Warszawa. Lipiec 2014.
Wchodząc
do klatki schodowej, Majka dzwoniła już po taksówkę.
Pożegnała się z Markiem z trudem powstrzymując łzy. Gdyby miał
ją odwieźć do Judith, pewnie przepłakałaby całą drogę?
Przerastała ją ta sytuacja. Może seks z Markiem nie był szczytem
jej marzeń, ale on był jej chłopakiem. Jej pierwszym prawdziwym
chłopakiem! A poza tym, jakie ona miała pojęcie o seksie? Dwa razy
z facetem we śnie? Facetem, którego prawdopodobnie już nie
zobaczy! Wciąż nie mogła uwierzyć, że to się działo naprawdę.
Wciąż miała dziwne uczucie, że za chwilę się obudzi we własnym
łóżku. Spojrzała na zegarek. Spokojnie, pomyślała, biorąc
głęboki wdech, to niedaleko. Zabrała torbę, starannie zamknęła
drzwi i wcisnęła guzik windy. Na dole trzasnęły drzwi do klatki
schodowej, a po chwili rozległy się kroki. Drzwi windy rozsunęły
się z cichym szelestem. Wsiadła i wcisnęła zero. Jadąc w dół,
zastanawiała się, czy uciekając przed Oskarem, nie popełnia
błędu? Komuś musiała jednak zaufać, a Judith już raz ją
obroniła, a w każdym razie pokazała, jak się bronić.
Taksówka
stała tuż przy wejściu.
-
Pod ten adres – podała kierowcy karteczkę – Damy radę w
piętnaście minut?
-
Będzie trudno, ale zobaczymy, co się da zrobić – starszy pan
uśmiechnął się do niej ciepło – Na wakacje? - spojrzał
wymownie na torbę, którą położyła na siedzeniu obok
siebie.
-
Tak – skłamała. A może wcale nie? Może to miały być jej
najbardziej ekscytujące wakacje?
Jechali
w sporym tłoku i Majka powoli zaczynała się niepokoić.
-
Daleko jeszcze? - spytała, kiedy wyświetlacz jej komórki
wskazał 15.45.
-
To za zakrętem. Taki apartamentowiec.
Zatrzymali
się na światłach. Gdzieś za nimi rozległa się policyjna syrena.
-
Nie dość, że tłok, to jeszcze ci – gderał kierowca, wjeżdżając
kołem na chodnik, by pozwolić radiowozowi skręcić. - O, cholera!
Na
chodniku przed niewielkim blokiem stała grupka gapiów. Dwóch
policjantów zbliżało się do stojących. Taksówkarz
zatrzymał się nieopodal.
-
Musimy chwilę zaczekać. Jak odgonią ludzi, to skręcę w tę
uliczkę. Chyba, ze chce pani wysiąść? - zerkał ciekawie w
stronę zgromadzenia – Ciekawe, co się tam stało?
Majka
już miała wysiadać, kiedy rozstępujący się ludzie odsłonili
leżącą na chodniku postać. Kałuża krwi jeszcze nie zakrzepła.
Wszystko musiało się rozegrać przed chwilą. Siwe włosy kobiety
wyglądały znajomo... Gdzieś w oddali odezwał się sygnał
karetki. Majka poczuła, że robi jej się słabo.
-
Ojej, źle się pani czuje? - Kierowca odwrócił się do niej
przez ramię.
-
Niedobrze mi – wyjąkała.
Kierowca
czym prędzej wysiadł z samochodu i otworzył przed nią drzwi.
-
Będzie pani wymiotować? - spytał trochę nerwowo.
-
Czy ktoś zna ofiarę? - dobiegł ich donośny głos policjanta.
-
To wróżka Judyta. Ona tu mieszka-ła – odpowiedział mu
piskliwy kobiecy głos. - Wypadła z okna! O tam!
-
Niech mnie pan odwiezie z powrotem – Majka cofnęła się do
wnętrza samochodu – Nie czuję się dobrze.
-
Wolałbym, żeby pani poczekała, aż to minie – kierowca
przestępował nerwowo z nogi na nogę.
