Lek

Lek

piątek, 25 marca 2016

Meteory. W blasku dnia. Prolog


Powietrze przesycone było wilgocią i zapachem mchu. Choć letnia noc była dość ciepła, ale w głębi lasu panował chłód. Pnie ogromnych drzew, o korze pooranej przez czas, wyglądały jak kolumnada jakiejś nierealnej świątyni. Budzące się słońce podrywało z ziemi postrzępione pasma mgieł. U podnóża pochylonego, na wpół spróchniałego dębu, przywierając do ziemi i jednego z konarów, tkwiła nieruchomo skulona chłopięca postać. W porównaniu z potężnym drzewem wydawała się drobna, a wręcz żałosna. Chociaż wokół niej pełno było odgłosów, szelestów i pohukiwań, ona nawet nie drgnęła. Nagle gdzieś niedaleko trzasnęła sucha gałązka, potem następna. Zaszeleściły liście. Coś dużego szło przez las.
- Oskar – rozległo się przyciszone wołanie.
Postać nie wykonała najmniejszego ruchu.
- Oskar! - głos odezwał się bliżej.
Szelest stawał się coraz wyraźniejszy, a po chwili w nikłym świetle można było rozpoznać zarys człowieka. Wołający przeszedł obok skulonego chłopca i zaczął się oddalać, wciąż nawołując. Dopiero, kiedy odgłosy ucichły, a gdzieś w pobliżu odezwała się sowa, chłopak drgnął. Zmienił pozycję, by dać wytchnienie zdrętwiałym mięśniom, ale wciąż krył się w cieniu drzewa. Rozejrzał się ostrożnie, jakby czegoś szukał. Nie znalazłszy, ułożył się pomiędzy konarami, moszcząc sobie legowisko na miękkim mchu. Po chwili udało mu się oderwać myślami od otaczającego go świata. Śnił. Nie widział jednak niczego, poza gęstą mgłą. Już od jakiegoś czasu nie miał marzeń sennych, ale za to popadał w coś w rodzaju letargu, z którego czasem udawało mu się wyłuskać zarysy miejsc lub zniekształcone głosy. Były na wpół realne, na wpół sprawiały wrażenie wyimaginowanych. Tym razem było inaczej. Emocje związane z zagrożeniem, ucieczką z kampusu, przedzieraniem się przez las, a teraz lękiem o ojca, sprawiły, że zmysły mu się wyostrzyły. Wiedział, że ma Dar, ale jest zbyt młody, by mógł go świadomie i w pełni użyć. Musiał zdecydować, który zmysł działa u niego najlepiej. Słuch! Skupił się na ojcu, na jego głosie... Mgła gęstniała, lecz Oskar zaczął wyławiać z niej dźwięki. Najpierw pojedyncze słowa, przerywane przyspieszonymi chrapliwymi oddechami i odgłosami szarpaniny, potem całe frazy.
- Nie dostaniesz go – rozpoznał zduszony głos ojca.
- Dostanę – zimny nieprzyjemny głos należał do kogoś, kogo Oskar nie znał.
- Nie... - w głosie ojca dosłyszał drwinę, prawie rozbawienie.
- Nie boisz się śmierci? - w zimnym głosie dało się wyczuć irytację. Oskar zadrżał.
- A ty?
- Tato – wszystkie myśli Oskara powędrowały do Nicolasa Lowrensa - Tato!
- Ja nie umrę – głos nieznajomego przeszedł w szyderczy śmiech.
- Dla nas, tak – padła odpowiedź pełna smutku – Natura odwraca się od tego, kto odbiera Dar.
- Skąd możesz to wiedzieć? Nikt dotąd świadomie nie odebrał nikomu Daru.
Do Oskara znów dotarły odgłosy szamotaniny i ciche jęki.
- Tato, wracaj! – wyszeptał pobladłymi wargami – Nadchodzi świt!
Nagle Oskar poczuł coś, jakby dotyk, nie dłonią, nie realny... Ojciec dotykał myślą jego duszy... a potem nagle odepchnął z całych sił.
- Nie dostaniesz go... - usłyszał jeszcze.
- Tato! - jęknął z desperacją, zapadając się w przerażającą ciszę. Nie odpowiedział mu nikt. Poczuł w piersi ból i natychmiast się obudził. Nadchodził świt – Tato... - dwie ogromne łzy zalśniły w czarnych jak węgielki oczach.
Nagle gdzieś daleko odezwała się kawka. Dziwny odgłos, jak na leśne ostępy. Po chwili jeszcze raz. Oskar szybko otarł oczy, po czym zwinął dłonie i przyłożywszy je do ust, wydobył w płuc dźwięk podobny do krakania. Nasłuchiwał. Kawka odezwała się dwa razy. Uniósł ostrożnie głowę i nasłuchiwał dalej. Pobudzone ptaki utrudniały mu zadanie, ale wkrótce zlokalizował kierunek, z którego nadchodziła pomoc. Nie ujawnił się jednak, póki nie rozpoznał sylwetek dwóch ludzi.
- Jesteś cały? - rzucił z niepokojem starszy z nich, potężnie zbudowany szatyn z kwadratową szczęką.
- Tak – Oskar z trudem panował nad głosem – Minęło mnie dwóch. Jeden cicho, drugi wołał mnie po imieniu...
- To było ich co najmniej czterech – stwierdził drugi, młodszy, ale równie mocno umięśniony mężczyzna.
- Co z moim ojcem? - spytał z niepokojem Oskar.
- Zaalarmował nas... - rzucił starszy.
- Prowadził mnie przez las, wskazywał mi drogę, ale potem... – Oskar przełknął ślinę – Ktoś z nim był. Wróg.
Mężczyźni spojrzeli na siebie, a potem wbili wzrok w Oskara.
- Nic nie wiemy. Mamy cię zabrać do Mistrza. Natychmiast.
Oskar zacisnął usta. Już wiedział, że coś się stało. Coś złego.
- Czy to ludzie Swena? - wycedził przez zęby.
Starszy z mężczyzn kiwnął głową, a młodszy splunął pod nogi.
- Idziemy – Oskar zacisnął drobne chłopięce dłonie w pięści i nie oglądając się za siebie, ruszył w kierunku, z którego nadeszli dwaj ochroniarze.


2 komentarze:

  1. Kochani, życzę Wam zdrowych spokojnych i rodzinnych świąt. Mam nadzieję, że znajdziecie chwilkę na lekturę. Jutro wieczorem pierwszy rozdział. Pozdrawiam, Roksana :D
    PS. Dzięki Inez!

    OdpowiedzUsuń
  2. Ajajaj jaka miła niespodzianka :-) w dodatku takie rzeczy się dzieją.. Zapowiada się coraz ciekawiej

    OdpowiedzUsuń