Warszawa.
Lipiec 2014
-
Rat... - głos uwiązł Majce w krtani. Z największym trudem złapała
haust powietrza.
Leżała
jeszcze dłuższą chwilę, oddychając ciężko. Ale koszmar,
pomyślała, ocierając czoło z potu.
-
Zasrane dragi! - złapała buteleczkę, stojącą na szafce nocnej i
cisnęła nią o podłogę. Tabletki rozsypały się na wszystkie
strony – Dzięki! - burknęła z sarkazmem pod adresem pani
psycholog. - Specjalista od siedmiu boleści! - Tym razem pomyślała
o jej koledze po fachu – Już ja do ciebie przyjdę, ty franco!
Niedoczekanie twoje!
Usiadła.
Coś drapało ją po brzuchu. Odrzuciła kołdrę.
-
O, kurwa! - chyba jeszcze nigdy tak często, nie używała
przekleństw. Ale tym razem było to uzasadnione. Za gumką jej
spodenek tkwiła złożona na pół kartka. Drżącymi rękami
wyciągnęła ją i zapaliła nocną lampkę.
„
Judyta (Judith) Banch, ur. 1943 w Warszawie...”
-
O, kurwa – szepnęła do siebie, opuszczając kartkę na kolana. -
Jestem nienormalna – wyszeptała z przerażeniem.
Minęło
kilka minut, zanim była w stanie uspokoić się na tyle, by znów
spojrzeć na papier. Wyglądała jak kserówka starej, pisanej
odręcznie karty. Piękny charakter pisma ułatwiał odczytanie, mimo
że kopia była kiepska. Zainteresował ją szczególnie jeden
fragment.
„...
twierdzi, że potrafi we śnie odwiedzać odległe miejsca i oglądać
przedmioty, a nawet czytać tekst, który naprawdę istnieje, a
do którego nie miałaby dostępu w inny sposób.”
Coś
mi to przypomina, pomyślała, czując narastające podniecenie.
Dalej był opis kilku sytuacji, przypominających tę z kamieniem.
„Pacjentka
utrzymuje, że przez sen była świadkiem zdrady, jakiej dopuścił
się jej narzeczony...” O, cholera! „Twierdzi, że
przewracała różne przedmioty w pokoju. Narzeczony
potwierdził, że w nocy doszło do w/w zdarzenia, ale nie widział w
pokoju nikogo, a przedmioty przewracały się same”.
Wzięła
drugą kartkę.
„Zalecono
ziołowe środki nasenne, po których zaobserwowano poprawę.
Przerwała terapię po trzech wizytach...”
-
Ciekawe dlaczego? - burknęła zgryźliwie.
Na
dole zauważyła jeszcze dopisek innym charakterem pisma. Był to
warszawski adres i numer telefonu. Sprawdziła datę na pierwszej
stronie: 15.07.1965 rok.
-
Ale jaja! - nie mogła uwierzyć, w to, co się wokół niej
działo. Więc nie była wariatką? A może raczej była, ale nie
jedyną tego rodzaju.
Siedziała
jeszcze przez chwilę, po czym zerknęła na zegarek. Dochodziła
jedenasta. Nieodpowiednia pora na telefon do starszej pani, ale nie
potrafiła się oprzeć. Szybko wybrała numer.
-
Tu wróżka Judyta. Potrzebujesz wiedzy? Znajdziesz ją u mnie!
Zostaw wiadomość, a oddzwonię. Jeśli chcesz się spotkać w
cztery oczy, powiedz. - Majka zaniemówiła, ale odczekała na
sygnał.
-
Nazywam się Maja Nowakowska, chciałabym się z panią spotkać.
Jeśli to możliwe, to nawet jutro po południu. Bardzo mi na tym
zależy... - zastanowiła się, czy powinna powiedzieć, o co jej
chodzi, ale ostatecznie postanowiła na tym poprzestać. Podała
jeszcze swój numer, na wypadek, gdyby telefon pani Judith nie
identyfikował numerów.
