Lek

Lek

niedziela, 23 sierpnia 2015

Meteory. Po zachodzie słońca 2



Rodos, Lipiec 2014.
Zapowiadał się kolejny upalny dzień. Nie na darmo starożytni uważali, że Rodos jest siedzibą boga słońca, pomyślała Majka, przysłaniając nieco okiennice, 300 dni słonecznych w roku! Jasne światło poranka i długie wieczorne imprezy z winem nie sprzyjały wypoczynkowi, ale ona chyba najmniej ze wszystkich odczuwała skutki niewyspania. Tego ranka również wstała pierwsza i poszła robić kawę dla dziewczyn. Mieszkały we cztery we wspólnym apartamencie składającym się z dwóch sypialni i aneksu kuchennego, służącego im również za jadalnię i salon. Chłopcy mieszkali w podobnym apartamencie, ale zdecydowanie bardziej zaśmieconym.
Tej nocy znów śniła jej się starsza elegancka kobieta o jasnych włosach. Sen przypominał poprzednie. Jakby przychodziła w odwiedziny. Nie, jednak była pewna różnica. Tym razem przed snem Majka rozmyślała o Marku, jego jasnej czuprynie i opalonych plecach pochylonych nad jakimś reliefem, który pieczołowicie omiatał pędzelkiem. Nagle zdała sobie sprawę, że jest na terenie wykopalisk. Kucnęła, odgarniając włosy. Przyglądała się przez chwilę miejscu, gdzie za dnia pracował Marek, po czym ujęła kamienny ornament w palce, unosząc go lekko w górę. Odłamał się, nie stawiając oporu. Wyjęła go nieco przestraszona tym, co zrobiła. W osłupieniu spojrzała w miejsce pod reliefem i ujrzała kawałek mozaiki.
- Wow – nie potrafiła ukryć zdumienia.
Nagle zdała sobie sprawę, że ktoś obserwuje całą scenę. Odwróciła się. Szare oczy jasnowłosej kobiety połyskiwały zaciekawieniem. Nie chcę cię tu, pomyślała, wykonując bezwiednie ruch, jakby chciała ją odepchnąć. Obraz zniknął natychmiast. Wróciła myślami do Marka. Co by powiedział, gdyby to zobaczył? Kawałek reliefu leżał teraz odłupany. Podniosła go i umieściła na swoim miejscu, jakby nic się nie wydarzyło.
Pamiętała cały sen ze szczegółami, jak zwykle, a przecież nikt z jej znajomych nie był w stanie tak dokładnie odtworzyć tego, o czym śnił. Otrząsnęła się i skupiła na parzeniu kawy.
- Jesteś boska! - Przyjemny zapach wywabił z pokoi jej współlokatorki. - Nic tak nie stawia człowieka na nogi, jak poranna mała czarna z odrobiną mleka.
- To już nie będzie mała czarna, tylko mała mulatka! - roześmiała się. Czuła się tu o wiele swobodniej, niż na uczelni. Zawsze była raczej typem samotnika, więc towarzystwo niewielkiej grupy jej odpowiadało. No i każde z nich było na swój sposób „odmieńcem”: grzebali w piachu, nie balowali w dyskotekach, nie próbowali swoich sił na windsurfingu, choć ich samolot był chyba najgęściej zaludnionym „kajtowcami” i surferami miejscem za ziemi. Za to rozprawiali o rodzajach skał, skamielin, osadów i tym podobnych. Ktoś z zewnątrz mógłby pomyśleć, że zwariowali! Młodzież z niemłodzieżowym hobby, pomyślała, wyciągając z lodówki pojemniki z jogurtem.
Tego dnia, zanim wszyscy rozeszli się do swoich stanowisk, Majka szybko zlustrowała cały teren, odnajdując miejsce, Które widziała we śnie. Mogła to swobodnie zrobić, bo Marek był całkowicie pochłonięty rozmową z kierownikiem prac. Relief istniał naprawdę. Poprzedniego dnia faktycznie nad nim pracował, ale Majka nie zwróciła uwagi na kamień. Obserwowała jego opalone plecy. Przyjrzała się uważnie bocznej powierzchni. Była jeszcze częściowo przykryta stwardniałym piaskiem. Ujęła go delikatnie w palce i już miała pociągnąć...
- Ostrożnie! - Marek kucnął obok niej – Nie uszkodź tego.
- Jasne – bąknęła, wstając.
Stała jeszcze chwilę, przyglądając się, jak Marek rozkłada narzędzia, po czym, wzdychając ciężko, ruszyła do wyznaczonej dla siebie strefy. Nawet na mnie nie spojrzał, pomyślała. Nie miała jednak racji, bo chłopak odprowadził ją spojrzeniem aż do miejsca, w którym miała pracować.
---
Francja, Lipiec 2014.
Mimo panującego na zewnątrz letniego upału, grube mury dawały przyjemny chłód. Nikomu nawet przez myśl nie przeszło by instalować w zamkowych wnętrzach klimatyzację. Zamek Ainay-le-Vieil, zaliczany do jednych z najpiękniejszych w dolinie Loary, był nie tylko wspaniałą budowlą, ale też doskonałym miejscem do mieszkania. Właściciele przywiązywali ogromną wagę do otaczającej ich przyrody, czego wyrazem było nie tylko pozyskiwanie naturalnej energii z ciepła geotermalnego, ale też dbałość o roślinność na terenie całej posiadłości. Z okien gabinetu na pierwszym piętrze rozciągał się przepiękny widok na ogrody, pełne róż i towarzyszącej im lawendy, chyba najsłynniejszej francuskiej rośliny. Ich rozgrzane słońcem kwiaty napełniały powietrze odurzającym zapachem, a uwijające się wokół pszczoły i trzmiele brzęczały, przyjemnym dla ucha brzęczeniem.
Starszy mężczyzna z białymi włosami do ramion, obserwował uwijających się wśród roślin ogrodników. Dalej, w cieniu drzew inni pracownicy rozstawiali namioty na wieczorne przyjęcie. Wokół nich miały się znaleźć donice z maciejką, ulubioną rośliną Mistrza. Skromny i niepozorny w ciągu dnia kwiatek, po zapadnięciu zmroku roztaczał woń, z którą nie mogła się równać żadna inna.
Gdzieś w odległym korytarzu rozległy się kroki i mężczyzna, westchnąwszy, odwrócił się od okna. Trzymał się prosto i choć niewątpliwie przekroczył siedemdziesiątkę, nadal mógł się pochwalić wysportowaną sylwetką. Właściwie o jego wieku świadczyła tylko poorana zmarszczkami i ogorzała od słońca i wiatru twarz. Największe wrażenie robiły oczy. Jasnoszare, jak kawałki lodu, lśniły młodzieńczym blaskiem, kłócąc się z siwizną włosów i siatką zmarszczek.
Drzwi do gabinetu otworzyły się i w progu stanął młody przystojny mężczyzna. Mimo dzielącej ich różnicy wieku, natychmiast rzucało się w oczy podobieństwo.
- Chciałeś mnie widzieć – zawahał się – dziadku – dokończył.
- Tak, chciałem ci życzyć powodzenia. Mimo, że nie wybierasz się na wojnę, ale proszę cię, bądź ostrożny. Jesteś nadzieją nie tylko dla mnie, ale dla nas wszystkich.
- Dziadku – w głosie młodzieńca słychać było zniecierpliwienie.
- Nie przerywaj mi – siwowłosy mężczyzna uniósł dłoń – Mówię teraz do ciebie, jako twój Mistrz. Nadszedł czas, żebyś zajął moje miejsce. Tegoroczne przesilenie powita nowego Mistrza.
- Jeszcze nie czas, Mistrzu!
- Milcz i słuchaj! - głos mężczyzny stał się bardziej stanowczy – Już postanowiłem. Całe twoje dotychczasowe życie było przygotowaniem do tej roli. Jesteś gotów, a Dar, który w sobie nosisz, nie ma sobie równych – umilkł, by pozwolić wnukowi na oswojenie się z tym, co usłyszał. - Pamiętaj, że masz tylko odwrócić uwagę Swena, tak, żeby zostawił nas w spokoju przez najbliższe dwa dni. Żadnych bezpośrednich starć! Wystarczy, że twój ojciec jest tam, gdzie jest. Zrozumiano?
- Tak, Mistrzu...
- Martwię się o ciebie. Wciąż jesteś sam, a czeka cię ciężka praca.
- Szukam, ale znalezienie bratniej duszy nie jest łatwe – odparł wymijająco młodzieniec.
- Może czas odpuścić i wziąć to, co daje los? - westchnął – Wiem, że korzystasz ze swoich zdolności nie tylko w ramach obowiązków... - jasne oczy starca zamigotały filuternie – Mam nadzieję, że robisz to z rozsądkiem?
- Nie jestem nastolatkiem!
- Wiem, że mężczyzna w twoim wieku ma swoje potrzeby – uśmiechnął się kącikiem ust – Pamiętaj jednak, że nie można nikogo nakłaniać...
- Nie robię tego! - Jego oburzenie było na tyle szczere, że uspokoiło Mistrza w zupełności - Nie łamię zasad.
- To dobrze. Nie chciałbym tu skarg. Zwłaszcza teraz – powiedział łagodnie. - Wielu ze zgromadzonych to ojcowie dziewcząt – uniósł znacząco brwi.
Mistrz uściskał wnuka i pozwolił mu odejść. Kochał go nad życie i żałował, że zamiast rozpieszczać go, jak to czynią inni dziadkowie, musiał przejąć na siebie obowiązek wychowania go po wypadku. Wypadku?! Krew się w nim gotowała, kiedy wspominał dzień, w którym pozostawił piętnastoletniego wówczas wnuka pod opieką jego ojca, a sam udał się na Zgromadzenie Obdarowanych. Nie usłyszał wołania na czas. Kiedy przybył, było za późno. Dar, jaki nosił w sobie jego syn nie był wystarczający by stawić czoło Swenowi, ale wystarczył, by osłonić niedojrzałego jeszcze chłopca.
- Popamiętasz mnie jeszcze! – jego oczy zalśniły zimnym blaskiem stali – Pożałujesz, że go spotkałeś. Następnym razem dotrzyma ci pola.
Rzucił okiem za okno i upewniwszy się, że wszystko przebiega zgodnie z jego zaleceniami, ruszył do drzwi usytuowanych naprzeciw tych, którymi wyszedł jego wnuk. Nie chciał dopuścić by spotkał się oko w oko z jego gościem. Po przejściu przez sąsiadujący z gabinetem pokój, znalazł się w kolejnym gabinecie, tym razem utrzymanym w nieco lżejszym i mniej oficjalnym stylu.
- Witaj Heleno. Dziękuję, że przyjechałaś z tak daleka. - ukłonił się eleganckiej kobiecie, siedzącej w jednym ze skórzanych foteli.
- Nie przesadzaj – uśmiechnęła się uprzejmie – Poznań nie jest na końcu świata. No, i zapewniłeś mi naprawdę komfortową podróż, więc jakże mogłam odmówić? - W jej głosie dało się wyczuć cień sarkazmu.
- Niepotrzebnie się złościsz – Mistrz obdarzył ją łagodnym uśmiechem – Chcę pokoju, nie wojny.
Jej chmurne spojrzenie nieco złagodniało, ale nadal pozostało nieufne.
- Wiem, że twoja wnuczka nie ma Daru. To przykre, biorąc pod uwagę, w jakiej rodzinie przyszła na świat. Rosanna byłaby zawiedziona.
- Rosanna umarła i ta, której mogła przekazać Dar, również. Najwyraźniej nie było jej pisane. Mówiłam ci, że ostatnie tygodnie mojej matki były ciężkie.
- Mówiłaś o dniach – poprawił ją.
- Dni, czy tygodnie. Jakie to ma znaczenie? Minęło tyle lat - stwierdziła z niechęcią w głosie.
- Nie wracajmy do tego – zgodził się – Jak mówiłem, zależy mi na tym, aby między nami panował pokój i zrozumienie. Dar się dzieli i zanika. Nie zostało nas zbyt wielu.
- Ale jak widzę, dbasz, żeby młodzież na powrót łączyła Dar – zadrwiła.
- Wydaję przyjęcie, żebyśmy mogli się spotkać i poznać swoich potomków, którzy zostali obdarzeni. Co w tym złego? - zdawał się nie słyszeć drwiny w jej głosie.
- Sprytne. Co z twoim synem? – zmieniła temat – Nadal jest w śpiączce?
- Niestety tak – twarz Mistrza nawet nie drgnęła, ale jego oczy zalśniły chłodnym blaskiem – To cena, jaką zapłacił za nasze dalsze istnienie.
- Bronił syna – stwierdziła chłodno.
- Zgadza się.
- Ja również bronię swojej rodziny. Tak, jak potrafię.
Mistrz wstał i powoli podszedł do okna. Jego ukochany wnuk właśnie wsiadał do śmigłowca. Odwrócił się i uniósł dłoń. Nie mógł go widzieć, ale wiedział, że patrzy.
- Heleno, twoja rodzina traci Dar. - zaczął, odwracając się do niej - Wygląda na to, że Julia jest ostatnią, która go posiada. Naprawdę tego chcesz?
- Nie mam takiej mocy, jak moja matka! – rzuciła gniewnie – Poza tym, zrobiłam wszystko, żeby żyć normalnie i żeby moja córka również tak żyła. Moja wnuczka jest młodą niezależną kobietą i nikt nie będzie jej narzucał, co ma robić.
- Aż tak nas nienawidzisz? - spytał, przyglądając jej się uważnie – Ale nie przeszkadza ci to korzystać ze swoich zdolności dla zdobycia pieniędzy. Myślałaś, że nie wiem, jak zdobywasz informacje?
- Jak śmiesz? - krzyknęła, zrywając się z miejsca.
- Pamiętaj, z kim rozmawiasz – upomniał ją spokojnie, jakby była dzieckiem – Moja rodzina wciąż ma najwyższą pozycję wśród Obdarowanych. Trzech żyjących członków o nieograniczonych zdolnościach. Mój wnuk wkrótce zajmie moje miejsce. Liczyłem, że nasza krew się kiedyś zmiesza... Szkoda.
- W tym cały sęk – odparła już łagodniejszym tonem – Nie chciałam takiego losu dla siebie i nie życzę go moim dzieciom. Masz zresztą moją krew. Możesz ją sobie mieszać do woli.
Mistrz westchnął ciężko. Tę batalię przegrał. A jeśli Swen przeciągnie Helenę na swoją stronę? Nie, nie ma takiego niebezpieczeństwa. Tamten, choć sam Obdarowany, nie miał zamiaru z nikim się dzielić. No co czekał? Przecież cały czas starał się przeciągać młodych na swoją stronę. Na szczęście tego wieczoru Swen będzie bardzo zajęty, pomyślał z mściwą satysfakcją. Jego wnuk potrafił zrobić zamieszanie. Szkoda tylko, że zgłosił się do tego zajęcia, żeby nie narażać się na osobiste spotkania, demaskujące jego miłosne podboje.
- Czy chcesz czegoś jeszcze? - głos zdradzający zniecierpliwienie wyrwał go z zadumy.
- Nie, ale dziękuję, że przyleciałaś. Miejsce Rosanny powinna zająć kobieta, mądra kobieta. - Ton głosu starca złagodniał. - Brakuje mi jej. Uwierz mi, że po jej odejściu, nie mam jej kim zastąpić. - westchnął.
- Przykro mi Mistrzu – Sama nie wiedziała, jak jej to przeszło przez gardło – Nie mogę ci pomóc – dorzuciła natychmiast. Czy to wpływ tego miejsca? Muszę się mieć na baczności, postanowiła.
Sam jesteś sobie winien, pomyślała, przemierzając przestronne korytarze zamku. Jej matka była chyba jedyna kobieta, która nie bała się powiedzieć Mistrzowi i Radzie, co myśli. Miała gdzieś patriarchalny charakter Zgromadzenia. Paradoksalnie, ta jej buntownicza natura pozwoliła Helenie opuścić je wbrew woli matki.

2 komentarze:

  1. Nie spodziewałem się dzisiaj nowej części. Bardzo miła niespodzianka. Dzięki Roksano za nową część. Bardzo ciekawe opowiadanie. Pozdrawiam Wiktor

    OdpowiedzUsuń
  2. Robi się ciekawie. Cieszę się, że stworzyłaś coś zupełnie innego. Z niecierpliwością czekam na kolejną część. Pozdrawiam, kasia xxx

    OdpowiedzUsuń