Rodos,
Lipiec 2014.
Zapowiadał
się kolejny upalny dzień. Nie na darmo starożytni uważali, że
Rodos jest siedzibą boga słońca, pomyślała Majka, przysłaniając
nieco okiennice, 300 dni słonecznych w roku! Jasne światło poranka
i długie wieczorne imprezy z winem nie sprzyjały wypoczynkowi, ale
ona chyba najmniej ze wszystkich odczuwała skutki niewyspania. Tego
ranka również wstała pierwsza i poszła robić kawę dla
dziewczyn. Mieszkały we cztery we wspólnym apartamencie
składającym się z dwóch sypialni i aneksu kuchennego,
służącego im również za jadalnię i salon. Chłopcy
mieszkali w podobnym apartamencie, ale zdecydowanie bardziej
zaśmieconym.
Tej
nocy znów śniła jej się starsza elegancka kobieta o jasnych
włosach. Sen przypominał poprzednie. Jakby przychodziła w
odwiedziny. Nie, jednak była pewna różnica. Tym razem przed
snem Majka rozmyślała o Marku, jego jasnej czuprynie i opalonych
plecach pochylonych nad jakimś reliefem, który pieczołowicie
omiatał pędzelkiem. Nagle zdała sobie sprawę, że jest na terenie
wykopalisk. Kucnęła, odgarniając włosy. Przyglądała się przez
chwilę miejscu, gdzie za dnia pracował Marek, po czym ujęła
kamienny ornament w palce, unosząc go lekko w górę. Odłamał
się, nie stawiając oporu. Wyjęła go nieco przestraszona tym, co
zrobiła. W osłupieniu spojrzała w miejsce pod reliefem i ujrzała
kawałek mozaiki.
-
Wow – nie potrafiła ukryć zdumienia.
Nagle
zdała sobie sprawę, że ktoś obserwuje całą scenę. Odwróciła
się. Szare oczy jasnowłosej kobiety połyskiwały zaciekawieniem.
Nie chcę cię tu, pomyślała, wykonując bezwiednie ruch, jakby
chciała ją odepchnąć. Obraz zniknął natychmiast. Wróciła
myślami do Marka. Co by powiedział, gdyby to zobaczył? Kawałek
reliefu leżał teraz odłupany. Podniosła go i umieściła na swoim
miejscu, jakby nic się nie wydarzyło.
Pamiętała
cały sen ze szczegółami, jak zwykle, a przecież nikt z jej
znajomych nie był w stanie tak dokładnie odtworzyć tego, o czym
śnił. Otrząsnęła się i skupiła na parzeniu kawy.
-
Jesteś boska! - Przyjemny zapach wywabił z pokoi jej
współlokatorki. - Nic tak nie stawia człowieka na nogi, jak
poranna mała czarna z odrobiną mleka.
-
To już nie będzie mała czarna, tylko mała mulatka! - roześmiała
się. Czuła się tu o wiele swobodniej, niż na uczelni. Zawsze była
raczej typem samotnika, więc towarzystwo niewielkiej grupy jej
odpowiadało. No i każde z nich było na swój sposób
„odmieńcem”: grzebali w piachu, nie balowali w dyskotekach, nie
próbowali swoich sił na windsurfingu, choć ich samolot był
chyba najgęściej zaludnionym „kajtowcami” i surferami miejscem
za ziemi. Za to rozprawiali o rodzajach skał, skamielin, osadów
i tym podobnych. Ktoś z zewnątrz mógłby pomyśleć, że
zwariowali! Młodzież z niemłodzieżowym hobby, pomyślała,
wyciągając z lodówki pojemniki z jogurtem.
Tego
dnia, zanim wszyscy rozeszli się do swoich stanowisk, Majka szybko
zlustrowała cały teren, odnajdując miejsce, Które widziała
we śnie. Mogła to swobodnie zrobić, bo Marek był całkowicie
pochłonięty rozmową z kierownikiem prac. Relief istniał naprawdę.
Poprzedniego dnia faktycznie nad nim pracował, ale Majka nie
zwróciła uwagi na kamień. Obserwowała jego opalone plecy.
Przyjrzała się uważnie bocznej powierzchni. Była jeszcze
częściowo przykryta stwardniałym piaskiem. Ujęła go delikatnie w
palce i już miała pociągnąć...