Czekała
kilka minut. Już prawie traciła nadzieję, kiedy jej komórka
zaczęła wibrować.
-
Tu wróżka Judyta. Jutro po południu będę w „Bollywood
Lounge” na Nowym Świecie. Może piąta piętnaście?
- Tak. Świetnie –
odparła szybko – Chciałam z panią porozmawiać,
bo mam takie...
-
Jutro kochanie, jutro. Zapytaj o mnie przy barze. Dobranoc.
-
Dobranoc...
Oszołomiona
patrzyła na ciemniejący wyświetlacz swojej komórki. Co to
miało być? Najpierw koszmar senny, potem karta ukradziona przez
sen... Powinna ją oddać, ale jak? Coś jej mówiło, że tą
samą drogą, którą ją uzyskała, a jednak bała się
zasnąć. Jak długo działał ten cholerny lek? Nie miała pojęcia.
Google! Co powinna wpisać?
„
ziołowe leki nasenne, czas działania”
Przebiegła
wzrokiem kolejne akapity. No jasne, indywidualne zdolności
organizmu, bla bla bla, kilka godzin... Nie, to bez sensu,
postanowiła.
„realistyczne
sny, działanie przez sen”
Pojawiło
się kilka reklam senników, wróżek, wróżbitów.
Portal, gdzie można znaleźć wytłumaczenie snu... Nie tego
szukała. Na końcu były wpisy na różnego rodzaju portalach
społecznościowych. Kliknęła jeden z nich. Pojawił się tekst,
ale po chwili strona się zblokowała. Kliknęła na inny. To samo.
-
Co to ma znaczyć? - zastanowiła się na głos.
Kolejna
próba się powiodła, ale wpis był bez sensu. Spróbowała
jeszcze raz. Wpis ukazał się na chwilę, ale nawet nie zdążyła
przeczytać całego zdania. Powtórzyła cały manewr kilka
razy, ale z podobnym efektem. Zrezygnowana odłożyła telefon na
szafkę, obok małego porcelanowego aniołka.
-
Chcę spać! - wybuchnęła – Nie chcę nikogo widzieć, ani
słyszeć! Rozumiecie? - wzniosła w górę oczy – Chcę po
prostu odpocząć!
---
Majka
gwałtownie otworzyła oczy i natychmiast zerwała się z łóżka.
Śnię, czy nie? To było pierwsze pytanie, jakie sobie zadała.
Rozejrzała się po pokoju. Była u siebie. Na podłodze leżała
buteleczka i rozsypane tabletki. Komórka... na szafce nocnej.
Uszczypnęła się w przedramię – Ałła!
Może
to wszystko mi się przyśniło, przemknęło jej przez myśl?
Buteleczka mogła spaść... Spod poduszki wystawała kartka.
Wyciągnęła ją. To jednak nie był sen. Dla pewności sprawdziła
ostatnie połączenia ze swojej komórki. Wszystko się
zgadzało. Westchnęła ciężko i już miała powlec się do
łazienki, kiedy uzmysłowiła sobie, że jest prawie jedenasta.
-
Cholera jasna! - zaklęła, wyskakując z łóżka.
Zrezygnowała
z kawy na rzecz wody mineralnej z plasterkiem cytryny i rzuciła się
do poprawiania tego, w co wyposażyła ją natura. Może nie była w
tej dziedzinie specjalistką, ale radziła sobie z tuszem i
błyszczykiem. Ze zdziwieniem zauważyła, że opalenizna
zdecydowanie dodała jej atrakcyjności. A może to było coś
innego? Przyjrzała się sobie krytycznym wzrokiem, ale nie znalazła
powodu do narzekania. Co najdziwniejsze, mimo przeżyć ostatniej
nocy, była wypoczęta i świeża, jak pączek róży.