-
Nie zwymiotuję – powiedziała, siląc się na spokój –
Mam tu reklamówkę na wszelki wypadek. Niech mnie pan
odwiezie! Muszę wrócić do domu.
Nagle
dotarła do niej powaga sytuacji. Opuściła dom, jedyne bezpieczne
miejsce.
-
Jak pani chce – taksówkarz niechętnie, ale w końcu zajął
miejsce za kierownicą.
Judith,
moja biedna Judith, łkała w myślach, dopadli ją, zabili moją
Judith. Ogarnęło ją uczucie głębokiej krzywdy i
niesprawiedliwości. Miała ochotę krzyczeć i płakać. Widziały
się rano, rozmawiały... Nic nie zapowiadało takiej tragedii.
-
Jesteśmy. To razem będzie czterdzieści cztery złote –
taksówkarz patrzył na Majkę z troską – Lepiej się pani
czuje? Blada pani. Mnie też słabo jak widzę nieboszczyka.
-
Dziękuję panu – podała kierowcy pięćdziesiąt złotych –
Niech pan nie wydaje – powstrzymała go, rozglądając się nerwowo
po okolicy. Czy na nią też się zaczaili? Może czekali już w
domu?
-
Może pomogę? - kierowca otworzył jej drzwi i sięgnął po torbę.
Przez
chwilę pomyślała, że to dobry pomysł, ale po chwili zrezygnowała
z tej myśli.
-
Dam sobie radę – wzięła od niego bagaż. Miała do przejścia
jakieś dwadzieścia metrów. Odetchnęła głęboko i ruszyła
przed siebie.
Taksówka
ruszyła. Majka już, już dochodziła do drzwi klatki, gdy nie
wiadomo skąd wyrósł przed nią rosły mężczyzna w
eleganckim stroju, nie pasującym zupełnie do jego aparycji. Opalona
twarz i lekko zwichrzone włosy bardziej pasowały do żołnierza,
czy żeglarza, niż do pracownika korporacji. Nie zdążyła jednak
otworzyć ust, gdy tuż za plecami usłyszała pisk opon. Teraz
wiedziała, o co chodziło Oskarowi. Skuliła się w sobie, ale zaraz
ochłonęła. Rzuciła napastnikowi torbę i ruszyła biegiem w bok.
Potężne
szarpnięcie za ramię zatrzymało ją w miejscu. Mężczyzna
pozwolił torbie upaść, za to chwycił Majkę za przedramię, nie
pozwalając jej uciec. Chciała krzyknąć, lecz głos uwiązł jej w
gardle. Drzwi do samochodu otworzyły się gwałtownie.
-
You must
not live the home! -
natychmiast rozpoznała ten głos.
Nagle
poczuła, że ma nogi z waty. Gdyby nie trzymający ją mocno
napastnik, osunęłaby się na ziemię.
-
Oskar... – wyszeptała bezgłośnie, zanim świat wokół
niej zawirował.
Silnik
samochodu pracował tak cicho, że tylko łagodne kołysanie
świadczyło o tym, że jadą. Majka z trudem otworzyła oczy.
Powieki miała ciężkie, a w gardle suchość. Nad sobą ujrzała
znajomą twarz. Jej głowa spoczywała na kolanach Oskara, a lekko
ugięte nogi swobodnie leżały na siedzeniu.
-
Do you understand
me? - spytał. Dziwnie to brzmiało. Dopiero teraz uświadomiła
sobie, że we śnie chyba rozmawiali po polsku? Nie była pewna. Nie
zastanawiała się nad tym.
-
Yes, I do.
-
To normalne, że teraz rozmawiamy w ten sposób – uprzedził
jej pytanie, nadal używając angielskiego – We śnie jest inaczej.
Nie potrzebujemy wspólnego języka. Po prostu mówimy.
-
Aha – zamknęła znów oczy. Pytania cisnęły jej się na
usta. Judith?! Boże, Judith! - Widziałam Judith – jęknęła.
-
Wiem. Nie zdążyliśmy... - w oczach Oskara dostrzegła ból –
Dlaczego nie czekałaś w domu? - spytał z wyrzutem.
Poczuła
pod powiekami łzy. Czy to przez nią Judith zginęła? A gdyby
przyszli po czwartej? Czy ona też leżałaby na tym chodniku?
-
Kto? - załkała – Kto to zrobił? Dlaczego?
-
To nie twoja wina – pogładził ją delikatnie po policzku – I
tak by zginęła. Nie ma znaczenia co wiedziała, ani co im
powiedziała. Już nie...
-
Dokąd my właściwie jedziemy? – Nagle ogarnął ja niepokój.
Spróbowała się podnieść.
-
Leż, jeśli tak ci wygodnie - uśmiechnął się do niej, choć
uśmiech nie objął jego oczu. Wciąż były pełne smutku –
Jedziemy na lotnisko. Muszę cię zabrać w bezpieczne miejsce.
-
Zaraz, a skąd mam wiedzieć, czy to nie wy zabiliście Judith? Ona
mi kazała nikomu nie ufać! Kazała mi przed tobą uciekać... –
Teraz ogarnęła ją panika. Usiadła gwałtownie i wcisnęła się w
kąt samochodu, gotowa do obrony.
-
Nie bój się – głos Oskara brzmiał łagodnie i ciepło –
Od dawna znam adres Judith Banch. Gdybym chciał ją zabić, to nie
czekałbym do tej chwili. Poza tym zabicie Obdarowanego to straszna
zbrodnia. Nie ujdzie im to płazem – w jego głosie zabrzmiała
groźba. Oczy zalśniły dziwnym blaskiem.
Z
jakiegoś powodu Majka uwierzyła w jego słowa. Chciała w nie
uwierzyć.
Siedzący
obok kierowcy mężczyzna powiedział coś po francusku. Oskar mu
odpowiedział.
-
Prawie jesteśmy, ale musimy chwilę poczekać – zwrócił
się do Majki – Daj mi swój dowód. Proszę.
Nagle
uświadomiła sobie, że mężczyzna, który siedzi obok niej,
to ten sam Oskar, z którym spędziła noc, z którym się
kochała... Poczuła, że pieką ją policzki. Nie patrząc na niego,
wyciągnęła przed siebie dłoń z dokumentem.
-
Dziękuję – miał taki sam miły głos, jak we śnie. Niski, ale
nie za bardzo, o ciepłej barwie.
Wkrótce
samochód zatrzymał się na lotniskowym parkingu.
-
To nie Okęcie – zauważyła, zanim zdążyła ugryźć się w
język.
-
Nie. To Modlin. Jest mniejsze i łatwiej tu zauważyć nieproszonych
gości.
Oskar
podał jej dowód pasażerowi z przedniego siedzenia. Majka
rozpoznała w nim swojego napastnika. Teraz grzecznie pomaszerował
do budynku lotniska. Na płycie nieopodal zauważyła niewielki
samolot odrzutowy.
-
Tym polecimy – Oskar jakby czytał w jej myślach.
-
A dokąd? - starała się nie dać po sobie poznać, że się boi.
-
Na „Insomnię” - odparł z uśmiechem – Musisz odpocząć i
dużo się nauczyć.
-
I tam będę się uczyć? Na łodzi? Ale...
-
Wiem, że się boisz i że mi nie ufasz – Oskar patrzył jej prosto
w oczy – Masz pełne prawo tak się czuć, ale przysięgam, że
będziesz tam gościem, nietykalnym i traktowanym po królewsku.
Nic ci tam nie grozi, a wręcz... załoga będzie jednocześnie twoją
ochroną. Prędzej zginą, niż pozwolą cię komukolwiek skrzywdzić.
Przysięgam.
Nagle
Majka przypomniała sobie przysięgę, jakiej zażądała od niej
Judith. Na wspomnienie starszej pani znów poczuła drapanie w
gardle, ale się opanowała. Spojrzała odważnie w oczy Oskara.
-
Przysięgnij na Dar, który w sobie nosisz – powiedziała
drżącym głosem – Tylko wtedy z tobą polecę.
Uniósł
ze zdumieniem brwi. Zauważyła, że na kierowcy zrobiło to podobne
wrażenie. Wyprostowała się na siedzeniu i czekała.
-
Przysięgam na Dar, który w sobie noszę, że będę cię
chronił i nie zrobię ci niczego, na co nie dostanę twojej zgody –
wyrecytował z powagą.
-
Załoga również – dodała.
-
Przysięgam, że to samo dotyczy załogi, która mi podlega.
-
Jest tam ktoś, kto ci nie podlega? - zmarszczyła brwi.
-
Nie – pokręcił głową.
-
W porządku. - Nie była pewna, czy to wystarczy, ale wyglądało na
to, że zarówno Oskar, jak i jego kierowca traktowali kwestię
przysięgi poważnie.
Ekscytujaca czesc :) Tak mnie wciagnelo to opowiadanie ze co chwile sprawdzalam czy cos dodalas ;P
OdpowiedzUsuńWitaj Anonimowy ;) Następny rozdział dodam w piątek. Postaram się utrzymać takie tempo. Najwyżej niektóre rozdziały będą trochę krótsze. Pozdrawiam.
UsuńTo niezdecydowanie czy przeczytać część szybko i wiedzieć co się zaraz wydarzy, czy czytać wolno i delektować się chwila :-) jeśli chce poprawić sobie humor to wystarczy ze przeczytam nową część :-)) dzisiaj wyjątkowo mocno jej potrzebowalam. Życzę dalszej weny ;-)
OdpowiedzUsuńWow, mam nadzieję, że trochę poprawiłam Ci ten humor? Dzięki za komentarz. Ja dziś wyjątkowo ich potrzebuję. Są czasem takie dni... że człowiek zastanawia się, po co się szarpie. No cóż, pocieszam się, że niektórzy mają gorzej, a jutro też jest dzień. Wystarczy tego użalania się. Lepiej opiszę sobie dzisiaj jakiś wyjątkowo wredny fragment, który potem gdzieś wkleję ;))) Czasem pomaga. Pozdrawiam,
OdpowiedzUsuńPomógł :-) choć zakupy też się do tego przyczyniły :-)) też jestem zdania ze szkodą czasu na marudzenie, ale zawsze będzie choć 1 dzień, gdzie to nas dopadnie :-) ja z chęcią przeczytam ten fragment
UsuńCześć, nadal nie ogarniam dodawania komentarzy z komórki więc staram się nadrabiać jak mam dostep do laptopa wieczorami, po pracy. A że praca absorbująca to w domu unikam laptopa jak ognia. Stąd komentuję nie na bierząco, ale czytam regularnie i też zaglądam co dzień czy coś dodałaś. Dodawanie co kilka dni jest ok, bo daje szanse zateskinić ale też nie nadwyręża cierpliwości. Chociaz nie ukrywam, ze najlepiej czyta mi sie teksty zakończone bo mam w zwyczaju połykać na raz jak mnie coś wciągnie. A Twoje wciąga, oj wciąga:)
OdpowiedzUsuńAle z drugiej strony rozumiem ze formuła bloga jest inna i trzeba być z autorką na bieżaco, więc czytam, sprawdzam, czekam cierpliwie i komentuję kiedy mogę. Pozdrawiam, Inez
Witaj. Przepraszam Roksano troszkę mnie nie było, ale zdążyłem dodać komentarz przed wstawieniem nowej części.
OdpowiedzUsuńZgadzam się z Inez. Oj wciągają opowiadania. Stwierdziłem ostatnio, że takie blogowanie jest ciekawsze od książki papierowej, bo jak w książce mógłbym porozmawiać z autorką. Każdy się dzieli swoimi uwagami, spostrzeżeniami i to jest super.
Roksano może chociaż troszkę poprawiliśmy Ci paskudny dzień.
Dziękuję bardzo za część. Przepraszam za błędy, z telefonu piszę. Pozdrawiam wszystkich Wiktor