Artur
skończył rozmawiać, odłożył słuchawkę na bazę telefonu i
spojrzał na swoje odbicie w szybkach eleganckiej szafki z ciemnego
drewna. Patrzył na zadowolonego z siebie faceta. Rozejrzał się po
pokoju. Był to gustownie umeblowany gabinet, bardziej damski, biorąc
pod uwagę delikatne meble, jasne kolory obić lekkich foteli na
wygiętych nogach i bukiet świeżych kwiatów na małym
stoliczku ustawionym między fotelami. W
powietrzu unosił się zapach cytrusów i Artur szybko
zlokalizował jego źródło. To maleńki szklany flakonik z
kilkoma drewnianymi patyczkami emanował tą wonią. Natychmiast
przyszło mu do głowy, że Kaśka byłaby zachwycona. Flakonik i
telefon stały na
przystawionym do ściany sekretarzyku z mnóstwem szufladek i
przegródek. W jednej z nich Artur zauważył coś znajomego.
Obejrzał się za siebie, a nie widząc nikogo, szybko sięgnął po
fotografię. Było to zdjęcie Kaśki z jednej z paryskich sesji.
Stała w bieliźnie i lekkim szlafroku oparta o balustradę balkonu,
wpatrzona przed siebie. W oddali widać było panoramę Paryża.
Wydało mu się, że słyszy kroki, więc szybko odłożył zdjęcie
na miejsce i nadstawił ucha, ale kroki ucichły. Już miał wyjść,
kiedy nagle dobiegły go głosy z dołu. Męski? Kobiecy?
- Zaczekaj! - teraz usłyszał
wyraźnie podniesiony kobiecy głos – Zaczekaj!
Rozległy
się szybkie kroki i po chwili wszystko ucichło. Nie czekając,
wybiegł z pokoju i szybko pokonał kawałek korytarza i schody. W
holu nie było nikogo, za to w
drzwiach kuchni zauważył
bladą Marię. Rzut oka na białe fotele. Leżała tam torebka Kaśki,
ale jej samej nigdzie nie było.
- Kaśka! - zawołał – Gdzie Kasia?
- zwrócił się do Marii – Where is Kasia? - powtórzył
po angielsku, zanim zdał sobie sprawę, że kobieta go nie rozumie.
Nagle wybuchnęła płaczem i zaczęła lamentować po włosku.
Tego było już za wiele. Artur
skoczył do drzwi i w jednej chwili znalazł się na ulicy pełnej
przechodniów. Stanął niezdecydowany, nie wiedząc, w którą
stronę powinien pójść. Wydało mu się, ze słyszy głośne
wołanie: „Kasiu!” Zrobił kilka kroków w tamtą stronę.
Wysoki mężczyzna w czarnym ubraniu szedł szybko środkiem ulicy,
nie zważając na przechodniów ani samochody. To on wołał.
Artur rzucił się biegiem w jego kierunku. Musiał uskoczyć przed
nadjeżdżającym skuterem, ale nie stracił z oczu celu. Mężczyzna
poruszał się wyjątkowo szybko, ponieważ ludzie schodzili mu z
drogi, natomiast Arturowi szło znacznie gorzej. Wymijał z trudem
grupki ludzi i pojedyncze osoby, ale systematycznie zbliżał się
do mężczyzny.
W jakim języku mam go zapytać,
przemknęło mu przez myśl, i czy on na pewno szuka Kaśki? Nagle
mężczyzna zatrzymał się i Artur o mało nie wpadł na jego plecy.
Wyminął go i już miał się odwrócić, gdy...
- Artur! Dzięki bogu – Marianna
wykrzyknęła jego imię z wyraźną ulgą – Dokąd ona mogła
pójść? - podbiegła do niego.
- Jak to pójść? - poczuł, że
włosy stają mu dęba – Co tu się do cholery dzieje? Gdzie jest
Kasia?
- Nie wiemy. Wybiegła z domu –
mężczyzna za jego plecami miał spokojny głos, ale można w nim
było wyczuć napięcie – Próbowaliśmy ją zatrzymać...
- Ale dlaczego w ogóle wyszła?
- Artur odwrócił się powoli i stanął jak wryty. Patrzyły
na niego brązowe, jakby złożone z bursztynowej mozaiki oczy.
Przełknął głośno ślinę, czując, że za chwilę zwariuje, ale
zaraz się pozbierał. Strój mężczyzny świadczył o tym, że
był księdzem i to nie byle jakim, biorąc pod uwagę elegancki
jedwabny garnitur i złoty sygnet z czarnym kamieniem – Czy ktoś
mi powie, co się stało? - zwrócił się już spokojniej do
Marianny, obserwując jednocześnie nad jej głową, czy gdzieś nie
dostrzeże Kaśki.
-
Teraz nie ma czasu na wyjaśnienia. Trzeba ją znaleźć –
mężczyzna wyciągnął do Marianny dłoń – Nie martw się –
powiedział wyjątkowo miękkim, wręcz aksamitnie brzmiącym głosem.
Następnie wyjął z kieszeni marynarki telefon komórkowy i
szybko wybrał numer – Felipe?
Torna subito a casa mia.
(Filip? Wracaj szybko do mego domu).
- Artur, to jest ksiądz Andrzej. Może
Kasia mówiła Ci o nim? My... - Marianna zawiesiła głos i
spojrzała mu w oczy. Artur poczuł się nieswojo, kiedy zdał sobie
sprawę, co ona próbuje mu powiedzieć.
- Tak, Kasia coś mówiła –
przerwał jej szybko – Może poszła do samochodu? Zostawiliśmy go
niedaleko, bo tu nie można było wjechać bez pozwolenia – zmienił
temat rozmowy.
- Gdzie dokładnie jest ten samochód?
- ksiądz Andrzej zdążył schować komórkę do kieszeni.
- Zaznaczyłem miejsce na planie. Jest
w torebce u Kasi. Leży na fotelu w domu – dodał szybko widząc
miny swoich rozmówców – mogę stąd dojść, ale nie
pamiętam nazwy ulicy.
- Bardzo mądrze – pochwalił go
ksiądz i odwrócił się do Marianny – Zostań tu, na
wypadek, gdyby zawróciła. Zaraz przyjedzie Felipe i
pojedziecie na ten parking, a my pokręcimy się po uliczkach,
kierując się w tamtą stronę. Spotkamy się przy samochodzie
Artura? - upewnił się, czy dobrze zapamiętał imię.
- Od razu pójdę jej szukać –
Artur chciał ruszyć w stronę, którą wskazała mu Marianna.
- To nie ma sensu. Zaraz oboje się
zgubicie, a poza tym ja mam telefon, a w samochodzie jest drugi.
Chyba, że Ty też masz komórkę? - zatrzymał go ksiądz.
- Nie mam – przyznał niechętnie
Artur – No dobra, chodźmy – ponaglił.
Wrócili do salonu, z którego
wybiegła Kaśka, wydobyli z jej torebki plan i ksiądz Andrzej
natychmiast zadzwonił do Marianny podając jej nazwę ulicy, na
której został zaparkowany samochód oraz jego
rejestrację. Następnie przeprowadził Artura na drugą stronę domu
do „kuchennego” wejścia. Znaleźli się w obszernym garażu na
dwa samochody. Teraz stała tam granatowa lancia i kremowobiała
Vespa, kultowy skuter.
- Pojedziemy tym, jest bardziej
zwrotna i wszędzie wjedzie – ksiądz zdjął marynarkę i na
chwilę zawrócił do holu. Zawołał coś do Marii.
Artur potarł dłońmi twarz. Co jej
strzeliło do głowy, pomyślał z dezaprobatą. Z drugiej strony,
dla niego też sytuacja była, delikatnie mówiąc, dość
kłopotliwa. Nie miał jednak czasu na rozważania, bo oto pojawił
się jego towarzysz. Tym razem miał na sobie krótką kurtkę
z ciemnego zamszu, a w ręce niósł granatowy sweter z białymi
wykończeniami. - Załóż to – podał go Arturowi – nie
wiadomo jak długo będziemy szukać, a wieczorem robi się chłodno,
szczególnie nad rzeką.
Artur bez słowa naciągnął sweter
na swój T- shirt. Wyprowadzenie skutera zajęło im chwilę.
Zrezygnowali z kasków, żeby nie ograniczać sobie pola
widzenia. Objechali rząd domów i po kilku minutach Artur
rozpoznał znajome drzwi i fragment ulicy. Jechali teraz powoli,
przyglądając się ludziom po obu stronach ulicy. Byli już prawie
przy samochodzie, ale nie udało im się nigdzie zauważyć Kaśki. Z
daleka Artur zauważył czarny lśniący samochód i na jego
tle jasną sukienkę Marianny.
- Nic – rozłożyła ręce i kiedy
zatrzymali się obok niej, spojrzała na nich z desperacją.
- Spokojnie, to duża dziewczyna,
poradzi sobie. Jak się zorientuje, że nie zabrała pieniędzy to
przyjdzie tu, a jak nie trafi, to zawróci. Twój adres
na pewno zna na pamięć – ksiądz Andrzej ujął jej dłoń i
gładził ją przez chwilę – Powiem parkingowemu, żeby ją tu
zatrzymał i dał natychmiast znać, gdyby się pojawiła – Sięgnął
do kieszeni i ruszył w kierunku przyglądającego im się strażnika.
- Artur, dlaczego nie zadzwoniliście?
- Marianna z trudem powstrzymywała łzy – miałabym szansę się
przygotować... wytłumaczyć jej.
- Kaśka chciała zrobić pani
niespodziankę – odparł ostrożnie. Było sporo czasu na
załatwienie tej sprawy, dorzucił w myślach, ale nie odważył się
powiedzieć tego głośno – Znajdę ją, choćbym miał szukać
całą noc – dodał, zaciskając bezwiednie pięści.
- Nie ma takiej potrzeby – usłyszał
z boku niski przyjemny głos – Parkingowy ją pamięta. Myślę, że
najbardziej prawdopodobne, że przyjdzie tutaj? - ks. Andrzej
spojrzał pytająco na Artura – Przejedźcie kilka razy ulicami
prowadzącymi do domu – zwrócił się do Marianny - a potem
czekaj tam. My poczekamy tutaj, pokręcimy się tu w pobliżu...
- Może ja tu poczekam, a Wy
poszukacie jeszcze wśród ludzi? - w głosie Marianny
przebijał niepokój.
Zrobili tak, jak prosiła, ale Kaśka
jakby zapadła się pod ziemię. W końcu zaczęło zmierzchać, więc
ksiądz Andrzej przywołał Felipe, polecając mu wcześniej odwieźć
Mariannę do domu.
- Mam jeszcze jeden pomysł –
powiedział ostrożnie Artur, kiedy zostali sami – Myślę, że
powinienem czekać na moście Świętego Anioła. Gadaliśmy w drodze
o skokach do Tybru.
- Już tam byliśmy – głos księdza
już nie był taki spokojny – a poza tym skaczą z Mostu Cavour, a
nie Świętego Anioła.
- Tak, ale nie wiedzieliśmy.
Mówiliśmy o moście Świętego Anioła. Cholera, mam
nadzieję, że nie zrobi jakiegoś głupstwa! - Artur potarł twarz
dłońmi – Sprawdzę oba. Faktycznie robi się chłodno, a ona jest
w byle czym.
- Najwyżej będzie miała katar –
ksiądz Andrzej położył mu dłoń na ramieniu – Bardzo się o
nią troszczysz. Bardziej niż my... - dodał w zamyśleniu. W jego
głosie słychać było smutek i jakąś tęsknotę.
Artur spojrzał mu głęboko w oczy.
Poczuł się dziwnie, widząc jak bardzo były podobne do oczu Kaśki.
Pomimo spokoju, jakim emanował ksiądz, jego spojrzenie wyrażało
najwyższy niepokój. Artur głośno wypuścił powietrze z
płuc.
- Nie o to chodzi... – zaczął.
Jego rozmówca uniósł brwi w wyrazie zdziwienia – Czy
dochowa ksiądz tajemnicy? - spytał – Powiedzmy, że tak, jak na
spowiedzi?
- Oczywiście – teraz niepokój
pojawił się również w jego głosie – Wiesz... może mów
mi po imieniu? - wyciągnął do Artura dłoń – Jestem księdzem,
ale pewnie już się zorientowałeś... - przełknął głośno
ślinę.
- Właśnie dlatego wybiegła? -
upewnił się.
W odpowiedzi ksiądz Andrzej kiwnął
mu głową, ale nie spuścił wzroku - Dochowam tajemnicy – dodał.
Nagle Artur ujrzał przed sobą nie księdza, lecz człowieka pełnego
obaw i poczucia winy.
- Ona jest w ciąży - Arturowi wydało
się, że powietrze między nimi nagle zgęstniało – Chyba nie
zachowałem się tak, jak oczekiwała... - ciągnął z trudem – A
teraz jeszcze spadło na nią to - bezwiednie zacisnął szczęki -
Boję się o nią i tyle!
- Porka Ewa! - ksiądz Andrzej
wyglądał na wstrząśniętego.
- To przekleństwo? - spytał Artur
zanim zdążył się ugryźć w język. Ten facet coraz bardziej go
zaskakiwał.
- Nie gorsze niż „o kurcze”.
Zakładam, że to Twoje dziecko? – wbił w Artura ponury wzrok.
- To chyba oczywiste! - poczuł się
dotknięty samym pytaniem. Po chwili jednak się opanował –
Powiedziałem jej tyle głupich rzeczy, ale nie sądziłem...
Cholera! Przepraszam – odwrócił wzrok – Muszę sprawdzić
jeszcze raz na tym moście.
- Poradzisz sobie z tym? - ksiądz
Andrzej podał mu kluczyki od skutera i swoją komórkę – Ja
poczekam tutaj na Felipe i sprawdzę most Cavour na wypadek, gdybyś
się mylił.
- Jeśli ją znajdę, to zadzwonię, a
jeśli nie, to będę tam czekał – odparł z determinacją i
podał księdzu kluczyki od golfa.
Pożegnali się krótkim ale
mocnym uściskiem dłoni, jakby nawzajem chcieli sobie dodać otuchy.
Dojechanie do zamku nie było trudne, ale zajęło Arturowi prawie
dziesięć minut. Z bijącym sercem zatrzymał się na skraju ulicy,
przy której rozpoczynał się most. Nie było jeszcze ciemno,
jednak zapalono już latarnie, które oświetliły ciepłym
żółtym blaskiem rzeźby ustawione na balustradzie wzdłuż
całego mostu. W tle rysowała się monumentalna ciemna bryła zamku
Świętego Anioła. Artur zsiadł ze skutera i poprowadził go obok
siebie. Najchętniej skręciłby po prostu w bok i ominął żelazne
słupki wbite w chodnik, ale zdawał sobie sprawę, że natychmiast
miałby do czynienia z karabinierami, a nie chciał tracić czasu na
tłumaczenia. Był prawie w połowie, kiedy wydało mu się, że obok
jednej z rzeźb widzi skuloną postać ukrytą w cieniu kamiennej
barierki. Po kilku krokach miał pewność. Nie zastanawiając się
ani chwili, położył skuter na chodniku i rzucił się biegiem do
przodu.
- Kocie! - opadł na kolana tuż obok
zaskoczonej Kaśki – Tak mnie wystraszyć – chwycił ją w
ramiona.
- Jesteś... - ledwie dosłyszał
cichy szept. Jej ciałem wstrząsnął dreszcz.
Artur bez słowa gładził jej głowę
i plecy. - Coś Ty sobie myślała? - spytał z wyrzutem, kiedy
trochę się uspokoiła – Zdajesz sobie sprawę, że umierałem ze
strachu? Zresztą nie tylko ja – dodał i czekał na jej reakcję.
- Nie wrócę tam – załkała
– Nie chcę ich widzieć!
- Jak chcesz, ale tam została Twoja
torebka, a kluczyki od samochodu ma ksiądz Andrzej – powiedział
powoli - Mamy tylko to – wskazał porzucony na ziemi skuter.
Ukryła się w jego ramionach i nie
odpowiadała przez dłuższą chwilę. W jej głowie panował
kompletny chaos. Bez trudu odnalazła drogę do samochodu, ale gdy z
daleka zobaczyła sylwetkę matki na tle eleganckiej limuzyny,
natychmiast zawróciła. Domyśliła się, że będą jej
szukać na drodze między domem a samochodem, więc odeszła w
zupełnie innym kierunku. Dopiero, kiedy ochłonęła z pierwszego
szoku, zdała sobie sprawę, że bez spotkania z Marianną albo
księdzem Andrzejem, nie uda jej się dostać do Artura. Chyba, że...
- zapamiętałeś naszą rozmowę – powiedziała cicho.
- Ty głuptasie – Artur odsunął ją
od siebie i ściągnął sweter – Załóż to natychmiast.
Chcesz przeziębić moje dziecko?
Kaśka utkwiła w nim uważne
spojrzenie bursztynowych oczu. Broda zaczęła jej drżeć. Mówił
to takim tonem, jakby nic się nie stało. Wzięła jednak sweter i
zaczęła niezdarnie naciągać go na ręce. Zmarzła istotnie.
- Chodź – Artur pomógł jej
stanąć na nogach – Jeśli nie chcesz wrócić do mamy, to
trudno, ale obiecałem, że zadzwonię, jeśli Cię znajdę. Oboje są
przerażeni...
- Artur! Ty nic nie rozumiesz! -
wybuchnęła – Wiesz, co to znaczy? Wiesz, kim ja jestem? Kim jest
mój ojciec? - łkała – Jak ja stanę przed Twoimi
rodzicami? O Boże! - ukryła twarz w dłoniach.
- Kochanie – starał się ją
uspokoić – To nie ma nic wspólnego z nami – przekonywał.
- Ale on jest księdzem! - wyrzuciła
z siebie z trudem.
- Kaśka, to ich sprawa. My do tego
nie mamy nic – objął ją ramieniem i poprowadził do skutera.
Postawił go bez trudu na rozkładanych nóżkach – Siadaj i
posłuchaj – polecił tonem nieznoszącym sprzeciwu – Twój
ojciec nazywał się Leszek Kowalski i nie żyje. To jedyna ważna
dla nas informacja. Jedyna potrzebna.
Kaśka podniosła na niego oczy pełne
łez. Artur powoli wyjął z kieszeni spodni telefon komórkowy.
- Powiem tylko, że jesteś ze mną – uprzedził jej ewentualny
sprzeciw. Odszukał odpowiedni numer – Znalazła się –
powiedział bez zbędnych wstępów – Dajcie nam chwilę na
podjęcie decyzji, co dalej... - urwał i słuchał uważnie. Kaśka
przyglądała się podejrzliwie jak marszczył brwi – Dobrze –
powiedział w końcu i wyłączył telefon.
- Nie pojadę tam – stwierdziła
kategorycznie i zwiesiła głowę. Jej wzrok padł na mały emblemat
naszyty na swetrze – Armani? To nie Twój sweter! - chwyciła
ze złością ściągacz, próbując pozbyć się okrycia.
- To tylko sweter – głos Artura
brzmiał miękko, aksamitnie, ale władczo. Zwykle mówił tak,
kiedy miał ochotę na seks. Ujął jej dłonie i unieruchomił je w
swoich – Powiedziałem Ci, że to, co robi Twoja mama jest jej
prywatną sprawą... Nie przerywaj mi – poprosił tonem, od którego
przeszył ją dziwny dreszcz. Co się ze mną dzieje, pomyślała?
Próbowała stawić opór, temu, co mówił Artur,
ale emanował siłą, z którą nie miała wielkich szans –
Wszyscy popełniamy błędy. On też popełnił...
- No nie! - przerwała mu. Tego już
za wiele, przemknęło jej przez myśl – Ciebie już przekabacił!
Wszyscy jesteście tacy sami! - nawet nie starała się ukryć, jak
bardzo ją zawiódł. Czy nie to było powodem dla którego
jej nie chciał? Taki szlachetny! Zajmie się dzieckiem, ale jego
matki nie weźmie, bo po co komu taka przybłęda, pomyślała z
goryczą – A ja głupia, myślałam, że chodzi o pieniądze –
uśmiechnęła się krzywo, kiwając głową – Że też serca nie
można zmusić tak jak rozumu...
- Masz rację, nie można... – znów
ten niski seksowny głos. On w ogóle nie słucha, co ja do
niego mówię, pomyślała z irytacją. Chciała wstać, ale
Artur nadal trzymał jej dłonie, skutecznie ją unieruchamiając –
Ale można go posłuchać – powiedział spokojnie.
- Przestań... - czuła, że znów
zbiera jej się na płacz – Wykorzystujesz to, że Cię kocham i
jestem w ciąży... - Co ja mam ze sobą zrobić, dodała w myślach?
- Niczego nie wykorzystuję –
spojrzał jej w oczy – Próbuję Ci powiedzieć coś
ważnego... - zawiesił głos. Nagle zdała sobie sprawę, że ściska
jej ręce. Spróbowała wyprostować zesztywniałe palce.
Spojrzał w dół i rozluźnił uścisk – Przepraszam...
Pociągnęła nosem. Artur sięgnął
do kieszeni spodni.
- Mam – chlipnęła i wyciągnęła
z kieszonki chusteczkę. Wytarła nos i westchnęła ciężko.
- Próbuję Ci powiedzieć, że
Cię kocham – ciągnął Artur – i chyba mnie to zaskoczyło.
Wiele razy wydawało mi się, że czuję coś takiego... ale potem...
to nie było to.
- Czy Ty chcesz mi się wytłumaczyć
z tych wszystkich... kobiet? - spytała z lekkim sarkazmem. No, ale
sobie znalazłeś moment, dodała w duchu.
- Nie – odparł szybko - Chyba
tak... – przyznał – Po prostu chcę, żebyś wiedziała, że
jesteś dla mnie najważniejsza i nic tego nie zmieni. Jestem tego
pewien, bo jak sama wiesz miałem czas i dużo okazji, żeby się
przekonać – znów mówił głębokim, pewnym głosem.
Odzyskał całkowicie panowanie nad sytuacją.
Nie dam się przekonać, przyrzekła
sobie w duchu Kaśka, starając się nie zwracać uwagi na jego
emanujący ciepłem seksowny głos.
- Wyjdź za mnie – słowa dotarły
do niej tak niespodziewanie, że w pierwszej chwili nie zrozumiała
ich znaczenia. Trzy słowa, trzy sylaby, jedenaście liter. Tylko
tyle i jej serce zamarło – Wyjdź za mnie – powtórzył i
uniósł dłoń. Dwoma palcami trzymał pierścionek. Kaśka
wpatrywała się w niego, jak zahipnotyzowana. Nigdy w życiu nie
widziała czegoś równie pięknego. Ogromny różowy
kamień otoczony był czymś, co przypominało przeplatające się
gałązki zakończone maleńkimi diamencikami. Owal kamienia
przepuszczał blask latarni, rzucając na opuszki palców
Artura migotliwe światełko.
- Ja... - otworzyła usta, ale brakło
jej słów.
- Bardzo tego chcę – miała
wrażenie, że wypowiedział to przez ściśnięte gardło – Nie
robię tego z powodu... - szukał odpowiednich słów –
ostatnich wydarzeń. Ten pierścionek jest w mojej rodzinie od bardzo
dawna i zabrałem go ze sobą specjalnie dla Ciebie.
- Ja... - przełknęła głośno ślinę
– Artur... - rzuciła mu się na szyję i przywarła do niego całym
ciałem.
- To chyba znaczy, że się zgadzasz –
usłyszała tuż przy uchu miękki szept.