Zapowiadał się upalny dzień, więc spięła włosy w koński ogon,
a z szafy wyciągnęła lekką sukienkę w kolorowe geometryczne
wzory.
Dotarcie
do Łazienek zajęło jej czterdzieści minut, więc miała czas na
to, by przejść się boso po trawie. Na końcu trawnika zauważyła
grupę młodych ludzi w otoczeniu fikuśnych parasoli na stojakach.
Dopiero, kiedy podeszła bliżej zrozumiała, że to sesja
fotograficzna do jakiejś sieciówki z ubraniami. Postanowiła
poprzyglądać się przez chwilę.
-
Poduszkę? - jeden z chłopaków z obsługi wskazał jej pękaty
puff, wypełniony styropianowymi kulkami.
-
Nie chciałabym przeszkadzać – uśmiechnęła się przepraszająco.
-
Nie przeszkadzasz – odpowiedział jej szerokim beztroskim
uśmiechem.
-
Nie podrywaj nieznajomych – usłyszała tuż za sobą i aż
podskoczyła z wrażenia.
Jakieś
dwa metry od niej stał Marek. Wyglądał... no cóż, wyglądał
świetnie, w jasnej koszuli z krótkim rękawem i dżinsowych
spodenkach do kolan. Białe konwersy założył na gołe stopy. Stał
z wyciągniętą przed siebie ręką, w której trzymał
bukiecik bajecznie kolorowych kwiatków.
-
To dla mnie? - Przechyliła zalotnie głowę. Ależ jestem
błyskotliwa, zganiła się w myślach, widząc jego rozbawienie.
-
Pomyślałem, że należy ci się podziękowanie.
-
Mnie? Za co?
-
Jakimś sposobem tak zbajerowałaś naszego Greka, że zaliczył tę
mozaikę na nasze konto. - Zauważyła, że kiedy się uśmiechał, w
lewym policzku pojawiał mu się mały dołeczek, dodający mu
chłopięcego uroku - Pewnie dostaniemy nagrodę. Już rozmawiałem o
tym z ojcem.
-
Och, więc to podziękowanie. - Poczuła się odrobinę rozczarowana.
-
Nie tylko – Marek podszedł bliżej. Podał jej kwiaty i
korzystając z okazji musnął delikatnie jej usta – Zaczepiał
cię? - spytał.
-
Kto? - poczuła się dziwnie zakłopotana. - Ach, on – Obejrzała
się na chłopaka, który zajęty był już jednym ze stojaków,
ale zerkał ukradkiem w ich stronę. - Nie. To ja. To ja się tu
zatrzymałam. Zaproponował mi poduszkę...
-
Dobrze, że nie coś innego – zmarszczył brwi.
-
No przestań! - przewróciła oczami. Myśl, że był
zazdrosny, sprawiła jej przyjemność.
-
Idziemy? - Marek ujął ją za rękę.
Ruszyli
w stronę Pomarańczarni. Majka uzmysłowiła sobie, że podświadomie
porównuje dotyk dłoni Marka z inną dłonią. Odepchnęła te
myśli szybko, ale powracały, jak natrętne muchy. Zauważyła, że
jej towarzysz zamyślił się nad czymś głęboko, więc mu nie
przeszkadzała. W końcu jednak nie wytrzymała.
-
Co jest? Masz minę, jakbyś się zastanawiał nad sprawą, która
cię przerasta – zażartowała.
-
Nie zrozum mnie źle, ale nie daje mi to spokoju. - zatrzymał się,
zastępując jej drogę - Zajrzałaś pod spód?
-
Pod twój kamień? Chyba żartujesz – prychnęła – Żebyś
na mnie wrzeszczał?
-
Ja wrzeszczę? - wytrzeszczył na nią oczy.
-
Pewnie. Ustawiałeś nas bardziej niż Stamatis – wydęła wargi.
