Powietrze
przesycone było wilgocią i zapachem mchu. Choć letnia noc była
dość ciepła, ale w głębi lasu panował chłód. Pnie
ogromnych drzew, o korze pooranej przez czas, wyglądały jak
kolumnada jakiejś nierealnej świątyni. Budzące się słońce
podrywało z ziemi postrzępione pasma mgieł. U podnóża
pochylonego, na wpół spróchniałego dębu,
przywierając do ziemi i jednego z konarów, tkwiła nieruchomo
skulona chłopięca postać. W porównaniu z potężnym drzewem
wydawała się drobna, a wręcz żałosna. Chociaż wokół
niej pełno było odgłosów, szelestów i pohukiwań,
ona nawet nie drgnęła. Nagle gdzieś niedaleko trzasnęła sucha
gałązka, potem następna. Zaszeleściły liście. Coś dużego szło
przez las.
-
Oskar – rozległo się przyciszone wołanie.
Postać
nie wykonała najmniejszego ruchu.
-
Oskar! - głos odezwał się bliżej.
Szelest
stawał się coraz wyraźniejszy, a po chwili w nikłym świetle
można było rozpoznać zarys człowieka. Wołający przeszedł obok
skulonego chłopca i zaczął się oddalać, wciąż nawołując.
Dopiero, kiedy odgłosy ucichły, a gdzieś w pobliżu odezwała się
sowa, chłopak drgnął. Zmienił pozycję, by dać wytchnienie
zdrętwiałym mięśniom, ale wciąż krył się w cieniu drzewa.
Rozejrzał się ostrożnie, jakby czegoś szukał. Nie znalazłszy,
ułożył się pomiędzy konarami, moszcząc sobie legowisko na
miękkim mchu. Po chwili udało mu się oderwać myślami od
otaczającego go świata. Śnił. Nie widział jednak niczego, poza
gęstą mgłą. Już od jakiegoś czasu nie miał marzeń sennych,
ale za to popadał w coś w rodzaju letargu, z którego czasem
udawało mu się wyłuskać zarysy miejsc lub zniekształcone głosy.
Były na wpół realne, na wpół sprawiały wrażenie
wyimaginowanych. Tym razem było inaczej. Emocje związane z
zagrożeniem, ucieczką z kampusu, przedzieraniem się przez las, a
teraz lękiem o ojca, sprawiły, że zmysły mu się wyostrzyły.
Wiedział, że ma Dar, ale jest zbyt młody, by mógł go
świadomie i w pełni użyć. Musiał zdecydować, który zmysł
działa u niego najlepiej. Słuch! Skupił się na ojcu, na jego
głosie... Mgła gęstniała, lecz Oskar zaczął wyławiać z niej
dźwięki. Najpierw pojedyncze słowa, przerywane przyspieszonymi
chrapliwymi oddechami i odgłosami szarpaniny, potem całe frazy.
-
Nie dostaniesz go – rozpoznał zduszony głos ojca.
-
Dostanę – zimny nieprzyjemny głos należał do kogoś, kogo Oskar
nie znał.
-
Nie... - w głosie ojca dosłyszał drwinę, prawie rozbawienie.
-
Nie boisz się śmierci? - w zimnym głosie dało się wyczuć
irytację. Oskar zadrżał.
-
A ty?
-
Tato – wszystkie myśli Oskara powędrowały do Nicolasa Lowrensa -
Tato!
-
Ja nie umrę – głos nieznajomego przeszedł w szyderczy śmiech.
-
Dla nas, tak – padła odpowiedź pełna smutku – Natura odwraca
się od tego, kto odbiera Dar.
-
Skąd możesz to wiedzieć? Nikt dotąd świadomie nie odebrał
nikomu Daru.
Do
Oskara znów dotarły odgłosy szamotaniny i ciche jęki.
-
Tato, wracaj! – wyszeptał pobladłymi wargami – Nadchodzi świt!
Nagle
Oskar poczuł coś, jakby dotyk, nie dłonią, nie realny... Ojciec
dotykał myślą jego duszy... a potem nagle odepchnął z całych
sił.
-
Nie dostaniesz go... - usłyszał jeszcze.
-
Tato! - jęknął z desperacją, zapadając się w przerażającą
ciszę. Nie odpowiedział mu nikt. Poczuł w piersi ból i
natychmiast się obudził. Nadchodził świt – Tato... - dwie
ogromne łzy zalśniły w czarnych jak węgielki oczach.
Nagle
gdzieś daleko odezwała się kawka. Dziwny odgłos, jak na leśne
ostępy. Po chwili jeszcze raz. Oskar szybko otarł oczy, po czym
zwinął dłonie i przyłożywszy je do ust, wydobył w płuc dźwięk
podobny do krakania. Nasłuchiwał. Kawka odezwała się dwa razy.
Uniósł ostrożnie głowę i nasłuchiwał dalej. Pobudzone
ptaki utrudniały mu zadanie, ale wkrótce zlokalizował
kierunek, z którego nadchodziła pomoc. Nie ujawnił się
jednak, póki nie rozpoznał sylwetek dwóch ludzi.
-
Jesteś cały? - rzucił z niepokojem starszy z nich, potężnie
zbudowany szatyn z kwadratową szczęką.
-
Tak – Oskar z trudem panował nad głosem – Minęło mnie dwóch.
Jeden cicho, drugi wołał mnie po imieniu...
-
To było ich co najmniej czterech – stwierdził drugi, młodszy,
ale równie mocno umięśniony mężczyzna.
-
Co z moim ojcem? - spytał z niepokojem Oskar.
-
Zaalarmował nas... - rzucił starszy.
-
Prowadził mnie przez las, wskazywał mi drogę, ale potem... –
Oskar przełknął ślinę – Ktoś z nim był. Wróg.
Mężczyźni
spojrzeli na siebie, a potem wbili wzrok w Oskara.
-
Nic nie wiemy. Mamy cię zabrać do Mistrza. Natychmiast.
Oskar
zacisnął usta. Już wiedział, że coś się stało. Coś złego.
-
Czy to ludzie Swena? - wycedził przez zęby.
Starszy
z mężczyzn kiwnął głową, a młodszy splunął pod nogi.
-
Idziemy – Oskar zacisnął drobne chłopięce dłonie w pięści i
nie oglądając się za siebie, ruszył w kierunku, z którego
nadeszli dwaj ochroniarze.
Kochani, życzę Wam zdrowych spokojnych i rodzinnych świąt. Mam nadzieję, że znajdziecie chwilkę na lekturę. Jutro wieczorem pierwszy rozdział. Pozdrawiam, Roksana :D
OdpowiedzUsuńPS. Dzięki Inez!
Ajajaj jaka miła niespodzianka :-) w dodatku takie rzeczy się dzieją.. Zapowiada się coraz ciekawiej
OdpowiedzUsuń