Zamek
Ainay-le-Vieil. Grudzień 2014
- Och!
Jesteśmy w
górach. Wysokich. Pod nogami mamy śnieg, dużo śniegu, a
przed sobą widok zapierający dech w piersiach. W dolinie u naszych
stóp migoczą światła niewielkiej miejscowości. Drogą
jedzie samochód. Gdzieś powyżej ratrak sunie po trasie
narciarskiej, wydając miarowe pikanie.
- Co to za
miejsce? - podnoszę na Oskara wzrok.
- Chamonix –
uśmiecha się – Spójrz za siebie.
-Och!
Dopiero teraz
orientuję się, że stoimy przed wejściem do górnej stacji
kolejki. Nad drzwiami widnieje napis. Jesteśmy u podnóża
Mont Blanc!
- Ojciec mnie tu
zabierał – Oskar zapina mi kurtkę, choć wcale nie czuję zimna –
Uczył mnie jeździć na nartach. Zawsze obiecywał, że jak już
ujawni się mój Dar, to będziemy mogli zdobyć szczyt.
- Nie zdążył...
- szepczę.
- Nie, ale
zaszczepił mi ciekawość świata. Zdobyłem szczyt, choć nie było
go już przy mnie, a teraz pokażę go tobie – całuje mnie miękko
- A kiedyś może synowi? - dodaje i mruga do mnie.
Zanim odzyskuję
głos, Oskar pociąga mnie za sobą i już lecimy! Pęd powietrza
zapiera mi dech. Nigdy tego nie robiłam! Nawet sny nie są takie
„odjechane”, myślę sobie, ale przecież ja właśnie śnię!
- Jesteśmy! -
Oskar przekrzykuje wiatr – Spójrz! Cały świat u naszych
stóp!
Stoimy na białej
płaszczyźnie. Nad nami nie ma już nic. Tylko rozgwieżdżone
niebo. Rozkładam szeroko ręce. Oskar chwyta mnie wpół i
zaczynamy wirować. Odchylam głowę i śmieję się na cały głos.
Kocham tego wariata! Kocham go nad życie. Oplatam go ramionami.
- Pocałuj mnie –
szepczę do jego ust. Patrzy na mnie tymi ciemnymi oczami, w których
odbijają się gwiazdy – Pocałuj mnie – dzielimy się oddechem.
Jego usta są
gorące i spragnione. Przywierają do moich i rozpalają zmysły.
Czuję język sunący po moim podniebieniu. Miałabym ochotę wessać
go w siebie. Jęczę. Jestem na granicy utraty zmysłów, kiedy
Oskar nagle przerywa. Co się dzieje? Nie wypuszcza mnie z objęć.
- Lecimy dalej? -
pyta.
- Dalej? -
powtarzam nieprzytomnie.
Otacza nas mgła,
a potem nagle wyłania się z niej fontanna. Nie działa, ale i tak
jest wspaniała. Podświetlono ją ze wszystkich stron.
- Co to...?
- Luwr! – Oskar
odwraca mnie i widzę pałac. Szczęka mi opada. Gdzieś daleko z
boku widzę jakiś ruch. To strażnik – Spokojnie. Nie widzi nas –
Oskar pociąga mnie do jednej z altan – Wyobraź sobie te pary
kochanków, ukrywające się tu przed wścibskimi
spojrzeniami... - szepcze mi do ucha i szczypie ustami moją szyję –
Przy odrobinie szczęścia, mogli się tu nawet kochać – mruczy –
Chcesz to zobaczyć z góry?
- A możemy? -
jestem oszołomiona.
- Jasne!
Szybujemy
pionowo w górę. Oskar cały czas trzyma mnie za rękę.
Ogrody wyglądają stąd jak misterna układanka. Gdzieś z boku
widzę łunę światła.
- Paryż –
Oskar wskazuje dokładnie ten kierunek – Chcesz tam lecieć?
Kiwam ochoczo
głową. Co za noc? Najpierw rozpoznaję Wieżę Eiffela, a potem
Sacre Coeur, i Montmartre, i Notre Damme. Oskar objaśnia mi, co
mijamy. Jest zimno, ale wszędzie i tak pełno ludzi. Czy to miasto
nigdy nie śpi? Całujemy się na szczycie Wieży Eiffela. Jestem
taka szczęśliwa!
- Powinniśmy
wracać – Oskar szepcze mi do ucha – Mam jeszcze kilka spotkań,
ale jak już wzejdzie słońce, to weźmiemy razem prysznic. Dobrze?
- Poczekam –
śmieję się do niego.