Patrzył
na nią przez chwilę w osłupieniu, po czym roześmiał się głośno.
- Ładnie ci z taką miną – dorzucił i nachylił się do jej ust.
Tym
razem przyłączyła się bardziej ochoczo, zarzucając mu ręce na
ramiona. Koniuszek jego języka łaskotał przyjemnie jej
podniebienie i poczuła delikatny dreszczyk podniecenia. Umiał
całować i najwyraźniej miał zamiar jej to udowodnić, bo po
chwili sięgnął głębiej i zatoczył językiem koło. Wciągnęła
powietrze nosem. Było naprawdę dobrze. Marek odsunał się od niej
nagle i spojrzał w oczy.
-
Mógłbym cię zjeść – warknął.
Zatkało
ją z wrażenia. Aż tak mu wpadła w oko? Dlaczego? Dlaczego teraz?
Zamrugała szybko, by pokryć zmieszanie.
-
Mógłbyś mnie najpierw nakarmić – wyszeptała, starając
się panować nad emocjami.
-
Racja – rozciągnął usta w uśmiechu – Wiszę ci ciasteczko –
uniósł znacząco brwi.
Majka
poczuła, że na policzki wypełza jej rumieniec. Na szczęście
Marek zlitował się nad nią i pociągnął w bok od Pomarańczarni,
do miejsca, gdzie pod drzewami ustawiono niewielkie stoliczki.
-
Może wolisz lody? - podał jej kartę, kiedy rozsiedli się
wygodnie.
-
Może zostanę przy ciasteczku i kawie? – zmrużyła oczy.
Gdyby
ktoś spytał, jaki smak miało ciastko, które dostała,
potrafiłaby tylko powiedzieć, że było słodkie. Marek rozpraszał
ją tak skutecznie, że z trudem przełykała kolejne kęsy. Nabrała
na łyżeczkę porcję kremu. Obliż, zaświtała jej zabłąkana
myśl. Obliż? Oblizywała palce, on je oblizywał... Potrząsnęła
gwałtownie głową.
-
Osy? - Marek odpędził jakiegoś zabłąkanego owada.
-
Nie... Chyba – skupiła się na kulkach jagód uciekających
przed jej łyżeczką. Siedziała z wymarzonym facetem, w idealnym
miejscu i myślała o kimś, kto prawdopodobnie nie zdawał sobie
sprawy, co zaszło! A co zaszło? Sama nie wiedziała dokładnie
jakim sposobem...
-
O czym myślisz? - Marek nachylił się do niej przez stół.
-
Zastanawiam się, jak to się stało, że tu jesteśmy? - skłamała.
-
Ja też nie wiem, jak to możliwe, że wcześniej na siebie nie
wpadliśmy?
-
Może każde z nas było zajęte swoimi sprawami? - zaczęła
ostrożnie – W końcu studiujemy dość odległe od siebie
kierunki.
-
Ale, jak widać, twoje umiejętności przydałyby się ambitnemu
archeologowi – Przesunął opuszkami palców po jej dłoni. -
Szkoda, że nie mogę cię zabrać do Peru.
Posłała
mu nieco zaskoczone spojrzenie. W sumie, na Rodos nie od razu zwrócił
na nią uwagę.
-
Masz w sobie coś tajemniczego – uniósł jej dłoń i zaczął
gładzić palcami delikatną skórę. - Działasz na mnie jak
magnes – ugryzł lekko koniuszek jej kciuka.
Jeśli
to nie był najbardziej ekscytujący podryw, jakiego w życiu
doświadczyła, to nie nazywała się Nowakowska. Już miała mu
odpowiedzieć, że on też na nią działa, kiedy jej niewielka
torebeczka zawieszona na oparciu krzesła zaczęła wibrować i cicho
pobrzękiwać.
-
Przepraszam cię, ale to pewnie moja mama – westchnęła, cofając
dłoń – Jest straszną panikarą.
-
Jasne. Odbierz.
-
Tak, mamo? - rzuciła do telefonu, próbując wstać, ale Marek
położył jej rękę na ramieniu, pokazując, że on się oddali.
Pokręciła głową. Nie przeszkadzało jej, że słucha.
-
Jak sobie radzisz? - w głosie mamy wyczuła troskę.
-
W porządku. Jestem już duża – roześmiała się – A jak u was?
-
Nie za dobrze. Zostanę tu do przyszłego tygodnia – stwierdziła
zbolałym głosem – Tato podjedzie jutro po rzeczy dla mnie. Gdybyś
miała ochotę, to mógłby cię zabrać... - w jej głosie nie
było szczególnej zachęty.
-
Nie, dzięki. Myślę, że babcia jest w wystarczająco podłym
nastroju z powodu złamanej ręki. Nic tam po mnie. Powiedz mi
wieczorem, co ci naszykować.
-
Właśnie chciałam ci powiedzieć, żebyś czasem nie wyciszała
telefonu. I nie mów tak o babci. Ona cię kocha na swój
sposób.
-
Taaak – przewróciła oczami. Nie była głupia! - No, wiem –
dodała ugodowo, łapiąc zaciekawione spojrzenie Marka – Tak tylko
gadam. Zadzwonię wieczorem i wszystko ci spakuję, OK?
-
Jesteś moją podporą – głos mamy nabrał ciepła – Muszę
kończyć, skarbie. Wieczorem powiem ci, kiedy tato przyjedzie.
-
Super. Ucałuj go. - rozłączyła się.
-
Starsi na wakacjach? - Marek dopił resztkę kawy ze swojej
filiżanki.
-
Nie. U babci w Kaliszu. Złamała rękę.
-
To... jesteś trochę samotna – głos jakby odrobinę mu się
obniżył.
-
Trochę... - nagle poczuła, że robi jej się sucho w gardle. Szybko
sięgnęła po filiżankę. Czy to była propozycja?
-
Moglibyśmy zmienić ten lokal, gdybyś miała ochotę... - zawiesił
głos.
Uniosła
brwi i wbiła w Marka uważne spojrzenie. Przesunął kciukiem po
dolnej wardze. Bardzo jednoznacznie jej się to kojarzyło. Jemu
chyba też, bo twarz rozjaśnił mu dość lubieżny uśmiech.
Przeniknął ją przyjemny dreszczyk, ale wciąż się wahała.
-
Chciałbym cię mieć bliżej – usłyszała jego cichy głos – Do
niczego cię nie namawiam.
Tak
się tylko mówi, przemknęło jej przez myśl. A co miała do
stracenia? Cnotę podobno już straciła! Wyjeżdżał za dwa dni!
No, to co? Przecież nie na zawsze.
-
Kiedy wyjeżdżasz? - spytała, nie patrząc mu w oczy.
-
Jutro wieczorem, właściwie, to w nocy. Wrócę koło 20
września – Dodał, jakby odgadując jej myśli.
-
Chodźmy stąd. Pomyślę po drodze...
-
Zaczekaj tu – Marek wstał od stołu i wyciągając z kieszeni
pieniądze podszedł do kelnerki.
Majka
siedziała przez chwilę oszołomiona. Ma go zaprosić do siebie?
Jeśli to zrobi, wylądują w łóżku, to pewne. Chciała
tego? Jeszcze tydzień temu, pewnie skakałaby z radości.
-
Idziemy? - Marek ujął jej dłoń. Podobało jej się, w jaki sposób
gładził kciukiem jej kostki.
-
Idziemy.
-
Mam samochód, ale musimy przejść koło Chopina – Objął
ją ramieniem. - Niesamowite masz te włosy – Pociągnął lekko za
jej koński ogon.
Kochani, następny rozdział w niedzielę. Postaram się wcześniej niż dzisiaj ;)))
OdpowiedzUsuń