- Zgadzam się. Oczywiście, że się
zgadzam – odparła drżącym z emocji głosem – Przecież wiesz,
że Cię kocham najbardziej na świecie.
- Mam nadzieję, bo nie przeżyłbym,
gdybyś odmówiła – powiedział unosząc jedną brew –
Podobno Tyber jest tutaj dość płytki – rzucił znaczące
spojrzenie w kierunku rzeki – Czy w takim razie możesz go nałożyć?
- podał jej pierścionek – Babcia by mi nie darowała, gdybym go
zgubił – odzyskał dawny rezon.
- Jest przepiękny – Kaśka z
drżeniem rąk wzięła pierścionek i wsunęła go na serdeczny
palec – Zobacz, co zrobiłeś! - spojrzała na Artura przez łzy –
Kompletnie się rozkleiłam.
- To nic - uśmiechnął się kącikiem
ust, po czym uniósł delikatnie brodę Kaśki w górę i
pochylił się do jej pełnych warg. Sięgnął śmiało językiem i
skosztował jej słodyczy. Przyjęła go z głębokim westchnieniem,
odchyliła głowę i poddała się jego zachłannemu pocałunkowi.
Nagromadzone emocje opadły, by znów teraz zebrać się i
wypełnić jej ciało czymś ciepłym, miękkim i jasnym... Artur
trzymał ją w ramionach, całował i tulił. Była jego, cała jego.
Chciał jej i dziecka, które miała w sobie... i już nie
musiała się nikogo bać. Nikogo! Przyłączyła się z pasją do
pocałunku. Czuła jak zimne początkowo złoto pierścionka
rozgrzewało się od jej ciepła. To był znak dla całego świata,
że nie jest już sama.
- Inamorati! (Zakochani) -
dotarły do nich wesołe pokrzykiwania i błysnęły flesze. Oderwali
się od siebie, łapiąc szybkie oddechy i spojrzeli w bok. Grupka
młodych ludzi z aparatami fotograficznymi zbliżała się do nich od
strony zamku. Idąca na czele, wyglądająca na przewodniczkę
kobieta z rozciąganą wskazówką zakończoną jasną kokardą,
tłumaczyła im coś po włosku. Kaśka spojrzała na połyskujący w
świetle latarni pierścionek, a potem podniosła wzrok na Artura.
- Myślałem, że oświadczę się
przy Twojej mamie... - zaczął Artur.
- Appena fidanzati?(dopiero
co zaręczeni) – wykrzyknęła nagle przewodniczka - Auguri!
- Auguri! - zawtórowała
cała grupka i nagle wokół nich zaroiło się od całkiem
obcych ludzi, którzy poklepywali ich po ramionach, cmokali
Kaśkę w policzki i ściskali Arturowi dłoń składając
gratulacje.
- Chyba powinniśmy poinformować
Twoją mamę – Kiedy w końcu zostali sami, Artur otoczył
ramieniem oszołomioną Kaśkę – Naprawdę myślę, że zasługuje
na drugą szansę. Chyba bała się konfrontacji bardziej niż Ty.
- A on? - spytała ostrożnie – Jaki
on jest?
- Opiekuńczy – odparł natychmiast
– i opanowany, i... jest ciekawym człowiekiem – dodał po
namyśle – Chciałbym go lepiej poznać. Myślę, że Ty też
powinnaś. W końcu jesteście rodziną.
Kaśka wpatrywała się w
pierścionek. Musiał być bardzo stary i cenny. Nie chodziło jej
nawet o jego cenę, ale o to, że był dla niej wart więcej niż
wszystkie najnowsze i najpiękniejsze pierścionki świata. Jej mama
nigdy nie dostała pierścionka i pewnie nigdy go już nie dostanie,
a w każdym razie nie zaręczynowy. Coś musiało być w człowieku,
dla którego poświęciła tak wiele. Spojrzała Arturowi w
oczy. Czekał spokojnie na jej decyzję.
- No, to jedźmy... - stwierdziła z
rezygnacją.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz