Leszek Kowalski i nie żyje. To jedyna ważna dla nas informacja. Jedyna potrzebna.
Kaśka podniosła na niego oczy pełne łez. Artur powoli wyjął z kieszeni spodni telefon komórkowy. - Powiem tylko, że jesteś ze mną – uprzedził jej ewentualny sprzeciw. Odszukał odpowiedni numer – Znalazła się – powiedział bez zbędnych wstępów – Dajcie nam chwilę na podjęcie decyzji, co dalej... - urwał i słuchał uważnie. Kaśka przyglądała się podejrzliwie jak marszczył brwi – Dobrze – powiedział w końcu i wyłączył telefon.
- Nie pojadę tam – stwierdziła kategorycznie i zwiesiła głowę. Jej wzrok padł na mały emblemat naszyty na swetrze – Armani? To nie Twój sweter! - chwyciła ze złością ściągacz, próbując pozbyć się okrycia.
- To tylko sweter – głos Artura brzmiał miękko, aksamitnie, ale władczo. Zwykle mówił tak, kiedy miał ochotę na seks. Ujął jej dłonie i unieruchomił je w swoich – Powiedziałem Ci, że to, co robi Twoja mama jest jej prywatną sprawą... Nie przerywaj mi – poprosił tonem, od którego przeszył ją dziwny dreszcz. Co się ze mną dzieje, pomyślała? Próbowała stawić opór, temu, co mówił Artur, ale emanował siłą, z którą nie miała wielkich szans – Wszyscy popełniamy błędy. On też popełnił...
- No nie! - przerwała mu. Tego już za wiele, przemknęło jej przez myśl – Ciebie już przekabacił! Wszyscy jesteście tacy sami! - nawet nie starała się ukryć, jak bardzo ją zawiódł. Czy nie to było powodem dla którego jej nie chciał? Taki szlachetny! Zajmie się dzieckiem, ale jego matki nie weźmie, bo po co komu taka przybłęda, pomyślała z goryczą – A ja głupia, myślałam, że chodzi o pieniądze – uśmiechnęła się krzywo, kiwając głową – Że też serca nie można zmusić tak jak rozumu...
- Masz rację, nie można... – znów ten niski seksowny głos. On w ogóle nie słucha, co ja do niego mówię, pomyślała z irytacją. Chciała wstać, ale Artur nadal trzymał jej dłonie, skutecznie ją unieruchamiając – Ale można go posłuchać – powiedział spokojnie.
- Przestań... - czuła, że znów zbiera jej się na płacz – Wykorzystujesz to, że Cię kocham i jestem w ciąży... - Co ja mam ze sobą zrobić, dodała w myślach?
- Niczego nie wykorzystuję – spojrzał jej w oczy – Próbuję Ci powiedzieć coś ważnego... - zawiesił głos. Nagle zdała sobie sprawę, że ściska jej ręce. Spróbowała wyprostować zesztywniałe palce. Spojrzał w dół i rozluźnił uścisk – Przepraszam...
Pociągnęła nosem. Artur sięgnął do kieszeni spodni.
- Mam – chlipnęła i wyciągnęła z kieszonki chusteczkę. Wytarła nos i westchnęła ciężko.
- Próbuję Ci powiedzieć, że Cię kocham – ciągnął Artur – i chyba mnie to zaskoczyło. Wiele razy wydawało mi się, że czuję coś takiego... ale potem... to nie było to.
- Czy Ty chcesz mi się wytłumaczyć z tych wszystkich... kobiet? - spytała z lekkim sarkazmem. No, ale sobie znalazłeś moment, dodała w duchu.
- Nie – odparł szybko - Chyba tak... – przyznał – Po prostu chcę, żebyś wiedziała, że jesteś dla mnie najważniejsza i nic tego nie zmieni. Jestem tego pewien, bo jak sama wiesz miałem czas i dużo okazji, żeby się przekonać – znów mówił głębokim, pewnym głosem. Odzyskał całkowicie panowanie nad sytuacją.
Nie dam się przekonać, przyrzekła sobie w duchu Kaśka, starając się nie zwracać uwagi na jego emanujący ciepłem seksowny głos.
- Wyjdź za mnie – słowa dotarły do niej tak niespodziewanie, że w pierwszej chwili nie zrozumiała ich znaczenia. Trzy słowa, trzy sylaby, jedenaście liter. Tylko tyle i jej serce zamarło – Wyjdź za mnie – powtórzył i uniósł dłoń. Dwoma palcami trzymał pierścionek. Kaśka wpatrywała się w niego, jak zahipnotyzowana. Nigdy w życiu nie widziała czegoś równie pięknego. Ogromny różowy kamień otoczony był czymś, co przypominało przeplatające się gałązki zakończone maleńkimi diamencikami. Owal kamienia przepuszczał blask latarni, rzucając na opuszki palców Artura migotliwe światełko.
- Ja... - otworzyła usta, ale brakło jej słów.
- Bardzo tego chcę – miała wrażenie, że wypowiedział to przez ściśnięte gardło – Nie robię tego z powodu... - szukał odpowiednich słów – ostatnich wydarzeń. Ten pierścionek jest w mojej rodzinie od bardzo dawna i zabrałem go ze sobą specjalnie dla Ciebie.
- Ja... - przełknęła głośno ślinę – Artur... - rzuciła mu się na szyję i przywarła do niego całym ciałem.
- To chyba znaczy, że się zgadzasz – usłyszała tuż przy uchu miękki szept.
- Zgadzam się. Oczywiście, że się zgadzam – odparła drżącym z emocji głosem – Przecież wiesz, że Cię kocham najbardziej na świecie.
- Mam nadzieję, bo nie przeżyłbym, gdybyś odmówiła – powiedział unosząc jedną brew – Podobno Tyber jest tutaj dość płytki – rzucił znaczące spojrzenie w kierunku rzeki – Czy w takim razie możesz go nałożyć? - podał jej pierścionek – Babcia by mi nie darowała, gdybym go zgubił – odzyskał dawny rezon.
- Jest przepiękny – Kaśka z drżeniem rąk wzięła pierścionek i wsunęła go na serdeczny palec – Zobacz, co zrobiłeś! - spojrzała na Artura przez łzy – Kompletnie się rozkleiłam.
- To nic - uśmiechnął się kącikiem ust, po czym uniósł delikatnie brodę Kaśki w górę i pochylił się do jej pełnych warg. Sięgnął śmiało językiem i skosztował jej słodyczy. Przyjęła go z głębokim westchnieniem, odchyliła głowę i poddała się jego zachłannemu pocałunkowi. Nagromadzone emocje opadły, by znów teraz zebrać się i wypełnić jej ciało czymś ciepłym, miękkim i jasnym... Artur trzymał ją w ramionach, całował i tulił. Była jego, cała jego. Chciał jej i dziecka, które miała w sobie... i już nie musiała się nikogo bać. Nikogo! Przyłączyła się z pasją do pocałunku. Czuła jak zimne początkowo złoto pierścionka rozgrzewało się od jej ciepła. To był znak dla całego świata, że nie jest już sama.
- Inamorati! (Zakochani) - dotarły do nich wesołe pokrzykiwania i błysnęły flesze. Oderwali się od siebie, łapiąc szybkie oddechy i spojrzeli w bok. Grupka młodych ludzi z aparatami fotograficznymi zbliżała się do nich od strony zamku. Idąca na czele, wyglądająca na przewodniczkę kobieta z rozciąganą wskazówką zakończoną jasną kokardą, tłumaczyła im coś po włosku. Kaśka spojrzała na połyskujący w świetle latarni pierścionek, a potem podniosła wzrok na Artura.
- Myślałem, że oświadczę się przy Twojej mamie... - zaczął Artur.
- Appena fidanzati?(dopiero co zaręczeni) – wykrzyknęła nagle przewodniczka - Auguri!
- Auguri! - zawtórowała cała grupka i nagle wokół nich zaroiło się od całkiem obcych ludzi, którzy poklepywali ich po ramionach, cmokali Kaśkę w policzki i ściskali Arturowi dłoń składając gratulacje.
- Chyba powinniśmy poinformować Twoją mamę – Kiedy w końcu zostali sami, Artur otoczył ramieniem oszołomioną Kaśkę – Naprawdę myślę, że zasługuje na drugą szansę. Chyba bała się konfrontacji bardziej niż Ty.
- A on? - spytała ostrożnie – Jaki on jest?
- Opiekuńczy – odparł natychmiast – i opanowany, i... jest ciekawym człowiekiem – dodał po namyśle – Chciałbym go lepiej poznać. Myślę, że Ty też powinnaś. W końcu jesteście rodziną.
Kaśka wpatrywała się w pierścionek. Musiał być bardzo stary i cenny. Nie chodziło jej nawet o jego cenę, ale o to, że był dla niej wart więcej niż wszystkie najnowsze i najpiękniejsze pierścionki świata. Jej mama nigdy nie dostała pierścionka i pewnie nigdy go już nie dostanie, a w każdym razie nie zaręczynowy. Coś musiało być w człowieku, dla którego poświęciła tak wiele. Spojrzała Arturowi w oczy. Czekał spokojnie na jej decyzję.
- No, to jedźmy... - stwierdziła z rezygnacją.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz