Rodos. Lipiec 2014
Teren
wykopalisk ogrodzony był tylko cienką siatką, nie stanowiącą
przeszkody dla wszędobylskich kotów. Kilka łaciatych i
rudych stworzeń wygrzewało się na kamieniach wystających ze
zbrylonego piachu. Dopiero widok stanowisk przypomniał Majce
pęknięty relief. Kucnęła przy stanowisku, które okupował
Marek. Ostrożnie rozejrzała się dokoła, ale wszyscy zajęci byli
swoimi sprawami. A jeśli okaże się, że pod reliefem jest mozaika?
Dotknęła nierównej powierzchni kamienia. Wystarczy tylko
unieść go w górę, pomyślała.
-
To nie jest czasem stanowisko Marka? - za jej plecami rozległ się
nagle piskliwy głosik. Ala, jedna z dziewczyn, przyglądała jej się
podejrzliwie.
-
Wczoraj mówił, że ten relief ma pękniecie. Zastanawiałam
się, dlaczego pękł? Dla geologa takie pękniecie jest ciekawsze
niż sam kamień – roześmiała się z pobłażaniem, mając
nadzieję, że dziewczyna to kupi.
-
Taak? - Ala ze zdziwieniem uniosła brwi – I co myślisz?
-
Myślę, że pod spodem jest inne podłoże. Mam na myśli, że
pracuje inaczej... - Co ja plotę? Z drugiej strony, co mam
powiedzieć, że sprawdzam sen?
-
Co tu robicie? - Nie zauważyła, że Marek stanął tuż obok. Jego
szare oczy zwęziły się do cienkich szparek.
-
Majka mówi, że pod reliefem może coś być – Ala zrobiła
do Marka maślane oczy.
-
Wcale tak nie twierdzę. Po prostu zastanawiam się, dlaczego pękł
– wyjaśniła spokojnie – można by go unieść... - dodała bez
przekonania. Jakoś nie była pewna, czy chce wiedzieć, co jest pod
spodem.
-
Mowy nie ma – Marek uklęknął na jedno kolano i pochylił się
nad podłużnym kamieniem – Jeszcze go uszkodzimy. Zajmijcie się
swoją robotą!
Majka
wzruszyła ramionami i odwróciła się na pięcie, napotykając
pytające spojrzenie Agnieszki.
-
No co? - spytała, przechodząc obok niej.
-
Olałaś Marka – w jej głosie brzmiało niedowierzanie.
-
Nie olałam, tylko mnie denerwuje, że traktuje cały teren jak swoją
własność. Mógłby być bardziej uprzejmy - prychnęła.
-
Zawsze taki był. Nie widziałaś tego? - Aga przyjrzała się
przyjaciółce podejrzliwie.
-
Nie. Ale teraz to widzę.
Rozsiadła
się obok kawałka ściany, który miała oczyścić i zajęła
się pracą, udając, że nie widzi poza nią świata. Agnieszka
przyglądała jej się jakiś czas, ale widząc, że Majka nie ma
ochoty na dalszą rozmowę, odpuściła.
Schodząc
po południu z terenu wykopaliska, Majka zauważyła, ze relief nadal
tkwi na swoim miejscu.
Następnego
dnia mieli lot powrotny do Warszawy, więc musiała się skupić na
pakowaniu. Umówili się na pożegnalną kolację ze
Stamatisem, ich greckim kierownikiem prac. Tego wieczoru Majka
spędziła rekordowo dużo czasu przed lustrem. Zamiast zaplatać
warkocz, upięła włosy w luźny kok, pozwalając niesfornym
kosmykom opaść na ramiona. Z dna walizki wyciągnęła długą
białą sukienkę na cienkich ramiączkach.
-
Wow! - Agnieszka otworzyła szeroko oczy na jej widok – Urodziny
masz dopiero w październiku.
-
Czy tylko w urodziny mam prawo wyglądać? - uniosła zalotnie jedną
brew – To „wow” oznacza, że może tak być?
-
Jest super! – Aga wyszczerzyła zęby.
Wsiadając
do osobowego busa, który przysłał po nich Stamatis, Majka
zauważyła, że jej sukienka zrobiła wrażenie nie tylko na
przyjaciółce. Poczuła się przyjemnie. Chyba pierwszy raz w
życiu naprawdę jej zależało na wyglądzie. Jej opalona skóra
odcinała się od bieli stroju, przyciągając spojrzenia kolegów,
nie wyłączając Marka. Najbardziej jednak zdziwiło ją, że z
przyjemnością łowiła zazdrosne błyski w oczach koleżanek. Co
się ze mną dzieje, zastanawiała się, to nie w moim stylu.
Stamatis
powitał ich przy wejściu do tawerny. Na widok Majki, uśmiech
wyraźnie mu się poszerzył. - W takich strojach wyglądacie lepiej,
niż w służbowych! - prześliznął się wzrokiem po żeńskiej
części grupy.
-
Mogę tu? - Marek wskazał krzesło między Mają i Agnieszką.
-
Jasne! - Aga mrugnęła do przyjaciółki.
-
Szkoda, że to już koniec, co? – Marek zawiesił na moment
spojrzenie na opiętym sukienką biuście Majki – Z drugiej strony,
taki wyjazd na dziesięć dni jest bez sensu.
-
Dlaczego tak uważasz? - obruszyła się.
-
Bo to za krótko, żeby odkryć coś znaczącego – wzruszył
ramionami.
-
Ale po nas przyjedzie następna grupa, prawda?
-
Na kolejne 10 dni – prychnął – A potem kolejna i kolejna. Na
koniec przyjedzie ktoś, kto pierwszego dnia dokona odkrycia jakiejś
monety albo malowidła... - pokręcił głową z dezaprobatą –
Wolę pracować w kurzu trzy miesiące, ale nie wracać z pustymi
rękami.
-
Czyli jedziesz dalej? Dokąd teraz?
-
Peru. Mam trzy dni na przepakowanie się – Nawet nie starał się
ukryć dumy.
-
Tobie to dobrze – Nie wytrzymała Aga.
-
I sądzisz, że tam coś znajdziesz? - Majka przyjrzała mu się
uważnie.
-
Mam takie przeczucie – uśmiechnął się tajemniczo – Do tej
pory mnie nie zawodziło – dotknął znacząco koniuszka swego
nosa.
-
Wierzysz w takie rzeczy? - spytała, mrużąc oczy. Niedawny sen
wciąż nie dawał jej spokoju.
-
W przeczucie? Wszyscy archeolodzy, których poznałem,
wierzyli...
-
A w sny? - spytała ostrożnie.
-
W sny?
-
Mhm, na przykład, jak we śnie widzisz, że powinieneś szukać
właśnie w tym miejscu, a nie w innym... - powiedziała z napięciem.
-
Bo ja wiem? - zastanowił się – To chyba też rodzaj przeczucia?
-
Kochani! - Stamatis wstał, wznosząc w górę kieliszek z
winem. Przerwali rozmowę, by wysłuchać jego podziękowań, jednak
Majce trudno się było skupić. Podświadomie czuła, że jej sny
nie są zwyczajne, a pęknięty kamień to nie przypadek. Nie udało
jej się jednak powrócić do tematu, bo na stole pojawiły się
miski greckiej sałatki, a przemawiający Grek rozkręcał się coraz
bardziej - Jamas! (Na zdrowie!) - zakończył wreszcie swoje
przemówienie.
Radosny
nastrój udzielił się wszystkim tak bardzo, że po zjedzeniu
kolacji i wypiciu kilku dzbanków miejscowego wina ruszyli do
tańca, porywając od sąsiednich stołów gości i kelnerów.
Odtańczyli „Zorbę” cztery razy, zanim zdyszani i roześmiani
wrócili na swoje miejsca.
-
Pięknie! - Stamatis klepnął się po udach – Żeby wszystkie
grupy studentów były takie! A co ty jesteś taka zamyślona?
– Nachylił się w stronę Majki.
-
Myślałam o tym kamieniu, przy którym pracował Marek... -
zaczęła niepewnie.
-
Tak, mówił mi, że rozmawialiście o pęknięciu. Nie daje ci
to spokoju?
-
Pod spodem może coś być – zawahała się – Sama nie wiem. -
Nagle zapragnęła się wycofać.
-
Pojutrze przyjeżdża nowa grupa. Podniesiemy to delikatnie, żeby
nie uszkodzić – poklepał ją po ramieniu – Jak coś znajdziemy,
dam wam znać.
-
Jasne. Dzięki – uściskała go.
W
drodze powrotnej jej myśli znów poszybowały do ciemnookiego
Oskara. Zupełnie, jakby jej podświadomość tylko czekała na
moment, kiedy inne sprawy przestaną absorbować jej uwagę.
-
Może usiądziemy jeszcze na tarasie na kielicha? Mam butelkę metaxy
– Marek rzucił propozycję do wszystkich, ale jego wzrok wyłowił
z mroku jasną sukienkę Majki.
-
Jestem zmęczona... - westchnęła.
-
Daj spokój! Mała szklaneczka na pożegnanie – Aga
szturchnęła ją w żebro, aż jęknęła.
-
OK, jedna szklaneczka... – Nigdy nie była mistrzem asertywności.
-
Co ty wyprawiasz? Leci na ciebie - Usłyszała cichy szept
przyjaciółki – Usiadł między nami, cały czas się na
ciebie gapił. Już ci nie zależy?
Tylko
prychnęła w odpowiedzi. Co ją obchodził Marek?
To
był najszybszy „strzemienny” w jej wykonaniu. Chciała się
wymknąć po angielsku.
-
Zaczekaj – silne męskie ramię objęło jej talię, kiedy
przemykała się przez „salon” chłopaków. - Jesteś
naprawdę niezła. Nie doceniałem do tej pory geologów.
-
A wielu ich poznałeś? - spytała kąśliwie.
-
Nie – przyznał, czym trochę ją zaskoczył – Szczerze mówiąc,
nie znam żadnego.
-
No, to przynajmniej nie będziesz uprzedzony, jak jakiegoś poznasz –
Skrzyżowała przed sobą ręce, opierając się plecami o ścianę.
-
Jednego już poznałem. Jedną... – poprawił się, zaglądając
jej w oczy.
-
Można tak powiedzieć – Super! Wzdychałam przez dwa lata, przez
ostatnie dziesięć dni... szkoda gadać, a teraz na koniec się
ocknął! Wydęła usta. Sama jestem sobie winna, pomyślała, nie
mogę wymagać, żeby się domyślił.
-
Marek! Twoja kolejka! - z tarasu dobiegły ich wesołe głosy.
-
Dasz mi swój numer? Fajnie nam się rozmawiało – przysunął
się do niej, ignorując nawoływania.
Poczuła
jego oddech pachnący alkoholem. Nie był nieprzyjemny, ale nie
zrobił na niej wrażenia, którego się spodziewała.
Spodziewała? Niczego się nie spodziewała! Nie myślała o tym.
Myślała o... Marek był tuż tuż. Musnął kącik jej ust.
Zamarła, ale nie cofnęła głowy. Jego wargi przesunęły się
powoli po jej wargach. Nieśmiało przesunął językiem po jej
zębach, po czym sięgnął głębiej. Przyjęła go z cichym
westchnieniem.
-
Marek!
-
Wracaj lepiej, bo nas nakryją – szepnęła, odrywając się od
niego.
-
To co?
-
Nic. Jutro pogadamy – wymknęła mu się.
Leżąc w
ciemnościach Majka, zastanawiała się, jak to możliwe, że chłopak
o którym marzyła od tak dawna, nie przyprawił jej o zawrót
głowy. Wiedziała, dlaczego. Wiedziała, ale nie chciała się do
tego przyznać, nawet przed sobą. Oczami duszy ujrzała znajomą
sylwetkę. Gdyby on chciał ją pocałować... przymknęła oczy.
Jestem
na przystani. Idę wzdłuż wybrzeża, zaglądając na pokłady
jachtów. Który to był? Nie wiem. Oskar, myślę, pomóż
mi, bo nie mogę cię odnaleźć. Nagle widzę jasną koszulę. Mój
piękny tajemniczy Oskar schodzi po trapie jednej z łodzi.
-
Jesteś! - w jego głosie słyszę radość. Czekał na mnie! -
Zapraszam na pokład – podaje mi dłoń i pomaga przejść po
chybotliwym trapie.
Z
zachwytem patrzę na łódź, składającą się z dwóch
kadłubów, połączonych podłogą wyłożoną drewnem.
Rozglądam się, a Oskar czeka cierpliwie, aż się napatrzę. Czuję
jego cudowny zapach. Chcę poczuć go mocniej. Podchodzę bliżej i
opieram mu dłoń na piersi. Zagląda mi w oczy. Kiedy to robi, czuję
się bezsilna. Pocałuj mnie, myślę i przymykam oczy.
Pierwsze
zetknięcie naszych ust jest delikatne. Takie muśnięcie, ale ja
czuję, jak pod jego wpływem moje ciało się spina. Usta Oskara
opadają wreszcie na moje i chwytają delikatnie dolną wargę.
Wstrzymuję oddech. Czuję język napierający na moje zęby,
rozchylam je... Chyba zaraz zemdleję? On smakuje tak cudownie, tak
niespotykanie...
Dopiero
po chwili dociera do mnie, że mam na karku i na plecach jego dłonie.
Przyciąga mnie do siebie. Zarzucam mu ręce na szyję i palcami
wędruję w górę, wsuwam je we włosy. Język Oscara krąży
w moich ustach, doprowadzając mnie do szaleństwa. Przyłączam się
niewprawnie, ale on wydaje się zachwycony. Mruczy gardłowo, kiedy
mój język ociera się o jego. Jęk! O boże, to ja. Jęczę
znowu. Czuję, że mam kolana z waty. Trzymaj mnie, trzymaj mnie o
objęciach, bo upadnę!
Nie
wiem, jak długo to trwa, ale kiedy się od siebie odrywamy, kręci
mi się w głowie. Myślałam, że we śnie nie zabraknie mi tlenu.
No tak, przecież chciałam, żeby było jak naprawdę.
-
Dobrze smakujesz – mruczy do moich ust, nie wypuszczając mnie z
objęć, a ja czuję, jak całe podniecenie spływa mi gdzieś nisko
i zaczyna pulsować. Policzki mnie pieką.
-
Pokaż mi jacht – szepczę, z trudem łapiąc oddech..
-
To katamaran. Nazywa się „Insomnia”. Masz na myśli jakąś
konkretną jego część? - znów ten uśmiech, któremu
nie potrafię się oprzeć.
-
Nie – spuszczam wzrok – Pokaż mi to, co chcesz.
Bierze
mnie za rękę i prowadzi do części po prawej stronie. - Tam jest
kuchnia – mówi i pozwala mi się rozejrzeć.
Wygląda,
jak normalna kuchnia, tylko wszystko jest zrobione z polerowanego
drewna i wszystko ma dziwne mosiężne uchwyty. Idziemy dalej. Za
„salonem jadalnym” jest obszerny pokój z kanapami z jasnej
skóry. Wszystko jest pokryte tym lśniącym drewnem w ciepłym
miodowym kolorze. - To salon, a dalej są kajuty – Oskar otwiera
drzwi i prowadzi mnie korytarzem. Po obu stronach są drzwi do kajut.
Otwiera jedne z nich i zaglądam do niewielkiego pokoju z podwójnym
łóżkiem i wbudowaną w burtę szafą, uchylone wąskie drzwi
ukazują mi łazienkę – Wszystkie są podobne – mówi z
zagadkowym uśmiechem – Na końcu jest moja... – Idę za nim,
czując, jak serce mi łomocze. Jego kabina!
Drzwi
otwierają się nieznośnie wolno, jakby w zwolnionym tempie. Moim
oczom ukazuje się pokój dwa razy większy niż poprzedni. Na
środku półokrągłe łóżko, nakryte granatową kapą
ze złotym emblematem, z boku biurko, po drugiej stronie szafa,
niskie ławy obite jasną skórą i kolejne drzwi. Łazienka!
-
Mogę tam zajrzeć? - pytam nieśmiało.
-
Proszę – uśmiecha się z rozbawieniem.
Bawi
go moja niepewność? Śmiało podchodzę do drzwi i naciskam
mosiężną klamkę. Łazienka jest zaskakująco duża i elegancka.
Jak wszystko na tej łodzi. Dlaczego się więc dziwię? Aha, bo to
mój sen, a przecież nie mam pojęcia jak wygląda w środku
taki jacht. Podchodzę do umywalki. Jest zrobiona z czegoś
imitującego jasny kamień. Piękna! Przesuwam dłonią po jej
brzegu.
-
Umyj ręce – słyszę głos Oskara tuż za moimi plecami i o mało
nie podskakuje z wrażenia.
Odkręcam
wodę, naciskam dozownik z płynem i czuję niebiański zapach mydła.
Oskar obejmuje mnie od tyłu i myje ręce razem za mną. Jego silne
męskie dłonie masują moje, rozdzielają palce... oddech mi
przyspiesza. Jakie to cudowne uczucie. Przechylam głowę w bok i
widzę nad swoją szyją jego piękną twarz. Patrzy na moje odbicie,
a potem pochyla głowę i muska delikatnie moją szyję. Jestem w
raju!
-
Chodź, zjemy coś – mówi, a ja czuję się jakby
zaproponował mi seks. Dlaczego wszystko co powie kojarzy mi się z
TYM?
Prowadzi
mnie z powrotem do jadalni. Z żalem zerkam na łóżko.
Następnym razem, myślę, czując, że wspólny posiłek też
mi się spodoba.
Stół
nakryto na dwie osoby. Normalnie, jak to we śnie, biały obrus z
haftowanymi emblematami, elegancka porcelana, sztućce, kryształowe
kieliszki. Siadamy naprzeciw siebie.
-
Na co masz ochotę? Mamy wspaniałą rybę, ale jeśli nie lubisz,
każę podać mięso – znów ten czarujący uśmiech.
– Lubię
ryby – mówię powoli, posyłając mu głodne spojrzenie. Mam
ochotę na ciebie, ale świetnie się bawię, więc nie ma pośpiechu,
myślę.
-
W takim razie bas morski z rusztu, a wcześniej owoce morza i
warzywa.
Oskar
sięga do półmiska nakrytego srebrnym kloszem. Był tu
wcześniej? Nie pamiętam. W środku jest góra krewetek,
krążków kalmarów, drobnych rybek i czarnych muszli z
delikatnymi różowymi sercami.
-
Ale pyszne! - zachwycam się. Jadaliśmy to w tawernach, ale tak
podane i w towarzystwie mojego półboga to uczta godna Olimpu!
Zastanawiam się, czy wypada mi oblizać palce. Waham się.
-
Obliż – Oskar wsuwa swój palec do ust. Czy on czyta w moich
myślach?
-
Mmm... - śledzę spod rzęs, jak on to robi. Bezwiednie powtarzam
jego gesty. Obnaża zęby w uśmiechu, robię to samo.
-
Danie główne? - wyciera ręce serwetką i sięga do drugiego
klosza.
Ryba
jest delikatna. Oskar oddziela małe kawałki białego mięsa i
układa je na moim talerzu.
-
Opowiedz mi o sobie – prosi znowu – Dlaczego akurat geologia?
-
Bo ziemia jest fascynująca. Teraz twoja kolej - przekomarzam się.
Przygląda
mi się z dziwnym wyrazem twarzy, jakby z niedowierzaniem.
-
Chcesz mnie lepiej poznać? - pyta z zagadkowym uśmiechem.
-
Zależy, co rozumiesz przez słowo „poznać” - unoszę brew,
ośmielona wyśmienitym winem, które podał mi do kolacji. On
ze mną flirtuje!
-
Wszystko – uśmiecha się znacząco i już wiem, co ma na myśli.
Czuję w brzuchu motyle.
-
Nie tak szybko – gram niedostępną – Najpierw powiedz mi, czym
ty się zajmujesz.
-
Zarządzam rodzinną firmą. Powiedzmy, że zajmujemy się ochroną
zasobów naturalnych. – mówi powoli. Uśmiecha się.
Bawi go to. - Odpowiadam za bezpieczeństwo i przestrzeganie zasad.
-
Zasad? - wpadam mu w słowo.
-
Tak. Wszyscy muszą ich przestrzegać – wstaje ze swojego miejsca i
podchodzi powoli. Siada obok mnie i ująwszy moją dłoń, zaczyna
oblizywać koniuszki moich palców – Czasem to trudne nawet
dla mnie, ale zasady to zasady.
Jego
usta są takie ciepłe i miękkie. Przygryza delikatnie mój
palec. Wstrzymuję oddech. On mnie pieści! Pieści językiem moje
dłonie! Ta myśl jest taka podniecająca. Chcę jeszcze, chcę, żeby
mnie dotykał! Jego usta suną po mojej ręce w górę, do
ramienia. Czuję na skórze przyjemny dreszcz.
-
O tak... - wzdycham i odchylam głowę, odsłaniając szyję. Ciepły
oddech pieści moją skórę, usta szczypią delikatnie... -
Jeszcze...
-
Jesteś taka słodka – szepcze niskim aksamitnym głosem, a ja się
rozpływam.
Sama
nie wiem kiedy, zsuwam jedno ramiączko sukienki. Oskar natychmiast
sięga do mojej piersi. Uff, jeszcze nigdy czegoś takiego nie
czułam. To jak eksplozja czegoś cudownie słodkiego... Jęczę
coraz głośniej. Oskar odsłania drugą pierś. Jestem tak
podniecona, że nie mogę usiedzieć na miejscu. Wplątuję palce w
jego włosy i przyciągam go do siebie. Gryzie mnie w brodawkę, a ja
kwilę cicho.
-
Czego chcesz? - chrypi – Powiedz.
-
Żebyś mnie pieścił – jęczę.
-
W sypialni?
-
Nie wiem – nagle uświadamiam sobie, że przecież nigdy jeszcze
tego nie robiłam. Ale to tylko sen! Czy we śnie też boli? - To
tylko sen – Mówię na głos.
-
Tak, to tylko sen – szepcze – Ale tak nie musi być...
-
Nie?
-
Przywabiłaś mnie – ma taki aksamitnie miękki głos.
-
Zabawne. To samo mogłabym powiedzieć dziś o tobie – przypominam
sobie, jak jego obraz uparcie do mnie powracał.
-
Czasem tak trudno się powstrzymać... – odwraca wzrok. Jest
zakłopotany? - Będę miał kłopoty? - pyta nagle.
-
Z mojego powodu? Żartujesz?
-
Więc nie masz pretensji?
-
Nie! - Cholera, chyba trochę zbyt gorliwie zaprzeczam. Co on sobie
pomyśli? Rany! Przecież to sen!
-
Coś ci pokażę, chcesz? - nasuwa mi ramiączka od sukienki na swoje
miejsce i wstaje.
Idziemy
na zewnątrz. Oskar prowadzi mnie na górę katamaranu po
schodkach, a potem na dziób. Ma tam salon pod gołym niebem.
Opadamy na miękką kanapę. Pokrywa delikatnymi pocałunkami moją
twarz
-
Jesteś jeszcze niewinna? - szepcze do moich ust.
Kiwam
głową. To dziwne, ale nie czuję się zażenowana, choć powinnam.
Nawet z Agą nie rozmawiam o tych sprawach, o mamie nie wspominając!
-
Jeśli zechcesz sprawdzić, jak to jest... – zawiesza głos.
-
Dobrze – jęczę. Tak bym chciała, żeby to się działo naprawdę.
On jest taki cudowny! Ale to przecież normalne, skoro sama go
wymyśliłam.
-
Co, dobrze? Co to znaczy?
-
To znaczy, że chciałabym, ale... - szukam odpowiednich słów
- To przecież sen, więc nie muszę się niczym martwić? – mówię
cicho.
-
Nie musisz – szepcze mi do ucha. Całuje mnie i pieści, aż do
utraty tchu. Nie wiem, jak długo to trwa, ale jest mi tak dobrze,
jak nigdy dotąd. Jeśli tak jest naprawdę, to wiele straciłam!
-
Chcę zobaczyć, jak to jest – jęczę – Chcę, żebyś mi
pokazał.
-
Pokażę ci. Nawet nie wiesz, jak bardzo tego pragnę – chrypi.
Czuję,
że Oskar musi mnie opuścić. Nie mówi tego, ale ja wiem.
-
Idź – szepczę – Ja też powinnam wracać.
-
Nie chcę się z tobą rozstawać – mówi z żalem –
Chciałbym się z tobą kochać. Musisz tylko mieć czas...
-
Czas?- nie rozumiem.
-
Nie chcę, żebyśmy się spieszyli. To będzie twój pierwszy
raz. Zadbaj, żeby nikt ci nie przeszkadzał.
-
Tak - Czuję się dziwnie – Dobrze.
-
Przywołaj mnie – słyszę jego szept, zanim całkiem mi znika.
Obudziła
się o świcie, czując pierwsze promienie słońca błądzące po
jej twarzy. Dotknęła ust. Jeszcze czuła na nich smak pocałunków.
Ten sen był taki realny! Sięgnęła pod kołdrę. Piersi miała
obrzmiałe, a brodawki mrowiły przyjemnie. Wow, to chyba naprawdę
był sen erotyczny, przemknęło jej przez myśl, widocznie mój
organizm domaga się swoich praw. Leżała dłuższą chwilę bez
ruchu, po czym sięgnęła po zegarek. Wpół do szóstej.
Jeśli się spręży, za czterdzieści minut będzie na przystani.
-
Muszę go zobaczyć naprawdę – szepnęła do siebie.
Nie
zwlekając, wyskoczyła z łóżka. Samolot mieli dopiero o
trzynastej, więc miała wystarczająco dużo czasu. Wyciągnęła z
walizki sportowe sandały, szorty i koszulkę. Nim dobiegła do
stróżówki ze szlabanem, cały jej strój lepił
się od potu. Zawahała się, nim przekroczyła bramę, ale strażnik
udawał, że jej nie widzi. Widocznie przywykł do biegających po
okolicy żeglarzy. Nogi miała ciężkie od biegu, ale coś kazało
jej biec. Mijała kolejne łodzie. Żadna z nich nie była
katamaranem. Jasne! Czego się spodziewałaś, idiotko, łajała się
w myślach. Za piątą łodzią napotkała puste miejsce. Właściwie
dwa, bo tyle było żelaznych słupków, do których
mocowano cumy. Przebiegła wzdłuż brzegu aż do końca betonowej
kei i zawróciła.
-
Calimera (Dzień
dobry) – uśmiechnęła
się do znudzonego strażnika. Na tym jej znajomość greckiego się
kończyła – Czy tam stała łódź? - wskazała puste
miejsce, przechodząc na angielski - Katamaran? - przypomniała sobie
wysoki srebrzysty maszt.
- Tak. – burknął
- Wyszedł dziś o świcie.
- A czy może mi pan
powiedzieć, jak się nazywał? - spytała, czując dziwny niepokój.
- Nie udzielamy
takich informacji – zmarszczył brwi.
- Bardzo mi na tym
zależy. Czy to była „Insomnia”? Proszę. - złożyła błagalnie
dłonie.
- Nie pamiętam nazw
wszystkich łodzi – wykręcał się.
- A może pan wie,
czy jej właściciel ma na imię Oskar? - spytała z nadzieją w
głosie.
- No, tego już za
wiele! Proszę stąd iść! - wskazał jej szlaban.
- Przepraszam –
spuściła głowę. Źle to rozegrałam, wyrzucała sobie, nie powie
mi.
Odchodziła
powłócząc nogami. Co to miało być? Co chciała sobie
udowodnić? A jeśli mężczyzna miał na imię Oskar i odpłynął
katamaranem o nazwie „Insomnia”? „To tylko sen” przypomniała
sobie słowa, które wypowiedział. Wypowiedział? Ona je
wymyśliła i we śnie włożyła w jego usta. Ja wariuję, pomyślała
z przerażeniem. Z drugiej strony, nie była w stanie przyrzec sobie,
że nie powróci do tych snów.