-
Ostrożnie! - Marek kucnął obok niej – Nie uszkodź tego.
-
Jasne – bąknęła, wstając.
Stała
jeszcze chwilę, przyglądając się, jak Marek rozkłada narzędzia,
po czym, wzdychając ciężko, ruszyła do wyznaczonej dla siebie
strefy. Nawet na mnie nie spojrzał, pomyślała. Nie miała jednak
racji, bo chłopak odprowadził ją spojrzeniem aż do miejsca, w
którym miała pracować.
---
Francja,
Lipiec 2014.
Mimo
panującego na zewnątrz letniego upału, grube mury dawały
przyjemny chłód. Nikomu nawet przez myśl nie przeszło by
instalować w zamkowych wnętrzach klimatyzację. Zamek
Ainay-le-Vieil, zaliczany do jednych z najpiękniejszych w dolinie
Loary, był nie tylko wspaniałą budowlą, ale też doskonałym
miejscem do mieszkania.
Właściciele przywiązywali ogromną wagę do otaczającej ich
przyrody, czego wyrazem było nie tylko pozyskiwanie naturalnej
energii z ciepła geotermalnego, ale też dbałość o roślinność
na terenie całej posiadłości. Z okien gabinetu na pierwszym
piętrze rozciągał się przepiękny widok na ogrody, pełne róż
i towarzyszącej im lawendy, chyba najsłynniejszej francuskiej
rośliny. Ich rozgrzane słońcem kwiaty napełniały powietrze
odurzającym zapachem, a uwijające się wokół pszczoły i
trzmiele brzęczały, przyjemnym dla ucha brzęczeniem.
Starszy
mężczyzna z białymi włosami do ramion, obserwował uwijających
się wśród roślin ogrodników. Dalej, w cieniu drzew
inni pracownicy rozstawiali namioty na wieczorne przyjęcie. Wokół
nich miały się znaleźć donice z maciejką, ulubioną rośliną
Mistrza. Skromny i niepozorny w ciągu dnia kwiatek, po zapadnięciu
zmroku roztaczał woń, z którą nie mogła się równać
żadna inna.
Gdzieś
w odległym korytarzu rozległy się kroki i mężczyzna,
westchnąwszy, odwrócił się od okna. Trzymał się prosto i
choć niewątpliwie przekroczył siedemdziesiątkę, nadal mógł
się pochwalić wysportowaną sylwetką. Właściwie o jego wieku
świadczyła tylko poorana zmarszczkami i ogorzała od słońca i
wiatru twarz. Największe wrażenie robiły oczy. Jasnoszare, jak
kawałki lodu, lśniły młodzieńczym blaskiem, kłócąc się
z siwizną włosów i siatką zmarszczek.
Drzwi
do gabinetu otworzyły się i w progu stanął młody przystojny
mężczyzna. Mimo dzielącej ich różnicy wieku, natychmiast
rzucało się w oczy podobieństwo.
-
Chciałeś mnie widzieć – zawahał się – dziadku – dokończył.
-
Tak, chciałem ci życzyć powodzenia. Mimo, że nie wybierasz się
na wojnę, ale proszę cię, bądź ostrożny. Jesteś nadzieją nie
tylko dla mnie, ale dla nas wszystkich.
-
Dziadku – w głosie młodzieńca słychać było zniecierpliwienie.
-
Nie przerywaj mi – siwowłosy mężczyzna uniósł dłoń –
Mówię teraz do ciebie, jako twój Mistrz. Nadszedł
czas, żebyś zajął moje miejsce. Tegoroczne przesilenie powita
nowego Mistrza.
-
Jeszcze nie czas, Mistrzu!
-
Milcz i słuchaj! - głos mężczyzny stał się bardziej stanowczy –
Już postanowiłem. Całe twoje dotychczasowe życie było
przygotowaniem do tej roli. Jesteś gotów, a Dar, który
w sobie nosisz, nie ma sobie równych – umilkł, by pozwolić
wnukowi na oswojenie się z tym, co usłyszał. - Pamiętaj, że masz
tylko odwrócić uwagę Swena, tak, żeby zostawił nas w
spokoju przez najbliższe dwa dni. Żadnych bezpośrednich starć!
Wystarczy, że twój ojciec jest tam, gdzie jest. Zrozumiano?
-
Tak, Mistrzu...
-
Martwię się o ciebie. Wciąż jesteś sam, a czeka cię ciężka
praca.
-
Szukam, ale znalezienie bratniej duszy nie jest łatwe – odparł
wymijająco młodzieniec.
-
Może czas odpuścić i wziąć to, co daje los? - westchnął –
Wiem, że korzystasz ze swoich zdolności nie tylko w ramach
obowiązków... - jasne oczy starca zamigotały filuternie –
Mam nadzieję, że robisz to z rozsądkiem?
-
Nie jestem nastolatkiem!
-
Wiem, że mężczyzna w twoim wieku ma swoje potrzeby – uśmiechnął
się kącikiem ust – Pamiętaj jednak, że nie można nikogo
nakłaniać...
-
Nie robię tego! - Jego oburzenie było na tyle szczere, że
uspokoiło Mistrza w zupełności - Nie łamię zasad.
-
To dobrze. Nie chciałbym tu skarg. Zwłaszcza teraz – powiedział
łagodnie. - Wielu ze zgromadzonych to ojcowie dziewcząt – uniósł
znacząco brwi.
Mistrz
uściskał wnuka i pozwolił mu odejść. Kochał go nad życie i
żałował, że zamiast rozpieszczać go, jak to czynią inni
dziadkowie, musiał przejąć na siebie obowiązek wychowania go po
wypadku. Wypadku?! Krew się w nim gotowała, kiedy wspominał dzień,
w którym pozostawił piętnastoletniego wówczas wnuka
pod opieką jego ojca, a sam udał się na Zgromadzenie Obdarowanych.
Nie usłyszał wołania na czas. Kiedy przybył, było za późno.
Dar, jaki nosił w sobie jego syn nie był wystarczający by stawić
czoło Swenowi, ale wystarczył, by osłonić niedojrzałego jeszcze
chłopca.
-
Popamiętasz mnie jeszcze! – jego oczy zalśniły zimnym blaskiem
stali – Pożałujesz, że go spotkałeś. Następnym razem dotrzyma
ci pola.
Rzucił
okiem za okno i upewniwszy się, że wszystko przebiega zgodnie z
jego zaleceniami, ruszył do drzwi usytuowanych naprzeciw tych,
którymi wyszedł jego wnuk. Nie chciał dopuścić by spotkał
się oko w oko z jego gościem. Po przejściu przez sąsiadujący z
gabinetem pokój, znalazł się w kolejnym gabinecie, tym razem
utrzymanym w nieco lżejszym i mniej oficjalnym stylu.
-
Witaj Heleno. Dziękuję, że przyjechałaś z tak daleka. - ukłonił
się eleganckiej kobiecie, siedzącej w jednym ze skórzanych
foteli.
-
Nie przesadzaj – uśmiechnęła się uprzejmie – Poznań nie jest
na końcu świata. No, i zapewniłeś mi naprawdę komfortową
podróż, więc jakże mogłam odmówić? - W jej głosie
dało się wyczuć cień sarkazmu.
-
Niepotrzebnie się złościsz – Mistrz obdarzył ją łagodnym
uśmiechem – Chcę pokoju, nie wojny.
Jej
chmurne spojrzenie nieco złagodniało, ale nadal pozostało nieufne.
-
Wiem, że twoja wnuczka nie ma Daru. To przykre, biorąc pod uwagę,
w jakiej rodzinie przyszła na świat. Rosanna byłaby zawiedziona.
-
Rosanna umarła i ta, której mogła przekazać Dar, również.
Najwyraźniej nie było jej pisane. Mówiłam ci, że ostatnie
tygodnie mojej matki były ciężkie.
-
Mówiłaś o dniach – poprawił ją.
-
Dni, czy tygodnie. Jakie to ma znaczenie? Minęło tyle lat -
stwierdziła z niechęcią w głosie.
-
Nie wracajmy do tego – zgodził się – Jak mówiłem,
zależy mi na tym, aby między nami panował pokój i
zrozumienie. Dar się dzieli i zanika. Nie zostało nas zbyt wielu.
-
Ale jak widzę, dbasz, żeby młodzież na powrót łączyła
Dar – zadrwiła.
-
Wydaję przyjęcie, żebyśmy mogli się spotkać i poznać swoich
potomków, którzy zostali obdarzeni. Co w tym złego? -
zdawał się nie słyszeć drwiny w jej głosie.
-
Sprytne. Co z twoim synem? – zmieniła temat – Nadal jest w
śpiączce?
-
Niestety tak – twarz Mistrza nawet nie drgnęła, ale jego oczy
zalśniły chłodnym blaskiem – To cena, jaką zapłacił za nasze
dalsze istnienie.
-
Bronił syna – stwierdziła chłodno.
-
Zgadza się.
-
Ja również bronię swojej rodziny. Tak, jak potrafię.
Mistrz
wstał i powoli podszedł do okna. Jego ukochany wnuk właśnie
wsiadał do śmigłowca. Odwrócił się i uniósł dłoń.
Nie mógł go widzieć, ale wiedział, że patrzy.
-
Heleno, twoja rodzina traci Dar. - zaczął, odwracając się do niej
- Wygląda na to, że Julia jest ostatnią, która go posiada.
Naprawdę tego chcesz?
-
Nie mam takiej mocy, jak moja matka! – rzuciła gniewnie – Poza
tym, zrobiłam wszystko, żeby żyć normalnie i żeby moja córka
również tak żyła. Moja wnuczka jest młodą niezależną
kobietą i nikt nie będzie jej narzucał, co ma robić.
-
Aż tak nas nienawidzisz? - spytał, przyglądając jej się uważnie
– Ale nie przeszkadza ci to korzystać ze swoich zdolności dla
zdobycia pieniędzy. Myślałaś, że nie wiem, jak zdobywasz
informacje?
-
Jak śmiesz? - krzyknęła, zrywając się z miejsca.
-
Pamiętaj, z kim rozmawiasz – upomniał ją spokojnie, jakby była
dzieckiem – Moja rodzina wciąż ma najwyższą pozycję wśród
Obdarowanych. Trzech żyjących członków o nieograniczonych
zdolnościach. Mój wnuk wkrótce zajmie moje miejsce.
Liczyłem, że nasza krew się kiedyś zmiesza... Szkoda.
-
W tym cały sęk – odparła już łagodniejszym tonem – Nie
chciałam takiego losu dla siebie i nie życzę go moim dzieciom.
Masz zresztą moją krew. Możesz ją sobie mieszać do woli.
Mistrz
westchnął ciężko. Tę batalię przegrał. A jeśli Swen
przeciągnie Helenę na swoją stronę? Nie, nie ma takiego
niebezpieczeństwa. Tamten, choć sam Obdarowany, nie miał zamiaru z
nikim się dzielić. No co czekał? Przecież cały czas starał się
przeciągać młodych na swoją stronę. Na szczęście tego wieczoru
Swen będzie bardzo zajęty, pomyślał z mściwą satysfakcją. Jego
wnuk potrafił zrobić zamieszanie. Szkoda tylko, że zgłosił się
do tego zajęcia, żeby nie narażać się na osobiste spotkania,
demaskujące jego miłosne podboje.
-
Czy chcesz czegoś jeszcze? - głos zdradzający zniecierpliwienie
wyrwał go z zadumy.
-
Nie, ale dziękuję, że przyleciałaś. Miejsce Rosanny powinna
zająć kobieta, mądra kobieta. - Ton głosu starca złagodniał. -
Brakuje mi jej. Uwierz mi, że po jej odejściu, nie mam jej kim
zastąpić. - westchnął.
-
Przykro mi Mistrzu – Sama nie wiedziała, jak jej to przeszło
przez gardło – Nie mogę ci pomóc – dorzuciła
natychmiast. Czy to wpływ tego miejsca? Muszę się mieć na
baczności, postanowiła.
Sam
jesteś sobie winien, pomyślała, przemierzając przestronne
korytarze zamku. Jej matka była chyba jedyna kobieta, która
nie bała się powiedzieć Mistrzowi i Radzie, co myśli. Miała
gdzieś patriarchalny charakter Zgromadzenia. Paradoksalnie, ta jej
buntownicza natura pozwoliła Helenie opuścić je wbrew woli matki.
Nie spodziewałem się dzisiaj nowej części. Bardzo miła niespodzianka. Dzięki Roksano za nową część. Bardzo ciekawe opowiadanie. Pozdrawiam Wiktor
OdpowiedzUsuńRobi się ciekawie. Cieszę się, że stworzyłaś coś zupełnie innego. Z niecierpliwością czekam na kolejną część. Pozdrawiam, kasia xxx
OdpowiedzUsuń