- Słowo, że nie
będziesz żałować – łapie zębami moją dolną wargę i
przygryza lekko. Czuję to gdzieś nieprzyzwoicie nisko.
- Słuchaj! -
nagle wpada mi do głowy szalona myśl – Zajrzyjmy do Meteorów.
Tylko jeden klasztor. Proszę – składam ręce jak do modlitwy.
- Nie! - marszczy
brwi – Ustaliliśmy, że dopiero w przyszłym tygodniu...
- No właśnie! -
gorączkuję się – Wszyscy myślą, że tak będzie, a my po
kryjomu tam pomyszkujemy!
- Majka, to
głupota, wystawiać się na takie niebezpieczeństwo!
- Będziesz ze
mną, więc nic mi nie grozi. Tylko pół godzinki. Proszę!
- Jesteś
niemożliwa – kręci głową z dezaprobatą i wzdycha – Uprzedzę
Johana...
- Nie! Nie mów
nikomu - powstrzymuję go - Kto
wiedział, że byłam z tobą w zamku w noc przed atakiem Swena?
- Johan, moja
matka... dziadek – Oskar przygląda mi się z rosnącym niepokojem
– Dlaczego o to pytasz?
- Bo Swen o tym
wiedział. Powiedział mi to!
- Oni są poza
podejrzeniami. Ale... jak się dowiemy, gdzie to poszło dalej, to
mamy źródło informacji... - oczy Oskara ciemnieją.
- Tak, ale póki
nie wiemy, kto to, lepiej się nie zdradzać z zamiarami – wpadam
mu w słowo.
- To logiczne –
zgadza się ze mną.
- Więc...? -
szczerzę do niego zęby.
Przecież widzę,
że nie jest zachwycony, ale nie mogę się oprzeć. Chcę jakiegoś
sukcesu! Chociaż malutkiego.
- No dobrze –
Oskar bierze mnie za rękę – Prowadź.
- Kocham cię! -
całuję go w policzek i skupiam się na monastyrze św. Mikołaja
Anapawsa.
- Do środka? -
Oskar pociąga mnie za sobą do bramy i na dziedziniec.
Monastyr w
pierwszej chwili sprawia wrażenie opuszczonego, ale przecież wiem,
że tak nie jest. Sprawdziłyśmy to z Manuelą. Przedostanie się do
wnętrza nie nastręcza nam trudności.
- Szukamy ściany
z czarnego kamienia z cyrkoniami – szepczę – Takiego, jak ten, z
którego zrobiono klucz.
Odprężam się,
nie wyczuwając w pobliżu nikogo poza Oskarem. Miałam rację, żeby
się tu zakraść dzisiaj. Oskar też oddycha z ulgą. Ależ on się
przejmuje!
- Ty prawą
stronę, a ja lewą – proponuje – Spotkamy się przed głównym
ołtarzem.
Choć panują
ciemności, ja i tak nieźle widzę. Zalety śnienia, cieszę się w
myślach, sunąc rękami po ścianach. Wnętrze świątyni nie jest
duże, więc po kilku chwilach natykam się na Oskara.
- Nic – kręci
głową.
- Jest jeszcze
piętro – zachęcam go.
Tak naprawdę,
to jest jeszcze masa innych pomieszczeń, chociażby klasztor i
kaplice. Przemieszczamy się na piętro, do katolikonu i znów
to samo. Ja prawą, a on lewą...
- O kurde! -
staję jak wryta – Co jest?
Mniej więcej w
połowie pomieszczenia natykam się na coś, co nie pozwala mi iść
dalej.
- Azyl! - Oskar
natychmiast przyskakuje do mnie – Schowaj się za mnie!
Dopiero po
dłuższej chwili orientujemy się, że nic się nie dzieje. Nikogo
nie ma. Oskar głośno wypuszcza powietrze z płuc.
- Spadamy stąd –
cofa się, zmuszając mnie do zrobienia kroku w tył.
- Zaczekaj! To
może być właśnie to! - usuwam się, żeby nie mógł mnie
złapać i ściągnąć z powrotem do zamku – Myślisz, że to
pułapka?
- Tak. Nie... Nie
wiem... - odwraca się do mnie plecami i podchodzi do azylu – To
zbyt proste!
- Dlaczego? Może
tym razem mieliśmy szczęście?
- Ten azyl... -
Oskar rozkłada szeroko ręce.
Co on robi?
Czuję energię, która od niego płynie. O kurde, on próbuje
przełamać barierę azylu. Próbuje tam wejść! Podchodzę do
niego i robię to samo. Z całych sił staram się wniknąć do
środka.
- Nie tak –
szepcze do mnie – Razem ze mną.
Nagle czuję,
jakby przeszył mnie prąd. Zerkam na Oskara zdumiona. O cholera,
ależ on ma siłę! No, Swen, nie chciałabym być na twoim miejscu.
Choć próbujemy, nic z tego jednak nie wychodzi. Oskar
pierwszy się wycofuje.
- To nie ma
sensu. Tego azylu nie stworzył jeden Obdarowany – mówi
powoli.
- Więc nie mógł
tego zrobić Swen – cieszę się.
- Nie, nie mógł
– Oskar stara się przynajmniej z daleka zobaczyć, co jest w głębi
pomieszczenia – Teraz przynajmniej wiemy, dlaczego Rosanna musiała
tu zamieszkać.
- Och, Oskar –
chwytam go za ręce – Jestem taka podniecona! Wszystko pasuje! Ten
klasztor jest położony najbliżej domu, w którym mieszkała.
Mogłabym też w nim zamieszkać, albo gdzieś w pobliżu. Kamil
mógłby być moim przewodnikiem...
- Nie tak szybko
– Oskar studzi mój zapał – Najpierw przygotujemy
przedstawienie dla Swena. Ja też potrafię zrobić zasłonę dymną.
- To znaczy? -
nie do końca rozumiem.
- Nikomu ani
słowa. Nikomu! - patrzy mi w oczy – Zaraz po ślubie zespół
ludzi pojedzie do któregoś z klasztorów. Wynajmiemy
hotel, samochody, itd. A my pojedziemy w podróż poślubną,
np. na Karaiby.
- A tak naprawdę
tu! - teraz wszystko układa mi się w całość.
Wracamy do
zamku. Oskar zostawia mnie w łóżku obok siebie, a sam znika
gdzieś, gdzie ja nie mogę za nim podążyć. Ale już jestem
spokojna.
---
Do świtu pozostało
zaledwie kilka minut, kiedy Oskar przeciągnął się i otworzył
oczy.
- No, czekałeś do
ostatniej chwili – Majka pokręciła głową z dezaprobatą.
- Od ponad godziny
jestem w zamku – uśmiechnął się szelmowsko – To jak, gotowa?
- Jeszcze jak! -
zsunęła się zgrabnie z łóżka – Daj mi trzy minuty –
zatrzymała się przed drzwiami do łazienki, ściskając nogi.
Oskar roześmiał
się na ten widok, ale zaczekał cierpliwie. Po kilku minutach Majka
stanęła przed nim ze strapioną miną.
- Że też musiało
się zacząć dzisiaj! – skrzywiła się, kładąc ostentacyjnie
dłonie na podbrzuszu. Przynajmniej wiedziała, skąd ten zły
nastrój i rozdrażnienie.
- Co? - Oskar
przyglądał jej się przez chwilę w skupieniu, jakby nie
rozumiejąc, o czym mówi, aż nagle jego twarz rozjaśnił
uśmiech – Myślisz, że to mi przeszkodzi? - ruszył do łazienki,
zagarniając Majkę do środka – Przynajmniej będę dotykał
ciebie, a nie jakiegoś tworzywa.
- Ale... - jej
protesty nie wypadły zbyt przekonująco.
- No chodź, zanim
ktoś znów będzie czegoś ode mnie chciał...
Witaj Roksano!!!. Witajcie!!!. Ha!!!!. Majka z Oskarem znaleźli komnatę. Bo komnaty są azylami i obdarowani nie mogą przełamać tej bariery ( w komnacie u Timotiego tak było. cytuję: To zbyt silny azyl. Nasze Dary są za słabe.).
OdpowiedzUsuńJednak myślę, że szpiegiem jest sekretarz. W noc przed atakiem Swena, że Majka była w zamku wiedzieli Jahan, dziadek i Margaret. Jak Margaret wiedziała to i wiedział jej sekretarz.
fajnie wymyślił Oskar z tą zmyłką. Ludzie pojadą tam, a oni po cichutku zrobią wykopki w klasztorze.
Oj biedny Oskar i nici z seksu. Chociaż podobno dobry marynarz to i przez czerwone morze przepłynie. Taki malutki żarcik. Nie gniewajcie się tylko na mnie.
Roksano dzięki za część. Pozdrawiam wszystkich Wiktor
Oj, żartowniś z Ciebie ;P
UsuńPozdrawiam, Roksana
Już nie mogę się doczekać ich ślubu i ich wycieczki do klasztoru :)
OdpowiedzUsuń